W fantazji ,,Córka węża’’, tytułowa bohaterka, wychowująca się w ludzkiej rodzinie rusałka Bogna Nowicka, w dniu swoich urodzin pojechała na wycieczkę do Warszawy. Nocą w parku spotkała inne rusałki, bazyliszka, oraz ożywione posągi Syreny, Nike i Zygmunta III Wazy, którzy opowiadali jej przy ognisku o swoich przygodach. Nazajutrz dziewczynka zwiedzała Sejm, pod którym było wejście do piekła, otworzone przez posła Kacperka. Bogna omal nie została wciągnięta do piekła przez diabła Satanachię, lecz ocaliło ją spojrzenie na krzyż.
poniedziałek, 13 maja 2013
Rusałka w Warszawie
W fantazji ,,Córka węża’’, tytułowa bohaterka, wychowująca się w ludzkiej rodzinie rusałka Bogna Nowicka, w dniu swoich urodzin pojechała na wycieczkę do Warszawy. Nocą w parku spotkała inne rusałki, bazyliszka, oraz ożywione posągi Syreny, Nike i Zygmunta III Wazy, którzy opowiadali jej przy ognisku o swoich przygodach. Nazajutrz dziewczynka zwiedzała Sejm, pod którym było wejście do piekła, otworzone przez posła Kacperka. Bogna omal nie została wciągnięta do piekła przez diabła Satanachię, lecz ocaliło ją spojrzenie na krzyż.
Pieśń o Sowim (pieśń wajdeloty)
,,’Sowi był człowiekiem. Gdy ułowił dzikiego wieprza, wyjął z niego dziewięć śledzion i dał je upiec synom; ci zjedli je. I rozgniewał się na nich i kusił o zejście w otchłań; przez ośmioro wrót nie trafił, dopiero przez dziewiąte dopełnił swej woli za pomocą syna [...]. Gdy ojciec z nim wieczerzał, sporządził mu łoże i pogrzebał go w ziemi. [...]. on zastękał: och objadły mnie robaki i gady. [...] włożył go w drzewo i położył go. [...] on zaś rzekł: wiele pszczół i komarów zjadło mnie, [...] uczynił wielki stos i wrzucił go w ogień [...] a on rzekł: spałem słodko, jak dziecię w kolebce’’’ – M. Derwich i M. Cetwiński ,,Herby, legendy, dawne mity’’.
Było
to za króla liteńskiego Covina. Konat Zygamus (Sigamus) wesoło
ucztował nad brzegiem Nemany, świętując zwycięstwo nad
grabieżcami z Burus. Ucztę uświetniał buruski szczupak, wielki
jak tygrys, nadziewany kurczakami, beczki piwa i dzbany kwasu
chlebowego, oraz miodu. Błazny fikały kozly i rozbrzmiewała pieśń
wajdeloty. Pieśniarz grał na lutni i opowiadał dzieje bohaterów.
- Zaśpiewaj
nam mistrzu o niedawnych czasach, o czynach Sowiego i jego żony
Marychy! – poprosil konat Zygamus. Wajdelota zaczął wesoło:
,,Tu Wiłkokuk z Marychą
Figlowali nielicho,
Ogromniasta wodna sfora,
Ropuszasty król jeziora,
Bo w jeziorze tym na dnie
Śpią topielcy – każdy wie’’.
Dąb,
syn Dobromira, spłodził Słowona, ojca Kaliny, Trojany, oraz
Marychy. Marycha najmłodsza z nich, o smuklej sylwetce, długich,
rudych włosach i zielonych oczach, w rzeczywistości nazywała się
,,Arika’’, zaś imię ,,Marycha’’ nadali jej Polacy, zwać
tak jedną ze swych rzek. Inni powiadają, że była córką Baltaina
(Bałta), brata Słowona i pramatką plemion z Burus. Jej brat
Milasinas wraz z wieloma wojownikami udał się by walczyć z krasnym
jak rubin smokiem Ninelem, pożerającym ludzi i palącym lasy i
sioła, sługą Gorynycza, a tymczasem powoli kończył się
listopad. Marycha, jej macierz i parę sióstr, opiekowały się
starym już ojcem Baltainem i bratem Milisem, którego nogi były
bezwładne. Ta, której imię użyczyło nazwy rzece, szła nad jedno
z pomniejszych, buruskich jezior z naręczem ubrań i kijanką. Gdy
zaszła nad brzeg, położyła ubranie i kijankę na ziemi i
odpoczywając chwilę popatrzyła w wodę. Już chciała rozpocząć
pranie, gdy poczuła, że za jej kosę i suknię chwytają niewieście
ręce. Gdy dotknęły jej dłoni i twarzy, ze strachem stwierdziła,
ze są zimne jak lód.
- Pomocy! –
krzyknęła z całych sił, lecz nikt nie usłyszał.
Ręce
ciągnęły ją coraz mocniej, a z wody wynurzyły się niewieście
twarze, przedziwnej piękności, potęgowanej jeszcze przez diademy,
kolczyki i sznury pereł.
- Och,
czemu chcecie mnie utopić? – Marycha płakałą, lecz rusałki z
wielką siłą wciągnęły ją w wodę, a ona utopiła się.
Przestała widzieć, słyszeć i czuć, lecz nie umarła. Woda
pogrążyła ją w głębokim śnie. Marycha była w rodzinnej
chacie, a cała radowala się gdy Milasinas pokazywał pochwę do
miecza wykonaną ze skóry smoka Ninela. Milis, ciesząc się z
powrotu brata tańczył i fikał kozły. Matka upiekła kołacz
wielkości dzika i uwarzyła kilka dzbanów kwasu chlebowego. Marycha
zbudziła się następnego dnia i odkryła, że znajduje się pod
wodą. Nad nią stały rusałki, te same co ją topiły, więc
Marycha znów zaczęła płakać.
- Przykro
nam, że sprawiłyśmy ci ból – rzekłą jedna z nich. – Teraz
jesteś jedną z nas i tak jak my będziesz służyć Zimie.
- Nie chcę,
nie lubię Zimy! Mój ojciec i brat potrzebują mojej opieki!
- My też
nie chciałyśmy – rzekła ciszej jedna z zimowych rusałek – ale
Zima jest uparta i nie zna miłosierdzia, w przeciwuieństwie do
Ageja. Jest córką Mar – Zanny i częściowo ją popiera. Możesz
jednak pożegnać się z rodziną – do Marychy podszedł wodnik z
naręczem sukni; były takie jak zielona, czerwona, żółta i
brązowa. Wszystkie były uszyte z liści i pajęczyny, lecz mocne i
wygodne jak jedwab. Marycha wybrała szatę z żółtych liści i
zmieniła na nią swe ludzkie, przemoczone do suchej nitki ubranie.
Milasinas
powrócił już z wyprawy, a jego miecz spoczywał w pochwie z
czerwonej, smoczej skóry. Wszyscy martwili się, czemu Marycha tak
długo nie wraca. Wreszcie wróciła, odziana w złote liście, a
towarzyszyłą jej zimowa rusałka w bieli.
- Gdzie tak
długo byłaś? – spytał ojciec, a jego najmłodsza córka rzucała
się wszystkim na szyje. Rodzinę ogarnęła trwoga, bo dotarło do
nich, że Marycha jest topielicą. Utopiona skaleczyła sobie palec i
na biednego Milisa poleciała kropla lodowatej, niebieskiej krwi.
Przestraszony od razu zerwał się na nogi, a gdy pojął, że jego
kalectwo jest już wyleczone, począł skakać i tańczyć z siostrą.
- Wczoraj
gdy poszłam prać, utopiły mnie rusałki – opowiadała Marycha –
i stałam się jedną z nich. Do pierwszego śniegu zamieszkam z
wami, a potem pójdę służyć Zimie, bo inaczej zasypie was
śniegiem i pomrzecie z zimna.
- A czy
możemy pójść zamiast ciebie? – spytały się siostry Marychy.
- Niestety.
Na Zimę to nie działa – rzekła rusałka towarzysząca ich
siostrze.
Marycha
zamieszkała z rodziną do końca listopada, a gdy grudzień zaczął
się pierwszym śniegiem, pożegnała się z wszystkimi i frrr ...
wyleciała przez okno w siną dal. Rusalki zaprowadziły ją nad
jezioro Lykayuk, na którego lodach wznosił się lodowy zamek Zimy;
Winterfort, lub Vracasievo. Tam złorzyła z innymi przysięgę
wierności Zimie i co dzień wykonywała jej rozkazy. A to miała
sypać śniegiem, a to zgarniać śnieg z powierzchni jezior, by ryby
mogły oddychać, innym razem malować białe kwiaty na zastępujących
szyby w oknach świńskich lub rybich pęcherzach, wreszcie pomagała
zwierzętom znaleźć pokarm. ,,Może ona nie jest taka złą, ta
siostra Zarazy’’ – myślała Marycha. Któregoś lutowego dnia,
Zima znów kazała jej stanąć przed swym obliczem.
- Ci leśni
ludzie, zaślepieni pychą opuścili swe plemię, by szukać przygód.
Głupcy! – mówiła Zima. – Chcę, abyś ich ukarała śmiercią
– Marycha udała się do lasu, gdzie dwóch leśnych ludzi marło z
zimna i głodu, po czym zaprowadziła ich do plemienia, które
opuścili. Następnie wróciła do Vracasieva. Padła na twarz przed
Zimą i rzekła:
- Możesz
mnie zabic, pani, bo nie spełniłam twego rozkazu. Ulitowałam się
nad nimi i nie poczytuję sobie tego za słabość, bo przecież sam
Agej jest miłosierny – Zima uważnie słuchała, a wszystkie jej
służebnice i słudzy zamarli z trwogi, bo polubili Marychę, a
znali okrucieństwo swej pani.
- Żyj –
rzekła wreszcie Rodzenica – ja nie jestem Čortem – dodała
łagodnie.
Tak mijały
dni, aż zbliżał się czas, gdy rząd przyrody miała po Zimie
objąć Wiosna. Lody na Lykayuku powoli pękały, a Winterfort
topniał i trząsł się w posadach. Zimowe rusalki przygotowywały
się, aby razem ze swą panią, bałwanem Śnieżelcem i jej
wierzchowce; Białym Turem udać się przez morze na północ.
Marychę bolało to, że kochając Wiosnę musi się przed nią
ukrywać i ze nie ujrzy jej piekna. Gdy płakała nad tym, sama na
łące, została wezwana do zamku Zimy. Przed tronem jej pani, stał
dziwny stwór. Był to ogromny mąż, o wilczej głowie, z której
tyłu wisiał wiclzy ogon. Palce dłoni i stóp były zakończone
orlimi szponami. Miał on również żmiję zamiast ogona. Straszna
istota.
- To jest
Wiłkokuk, syn Boruty i Leśnej Matki – rzekła Marysze jedna z
rusałek. – On służy królowej Betel – Gausse z jeziora Mamir.
Wiłkokuk
długo rozmawiał z Zimą, dawał jej szafiry, po czym podszedł do
struchlałej Marychy.
- Agej
zlitował się nad twoją tęsknotą za Wiosną i Latem – rzekł
wilczy pysk. – Rzekł o tym mojej pani, królowej Betel – Gausse
i ona zaprasza cię byś jej służyła. Nie bój się mnie. Jestem
Wiłkokuk, a tyś się zwiesz Marycha, tak?
- Tak –
potwierdzila rusałka.
- Wykupiłem
cię od Zimy – rzekł potwór – już nie będziesz musiałą jej
służyć – tak gawędząc, Wiłkokuk i Marycha opuścili walący
się Winterfort i zaszli nad jezioro Mamir. Hul w wodę i już byli
na dnie. Weszli do pałacu, gdzie wyszla im na spotkanie królowa
Jeizora. Wielka jak ciele, Betel – Gausse była ropuchą w złotej
koronie. Na jej widok, Marycha mimo woli krzyknęła ze strachu.
- Nie bój
się mnie, moje dziecko – rzekła ropucha – kiedyś byłam
krasawicą jak ty, lecz nieszczęśnam nazwałam krzywe prostym, a
proste krzywym i to mnie zgubiło – była to prawda. – Jednak jak
świat się skończy, znów będę piękna – z czasem rusałka i
Enka pokochały się jak córka i matka. Pewnego razu rozmawiały ze
sobą.
-
Chciałabym kochać i być kochaną – mówiła Marycha – być
żoną i matką...
- Wierzę,
że wiele istot chciałoby wyjść za ciebie, aż znajdzie się mąż
zdatny do przyjęcia twej miłości – mówiła Betel – Gausse. –
Wiem, że chcesz dawać, może znajdzie się ktoś godny twych darów
i ofiar ...
*
Konat
Zygamus usnął za stołem, a z nim jego drużyna. Wajdelota skończył
pieśń. Jednak następnego dnia, pieśniarz znów został wezwany na
dwór konata. Zygamusowi poemat tak się spodobał, że zażądał
dalszej części. Wajdelota szarpnął struny lutni i przy jej
dźwięku kontynuowal opowieść...
-
Posłuchajcie opowieści, która w głowie się nie mieści! –
zaczął. – Minęły wieki, przeminęła era dwunasta, a Lech I
Dalmacki, pierwszy król Analapii, zbuudował swą stolicę Nestę.
Betel – Gausse, Wiłkokuk i Marycha żyli nadal, w młodości.
Minęły kolejne stulecia. Jeszcze przed przybyciem Palemona, za
tyranii Musulusa, żył na liteńskiej ziemi, nad Nemaną, Sowi
(Sovi), syn konata Asztakiełły. Niedobry był i psotny. Już jako
pacholę lubił bić słabszych od siebie, niszczyć mrowiska i
plądrować ptasie gniazda. Później Čorty Kania i Paskuda wodziły
go do dziewcząt i być może miał z nimi synów i córki. Był
obojętny na Ageja i Enków, ale nie na gorzałkę. Ojciec ubolewał
nad zepsuciem syna i aby go naprawić łoił mu skórę pasem, lecz
to nie pomagało. Pewnego razu, Sowi ze swoją bandą udał się na
wieś, bo na zwierzęta domowe poluje się łatwiej, niż na te
dzikie. Sowi z grzbietu konia ujrzał wieprza; natychmiast zabił go
oszczepem. Właściciel świni był wściekły, lecz szkodnik był
synem konata, a wówczas konatów poważano niemal jak Enków. Wesoła
kompania zabrała wieprza na polanę (tragarzem musiał być jego
biedny właściciel) i tam rozpaliła ognisko. Gdy zaczęto patroszyć
zwierzę, okazało się, że ma aż dziewięć śledzion.
- Nawia
Jasna sklada się z dziewięciu wysp – zamyślił się kolega
Sowiego imieniem Obsrus (Borsuk), lecz nikt go nie sluchał.
Nagle –
pieczenie świni przerwał oddział zbrojnych jeźdźców, na czele
których stał Isis, dziadek Sowiego.
- Twój
ojciec przysłał mnie do ciebie. Coś znowu zrobił? – spytał. –
Sowi i jego towarzysze poczęli się kłamliwie tłumaczyć, lecz
właściciel świni, nie omieszkał się poskarżyć na zabicie mu
wieprza. Isis zapłacił chłopu odszkodowanie, a następnie odłączył
Sowiego od jego bandy i zawiódł do siedziby rodowej. Tam ojciec i
dziad długo rozmawiali za zamkniętymi drzwiami, aż wreszcie Isis
podszedł do Sowiego i pokazał mu duży, złoty klucz zdobiony
perłami i szafirami. Klucz ociekał krwią.
- To
zostało znalezione w świni – rzekł uroczyście.
- Tej o
dziewięciu śłedzionach – domyślił się Sowi.
- Nie myśl,
że to zwykły klucz – kontynuował dziadek. – Tym można
otworzyć bramy Nawi Jasnej, gdzie jytnas szczęśliwie żyją z
Agejem i Welesem – następnie zaczął opowiadać o tym miejscu,
zwanym też Wyspami Błogosławionymi, oraz o dwóch pozostałych
archipelagach Nawi. Godzinami rozprawial o Ageju, Enkach i jytnas,
przy okazji jakby mówiąc wiele o cnotach, o sprawiedliwości i
miłosierdziu. Sowi po raz pierwszy zaczął słuchać dziadka,
którego dotąd uważał za nudziarza z wypiekami na policzkach. W
jego sercu urosło pragnienie, by odnaleźć to cudowne miejsce.
Pragnienie roslo i rosło z każdym dniem, a Sowi powoli się
zmieniał. Odstawił wódkę i piwo, zaniechał rozpusty i kradzieży,
aż w końcu ojciec się zdziwił, a i matka była pełna radości.
Syn konata nie rozstawał się z kluczem do nawi Jasnej. Pewnego
dnia, umyślił sobie, że poplynie w świat szukać tej cudownej
krainy, o której polożeniu wiedział tylko, że jest daleko, daleko
na zachodzie. Asztakiełło zgodził się, choć niechętnie, bo
kochał syna, a na swego następcę wyznaczył młodszego brata
Sowiego, Karkaniełłę, znacznie spokojniejszego i posluszniejszego.
Cała rodzina zgromadzilą się na uczcie pożegnalnej, a następnie
Sowi, zgromadziwszy drużynę, zbudował korab i wypłynął nim na
Morze Srebrne.
Korab o
nazwie ,,Veles’’ płynął na zachód, aż u wybrzeży Burus, za
wiedza i zgoda Musulusa został zaatakowany przez morskiego i
powietrznego Čorta o imieniu Przegrzecha. Ów wywołał sztorm, lecz
,,Velesa’’ od zatopienia uratowała Jurata. Przegoniła
Przegrzechę trójzębem, a korab, który napełniał się wodą,
wzięła w obie dłonie i delikatnie złorzyła na brzegu wyspy
Saremy, na której Wanda i Libusza spędzały lato, gdy były jeszcze
dziewczętami, a która leżała u wybrzeży kraju Oxland. Nikt z
załogi ,,Velesa’’ nie zginął, nikt też dziękując Juracie
nie zdawał sobie sprawy, co go czeka. Zwłaszcza Sowi. Sarema była
zamieszkana, lecz nie przez ludzi, tylko Oxiów. Byli to ludzie z
foczymi głowami, którzy mieli nad sobą króla – też człowieka
z głową foki, goszczącego królewny z Analapii i Bohemii. Oxiowie
z Oxlandu podlegali włądzy licznych wodzów plemiennych, podobnie
jak ich południowi sąsiedzi – Wydrzanie; ludzie z głowami wydr.
Musulus nigdy nie podbił tego kraju. Król Saremy, Kellu Varvar
gościł w swym zamku, oprócz córek Kraka i Kroka II także posłów
od dziewięciu konatów z Burus i Marychę, wysłanniczkę królowej
Betel – Gausse z jeziora Mamir. Otóż Oxiowie z Saremy chcieli
otworzyć kopalnię w Burus, a posłom i ich mocodawcom zależało,
by kopalnia nie zniszczyła tej pieknej krainy. Rozbitkowie z
,,Velesa’’ rozdizleili się, by szukać wody i żywności. Sowi
zaszedł do nadmorskiej osady, na targ. Był głodny i to obudziło
jego dawną naturę. Próbował ukraść łososia, lecz złapano go i
przyprowadzono do króla, aby osądził złodzieja. Wnet, oprócz
Sowiego na zamku znalazła się cała załoga ,,Velesa’’. Ludzie
ci kiedyś słyszeli, że gdzieś nad Morzem Srebrnym żyją Oxiowie
z foczymi głowami, lecz nie wierzyli w to. Król sądził długo i
spokojnie. ,,Pewnie mnie każe zabić, albo zamknąć w lochu’’ –
myślał Sowi, gdy tymczasem usłyszał.
- Ja, Kellu
Varvar, z łaski Ageja i Enków, król Saremy, postanawiam: człek
imieniem Sowi, za karę za próbę kradzieży łososia, będzie
pracowal w gospodarstwie Samavu Astava , sprzedawcy ryb, którego
chciał okraść. Wyrok zapadł, rozejść się! – sądowi nad Sowi
przypatrywała się Marycha i żal jej było tego człowieka. Sowi
tymczasem rabał drwa, palił w kominku, nosił wodę i opiekował
się zwierzętami gospodarskimi. Jego towarzysze z ,,Velesa’’
mogli go odwiedzać. Pewnego razu, za zgodą króla, Marycha udała
się do Astava, wielce zadowolonego z pracy Sowiego i dała
sprzedawcy ryb swą kolię z szafirami i złoty diadem, dary od
królowej Betel – Gausse, mówiąc:
- Chcę
wykupić od ciebie tego Bałta, który pracuje u ciebie z wyroku
króla – Ox się zgodził i Sowi odzyskał wolność. Tymczasem
załoga ,,Velesa’’ naprawiła statek i odpłynęła na nim, nie
wiemy gdzie. Sowi został się na Saremie i zaprzyjaźnił z Marychą.
Przyjaźń przerodziłą się w miłość, aż po długim
narzeczeństwie, pobrali się. Człowiek wtajemniczył rusałkę w
swe marzenie odnalezienia Nawi Jasnej. Pokazał jej również klucz,
który przed laty dostał od dziadka, który rzekomo znalazł go w
świńskich trzewiach. Oboje ślubowali Mokoszy, że nie będą
współżyć cieleśnie, aż odnajdą Nawię. Król Saremy, który
kochał Marychę jak córkę, polecił jej i Soweimu płynąć do
Analapii.
- Na
południu tego kraju, jest miasto stołeczne Grakchov – mówił. –
Tam jak myślę pomogą wam odnaleźć to czego szukacie – dał im
również statek o nazwie ,,Simi – Abö’’, nazwany tak na cześć
Oxa, Kellu Simi – Abö z ery jedenastej, sługi Juraty. Korab długo
płynął, aż zacumował w analapijskim grodzie Canum. W Analapii
panował wówczas Krak.
*
,,Bazyliszek. Smok o głowie jaszczurczej z kogucim grzebieniem i dzwonkami, tułowiem karpia, przednimi kończynami modliszki, a tylnymi orła i szczurzym ogonem. Ma wielkie, czarne oczy. Zabija posyłając z nich parę czarnych piorunów. Mięsożerny, wykluwa się z koguciego jaja wysiedzianego przez ropuchę. Z dawnych przekazów znamy bazyliszki zabijane przez wodnika Volcha Alabastę i Tatrę za pomocą przedmiotów odbijających pioruny lecące z oczu tych smoków’’ – Kosa Owinniczew ,,Animalistyka’’.
Sowi
i Marycha wzdłuż Visany przemierzali prowincje Pomori, Küjv,
Mazivę, aż doszli do stojącego wówczas od niedawna grodu
Sirenopolis (Miasto Syreny), gdzie zatrzymali się na nocleg. W
pobliżu były osady Czarna Wólka (ruiny) i Jeziorna, gdzie ongiś
król Jurand I zwyciężył Amazonki. W erze jedenastej, na miejscu
Sirenopolis wznosiła się osada Mavkovo, zniszczył ją potop.
Sirenopolitańczycy byli bardzo gościnni, na spotkanie wędrowców
wyszli założyciele grodu, mąż i niewiasta, obaj o siwych włosach,
niosąc chleb i sól. Pokazywali Sowiemu i marysze swój gród i dużo
opowiadali.
- Jestem
Wars (Varsus, Vars) – mówił starzec – a to moja żona Sawa
(Sava). Byłem rybakiem znad Visany i pewnego razu uwolniłem moją
lubą z niewoli zbójców. Uciekając przed ich hersztem,
Torgolikiem, dotarliśmy aż tu, gdzie zamieszkaliśmy. Sawa urodziła
liczne dzieci, które gdy dorosły, zaczęły budować własne chaty
obok naszej, aż z czasem powstał tu gród. Nazwaliśmy go
Sirenopolis, choć może słuszniej nosilby nazwę ,,Ondinopolis’’,
bo rzeczna syrena to ondyna – oczy Sowiego i Marychy utkwiły w
oświetlonym blaskiem księżyca drewnianym pomniku syreny
trzymającej miecz i tarczę.
- Dlaczego
syrena jest dla was taka ważna? – spytała Marycha.
- Kiedy
było nam ciężko, lub rozdzielała nas niezgoda – przemówiła
Sawa – z Visany dolatywał nas jej kojący śpiew, piekniejszy
ponad wszystkie wyobrażenia i dzięki niemu praca szła nam lepiej
i lżej i serce było mniej skore do swarów. Czasem gdy
głodowaliśmy, zostawiała nam jedzenie i napój na brzegu –
posiłek syreni, lecz jadalny dla ludzi. Była tak szczodra, że
dzieliła się z nami swymi koronami, kolczykami i naszyjnikami i
innymi klejnotami, bysmy mogli za nie nakupić w Jeziornej
potrzebnych rzeczy. Nasz pierwszy syn, jako ostatni widział ją w
Visanie. Potem na zawsze zamilkł jej śpiew.
- Czy
znacie jej imię? – spytał Sowi.
- Hmm. To
nie była Meluzyna, żona Pochwista, bo ta ma skrzydła – rzekł
Wars. – Myśleliśmy, że to Bereginia, co w dziewiątej erze
rządziłą rusałkami. Jednak Bereginia miała włosy złote, a
nasza syrena – rude. Może to była Viscla – pani Visany i
prowincji nazwanej jej imieniem? Dla nas zawsze pozostanie Syreną z
Sirenopolis – Sowi i Marycha zasnęli i sniły im się syreny
pluskające w Visanie. Następnego dnia byliby wyruszyli w dalszą
drogę, gdyby nie Święto Kupały. Sam Wars namawial ich by zostali.
- Świętem
tym czcimy Mokoszę, która urodziła Sobotnią Górę; po
starokrasnemu Monta Cupalis, stąd nasze święto zowiemy Kupałą –
mówił Wars. – Sobotnia Góra ma dla nas wielkie znaczenie, bo
wody tryskające ze źródełka na szczycie tej góry leczą
wszystkie choroby i nawet zmarłych czynią żywymi. Gdy arcykapłan
Ageja z Nesty koronuje nam króla czy królową, to kropi mu czoło
wodą z Visany i właśnie – z Sobotniej Góry – odsapnął
trochę, po czym dodał. – Ciemlo Cupalis (Noc Kupały) to czas
radości całego stworzenia, cudów i czarów. Nie wiem czy
potomkowie Baltaina o tym wiedzą, ale w dzisiejszą noc zakwita
czarodziejski kwiat paproci, spełniający wszelkie życzenia, lecz
nie jest łatwo go zdobyć... – Sowi i Marycha postanowili zostać
na święcie. Sowi szczególnie pożądał kwiatu paproci. Wziął
kąpiel w balii, ubrał się odświętnie i niecierpliwie oczekiwał
nocy. Marycha nie pragnęła zdobyć zaczarowanego kwiatu. ,,Jeśli
on spełnia wszystkie życzenia, to też takie, które są sprzeczne
z wolą Ageja, a więc nie przynoszące nam szczęścia’’ –
myślała i ostrzegała tak męża. Dzień się skończył i
mieszkańcy Sirenopolis rozpalili poza grodem ogniska, by obchodzić
przy nich święto. Sowi i Marycha zagłębili się w las, by szukać
kwiatu paproci. Wielu ludzi poświęciło życie, by go odnaleźć, a
nie odnalazło. Wielu też z tego powodu postradało rozum. Mówiono,
że kwiat paproci jest złoty, świeci jak małe Słoneczko, oraz, że
ma sześć płatków. Trudno go znaleźć, bo zakrywają go paprocie.
Mąż i żona szli przez gęsty, ciemny las, uważnie przypatrując
się runu. Ponieważ Marycha była rusałką, jej zielone oczy
świeciły jak u kota. Wtem stanął przed nimi wilk, a Sowi schwycił
za sztylet.
- Schowaj
nóż – rzekł ludzkim głosem wilk. – W tę noc nikogo nie
krzywdzę. Mówię wam po dobroci nie szukajcie kwaitu paproci, bo
was zniewoli – wilk uciekł, a Sowi wbrew radom żony szukał
dalej.
Sytuacja
taka powtarzała się. Przed zgubnym wływem czarodziejskiego kwiecia
ostrzegał ryś, niedźwiedź, tur, jeż, żmija, tchórz i jakaś
leśna rusałka. Na próżno! Wreszcie Sowi ujrzał srebrną muchę,
która bzycząc, zdawała się mu mówić ,,to tu’’, ,,to tu’’.
Rozgarnął paprocie i ujrzał niby sześciopromienną złotą
gwiazdkę. Kwiat paproci. Uradowany zerwał go i powąchał razem z
Marychą. Kwiat pachniał upajająco. Krążąca wokół srebrna
mucha coś szeptałą do ucha Sowiego.
- Teraz
jest twój i tylko twój. Nie wolno ci się z nikim nim dzielić,
abyś go nie stracił – Sowi zawahał się, bo nie tak uczył Agej
i Enkowie, ale chęć posiadania magicznej rośliny była większa.
Przycisnął kwiat do piersi i aż krzyknął z bólu, gdy jego
korzenie przebiły mu ciało i owinęły się koło serca. Noc Kupały
dobiegała końca, a nietoperze i sowy wracające do swych kryjówek
wołały: ,,Biada’’! Sowi i Marycha byli tak zmęczeni, że
usnęli w paprociach.
Niemal
całe Sirenopolis zbiegło się, by patrzeć na Sowiego. Junak,
zdobywca kwiatu paproci stał na dachu i próbował skoczyć. Marycha
zalewałą się łzami i przybrawszy postać Światła, wzleciała w
górę, by go ratować, lecz on nie chciał i zapewniał, że
wszystko będzie dobrze. Wszystko to dlatego, że Sowi usłyszał
głos z kwiatu paproci:
- Jesteś
jak bóg dla mnie. Ze mną wszystko możesz, na przykład skoczyć z
dachu i przeżyc. Spróbuj! – Sowi posłuchał, bo był nieco
zarozumiały i skoczył. Niewiasty wrzasnęły jak jeden mąż, a
Sowi bezpiecznie wylądował na ziemi. Marycha rzuciła się by go
ściskać i całować. Ludzie pytali się jak to możliwe, że
przeżył, a on wskazując pierś rzekł:
- Znalazłem
kwiat paproci. To jego zasługa – zbiegowisko się rozeszło, lecz
cały gród huczał od plotek. Opowiadano nie tylko o wyczynie
Sowiego. Na ulicy Kosorondo (Krzywe Koło) była wielka piwnica, a w
niej bazyliszek. Wyglądał zupelnie jak w opisie Owinniczewa na
kartach ,,Animalistyki’’.
-
Bazyliszek jest utrapieniem mego życia – mówiła jakaś starsza
niewiasta. – Pozabijał mi całą rodzinę – wielu
sirenopolitańczyków straciło z oczu potwora kogoś bliskiego.
Sowi i
Marycha chcąc pomóc, udali się na nieszczęsną ulicę. Rusałka
wzięła ze sobą lusterko o złotej rączce i ramce, dar królowej
Betel – Gausse, by odbijać czarne pioruny lecące z oczu bestii.
Gdy weszli do piwnicy, ujrzeli bazyliszka, zajętego ogryzaniem kości
upieczonego piorunem psa. Potwór wyczuł węchem przybyszów i
spojrzał na nich. Z oka wystrzelił piorun, lecz odbiwszy się w
lusterku Marychy ugodził potwora. W tej samej chwili, Sowi pomyślał
życzenie: ,,Niech bazyliszek pęknie’’ i tak się stało. Cała
ulica była zbryzgana jego krwią i trzewiami. Sowi i Marycha
znaleźli się na ustach wszystkich.
W erze
jedenastej żył wójt Czarnej Wólki imieniem Kłysz. By zaspokoić
swą żądzę gwałcił dzieci, aż pewnego razu jego ofiarą padło
dziecko czarownicy. Ta zamieniła Kłysza w potwora.
,,Stał się czarny jak skóra nocnicy, oczy poczerwieniały, wyrosły mu białe kły, rogi, nogi i ogon kozła. [...] Już nie nazywano go Kłyszem, lecz ‘Czarną Wólką’’’ – K. Oppman ,,Perłowy latopis’’.
Odtąd
żywił się mięsem, najchętniej ludzkim. Dożył końca ery
jedenastej, przeczekał potop pod ziemią, przezył całą erę
dwunastą, aż do obecnej. Przez ten czas żyło wielu herosów, lecz
żaden nie zabił szalejącego w najlepsze Czarnej Wólki. Wreszcie
Sowi, usłyszawszy o tym postrachu Sirenopolis, rzekł do kwiatu
paproci: ,,Przenieś mnie do potwora’’. Wnet Sowi i Marycha
stanęli przed obliczem monstrum, takiego samego jak w opisie Kosy
Oppmana. Czarna Wólka ryknął rozdzierająco i natarł na nich.
Rusałka zraniła go sztyletem; polał się strumień zielonej,
cuchnącej siarką i smołą krwi, a tymczasem sowi chwycił miecz
wyczarowany przez kwiat paproci i zabił nim potwora. Następnie
uciął mu głowę i w wielkim triumfie wrócił do Sirenopolis,
obsypywany kwiatami. Jednak Wars i Sawa współczuli Czarnej Wólce.
,,On kiedyś był człowiekiem, choć pełnił czyny niegodne
człowieka. Może zachowałą się w nim ludzka dusza’’ – mówił
Wars.
Sowi,
ulubieniec grodu, usłyszał, że w jednej z piwnic mieszka Złota
Kaczka, a jest to królewna zaklęta w ptaka. Kto ją odnajdzie, tego
obdaruje wielkimi skarbami. Potrzeba jednak odwagi, bo strzegą jej
groźne zwierzęta, wśród nich są lwy. Junak z wolna zapominając
o celu wyprawy, nie mógł się powstrzymać, by nie pójść do
Złotej Kaczki.
- A Jasna
Nawia? – przypomniała mu Marycha.
- Poczeka –
odparł niefrasobliwie Sowi i oboje udali się do wskazanej im
piwnicy pod opuszczonym domem. Żona Sowiego wzięła ze sobą końską
szynkę. Gdy znaleźli się w piwnicy, odkryli jej ogrom – była
jeszcze większa niż ta, w której mieszkał bazyliszek, a przecież
każdy bazyliszek jest wyższy od dorosłego męża. Niebawem w
piwnicznym mroku zalśniły żółte oczy. Rusałka rzuciła na
ziemię końską szynkę i poczęły się do niej schodzić dzikie
zwierzęta, często z dalekich krain. Były tam lwy, lewarty,
tygrysy, wilki, niedźwiedzie i psiorygi z węglowych kopalń Śląża.
Psioryg (kudelinierorihus) to dziwny, podziemny zwierz o głowie
kreta, tułowiu i łapach wilka i szczurzym ogonie. Bardzo rzadko
może być groźny dla górników. Wędrówka po piwnicy trwała
długo, aż ujrzeli alabastrową fontannę, w której pływała
kaczka o złotych piórach, nogach i dziobie. Jej główkę zdobiła
złota korona, a oczy miała z szafirów. Błysnął płonmień i na
miejscu fontanny stanęło łoże z kości słoniowej, pełne
puchowych poduszek, nakryte pierzyną. Leżała na nim cudna panna,
niezwykle podobna do Marychy, lecz piękniejsza. Była ubrana w
zieloną suknię z jedwabiu ( a może z liści?), nosiła złotą
koronę, złotą obręcz na szyi i srebrny pierścień ze szmaragdem.
Kwiat paproci mówił Sowiemu:
- Klęknij
przed nią, to wielka pani – Sowi upadł na twarz, marycha lekko
dygnęła, a panna rozkazała nietoperzom, by poczęstowały gości
winem. Następnie nacisnęła jakiś guziczek w łożu i magicznym
sposobem piwnica wypełniła się skarbami, a bure i białe
niedźwiedzie napelniły perłami, kruszcami i drogimi kamieniami
przepastne wory. ,,Pamiętaj, że wolno ci ich użyć tylko dla
siebie, bo inaczej przepadną’’ – mówił Sowiemu głos z
kwiatu paproci. Panna imieniem Anas Avra (Złota Kaczka) stuknęła
się srebrnym kielichem z Sowim i Marychą, po czym rozpoczęła
opowieść...
- U
północnych rubieży Imperium Romanum leży wielka wyspa Brytania.
Rzymianie zbudowali tam miasto Londinium (Łonodon). Niedaleko tego
miasta znajduje się kraina o nazwie Kukania (Kukaniya), lub
Szlarafia (Šlarafiya, Šlarafenland). Otacza ją wysoki mur i
strzegą jej ogry, to jest niedźwiedzie o ludzkich głowach.
Potrafią być groźne, ale łatwo je przekupić miodem, malinami,
lub tandetnymi błyskotkami. Wówczas chętnie wpuszczają do
Szlarafii. - ,,Ona jest piękniejsza i milsza niż Marycha – mówił
Sowiemu kwiat paproci – porzuć swą zimną jak trup zonę i rzuc
się w objęcia tej slicznej królowej – jednak Sowi szybko
odrzucił te myśłi, bo szczerze kochał Marychę. – Szlarafia to
raj na ziemi. W rzekach i jeziorach płyną wino, wódka, piwo,
mleko, zupy, maślanka i miód. Zamiast trawy rośnie kiszona
kapusta. Drzewa i krzewy uginają się od owoców, a wszystkie grzyby
są jadalne. Wyobraź sobie lasy pełne pieczonego mięsiwa, domy z
cukru, ciasta i ryb, góry z sera i twarogu, padające z deszczem
wódkę, kaszę, groch, kawior, rzodkiewki, bagna tartego chrzanu,
kamienie i skały z chleba, stawy śmietany, ziemię z pasztetu i
obfitość wszelkiego innego jadła – obojgu ślinka ciekła. – W
Szlarafii nikt nie pracuje, tylko wszyscy całymi dniami leżą,
jedzą i piją, tyją i aż im więcej już przez gardło nie
przechodzi. Bułki, kluski, pierogi, orzechy, rodzynki – mmm ... –
rozmarzyła się piękna panio. – Mogę dać ci mapę, abyś mógł
trafić do tej cudownej krainy i co dzień kąpać się w morzu kwasu
chlebowego – Sowi skrzywił się z obrzydzenia.
- Dziękuję
wam najaśniejsza pani, ale moja żona i ja szukamy Nawi Jasnej.
Sowi i
Marycha opuścili piwnicę, a bure i białe niedźwiedzie pomogły im
wynieść na powierzchnię skarby od Złotej Kaczki. Rychło opuścili
Sirenopolis i udali się do Grodu Korabia.
*
Gród
Korabia (Pontusopolis, Polis ov Pontus) istniał już w erze
jedenastej, a za Lecha III przez pewein czas był stolicą
starożytnego Aplanu. Zniszczony przez potop, został odbudowany pod
koniec ery dwunastej za panowania Samona. Kwiat paproci z wolna coraz
bardziej zdobywał panowanie nad Sowim. Ów mając skarby od Złotej
Kaczki i liczne nagrody za zabicie bazyliszka i Czarnej Wólki,
przyjął od króla Kraka tytuł żupański. Kupił sobie dom w
Grodzie Korabia, lecz Marysze kazał mieszkać osobno. Osiedliła się
w stawie na podgrodziu. Pewnego razu mąż wezwał ją do siebie.
Towarzyszył mu jakiś typ, który za coś płacił złotem, po czym
chwycił Marychę za włosy i roześmiał się od ucha do ucha.
Zrozumiała. Sowi ją sprzedał. Typ prowadził ją do lasu, był
bowiem rozbójnikiem. Już weszli między drzewa, gdy Marycha coś
sobie przypomniała. Przybrała postać Światła, a zbój wrzasnął,
oparzywszy sobie rękę. W innej wersji, Marycha została sprzedana
do zamtuza, lecz zamieniwszy się w Światło spaliła zbudowany z
drewna dom rozpusty, a stręczyciel jako jedyny poniósł śmierć w
płomieniach. Tymczasem Sowi całkiem zapomniał o celu wyprawy,
jakim było poszukiwanie Nawi Jasnej. Co dzień urządzał uczty,
wystawne jak u samego Lukullusa, żłopał wódkę, wino, piwo i miód
niczym smok z Vovel wody Visany, często odwiedzał zamtuzy,
pojedynkował się z innymi szlachetnie urodzonymi, by zdobyć ich
bogactwa, lwy ciagnęły jego złoty rydwan zdobiony lapis –
lazuli, a głos z przeklętego kwiatu paproci podsuwał mu nowe
szaleństwa. Towarzyszem jego zabaw był Rzymianin, Faust Ikar
(Faustus Icarus, Favest Ikarus). Urodził się w Rzymie w rodzinie
patrycjuszowskiej. Szybko przepuścił majątek rodowy na hulankach i
rozpuście. Próbował odzyskać bogactwo za pomocą magi i w tym
celu wiele podróżował, aż trafił do Analapii. Będąc raz
gościem sabatu na Łysej Górze, otrzymał od czarownic krem
umożliwiający latanie. Niewolnik utracjusza nasmarował go kremem,
a jego pan zaczął latać na miotle; pokazał się tak w Grakchovie
i myślał nawet czyby nie polecieć do Rzymu. ,,A nuz uznają mnie
za boga, skoro umiem latać’’? – myślał.
Któregoś
dnia, Faust Ikar zaprosił Sowiego na polowanie. Szli do lasu, a
Rzymianin prowadził na smyczy szóstkę wielkich jak dogi, białych
psów o czerwonych oczach i różowych uszach.
- Wiesz –
mówił łamanym starokrasnym – Brytania to dziki kraj. Jest tam
zimno, deszczowo i jest pełno głupich druidów, którzy patroszą
ludzi. Na przykład taki Olma; namiestnik wyznaczył nagrodę za jego
głowę. Ten pusty łeb, uwieńczony jemiołą, ubzdurał sobie, że
wymorduje wszystkich Rzymian. W tym celu sprzedaje im psy mysliwskie,
które ich rozszarpują – psy Fausta Ikara zostały kupione od
Celtów. – Swoją nazwę Brytania otrzymała od królowej Brygidy,
obecnie czczonej tam jako bogini Brygid. Grób owej Brygidy znaczą
wielkie kamienne bloki – tak rozmawiając myśliwi natknęli się
na Borutę, dosiadającego łosia..
- Te psy są
zaczarowane i chcą was rozszarpać – mówił uwieńczony dębowym
listowiem władca lasów, którego Faust Ikar nazywał w myśli
bogiem Faunem. Ostrzeżenie nie pomogło i zostało zbyte
grubiaństwem, choć Sowi radził go posłuchać. Myśliwi ujrzeli
sarnę i spuścili psy ze smyczy. Nieoczekiwanie jedna trójka
rzuciła się na fausta Ikara, a druga na Sowiego. Pojęli; to były
psy od druida Olmy. Sowi zabił jednego napastnika kordelasem, lecz
wnet jego rękę unieruchomiła zębata paszcza. Już miało być po
nim, gdy zabzyczały strzały i zaczarowane psy Brytów, jeden po
drugim padały martwe. To strzelała Marycha, lecz Sowi nie wiedział
tego. Spojrzał na Fausta Ikara. Rzymianin był teraz krwawiącym
trupem, a jego dusza cierpiała w Nawi Čortów.
Minął
dzień od owego niefortunnego polowania, gdy w Grodzie Korabia zjawił
się pewien konat z Burus. Był wysoki, silny i bogaty. Od razu
skierował się do domu Sowiego, wyzwał go na pojedynek ,,na śmierć,
nie niewolę’’ i obiecał, że jeśli zostanie pokonany, Sowi
dostanie jeszcze większy majątek niż posiada. Wyzwany zgodził się
i poszedł wraz z konatem na śródleśną polanę, za podgrodziem.
Zaczęła się walka, a przybysz z Burus trzymał miecz w lewej ręce.
Starcie trwało kilka minut, po czym Sowi z przebitą klatką
piersiową legł na murawie. Jego przeciwnik stał się jeszcze
wyższy, wyrósł mu ogon zakończony żmijową głową, szpony na
palcach dłoni i stóp, a jego głowa zamieniła się w wilczy łeb,
z tyłu zakończony kiciastym ogonem. Wiłkokuk nachylił się nad
rannym. Zanurzył szponiastą dłoń w ranie i wyrwał kwiat paproci.
Tupnął w murawę i na moment ukazała się szczelina do Čortnawi.
Tam został wrzucony kwiat paproci; spłonął i nikt go nigdy nie
odnajdzie. Wiłkokuk zionął ogniem na otwartą pierś Sowiego i
rana w mig się zagoiła i znikły nawet ślady krwi. Dobry potwór
zniknął. Minęła godzina. Sowi otworzył oczy i ujrzał ropuchę
wielką jak cielę. Na głowie miała złotą koronę. ,,Betel –
Gausse’’ – pomyślał junak. Obok niej stała Marycha i jakiś
nieznany młodzieniec. Sowi ogarnął pamięcią ostatnie wydarzenia
i z żalu, bo w żalu nie przeszkadzał mu już kwiat paproci,
strasznie się popłakał, a Marycha przebaczywszy mu sprzedanie,
ocierała mu łzy, palcami zimnymi jak lód. Nieznany młodzieniec
podał mu kubek miodu, a następnie Sowi zwrócił się do królowej
jeziora Mamir.
- Czy da
się ożywić tych, których pozabijałem?
- Niestety
– zaprzeczyła ropucha.
- A czy
mogę jako wynagrodzenie stworzyć drużynę z synów tych, których
zabiłem? – pytał Sowi.
- Nie –
odrzekła Betel – Gausse. – Wystarczy, że przyjmiesz za syna
tego sierotę i razem będziecie szukać Nawi Jasnej – wskazała
palcem na tego, który podał Sowiemu kubek miodu, a ten rzekł.
- Jestem
Giża z Sirenopolis. Nigdy nie znałem ojca ni macierzy, mieszkałem
u wuja, który był szewcem. Myślałem, że i ja będę szył buty,
do czasu, gdy usłyszałem o twych czynach; zabiciu bazyliszka z
ulicy Kosorondo, Czarnej Wólki i zdobyciu skarbów Złotej Kaczki.
Ba, widziałem nawet to co zostało się z potworów.
- Prawdę
mówiąc, bazyliszka zabiła ma żona Marycha – rzekł Sowi – a
ja, mocą przeklętego kwiatu paproci sprawiłem, że wybuchł...
- ... jak
smok z Vovel – dokończył Giża. – Z powodu tych czynów,
zapragnąłem być twoim uczniem i wyruszyć z tobą na wyprawę.
- Chłopcze,
ja sam potrzebuję mistrza – rzekł Sowi, lecz Marycha popatrzyłą
nań błagalnie by przyjął Giżę.
- Ludzie
mówią o was, że zamieszkawszy w Grodzie Korabia strasznie się
zeszamciłeś, lecz ja w to nie wierzę – zapewniał Giża.
- Oj, żebyś
wiedział jak bardzo mają rację jęknął Sowi.
Młodzieniec
nie zrażał się jednak, aż w końcu nie bez wsparcia Marychy,
został przyjęty do drużyny. Sowi rozdał swoje skarby; część
kalekom nie mogącym zarabiac na życie, część rodzinom zabitych
żupanów, a część chramowi jytnas Lecha III z prośbą o
modlitwę.
*
Troje wędrowców przybyło wreszcie do
Grakchova. Był wieczór gdy na zamku na wzgórzu Vovel odbywała się
koronacja. Podczas gdy Sowi mieszkał w Grodzie Korabia, umarł król
Krak, a jego następcą został młodszy syn, Lech II (równocześnie
koronowano jego żonę, Bożenę Wieszczkę). Starszy, lecz niezdatny
do rządzenia syn, Juliusz zabił na polowaniu brata i jego żonę,
po czym obarczywszy winą strzygę, został królem Analapii. Rządził
krwawo i niesprawiedliwie, na krótko wprowadził niewolnictwo.
Został złorzony z urzędu, po tym jak jego bratobójstwo wyszło na
jaw za sprawą kochanki. Wreszcie uchwalono, że królową Analapii
będzie córka Kraka, Wanda, kapłanka z Nesty. Oczom Sowiego,
Marychy i Giży ukazał się sam koniec koronacji. Potem nastąpiła
uczta koronacyjna, w zamku i na świeżym powietrzu.
,,Można by wyczerpać morze inkaustu, by opisać jak liczne i wyśmienite potrawy i napoje wówczas podawano’’ - ,,Codex vimrothensis’’.
Ucztę uświetniały
popisy rybałtów, akrobatów, żonglerów i siłaczy. Pewien Pikt
pokazywał kunszt swego ludu; brał pień i rzucał nim wysoko, ku
podziwowi Analapów. Giża sam zapragnął pokazać swą siłę.
Objął pień, jeszcze grubszy i cięższy niż ten, którym rzucił
Pikt, naprężył muskuły ... ,,Nie da rady’’ – szeptali
ludzie, gdy wtem wyrwał pień z korzeniami i wyrzucił tak wysoko,
że zniknął z oczu, by po chwili z pluskiem wpaść do Visany.
,,Toż to drugi Ilja Muromiec’’ – zachwycali się kupcy z Roxu.
Nowa królowa przechadzała się między swymi poddanymi. Nie
omieszkała nagrodzić Giży; zdjęła z dłoni złotą bransoletkę,
misternej roboty, wartą tysiąc aureusów w Rzymie i jedną wieś w
Analapii i dała mu w prezencie. Widząc śmiałość Analapów, Sowi
i Marycha poczęli się pytać królową o Jasną Nawię. Jej doradca
i przyjaciel, arcykapłan Pizamar dał im mapę całego znanego w
Analapii świata, na której zaznaczono również królestwo Welesa.
Tymczasem wokół Giży gromadzili się mężowie i niewiasty,
wodniki i rusałki, leśni ludzie, żmijowie, Lynxowie, nocnice –
wszyscy pełni podziwu dla jego siły. Ciekawiło ich skąd on nabył
taką potęgę, niby Górzychwał, zwany przez Rzymian Herkulesem.
- W dzieciństwie byłem słąby i
chorowity – mówił Giża, a była to prawda – dopóki nie
spotkałem w lesie czarnego lwa Poleszy. On zrobił mi na ramieniu
ranę pazurami, a potem językiem ją zagoił. To dzięki niemu
jestem teraz silny jak tur. – Drużyna podziękowawszy Wandzie i
Pizamarowi ruszyła w dalszą drogę. Opuściła prowincję Visclę i
wkroczyła do prowincji Śląża.
*
Sowi, Marycha i Giża rozbili obóz nad
rzeką Odirną. Wielkie było ich przerażenie i obrzydzenie, gdy
ujrzeli jej wody w różnych kolorach; zielone jak trucizna, czerwone
jak krew, a miejscami rzeka płonęła. Odirna cuchnęła jak
gnojowica, którą w erze jedenastej wytwarzały Świniule króla
wąpierzy Erydana. Fale niosły śnięte ryby, żaby rozdarte na
strzępy, wydrę bez włosów, rusałkę bez włosów i oczu o
spalonej skórze, dosłownie czerwonego jak burak, martwego
wodnika... Ten budzący trwogę widok nie był dla nich
niespodzianką. Wcześniej gościł ich chłop Maupa i ostrzegał:
,,Z Odirną dzieje się coś niedobrego’’. Spotkali w jego
zagrodzie księcia tej rzeki z mandatu Tatry, wodnika Viadrusa, a
skóra na jego prawym udzie była spalona. Koło Viadrusa gromadziło się wiele rusałek i wodników, pozbawionych domu. ,,Nie możemy pić
z rzeki’’ – rzekła Marycha, gdy z wstrętnej wody wynurzył
się zaskroniec długi jak pięć krów i bardzo brzydki, bo
porośnięty zmijami. Z szybkością błyskawicy pełzł w stronę
rusałki, lecz drogę mu zabiegli Sowi i Giża z mieczami. Sowi
odciął łeb potworowi, a Giża nadział i łeb i resztę cielska na
oszczep i rzucił w ogień płonący na rzece.
- Ta woda zamienia nieszkodliwe
stworzenia w potwory – rzekła Marycha. – Czy nie uważasz, że
powinniśmy zbadać kto ją zanieczyszcza i donieść o tym
namiestnikowi? – spytała męża.
- A cel naszej wędrówki? –
zaoponował Giża.
- Moi bracia i siostry, ludzie i
zwierzęta cierpią, bo ktoś zatruł Odirnę – rzekła Marycha. –
Książę Viadrus żyje jak wygnaniec. Agej i Enkowie każą przecież
bronić skrzywdzonych? – Sowi przyznał jej rację.
Drużyna udała się wzdłuż rzeki,
śledząc brudy i martwe istoty. Marycha przystanęła na chwilę, a
wtem z zarośli wybiegło dziwne zwierzę podobne do wilka. Miało
skudloną sierść, barwy płowo – rudej w cętki, która na
grzbiecie tworzyła jakby grzywę. Krótki pysk, zaokraglone uszy,
długie łapy i kiciasty ogon dopełniły reszty wizerunku. Nikt nie
wiedział, że spotkany zwierz to hiena. Nieoczekiwanie hiena, albo
też ,,krokota’’ (krokuta) przemówiła po starokrasnemu:
- Mówię wam po dobroci, nie badajcie
kto zanieczyścił Odirnę! Służę wielkiemu panu i on zakazuje wam
dalszych dociekań. W przeciwnym razie, tacy jak ja zabiją was i
zjedzą! – wtedy odezwałą się Marycha.
- Kim jesteś zwierzu podobny do wilka?
- Nie jestem tym, na co wyglądam –
rzekła smutno hiena i dała susa w knieje.
Wędrowcy dalej szli, szukając
truciciela, a nocami słyszeli oprócz wycia wilków, jakieś dziwne
odgłosy przypominające posępny śmiech. Pobliskie lasy pełne były
hien, ale skąd się one wzięły w prowincji Ślążu? W Analapii
hieny żyły jedynie w prowincji Ojcowie (Fatryver), a i tam były
rzadkie. Czyżby te pochodziły z Afryki, albo z Azji? Wreszcie cała
trójka ujrzała ołowianą rurę, przez którą ścieki dostawały
się do Odirny. Rura wychodziła z zamku, a była to budowla
przedziwnej piękności. Dach skrzył się w blasku Słońca od złota
i diamentów, ściany były marmurowe, a wokół roztaczały się
ogród, sad i pasieka, zdobione siecią oczek wodnych. ,,Kto tu może
mieszkać’’? – zastanawiali się wszyscy, a Sowi zapukał do
złotych drzwi, srebrną, wysadzaną rubinami kołatką. Wrota się
uchyliły i oczom całej trójki ukazała się hiena, której sierść
była w paski.
- Drogo zapłacicie za zakłócanie
spokoju naszemu panu – rzekła kobiecym głosem, po czym zawyła i
drużynę otoczyły hieny o różnych barwach futer.
- Nie zabijemy was, jeśli będziecie
się zachowywać spokojnie – rzekł mały, bury zwierz.
- Przyszliśmy w sprawie trujących
wyziewów, spuszczanych przez waszego pana... – pręgowana hiena,
tymczasem się odwróciła i dała znak, by wszyscy trzej poszli za
nią. Długo trwała wędrówka przez cudne komnaty, przez kręte
schody, aż na wieżę, gdzie mieściłą się pracownia tego,
którego hieny nazywały swoim panem. Pręgowana, o głosie
niewiasty, zapukała kołatką w kształcie skarabeusza, a drzwi same
się otworzyły. Na krześle z cedru, sprowadzonego z okolic miasta
Berytus, siedział siwy starzec w czerwonej szacie, a na stole z
kości słoniowej stały dziwne naczynia z kolorowymi płynami.
Ścianę zdobił portret króla Wacława Amosowa, pierwszego męża
Malkieš Lysarayaty. Satrzec powstał z krzesła i ogarnął wzrokiem
przybyłych, których hiena przedstawiła mu po imieniu. Dodać
należy, że zweirzę polubiło Marychę, która wyjęła mu cierń z
łapy. Sowi rozpoczął wyjaśniać cel przybycia.
- Panie – zaczął – rzeka Odirna
jest krasna, zielona, a miejscami jej powierzchnia płonie. Śmierdzi
jak gnój. Giną wszelkie istoty, które tam żyją, również
rusałki i wodniki. Sam książę Viadrus musiał opuścić swój dom
na dnie tej rzeki. Jedne istoty giną, a inne zamieniają się w
potwory. Moją żonę – wskazał na Marychę – napadł ogromny
zaskroniec porośnięty żmijami. Trucizny, które widzieliśmy,
niestety, wylewają się z rury w waszym pałacu, panie. Sumienie
nakazuje nam, prosić was, panie, abyście w miarę mozności
zapobiegli dalszym zniszczeniom i naprawili obecne – starzec
przemówił.
- Teraz ja się przedstawię. Jestem
Rupiłło ze Śląża (Rupillo ezen Sileniya), największy czarodziej
w dziejach – przedstawił się skromnie. – Czy znacie dzieje
wielkich czarownic i czarodziejów? Czy słyszeliście o Czarnym
Ładysławie Amosowie, który poszukiwał kamienia filozoficznego, a
w rezultacie jego broda z czarnej stała się zielona? Nie, wy zwykli
zjadacze chleba guzik wiecie o czarach. Pracuję równolegle nad
kamieniem filozoficznym i płynem, który wszystko rozpuszcza.
Zużywam do tego, ma się rozumieć, dużo ołowiu, siarki, rtęci,
krwi hydry... Wylewam to do rzeki, bo i gdzie mam składowac? Trochę
mi przykro, że od tego umierają rusałki i wodniki. Sumienie to
dobra rzecz, ale potrzebne jest tylko niewiastom, dzieciom, mężom
bez przysłowiowej ,,ikry’’... My, prawdziwie wielcy, sami
jesteśmy dla siebie jak bogowie i możemy samodzielnie i swobodnie
ustalać co jest dobre, a co złe. Dla mnie dobre jest to co służy
moim celom, a złe to co im przeszkadza. Jeśli przyszliście mi
przeszkadzać, jesteście mi jak Čorty... – Giża kipiał gniewem,
aż wybuchnął.
- Panie czarodzieju, pana czary mogą
się już rychło skończyć u namiestnika w lochu! – Rupiłło
rozkazał pręgowanej hienie, by rzuciła się na przybyszów, lecz
ta odmówiła, bo była wdzięczna Marysze.
- Wszystkie krokoty będą robić co im
każę! – wykrzyknął czarownik i nachylił się, po czym uderzył
hienę po pysku. Wrzasnął z bólu i zobaczył swą dłoń w pysku
zwierzęcia.
Rupiłło ze Śląża był kiedyś w
Aleksandrii. Kupił tam pięćdziesięciu Etiopów i pięćdziesiąt
Etiopek, poddanych królowej Kandaki, których sprzedał w niewolę
buntownik Musa Gugis. Po przybyciu do Analapii, Murzyni zostali
zamienieni w hieny, a ich pan bił je i wypróbowywał na nich swoje
mikstury. Wreszcie nadszedł czas buntu. Czarownik został
zaprowadzony przed oblicze namiestnika, który zbadał sprawę,
osądził Rupiłłę i wtrącił do lochu. Wówczas hieny znów stały
się ludźmi. Pozwolono im zamieszkać w Analapii, jak również
wrócić do Afryki. Nie wiemy co wybrali. Co się jednak stało z
Odirną? W magicznej księdze skazanego namiestnik znalazł długie
zaklęcie, oczyszczające wodę. Były w nim słowa słowiańskie,
toropieckie, egipskie i chaldejskie, aż na samym końcu, namiestnik
przeczytał po starokranemu:
- Aka puritatis ęsinus! – rzeka wnet
stała się czysta, a książę Viadrus z wielką radością wrócił
do swego domu. Niestety druzyna zgubiła mape, dar od Pizamara i
błąkała się wzdłuż Odirny, aż zaszła do prowincji Pomori.
Niedaleko Sedinum, Marycha uwolniła z krzewów zaplątanego gryfa, a
ten wziął całą trójkę na grzbiet i lecieli na Zachód. Opuścili
Pomori, lecieli nad Jeziorem Niedźwiedzi – stolicą prowincji
Bliski Zachód, zagłębili się w kraj Sasów, gdzie już wkrótce
włądzę miał objąć młody król Lemanów Ratgard, aż dolecieli
do Imperium Romanum, na ziemię w pobliżu Galii. Tam gryf znużony
długim lotem, pożegnał się z nimi i wrócił do Analapii. W tym
miejscu wajdelota przerwał opowieść, aby na życzenie konata
Zyganusa dokończyć ją jutro. A miał o czym opowiadać…
*
Po pożegnaniu z gryfem, szli parę dni
przez pustkowie, aż znaleźli gościnę w chacie Rzymian,
Hortensjusza Lupusa i Klaudii Aurelii. Gospodarze chętnie słuchali
o przygodach drużyny, sami zaś opowiadali o swym życiu na
odludziu.
- Kiedyś ludzie zrobili się strasznie
źli – opowaidał Hortensjusz – gdy tymczasem bogowie ucztowali u
króla Likaona. Ów chcąc wysatwić ich na próbę, podał im mięso
z człowieka, a wtedy przebrała się miarka. Król został
zamieniony w wilka, zaś cały świat miał być ukarany potopem.
Jowisz początkowo chciał spalić świat, ale obawiał się, że
ogniem zająłby się eter. Potop zgładził ludzkość z wyjątkiem
Deukaliona i Pyrry... Dlaczego o tym opowiadam? Otóż przed potopem
stało tu wielkie miasto, w którym rządził zły król – Lemur –
Hortensjusz miał oczywiście na myśli króla Kościeja i miasto
Presnau. – Potop zmył to miasto i pozostały zeń tylko ruiny.
Podobno w ruinach zostały się skarby, bo ów Lemur grabił całą
Europę. Nie radzę ich szukać. Król przeklęty, to i jego skarbu
trzeba się wystrzegać... – na Marysze i Gizy opowieść nie
zrobiła większego wrażenia, za to w Sowim obudziła dawną wadę –
chciwość. Rzymianie udzielili im noclegu, a Sowi śpiąc widział
dziwne rzeczy... Ludzki szkielet z naciągniętą skórą, z koroną
i berłem, w królewskich szatach, stał przed nim i kiwał nań
palcem pokazując komnaty wypełnione po sufity kruszcami, kamieniami
i perłami. Sowi chwycił miecz, odegnał Kościeja i rzucił się,
by gromadzić skarby. Później zobaczył swą żonę Marychę,
przyozdobioną Kościejowymi klejnotami – nawet Tatra, Semiramida,
Balkis, Helena i Kleopatra nie miały przy niej tyle krasy, aż oczy
rwała. Sowi zbudził się z pragnieniem udania się do ruin Presnau.
,,Dla Marychy... by była kraśniejsza’’ – pomyślał. Marycha
i Giża nie byli zachwyceni pomysłem Sowiego.
- Szukamy Jasnej Nawi, a nie skarbów –
mówiła żona. – Pamietasz co zrobił z tobą kwiat paproci?
- Te klejnoty mogłyby cię uczynić
piękniejszą – bąkał Sowi – wreszcie coś moglibyśmy dać
biednym – junak tak długo przekonywał i nalegał, że dla
spokoju, zgodzono się, by zaspokoił swoją fanaberię. Sowi chciał
sam pójść do ruin.
- To miejsce jest niebezpieczne; nie
mogę was narażać.
- Jestem twoją żoną i chcę i musze
towarzyszyć ci nawet w wyprawie do samego Čortieńska – rzekła
Marycha i ucałowała męża.
- A ty, Giżo? – spytał junak.
- Uczeń powinien być tam, gdzie jego
mistrz – odparł sirenopolitańczyk, a Sowi wzruszony rzekł.
- Dobra, chodźmy! – jakiś głos mu
mówił: ,,Chciwcze, czemu się pchasz w tę drakę’’?, jednak
pragnienie zdobycia Kościejowego skarbu było zbyt silne. Wędrowcy
szli przez łąkę, az zagłębili się w puszczy. Tam widać było
resztki jakichś budowli; domów, zamków, chramów; znak, że kiedyś
stało tu Presnau. Uważnie oglądali każdy fundament, lecz nic.
Wreszcie zagłębili się do nory, która kiedyś była pałacem
Kościeja. Chodzili po piwnicach, jeszcze rozleglejszych niż piwnice
bazyliszka i Złotej Kaczki, a w których kiedyś pełno było beczek
piwa, wina, wódki, miodu, bo Kościej słynął z pijaństwa. Teraz
w piwnicy spał niedźwiedź. Szli przez lochy, gdzie ongiś marli w
mękach skazani przez okrutnego władcę. Tu, ongiś Mięsojad
torturował Tatrę, chcąc by się wyparła Ageja i Enków. Szli
dalej...
- Skarbiec musi być tu – rzekł Sowi
i z wielkim trudem, nie bez pomocy siłacza Giży, odchylił stare
drzwi. Jego oczy uradował blask skarbu. ,,Miałem słuszność, że
tu trafiłem’’ – wykrzyknął w duchu, gdy nieoczekiwanie
ujzrał króla Kościeja, płonącego, a Čorty rozrywały jego
trupie ciało rozpalonymi kleszczami. Nagle drzwi do skarbca z hukiem
się zawarły, a Sowi padł na plecy do stóp Marychy i Giży. Nie
mógł wstać, bo jego nogi były zmiażdżone przez drzwi. Sowi
płakał jak bóbr, z bólu i wstydu, że nie słuchał żony i
przyjaciela, a był to jego pierwszy płacz od opuszczenia Grodu
Korabia. Marycha płakała razem z mężem, po czym ukłuła się w
palec i westchnąwszy do Ageja, spuściła krople swej niebieskiej
krwi na zgniecione stopy. Minęła minuta i Sowi stanął na nogi,
tuląc się do żony.
- Opuśćmy to przeklete miejsce i
chodźmy szukać Nawi Jasnej! – rzekł Giża i opuszczono ruiny,
mijając obudzonego już niedźwiedzia.
*
Pewnego razu wędrowcy opowiadali przy
ognisku swoje sny.
- Śniło mi się – mówił Sowi –
że Marycha zamieniła się w gęś i poleciała do Welesa za morze –
nie chciał zasmucić żony, ale ta posmutniała. Sytyację uratował
Giża wysuwając propozycję budowy łodzi. Łódź zbudowano i
nadano jej po wielu dyskusjach, nazwę ,,Baltain’’, na cześć
praojca Bałtów. Spuszczono ją na Północne Morze, aż dopłynieto
do wyspy Brytanii. Tam napotkano pewnego dziwnego osobnika.
,, [...] zdrowe zwierzę miało dlań większe prawo do życia niż chory człowiek’’
- tak krasnoludek Wurcel z Helwecji
pisał o królu egipskim Jeremiaszu i to samo można było powiedzieć
o owym napotkanym typie.
- Olma widział cię w czarodziejskim
zwierciadle i ma ci za złe, żeś wystrzelała z łuku jego Białe
Psy, synów Morowej Suki – mówił do Marychy, druid Śpiewak,
goszczący całą drużynę.
- Olma to szaleniec, który chce
wymordować Rzymian – zabrał głos Sowi. – Ongiś mówił mi o
nim Faust Ikar w Grodzie Korabia.
- Ja sam żałuję tych Białych Psów –
ozwał się Śpiewak. – Musicie wiedzieć, że chociaż jestem
druidem, nie składam ofiar ze zwierząt. Moi przełożeni mają
nawet o to pretensję do mnie, mówiąc, że bogowie będą się
gniewać, ale ja nie wierzę w bogów. Zwierzę jest osobą i trzeba
je szanować, nie wolno obrażać psa, ani małpy. Nie obrażajcie
małp, małpy są bardzo mądre – nikt nawet nie myślał, by je
obrazić. – Mięso to morderstwo – jestem jedyny w Brytanii,
który tak uważa – historyk, pani doktor Perka mówiła, że w
starożytności nie było wegetarian. – Czasem życie zwierzęcia
jest więcej warte niż życie człowieka, jeśli ten jest stary,
nieuleczalnie chory. Wolno zabić nienarodzone dziecko, lub dziecko
niechciane, tak robią w Cipangu, ryba ma większe prawo żyć, niż
takie dziecko. To jest mądrość – słuchający myśleli, że
śnią. Nawet zbójcy, którym Sowi sprzedał żonę w Grodzie
Korabia, nie wyznawali myśli tak godnych Čorta, a nie człowieka.
Marycha pilnowała się, by nie uderzyć druida w twarz, tak by mu
spadł wieniec z jemioły.
- Jeśli nie będziemy ratować życia,
to przecież przeżyjemy – mówił Śpiewak – najwyżej będziemy
zatomizowani...
- A może to byłoby gorzej, niż byśmy
wyginęli – rzekła Marycha. – Głosząc miłość do zwierząt,
robicie to, panie, w taki sposób, że budzicie wstręt do wszelkiego
życia.
- Bądźcie wdzięczni maci, że chciała
was rodzić – na odchodnym rzekł Giża.
,,Baltain’’ opuścił Brytanię i
poplynął na zachód i północ, a Jurata broniła go przed morskimi
potworami. Szukając Nawi Jasnej, wędrowcy przybili do brzegu wyspy
Ultima Thule. Rzymianie tępili druidów, za ich opór wobec władzy
cesarza, tudzież za krwawe ofiary z ludzi. Gdy załoga ,,Baltaina’’
już widziała wyskakujące z morza krabby, w Brytanii pochwycono
Śpiewaka. Umarł w rzymskim więzieniu i nie zdążył wyrzec się
obłędu, który nazywał ,,umilowaniem mądrości’’.
*
,, [...] w islandzkich wierzeniach ludowych, foki to morscy ludzie’’ – zbiór opowiadań ,,Dom’’.
Ultima Thule na
północy i Góra Magnetyczna na południu, to dwa punkty wysunięte
najdalej na zachód. Jeszcze w erze jedenastej, na zachód od nich
rozpościerał się okrągły kontynent Sonor. Zalały go wody potopu
i nigdy się już z nich nie wynurzył. Wówczas Mokosza urodziła na
jego miejsce wyspy Atlantydę, Antillę, Avalon, Hy Brasil i Golkondę
(u wybrzeży Afryki i Azji: Lemurię i Mu). W erze trzynastej,
morskie potwory zatopiły te wszystkie lądy z rozkazu smoka z Vovel,
a ich mieszkańcy zamknęli się na pomoc ze strony Enków. Ultima
Thule to wyspa o surowym klimacie, pełno na niej wulkanów. (
,,Ten [Rykar] ryknął i zionął ogniem, który w ten czas wylecial
z jednego z wulkanów na Ultima Thule’’ – K. Oppman ,,Perłowy
latopis’’). Wyspę tę zamieszkiwały elfy, krasnoludki,
olbrzymy (najsłynniejszym z nich był król Trimus), trolle, smoki,
gryfy, rusałki (najady i okeanidy), wrózki, czarownice, syreny,
krabby, morscy mnisi i morscy biskupi, morskie węże i inne istoty.
Wśród nich były jednorożce i białe konie o ciemnozielonych
grzywach, które potrafiły latać bez skrzydeł. Ludzie dotarli tam
w erze dziesiątej. W następnej erze, wyspa należała do imperium
Kościeja, a jej namiestnikiem był czarny Minotaur, imieniem Byczun
(Taurun). Został zwyciężony przez niewolnika z Valkanicy, Relia
Skrzydlatego (Relio Kriliatica), którego wierzchowcem był gryf.
Jarzmo Kościejowskie spadło, gdy zły król został pokonany przez
Lecha III na lodach buruskiego jeziora Mamir i od tego czasu o
tajemniczej wyspie Ultima Thule mówiło się bardzo mało.
- Przepraszam, czy tu jest Nawia? –
Marycha spytała się elfów, które na motylich skrzydłach uwijały
się wśród kwiecia.
- Nie – odparł elf. – Nasza wyspa
zowie się Ultima Thule. Za nią jest koniec świata i wody splywają
w dół, aż do Nilfhelu – tak ludy i stwory Północy nazywały
Čortieńsk. Elf po udzieleniu odpowiedzi wrócił do gonitwy wśród
barwnych płatków.
Sowi, Marycha i Giża zbudowali sobie
dom z torfu i drewna z ,,Baltaina’’. Mijały dni i miesiące
spędzone na wyspie, żal po utracie mapy od Pizamara dawał znać o
sobie. Powoli zaczynali wątpić w sens wyprawy. ,,Czy to możliwe,
aby w świńskich trzewiach znaleźć klucz? Nie – delibrował
Sowi. – Czy dziadek mnie okłamał? Na to wygląda. Ech... Ta cała
draka z Jasną Nawią to widać pic na wodę. A Agej i Enkowie –
czy istnieją? A jytnas? Jeśli nie ma Nawi, to gdzie żyją’’?
Giża polubił kąpiele w zimnym morzu, a gdy się pluskał, plaża
roila się od fok. Pewnego razu, junak zmierzając w stronę morza
ujrzał na piasku czerwoną czapeczkę. Zamyslił się nad nią.
,,Marycha mówiła, że syreny i okeanidy nie noszą czapek, najwyżej
diademy i korony. Może był sztorm i to pochodzi z rozbitego statku?
Dziwne. Mieszkamy blisko morza, a żadnego sztormu nie zauważyliśmy’’
– gdy tak dumał, podeszłą do niego złotowłosa panna, piękna
jak okeanida, ubrana w jedwabną, białą suknię, zdobioną grudkami
srebrnomorskiego bursztynu, a na jej czole spoczywał oprawiony w
srebro turkus. Morska panna znała język starokrasny i okazało się,
że krasna czapeczka należy do niej.
- Jestem Giża z Sirenopolis, uczeń
wielkiego bohatera, Sowiego. A wasza godność? – zwrócił się do
morskiej panny.
- Wilheida (Vilheyda) – przedstawiła
się.
- Jesteś morską rusałką? – zapytał
Giża.
- Nie – odrzekła Wilheida, po czym
rzuciła się na piach, przybierając postać foki.
- Czarownica – uznał Giża, a foka
znów wzięła na siebie ludzkie kształty, by rzec.
- Należę do morskiego ludu Selków,
dzieci pani Juraty. Jak chcemy możemy zamieniać się w ludzi, lub w
foki – nie powiedziała, że jeśli Selk, lub Selka chcą okazać
zakochanie zostawiają na brzegu czerwone czapeczki. – Jesteś
człowiekiem?
- Tak – potwierdził Giża – mój
pan też jest człowiekiem, a jego żona – rusałką, ale nie
okeanidą, tylko najadą. Prawdę mówiąc, pani Marycha to
topielica...
- Moja macierz – rzekła Wilheida –
opowiadała mi, gdy byłam dziewczęciem, że przed potopem naszą
wyspę zamieszkiwali ludzie. Byli bardzo źli i zgładził ich potop.
Od tego czasu na Ultima Thule nie ma ludzi. Jak tu trafiliście?
- Sowi jest poddanym tyrana Musulusa,
Marycha służy królowej Betel – Gausse z buruskiego jeziora
Mamir, a ja pochodzę z Analapii, kraju gdzie rządzi królowa Wanda
Dziewicza. Te nazwy i imiona z pewnością nic ci nie mówią.
Odbyliśmy długą wędrówkę, bo szukamy Nawi Jasnej, bez skutku.
Gdybyś wiedziała co przeżyliśmy ...
- Moja siostra – rzekła Wilheida –
ma zaszczyt gościć Juratę w swym domu. Jurata jest Enką, więc
więc pewnie ją można zapytać o drogę. Piękny jest cel waszej
wyprawy. Rozumiem, że niestraszne wam zimy?
- O – zaperzył się Giża –
przeżyliśmy wiele srogich zim, a pani Marycha, to nawet służyła
Zimie, choć nie z własnej woli, bo zawsze kochała Wiosnę i Lato.
- Mimo wszystko przestrzegam was: tu na
Ultima Thule zimy są sroższe niż gdziekolwiek indziej – martwiła
się Wilheida.
- Dobrze, przekażę im - po tych
słowach Giża wrócił do chaty. Od tego czasu częśto spotykał
się z miłą i piękną Selką, poznał jej rodzinę, zaprzyjaźnił
się, pokochał. Wreszcie pobrali się. W przeddzień ślubu Giżę
zaatakował wielki, lodowy smok, a junak schwycił znalezionymi w
ruinach grodu kowalskimi kleszczami jego kolczasty język, przybił
go bretnalem do progu chaty i tak unieruchomiwszy smoka zabił go. Ze
smoczego mięsa, drużyna i Selkowie wyprawili wielką ucztę.
Tymczasem nadeszła zima, tak sroga, że poszukiwacze Jasnej Nawi
pożałowali, że nie posluchali ostrzeżenia Wilheidy. Jednak
prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie i Selkowie okazali
się nimi. Dzięki ich pomocy przetrwali zimę straszniejszą ponad
ich wyobrażenia – w przeciwnym wypadku, przy zyciu pozostałaby
sama Marycha, byłą służebnica Zimy. Wreszcie bocianie skrzydła
Wiosny zaniosły ja i na Ultima Thule, a grube lody skuwające morze,
poczęły z hukiem pękać. Wilheida rzekła do swego męża, Sowiego
i Marychy:
- Jurata mówi, abyście byli dobrej
myśli. Agej powiedział jej, że odnajdziecie Jasną Nawię. Sama
chciałabym ją zabaczyć. Zburzcie swój dom i z drewna zbudujcie
,,Baltaina’’ na nowo. Jak się znajdziecie na morzu, będę
płynęła obok was jako foka.
- Powinniście się zgodzić – mówił
po chwili Giża. – Toż to wstyd dla zabójcy bazyliszka i Czarnej
Wólki, dla tego kto przyczynił się do ukarania Rupiłły ze Śląża,
dla tego kto odrzucił kłamliwe brednie druida Śpiewaka i sam Agej
wie jakich jeszcze czynów dokonał, tak łatwo się poddawać. Sowi!
Jesteś moim mistrzem, więc nie zawiedź mnie ... – również w
Marysze coś pękło i zaczęła nalegać na męża, by zaufał
Juracie. Ten wreszcie sam uznał, że warto popłynąć. Torfowo –
drewniany dom został rozebrany, a drewno z ,,baltaina’’
posłużyło do jego odbudowy. ,,Baltain’’ odpłynął z Ultima
Thule, a morska królowa kierowała go najkrótszą z możliwych dróg
do Nawi. Wilheida płynęła obok pod postacią foki, a czasem obok
niej płynęła Marycha jak wszystkie rusałki kochająca wodę. Na
żeglazry czyhały liczne potwory morskie, lecz Jurata zamknęła im
paszczę. Wreszcie ,,Baltain’’ przybił do afrykańskich rubieży
Imperium Romanum. Cała trójka razem z Selką, poszła za radą
Juraty w kierunku gór Atlas, które wyrosły z krwi cara olbrzymów
Światogora.
,,Atlas to było imię Tytana, któremu bogowie kazali dźwigać sklepienie niebieskie. W pobliżu stał ogród nimf Hesperyd, w którym rosły cudowne jabłonie, posag Junony. Pilnował ich smok. Herkules miał za zadanie zdobyć cudowne jabłka. Umówił się z Atlasem, że ten zerwie owoce, gdy on podtrzyma niebo. Później heros oszukał olbrzyma, tak, że musiał trzymać niebo, aż wreszcie skamieniał i zamienił się w góry Atlas’’
- opowiadał wędrowcom rzymski poeta. U
podnóża Atlasu spotkali białego lwa z rozdwojonym ogonem, takiego
samego jaki zdobił herb Bohemii.
- Jestem Strażnikiem Wielkiego Dębu –
lew przemówił ludzkim głosem – bratem Poleszy, któremu Giża
zawdzięcza swą siłę. Agej kazał mi, bym pokazał wam Nawię, ale
uprzedzam; dostaniecie się tam dopiero po śmierci i to jeśli
zasłużycie. Gdy spełnicie swe marzenie, obudzicie się u siebie –
biały lew pokazał drogę, bardzo trudną, raniącą nogi, do
górskiego jeziora, które było wielkie jak morze. Rozpościerały
się na nim trzy archipelagi. Jeden z nich był niezwykle piękny, a
jego mieszkańcy pełni radości. Każdy był tam inny, podczas gdy
na sąsiednim archipelagu – wszyscy byli tacy sami. Tym właśnie
różniła się Nawia Jasna – miejsce miłości, od Nawi Čortów –
miejsca rozpaczy. Był też trzeci archipelag – Nawia Ciemna –
miejsce pokuty i nadziei. Cała czwórka wpatrywała się w Wyspy
Błogoslawione z zachwytem i tęsknotą, zapominając o głodzie,
pragnieniu, zmęczeniu i poprzednich udrękach. Gdy się tak
wpatrywali, niespodziewanie zmorzył ich sen. Spali długo i mocno, a
gdy nastał ranek, Giża i Wilheida spostrzegli, że śpią w domu w
Sirenopolis, który Giża odziedziczył po wuju. Mieli synów i
córki, a parę ich dzieci dokonało bohaterskich czynów. Sowi i
Marycha obudzili się w Litenie. Czarownik Musulus stracił władzę,
zamienił się w Nogaj – ptaka i poleciał i złote pióra gubił.
Królem wyzwolonego państwa został Rzymianin, Palemon I, a od
imienia jego żony, królowej Liteny, kraj otrzymał swą nazwę. W
czasie wyprawy umarł dziadek Isis, bez którego nie doszłoby do
niej, żył natomiast ojciec Asztakiełło i jego syn, konat
Karkaniełło, młodszy brat Sowiego. Palemon i Litena gościli
Sowiego i Marychę na swym dworze i chciwie słuchali o ich
przygodach. Ich życie byłoby sielanką, gdyby na Litenę nie
zwaliła się Zaraza; sroga córa Mar – Zanny i siostra Zimy.
Czarnowłosa, odziana w kir, miała przy sobie krasną chustkę.
Machając nią dawała znak matce, by przebijała lodowym ościeniem
ludzi i zwierzęta. Towarzyszyły jej dwa psy, kąsające i
pożerające zarażonych. Oba były czarne, jeden stale nosił kosę,
a towarzyszyła mu Morowa Suka, matka Białych Psów druida Olmy.
Sowi podszedł Zarazę, dopadł ją i litując się nad swym ludem,
uciął jej rękę, w której trzymała chustkę. Epidemia ustała,
lecz Mar – Zanna przebiła serce Sowiego lodowym ościeniem. Umarł
i przeniósł się do ukochanej Nawi Jasnej, a Marycha została
wdową. Niektórzy opowiadają, że powiła troje dzieci, wielkich
bohaterów Liteny. Gdy dorosły, ich matka przeniosła się do Burus,
by w jeziorze Mamir dalej służyć królowej Betel – Gausse.
,,Na nic płacze,
Na nic krzyki
Koniec przygód
Sowiego i Marychy’’.
Wajdelota skończył opowieść,
nagrodzoną przez biesiadników gromkimi brawami, a konat Zygamus,
myślami wciąż był przy swoich ukochanych bohaterach.
Słowo o Rusie
,, [...] Bratem drugim był Czech, od którego pochodzić mają Czesi, a późniejsze kroniki ruskie dodają jeszcze trzeciego brata, Rusa, protoplastę Rusinów [...]’’ - ,,Encyklopedia Powszechna Wydawnictwa Gutenberga tom 9 Lauda do Małpy’’.
Rus
przemierzał z drużyną swój kraj by sądzić poddanych i
kontrolować poczynania
ustanowionych przez siebie
namiestników. Wedle słów ,,Codex vimrothensis’’ walczył
maczugą ciężką jak dwa dziki, inne źródła (kronika Wurcela z
Helwecji) nic o tym nie mówią. Pewnego razu zaszedł aż w okolice
Złotej Góry – całej z drogiego kruszcu. Miało się już ku
wieczorowi, toteż zdecydował się na rozbicie obozu. Miejsce, które
wybrał słynęło z kruków o żelaznych dziobach, a jak opowiadali
dziadowie grający na lirach, żył gdzieś w pobliżu potwór
Paskudj Simargł, który niegdyś w erze dwunastej był królem
Sarmatów Azarmarotem. Podobno gdzieś w trawach leżało wciąż
świeże ciało sarmackiej królowej Arvagambis. Zmarła tysiąc lat
przed narodzinami Lecha, Czecha i Rusa, lecz ani robactwo, ani
padlinożerne zwierzęta nie tknęły jej ciała przez cześć dla
jej miłości wobec męża zamienionego w potwora. Swaróg gasił
Słońce, aż tu nagle ze szczytu Złotej Góry rozległo się
krakanie i szczekanie. Coś chrupnęło i wydawałoby się, że to
płacze niewiasta. Rus podniósł do oka oszlifowany diament i ujrzał
rzecz straszną. Na szczycie złotego wierchu stał potwór wzrostu
człeka. Miał łeb czarnego psa, a resztę ciała jak u kruka.
Nachylił się nad powaloną panną i odgryzł jej prawą dłoń. ,,A
więc Simargł to nie bajki’’ – wszyscy pomyśleli. Król
bezzwłocznie napiął łuk i posłał strzałę w kierunku bestii.
Chybił.
- Wow, wow, wow, kra, kra, kra! –
Simargł Paskudj błyskawicznie pikował , aż znalazł się przed
Rusem. Na nic strzały, oszczepy, sztylety, choć lała się krew
czerwona, a może zielona, potwór zdawał się być nieśmiertelny.
Jednym kłapnięciem obrócił w drzazgi nabijaną krzemieniami
maczugę władcy, której nikt prócz niego nie mógł unieść, a
gdy Rus zaatakował go mieczem, rozległ się trzask i oręż stał
się bezużyteczny. Część wojów rozbiegła się w przerażeniu, a
część została, szyjąc do potwora z łuków i kłując go
włóczniami o zatrutych grotach. W pobliżu było jeziorko, nad
którym rósł dąb, na którym to drzewie miał swe gniazdo rybołów.
Gdy Rus stracił kolejny miecz rozgryziony przez Simargła, nad
walczącym królem, który wzywał pomocy Ageja, zawisł rybołów ze
złotym trójzębem trzymanym w łapach. Dał go Rusowi, a ten
zatopił potrójne ostrze w piersi potwora.
- Oby po tobie Čorty rządziły,
wrrrkrrra! – wycharczał ludzkim głosem Simargł. Sprawił
czarami, że jego zabójca, ujrzał przerażającą wizję, po czym
skonał. Ledwo ostygło ciało bestii, będącej niegdyś królem
Sarmatów, gdy niebo pociemniało i rozległo się krakanie. Wydawało
się, że to całe chmary Simargłów lecą, by pomścić swego
pobratymcę. W rzeczywistości trawa pokryła się krukami o
żelaznych dziobach. Były ich miliony.
- Kra, kra, kra, chwała ci zabójco
naszego ciemiężyciela! – jeden z nich przemówił do Rusa.
- Jesteśmy ludźmi, których Paskudj
Simargł Azarmarot przez setki lat zamieniał w kruki o żelaznych
dziobach i obracał w niewolników i wspólników swych niegodziwości
– zakrakał drugi. – Już wkrótce odzyskamy ludzką postać –
dodał.
- Czy wiecie co jest tam na górze? –
Rus spytał ptaków.
- Sarmacka królewna, którą ten
zbrodniarz porwał, by ją zjeść. Żyje i możemy ją znieść na
dół. – rzekł kruk.
- Lepiej sam ją zniosę, konia
uprzednio podkuwszy hakami – zaoponował Rus – moglibyście ją
bowiem poranić szponami.
- Ein problemus1
– jak na komendę, kruki z pomocą żelaznych dziobów zdjęły z
palców żelazne szpony i wzlecialy ku szczytowi Złotej Góry.
Tymczasem wrócili wojowie Rusa, którzy uciekli przed Simargłem i
zostało im wybaczone bo żałowali. Po godzinie kruki przyleciały
niosąc sarmacką królewnę i delikatnie położyły ją na
burzanach. Do czoła miała przymocowaną małą srebrną gwiazdkę –
kruki nie myliły się co do jej narodowości i statusu. Towarzyszący
drużynie wracz opatrzył krwawiący kikut. Później w jakiejś
osadzie, kowal zrobił jej srebrną protezę dłoni. Tymczasem kruki
zaczęły tracić pióra, rosnąc, odpadły im odpadły im żelazne
dzioby. Zamieniły się w ludzi. Jednak część z nich nadal
pozostała nieodczarowana.
- To ci z nas, którzy zwłasnej,
nieprzymuszonej woli poszli służyć Simargłowi – objaśnił
Wrochin, były kruk. – Staną się znów ludźmi, gdy zaczną
żałować – kruki zamieszkały na szczycie Złotej Góry,
wcześniej rzuciły się jednak, by rozdziobać ciało potwora.
Zbliżała się noc, więc rozpalono ognisko. Uratowana panna była
przytomna i pełna wdzięczności opowiadała o sobie.
- Jestem Roksana (Roxana, Rusana) –
mówiła – a moim ojcem był król Sarmatów Irtikarabazes VII –
rzuciła okiem na zawinięty szarpiami kikut i jęknęła. – Tą
dłonią, którą odgryzł mi potwór, zabiłam królewskiego psa,
Myntę I. Otóż mój ojciec zmarł nie zostawiwszy syna, toteż rada
królewska zadecydowała, że następnym królem zostanie ten kto
pierwszy przejdzie przez drzwi do komnaty. Tak się akurat złorzyło,
że pierwszy przeszedł ów czarny pies. Chcąc – niechcąc Sarmaci
koronowali go na króla. Na uczcie koronacyjnej dostał korczak pełen
kości i zabrał się do nich. Wtedy ja ze słowami: ,,Chcesz być
panem, poniechaj psich obyczajów’’ – ucięłam mu łeb. Do
rady królewskiej zwróciłam się, aby mądrzej wybierała sobie
władców. Jako zabójczyni króla, groziła mi kara wbicia na pal,
ale mogłam też udać się na honorowe wygnanie w nieznane.
Opuściłam Sarmację i przeprawiłam się przez trzy rzeki, aż
znalazłam się tu. Ujrzałam potwora Simargła, który mnie porwał
w szpony i uniósł na szczyt Złotej Góry. Na wiele godzin
straciłam przytomność. Widocznie utrata tej dłoni to kara od Enki
– suki Żweruny (Sura – anuna) za mord na niewinnym psie... – rozpłakała się.
*
- Widziałem greckiego boga Hadesa,
którym był książę Nija Niewidek, brat króla Jeszy – Rus
opowiadał przy ognisku swą wizję, którą umierając roztoczył
przed nim Simargł. – Prowadził na Rox wielką armię żółtych
ludzi na smokach, a ludzie ci zwani ,,Piekielnikami’’ byli
zbrojni w strzały, łuki i krzywe szable. Spustoszyli Rox i jego
mieszkańców uczynili swymi niewolnikami. Potem ujrzałem orła,
podobnego do Tineza Dwugłowego, a imię jego Szaszor. Najpierw był
czarny a potem złoty. Królowie składali mu ofiary z ludzi i ludźmi
karmili wielkiego, lodowego smoka z Krainy Białych Pól, a imię
jego ,,Ribys’’. Na cześć tego orła piłowano zęby mieszkańców
Gór Ikaryjskich w Promecie, a w Tereku miast wody krew popłynęła.
Potem orła zjadł smok krasny, a imiona jego: Ninel – Nilats –
Nissan Krašan... i inne. Pożerał ludzi, zwłaszcza
nienarodzonych, niczym mamuna, a jego ofiar było milion milionów,
połowa tego i ćwierć tej połowy. Wypił również Morze Aralskie,
nad którym w erze jedenastej wznosił się gród Krowidorsk.
Ujrzałem również Dęba i Brzozę gnanych na żer smoka, zakutych w
szkarłatne kajdany – Rus skończył opowiadać, a wielu jego
wojowników myślało o całej wizji z największym przerażeniem, z
niczym niewysłowioną trwogą, bo wierzyli, że Enkowie mówią
przez sny i widzenia. Wtem ozwała się Roksana:
- Gdy leżałam na szczycie Złotej Góry
miałam sen – wszyscy nadstawili ucha. – Smok bardziej luty niż
Rykar i Gorynycz, ogniem z paszczy podpalił Rox i inne kraje.
Widziałam też róże, których ogień nie trawił. Zapamiętałem
trzy z nich: czerwoną oznaczającą kapłana – męczennika, białą
– figurę czcigodnej niewiasty i różową – więźnia prawego i
ofiarnego – gdy skończyła mówić odezwał się wracz.
- Mądry Centaur Chiron mówił raz do
króla greckiego Ješy, że są trzy rodzaje snów: od Ageja, od
Čortów i od świata. Sprawdzają się tylko te od Ageja.
Rus oddał Roksanie swój namiot, a sam
okryty niedźwiedzią skórą położył się przed ogniskiem. Przed
snem stoczył bój z brukołkiem i zadusił go. Rano całą drużynę
czekałą niespodzianka.
*
,,Były król opuścił stolicę i zamieszkał na szczycie Złotej Góry [...]. Jego pierwsza żona, wierna królowa Arvagambis udała się sama jego śladem – choć pragnęła zdjąć mu czarodziejski naszyjnik, zaklęty król nie chciał, bo polubił żywot potwora. Ta, której wierność kosztowała dobrowolne wygnanie, chodziła po odludziu i zbierała niby jakaś czarownica, padlinę i śnięte ryby, aby nimi karmić małżonka. Umarła w nędzy, chłodzie i głodzie, oraz w łachmanach, a ani kruki, ani wilki, ani Simargł nie ruszyli jej ciała. To nie gniło, a była to nagroda Mokoszy za jej wielką miłość do odrażającego stworzenia’’ – Wurcel z Helwecji.
Rus prowadził za uzdę swego rumaka,
na którym jechała uratowana królewna. Nieznacznie oddalili się od
Złotej Góry gdy konie nagle stanęły. W trawie leżał trup
starej, wynędzniałęj niewiasty. Wrochin wytłumaczył pozostałym:
- Za życia była to wielka królowa
Arvagambis, żona pana Sarmatów, Azarmarota. Kochała męża do
szaleństwa, on zaś niesyty licznych konkubin, na które zezwala
obyczaj sarmacki, oglądał się za młodszą, Słowianką Moreną.
Zabił jej męża, a Morena czarami zamieniła Azarmarota w Simargła
Paskudja. Biedna Arvagambis poszła za nim na wygnanie i opiekowała
się nim, nie brała udzialu w jego zbrodniach. Zmarła wyczerpana w
sześćdziesiątym roku życia i od tego czasu lezy tu nietknięta.
Teraz jest pewnei jytnas i opiekuje się z woli Ageja i Mokoszy
małżeństwami – Rus wzruszony nakazał zebrać chrustu z krzaków,
uroczyście spalić sponiewierane deszczami, wichrami i śniegami
ciało i usypac kopiec. Sarmacka królowa ukazała mu się we śnie i
podziękowała.
*
Rus i Roksana pobrali się, bo wielka
była ich miłość. Tak jak Lędzianie byli zwani Ludem Ledy, tak
odtąd mieszkńcom Roxu przysługiwać zaczęła nazwa Ludu Roksany
(Rusanides). Królowa Ślągwa nadała Rusowi herb ,,Tryzub Złoty’’
na cześć trójzębu, którym zabił Simargła, zaś Roksana
otrzymała herb ,,Korczak’’ przedstawiający pół psa w korczaku
i wręby – symbol trzech rzek, przez które się przeprawiła.
Herbu Korczak jest min. pan Voytakus ov Viernitis.
*
Rus miał dwóch synów: Igora (Iriya)
i Kija (Dendricia). Pierwszy z nich marzył o sławie wojennej,
podbojach, łupach i jeńcach. Ledwo włożył koronę, posłyszał,
że mieszkańcy Burus najechali Analapię. Bezwłocznie wyruszył na
Bałtów, a nawet tłumaczył ową agresję tym, że przecież część
ich ziem w erze jedenastej należała do Orlandu. Wyprawie
towarzyszył wówczas jeszcze młody Bojan ,,Welesowe Wnuczę’’ –
mistrz gry na lirze. Swój przydomek zawdzięczał pochodzeniu w
linii bocznej od Enka Welesa i śmiertelnej niewiasty – Borki.
Towarzyszył wyprawie, by po jej zakończeniu móc pieśnią sławić
czyny ,,chrobrych pułków Igorowych’’. Drużyna ruszyła na
Prusów, w drodze zaś spotkała samego Pochwista. Pan wiatrów
wzywał do opamiętania, wskazywał, ze Lech walczy w obronie swego
kraju, podczas gdy Igor atakuje by móc łupić i gwałcić. Gdy
tylko Pochwist zniknął, król Roxu kazał iść dalej, a
niezadowolonemu Enkowi postanowił po powrocie postawić chram, by go
udobruchać. Podczas gdy Lech zginął od buruskiej strzały, która
trafiła go w oko, Lud Roksany systematycznie podbijał Burus, aż
zajął Truso. Wówczas Igor wyciągnął miecz, aby go wyszczerbić
o bramę grodu, lecz wtem zgodnie ze słowami Pochwista zginął od
strzały, a jego drużyna ledwo uszła z życiem. Co do Bojana, który
zgodnie ze swym marzeniem ujrzał wojnę z bliska, uznał, że ,,może
być piękna w pieśni, ale nigdy naprawdę’’.
Trzecim królem Roxu został Kij.
Zbudował krajowi nową stolicę i nazwał ją ,,Dendropolis’’
(Miasto Drzew, obecnie Kijów). Był sprawiedliwy i spokojny, nie
napadał na inne kraje. Jego ukochana siostra Łybiedź (Łabędzica)
ciężko zaniemogła i nie zdołali mimo sowitej nagrody, pomóc jej
najlepsi wracze i znachorzy z kraju i zagranicy. Choć przyniesiono
dla niej leczniczą wodę z Sobotniej Góry w Analapii – było już
za późno. Cały Rox płakał po swej królewnie i przed spaleniem
całował jej dłoń. Stara piastunka Łybiedzi wołała nad jej
zwłokami:
- Łabędzica zaniesie Słońce do
krainy pogrążonej w cieniu!
,,Było to proroctwo, bo wielka królowa, Maria Mariewna, która ochrzciła Rox, przed chrztem też nazywała się Łybiedź’’ - ,,Codex vimrothensis’’.
Za króla Kija zazdrosny dworzanin
Muchomornik rzucił oszczerstwo na lirnika Bojana, że to jakoby on
otruł Łybiedź, mszcząc się za odrzucenie jego zalotów. Bojan
został skazany na wygnanie i udał się do Analapii. Żonę znalazł
dopiero w osiemdziesiątym roku życia i o dziwo – miał synów i
córki.
,,Ponieważ spłodził potomstwo jako dziad, nazwane zostało Dziadoszanami i Dziadoszankami’’ - ,,Codex vimrothensis’’.
Kij miał syna Jaskotela, który
walczył przeciw Amazonkom. Jaskotel miał syna Moxina (Moskwina,
Moskala), który na ruinach Oski (orskiego grodu z ery jedenastej)
założył miasto Mox nad rzeką o tej nazwie. Długo nie mógł się
zdecydować, gdzie ma zbudować nowy gród. Polując ścigał
wielkiego, lśniącobiałego barana o złotych rogach, zionącego
ogniem. W Bharacji nazywano go imieniem Agni. Moskal zmęczył go
pościgiem i zobaczył, że ów baran to sam Swarożyc. Na miejscu
tego spotkania wybudował miasto. Obecnie nosi ono nazwę Moskwy.
1
Nie ma sprawy
Subskrybuj:
Posty (Atom)