,,A jeśli ktoś nasz polski dom zapali
To każdy z nas gotowy musi być
Bo lepiej abyśmy stojąc umierali,
Niż na kolanach klęcząc mieli żyć''
W Pawlaczycy wszystko było jak przed pielgrzymką, tyle tylko, że towarzysz Plaptonius już wrócił z Warszawy. Zwierzęta były zdziwione i zawiedzione, że po ich Lesie jedzie czołg. Żołnierz jednak starał się jak najszybciej opuścić Las, aby nie wyrządzić więcej szkód. Był już na wsi, a Lawendycja wskazała mu drogę do siedziby Dziadostwa.
- To ten domek - wskazała - tylko panie Żołnierzu jest bardzo ciężko go zniszczyć!
- No cóż, nie ryzykuje ten kto zdycha! - powiedział Żołnierz i wycelował lufę czołgu w styk dachu ze ścianami.
Rozległ się potężny huk i siedziba Dziadostwa stała się dymiącą kupą gruzów. Na nogach ostał się tylko Plaptonius, ledwo przytomny ze strachu, uwalony tynkiem, co upodabniało go do piekarza bardziej niż członka Partii, a gdy zobaczył czołg, zaczął uciekać. Żołnierz wybiegł z morderczej machiny, dogonił Plaptoniusa i powalił go na ziemię.
- Litości, wielki wodzu kontrrewolucji, oszczędź mnie! - błagał skomląc jak szczeniak.
- Na takich karierowiczów jak wy, to szkoda kuli - uspokoił go Żołnierz - proszę cię tylko abyś poszedł do Fortu Marksa i powiedział swoim towarzyszom, że chcemy aby się poddali.
Plaptonius nawet nie myślał stawić oporu. Pobiegł do Fortu Marksa, a czołg jechał za nim. Wbiegł na dziedziniec i krzycząc jak szaleniec i machając rękoma jakby chciał odlecieć, mówił o wielkiej, światowej kontrrewolucji, która zmiotła właśnie siedzibę Dziadostwa. Strażnicy wprowadzili go do kwatery i dali ciepłą herbatę. Następnie cała załoga postanowiła drogo sprzedać swój bastion komunizmu w Pawlaczycy.
- Debile, głupie alfonsy! - krzyczała w stronę Fortu Marksa Lawendycja wychylając się z czołgu i naśladując zarzucony już styl Evcelmy. - Wyrzuciliście stąd Pana Jezusa, aby zrobić w naszym Kościele ,,świniarnię'', więc nie liczcie, że będzie was bronił przed nami!
- To ta krwawa suka tak wykończyła towarzysza Plaptoniusa! - mruknął strażnik z wieży obserwacyjnej i strzelił w stronę ,,krwawej suki''.
Kula musnęła skroń Lawendycji nie uszkadzając skóry i utknęła w jej długich włosach. Lawendycja weszła z powrotem do czołgu, a z Fortu Marksa rozpoczęła się kanonada.
- Szkoda, że nie przywieźliście z Warszawy broni przeciwpancernej! - ktoś mówił do Plaptoniusa, wręcz zielonego z wrażenia.
Tymczasem lufa podniosła się i czołg przy akompaniamencie ostrzału karabinowego Dziadowskich, wpełzł na dziedziniec. Znów coś wstrząsnęło powietrzem. Potężna, żelazna brama Fortu Marksa była teraz zbiorowiskiem opiłków rozrzuconych w dzikim nieładzie po okolicy. Pocisk leciał dalej, zniszczył mównicę, która niegdyś była amboną, zabijając na miejscu wydającego rozkazy towarzysza Romana Wieleskóra, zastępcę Plaptoniusa, po czym rąbnął w ścianę.
- Poddajmy się! - histerycznie wrzasnął Plaptonius, przebywający na poddaszu.
- Zdrajco! - towarzysz Krzysztof Raniuk uderzył go w twarz, aż ten upadł. - Partia nigdy się nie poddaje! - jakby na potwierdzenie tych słów Dziadowscy ( z wyjątkiem Plaptoniusa) chwycili za karabiny, inną broń palną, a nawet za benzynowe kanistry, lecz czołg parł naprzód.
- Co za heroizm! - wyrwało się Łukaszowi widzącemu walkę z Dziadowstwem.
Zastępy Dziadowskich topniały jak wiosenne śniegi, zaś lufa czołgu, (którą przysłużyła już do zniszczenia ofiarowanego niegdyś przez Gomułkę helikoptera) teraz wysunęła się do środka przez wyrwę w miejscu bramy.
- Dynamit! - ktoś wrzeszczał. - Dajcie dynamit! - marzono o wepchnięciu materiału wybuchowego przez lufę i wysadzeniu czołgu.
Na próżno! Kartacz szedł za kartaczem, w pył rozniesiony został stół biesiadny zrobiony niegdyś z ołtarza, obrazy Lenina, Breżniewa, Gierka i Plaptoniusa zostawały wepchnięte w ścianę, ta zaś poczynała się kruszyć. Artyleryjska kanonada zburzyła ścianę, a z lufy leciał dym. Teraz biegnie ktoś z dynamitem w dłoni, lecz Łukasz wychyliwszy się z czołgu wyrwał materiał wybuchowy z ręki Dziadowskiego i rzucił czerwoną laskę w popiersie Lenina.
Czołg wycofał się i nagle zaczął strzelać w następne ściany. Beznadziejna kanonada trwała po obu stronach, a tymczasem pół wsi się zbiegło. Pielgrzymka skończyła się. Jaruzelski dotrzymał obietnicy złożonej papieżowi i zabronił zabijać Pana Sołtysa wracającego ze szpitala. Tak więc Pan Sołtys wrócił Ruskomobilem do Pawlaczycy, a wraz z nim przyjechali inni członkowie delegacji. Powitał ich niesamowity
rumor. Oblężeni komuniści ginęli jak ranne bawoły, ostatnie chwile konania poświęcając na zadawanie
śmierci wrażych wojsk kontrrewolucji. Ginęli w milczeniu, armia Antychrysta, zabójcy polskiego chłopstwa i raby totalitaryzmu, który teraz rozpoczął pożeranie własnych kapłanów. Po godzinie z Fortu Marksa została się tylko góra dymiących, skąpanych we krwi gruzów.
rumor. Oblężeni komuniści ginęli jak ranne bawoły, ostatnie chwile konania poświęcając na zadawanie
śmierci wrażych wojsk kontrrewolucji. Ginęli w milczeniu, armia Antychrysta, zabójcy polskiego chłopstwa i raby totalitaryzmu, który teraz rozpoczął pożeranie własnych kapłanów. Po godzinie z Fortu Marksa została się tylko góra dymiących, skąpanych we krwi gruzów.
Wrażenie było zbyt wielkie, aby ktokolwiek krzyczał: ,,Wygraliśmy''! Pierwsza z czołgu wybiegła Lawendycja. Znalazłszy się przy rumowisku, ujrzała wśród pokruszonych cegieł jakiegoś wciąż żywego człowieka.
- Dobrze mówiłam - strasznym głosem pogwałciła ciszę - zrobiliście w Kościele ,,świniarnię'', a świniami byliście wy. Teraz też zginiecie śmiercią świńską. Jak świnie będziemy was wydobywać z gruzów i zarzynać, tylko, że nie zasługujecie aby was jeść. Po tych słowach wyjęła nóż z ciemienia i nachyliła się nad półżywym człowiekiem aby go dobić.
- Nie, siostro - poczuła znów bielmo na oczach, od dłuższego już czasu, a także czyjąś męską rękę.
Była to ręka jej brata Łukasza.
- Dziadowscy zabili Stasia i Faustynkę - powiedziała twardo, lecz łez nie mogła powstrzymać.
- Papieżowi mówiłaś, że postarasz się przebaczyć - drążył Łukasz, lecz Lawendycja nie odpowiadała. - Dlaczego chcesz być jak oni? Nie powtarzaj ich zbrodni. Twój mąż i ja chcemy cię prawdziwej, bez bielma na oczach.
- To dzięki twojej dobroci przestałem być przemytnikiem - mówił Heniek. - Jesteś moim autorytetem moralnym. Tak bardzo ciebie podziwiałem gdy nie chciałaś aby Strach na Wróble zabił ubeków, tak bardzo byłaś wtedy w pełni KOBIETĄ... Nasze dzieci z pewnością już przebaczyły swoim mordercom. Teraz ty pokaż kim jesteś... - Lawendycja schowała nóż do ciemienia, lecz nie mogła powstrzymać płaczu.
- Niezależnie kto wygra, prawdziwym zwycięzcą jest ten kto umie wybaczyć - pocieszał ją Ksiądz Dobrodziej. - Oni już nikogo nie skrzywdzą, a ci co przeżyli zostaną osądzeni - czy klątwa Astarota nadal będzie ciążyć?
Nie tylko Lawendycja odczuwała wielki ból z winy Dziadostwa. Tak naprawdę, mówiąc słowami Sienkiewicza: ,,Nienawiść wrosła w serca i zatruła krew pobratymczą...'' Niemal każdy chłop i każda chłopka stracili kogoś bliskiego podczas okupacji lat 1951 - 1979. Za radą Księdza Dobrodzieja, Pan Sołtys nakazał wyciągnąć ludzi spod gruzów, poległych godnie pochować, a rannych wyleczyć, aby było kogo sądzić. Rozkaz spełniono i już po tygodniu sprowadzono Dziadowskich na sąd. Między nimi był Jerzy Plaptonius. Nastroje były wrogie i pełne oczekiwania na surową sprawiedliwość.
- Mordercy! - krzyczała i groziła pięścią wiekowa już Stara Babucha. - Wasze miejsce jest w piekle!
- I dobrze! - odkrzyknęła Lawendycja. - My też się tam znajdziemy jeśli będziemy postępować jak oni!
Nikt nie liczył na litość, kiedy w roli sędziego wystąpił Pan Sołtys. Proces był długi i miał burzliwy przebieg, ale Dziadowscy otrzymali adwokata aż z Magdalenki. W końcu zapadł wyrok skazujący.Wszyscy oczekiwali na śmierć, a Pan Sołtys dał ręką znak, że chce mówić.
- Zasługujecie na śmierć, lecz jej nie otrzymacie, bo to nie my, ale wy jesteście Dziadowscy. Idźcie do Warszawy i powiedzcie swojej Partii, że oto w całym zniewolonym przez was świecie nadchodzi POWRÓT WOLNOŚCI...
Ten wyrok był szokiem zarówno dla chłopów jak i podsądnych. Z tych ostatnich wygnanych do Warszawy, byli tacy co się nawrócili na katolicyzm, a nawet zamieszkali w Pawlaczycy żeniąc się z chłopkami. Jednak najsroższych zbrodniarzy ukarano niczym w nowej Norymberdze. Plaptonius został uwięziony w drewnianej chacie z napisem ,,Wróg Narodu''.
- Erashim tzay gracilis! - mówiła po starokrasnemu o Panu Sołtysie Anej e Rion, co znaczyło ,,On jest wielki''!
Kiedy Lawendycja sprzeciwiła się Starej Babusze, jej oczy znów były niebieskie, a serce szczęśliwe. A było to tak. Jeszcze przed pielgrzymką schwytała dwóch Dziadowskich; Pawła Szmaciaka i Adolfa Skoratyszyckiego i uwięziła ich w swojej piwnicy aby zabić. Nie zdążyła tego zrobić, bo pojechała do Warszawy. Teraz widząc jak trudno będzie wybaczyć, postanowiła uwolnić jeńców. Weszła do piwnicy i chciała spełnić swój zamiar...
- Przebaczam wam! Jesteście wolni! Żyjcie! - wołała, a odpowiedziało jej rzężenie umierających.
- Za późno, pani - zdołał wyrzec towarzysz Szmaciak, a Skoratyszycki już nie żył. - Baliśmy się waszej srogości w tępieniu nas i podcięliśmy sobie żyły, bo wiedzieliśmy, że śmierć jaka pani by nam zadała byłaby długa i bolesna, jak śmierć pani dzieci... - dalej nie mógł mówić, oczy same mu się zamykały.
Lawendycja chciała ich ratować, lecz stracili zbyt dużo krwi i było już za późno na ratunek.
- My już zmarnowaliśmy swoje życie - ostatkiem woli mówił Szmaciak - lecz żeby pani nigdy nie mówiła tego... - głos zamarł, a w piwnicy domu państwa de Slony leżały dwa trupy, a w kałuży krwi Lawendycja płakała długo i żałośnie...
Przypominały jej się dzieci; te straszne chwile gdy trzymała dwa zimne, skrwawione ciałka na rękach i obmywała je łzami. Nie wiedziała tego, ale wówczas zanim jeszcze bielmo przykryło jej oczy, jakaś sikora modra wyprowadzająca pisklęta z gniazda, na ich pytanie ,,Co to takiego człowiek''? odpowiedziała
wskazując na Lawendycję z martwymi dziećmi: ,,Ecce homo''. Pierwsza przeklęta Polka była pierwszą, która złamała klątwę Astarota.
wskazując na Lawendycję z martwymi dziećmi: ,,Ecce homo''. Pierwsza przeklęta Polka była pierwszą, która złamała klątwę Astarota.
Grzmiało i z nieba lunęła ulewa wymywająca krew z ziemi i roślin, kiedy na gruzach Fortu Marksa, Ksiądz Dobrodziej znów sprawował Eucharystię.
- A z wami co będzie panie Żołnierzu? - życzliwie spytał Pan Sołtys.
- Do Warszawy nie mam co wracać, boby mnie oskarżono o zdradę stanu - odpowiedział Żołnierz - czy mógłbym u was zamieszkać?
- Ależ oczywiście - odpowiedział Pan Sołtys.
I tak Żołnierz dostał chatę, którą rozbudował, swój czołg zaparkował do stodoły, zaczął uprawiać pole i hodować zwierzynę i został narzeczonym Ayisaki e Rion. Na jednym z wieców powiedział:
Nie wiedział, że niedługo straszna śmierć rozłączy go z Ayisaką i Pawlaczycą.