wtorek, 27 czerwca 2017

Wampiryczny western, czyli ,,Koszmar ze wzgórza''

,,Wampiry gaszą wieczność gwiazd
i gaszą serce krwawe.
Zhańbione ciała – pusty dwór -
zhańbione serce krwawe.
Wtem tryumfalnie zapiał kur -
i pękło serce krwawe''
- Tadeusz Miciński ,,Wampir''







W 2010 r. w antologii ,,Wielka księga potworów tom 1'' (ang. ,,The Mammoth Book of Monster'') pod redakcją Stephena Jonesa znalazłem opowiadanie grozy Roberta Ervina Howarda ,,Koszmar ze wzgórza'' (tyt. oryginału: ,,The Horror from the Mound'') po raz pierwszy opublikowane w maju 1932 r. w czasopiśmie ,,Weird Tales''.
Akcja opowiadania rozgrywa się w Teksasie (rodzinnym stanie Autora) w drugiej połowie XIX wieku. Na okres ten wskazują: zamknięcie Indian w rezerwatach (epoka Dzikiego Zachodu już minęła), używanie drutu kolczastego (pomysł na ten wynalazek pochodzi z 1865 r.; patent został wydany w 1874 r.), oraz używanie lampy naftowej (Thomas Edison opatentował żarówkę już w 1879 r.).
Protagonistą jest były kowboj Steve Brill, który przerzuciwszy się na prowadzenie farmy doznał licznych niepowodzeń. Doprowadzony do rozpaczy zamierzał szukać skarbu w owianym złą sławą indiańskim kurhanie przed czym ostrzegał go stary i przesądny Meksykanin, Juan Lopez. Ten ostatni był niejako pośrednikiem między światem realnym a magicznym.








W roli antagonisty Howard osadził hiszpańskiego wampira Don Santiago de Valdeza. Miał on zimne oczy i czarne szpony, oraz oczywiście wampirze kły. Gdy wyszedł z kurhanu miał na sobie zbutwiały strój XVI – wiecznego hidalga. Wampir żył w górach Kastylii jeszcze za panowania Maurów. W XVI wieku postanowił udać się do Nowego Świata. Wymordował załogę hiszpańskiego statku. Samotnego na pełnym morzu, zabrał na swój okręt fikcyjny konkwistador Fernando de Estrada (jego historycznym pierwowzorem był hiszpański wicekról Meksyku, Alonso de Estrada żyjący w latach 1470 – 1537). W czasie wyprawy na tereny dzisiejszego stanu Teksas (USA), wampir potajemnie zabijał członków ekspedycji, która go przygarnęła. Gdy go zdemaskowano, został pogrzebany w indiańskim kopcu. W XIX wieku uwolnił go Steve...
W opowiadaniu spodobał mi się pozytywny obraz księży katolickich – to właśnie od księdza stary Lopez nauczył się pisać i czytać (zresztą uważam, że nie każdy ksiądz jest jak Kazimierz Sowa, bo więcej jest dobrych, choć się o tym zbyt wiele nie mówi ;). Spodobał mi się również wątek antyrasistowski, ukazujący, że pozory mogą mylić (murzyński niewolnik – kanibal był niesłusznie podejrzewany o mordowanie członków ekspedycji i zakuty w kajdany, choć winny był wampir), oraz jasny rozdział dobra od zła (wampir jako istota demoniczna został ukazany jednoznacznie negatywnie).