,,Wołwch, który sprzedał bohaterowi [Ilji Muromcowi] konia, imieniem Izasław miał syna Aloszę, zwanego w 'Codex vimrothensis' - Alosza Syn Wołwcha. Miał splecione w trzy warkocze, złociste włosy i niebieskie oczy. Uczestniczył w wyprawach Ilji, w tym również ostatniej. Ojciec marzył, że syn zostanie wołwchem, lecz Agej we śnie przepowiedział mu inną przyszłość'' - ,,Legenda''
O
Aloszy
opowiadały pieśni, iż wyskoczył z łona matki zakuty w karacenową
zbroję i szyszak z końską kitą, zaś chodzić, jeździć konno i
walczyć potrafił zaraz po urodzeniu. W czasie gdy Ilja Muromiec
przemierzał oceany na grzbiecie Wyspożółwia, Alosza opuścił
Sklawinię, by szukać przygód w Burus – zamieszkałej przez
Bałtów krainie nad Morzem Srebrnym, pełnej lasów i wielkich
jezior, gdzie na ludzi polowały olbrzymie ryby. Alosza Syn Wołwcha
był już niegdyś w owych stronach. Zabił potwora morskiego
pustoszącego port w Truso, któremu konat pod naciskiem starszyzny
musiał dać na żer córkę, oraz zwyciężył złą czarownicę
myjącą włosy w Bełdanach. Ilekroć to czyniła, sprowadzała
burze i sztormy niszczące uprawy i zatapiające łodzie rybackie, a
biorąc na siebie piękną postać uwodziła junaków, aby ich więzić
na dnie jeziora. Ten, którego ruskie byliny nazywają Aloszą
Popowiczem miał w Burus przyjaciół tak wśród możnych jak i
wśród ubogich.
,,Perłowy
latopis''
przedstawia następującą historię o początkach mroźnej krainy
jezior, dzikich bestii, oraz barbarzyńskiego, lecz szlachetnego
ludu, któy tak chwalił Helmold:
,,Gdy Kurko opuściła łono Gromorodnej Perperuny, każdy z Enków dawał jej coś w darze. […] Przyszła kolej na Mokoszę.
- Znam krainę, gdzie niczym szafiry naszyte na zieloną tkaninę, leżą wielkie jeziora. Nazwy ich: Lykayuk, Tormaytanus, Mamir, Synar, Nidean, Vikora, Einotin i całe mnóstwo innych. Rosną tam lasy pełne dzikiego zwierza, łąki toną w kwiatach, mieszkają tam tacy Enkowie jak: Deneb, Sirrah, Altaira, Wolarz, Betel – Gausse, Rigel. Ryby są tam wielkie jak domy; żyją tam Lynxowie, Neurowie, rusałki, krasnoludki, czarownice, żmijowie, wodniki, inne stwory. Na jeziorze Lykayuk każdego roku od grudnia do marca wznosi się pałac Zimy. Mieszkają tam też ludzie, a kraina ma dostęp do Morza Ancylusa [nazwa Morza Srebrnego w erze dziesiątej] – Mokosza skończyła opowiadać.- Jak nazywa się ta kraina? - spytał Jarowit.- 'Burus', co w języku ludzi znaczy 'Dar' – odrzekła Enka. Następnie wyjęła kłębek nici ze słowami:- Jak wasza córka urośnie, a będzie chciała odnaleźć Burus, niech rzuci przed siebie ten kłębek i idzie za nim, aż do końca. Tam odnajdzie mój dar.- Jesteś kochana, Pani i Siostro! - wykrzyknęła Gromorodna.
*
Kurko rosła, aż osiągnęła dojrzałość. Zapragnęła poznać krainę, o której mówiła jej Mokosza. Rzuciła przed siebie kłębek i szła za nim przez góry, lasy, łąki, aż znalazła się w pięknym miejscu. 'To pewnie jest ta kraina Burus' – pomyślała. Z pomocą ludzi zbudowała sobie chatkę na palach wystających z bagna. W bliskim sąsiedztwie zamieszkała rusałka Vega – córka Goplany III. Zaprzyjaźniła się z Kurką i często odwiedzały się. W jeziorze Mamir zamieszkała królowa Betel – Gausse, a w Synarze – wielki jak słoń, rak Estinus''
Na
początku ery jedenastej w Burus zamieszkał król wąpierzy Erydan.
Jego siedzibą był budzący trwogę Żelazny Zamek; pełen potworów
i złej magii. Zazwyczaj niewidzialny, sprowadzał śmierć na tych z
rodu ludzi, którym na mocy klątwy dane go było ujrzeć. Erydan
niegdyś będący wodnikiem i przyjacielem Enków, po przemianie w
wąpierza, skradł z wozowni Welesa dziki ciągnące rydwan
trójgłowego pana Nawi. Za pomocą ohydnych czarów zamienił je w
Świniule – uczłowieczone świnie o zielonej skórze, którym
nakazał wytwarzanie gnojowicy i wlewanie jej do wielkich jezior. W
III wieku jedenastego eonu do Burus przybyła Tatra, której Kościej
rozkazał przywieźć do Presnau raka Estinusa. Tatra spaliła
wówczas beczki z gnojowicą przeznaczoną do zatruwania jezior.
Później król wąpierzy pomścił ową stratę, w Kraju Stepów
zamieniając ugryzieniem Tatrę w istotę sobioe podobną; pijącą
krew i zepsutą. Tatra jako wampirzyca uczyniła wiele złego, lecz
Mokosza odczarowała ją zdobywając jej łzy. Dziewczyna znów będąc
człowiekiem, udusiła Erydana włosami. Po jego śmierci Swiniule
powróciły do Welesa, by na powrót stać się jego dzikami. Parę
lat po tym wydarzeniu na opuszczony tron króla wąpierzy wstąpił
Naraicarot I, kochanek mamuny Lochy. Za pomocą intryg i wspierania
zbrojnych hulajpartii nękał Aplan, aż Tatra, teraz już królowa
owego kraju na Visaną i Morzem Joldów, władająca pod nieobecność
króla Lecha III, wkroczyła z wojskiem do Burus i oblegała Żelazny
Zamek. W owej wojnie ludzi wspierali Enkowie; tacy jak Deneb,
Wiłkokuk, Kurko, Król Węży i Tinez, a także rusałki, Neurowie,
Lynxowie i dzikie zwierzęta. Naraicarot I zadał sobie śmierć w
czasie oblężenia, Żelazny Zamek zaś został zdobyty i roztopiony.
Ocalałe wąpierze pod osłoną nocy udały się do Kraju Stepów.
Zmieniali
się ich władcy – Naraicarot II, Żuławisław, Tybald... Nastał
potop, jak w kalejdoskopie zmieniali się człowieczy królowie na
tronach, lecz wąpierze pamiętały o minionej chwale Erydana i wciąż
knuły jak powrócić do krainy, zwanej przez Słowian – Wielką
Prusią.
-
Nie muszę wam tłumaczyć, bo jako znamienity rycerz wiecie to
świetnie, nasz zacny przyjacielu z ziemicy Słowian – mówił na
nocnej naradzie w blasku pochodni, w wielkim drewnianym dworcu konata
grodu Truso, konat Varsona z Sambii do Aloszy – że wróg, z którym
teraz przyszło nam się potykać, daleko sroższy i mocniejszy jest
od Swenów – Waregów, czy nawet Tartarów. To sam król wąpierzy
Tybald i jego wojewoda; książę Drakar szykują się do ataku na
nasze ziemie. Już skierowali tu swoją awangardę. Już lęgną się
w lasach i na kurhanach; nocami biorąc na siebie postać wielkich
nietoperzy, gryzą i tak ich przybywa. Nie da ich się zwyciężyć
tak jak ludzi. To demony.
Narada
wojenna buruskich konatów, przełożonych świątyń i starszyzny
wojów, zebrała się w grodzie, który dziś nazywa się Elblągiem,
by radzić nad odpowiedzią na list od księcia Drakara pełen słów
butnych.
,,Książę wąpierzy Drakar, hrabia von Banat, etc. etc do swych niewolników z Burus, odwiecznego Vaterlandu wąpierzy, na pohybel nędznej, śmiertelnej i starzejącej się rasie ludzi. Sława Gorynyczowi! Ja, Nieśmiertelny i Nieumarły, Silny i Jurny, Wiecznie Młody, Bezlitosny i Nieugięty, Nieposkromiony, po wieki Napełniający Trwogą zajęcze serca wasze! Ja, Abiekt, Polujący w Blasku Księżyca, Czarne Słońce Dacji, [….], Potentat od Zmierzchu do Świtu, wzywam was, wy godne pogardy, ciepłokrwiste robaki....''
W
liście owym oprócz nieprzeliczonych gróźb i obietnic znalazła
się i taka. Wąpierze będą bronić Burus i podzielą się z
wybranymi wodzami i kapłanami swą wiedzą czarnoksięską, w zamian
za co dostaną dziesięcinę w urodziwych młodzieńców i dziewic,
na podobieństwo haraczu ściąganego przez sułtanów Turanu.
-
Myślę, że lepiej poświęcić te parę żyć ludzkich, aby reszta
mogła żyć w pokoju i jeszcze korzyść osiągnąć – nieśmiało
wybąkał gruby i rudy konat Barmulis, zwany Zadem Wołowym, o którym
powiadano za jego plecami, że ,,był
dobrym biegaczem''.
- Wszak sprawiedliwym i zgodnym z naturą jest, aby nieliczni ginęli
zamiast licznych – w komnacie dworca wybuchł zażarty spór.
Siwobrody
konat Ianitius wołał:
-
Nie tak postępowali nasi ojcowie, aby przyszłość swego ludu
tchórzliwie oddawać na pastwę potworów.
Jednak
całkiem spora grupka wodzów, co prawda niechętnie, ale jednak,
gardłowała:
-
Czy nie lepiej, aby zginęło paru, niż cały lud?
W
dusznym powietrzu unosił się gniew, a sprzeczne racje walczyły o
lepsze, niby koguty. Padały coraz ostrzejsze i grubsze słowa; a w
ruch szły okute srebrem laski kapłanów, pięści, pałki, pasy i
rogi do picia. W końcu Alosza dobył rogu, którego używał na
łowach i w bitwie, zadął weń donośnie, a gdy wszyscy umilkli,
sam zabrał głos.
-
Źle uczynicie jeśli zgodzicie się być niewolnikami Drakara. Ani
to honorowe, ani rozsądne – Alosza przemawiał z mocą, w sposób
budzący szacunek. - Gorynycz kłamie i jego słudzy kłamią;
wszelka uczciwość jest im obca. Jesteście wolnym narodem, więc
nie poświęcajcie honoru dla polityki, bo Agej i Enkowie, oraz
praszczurowie wasi patrzą na was. Raczej, jeśli chcecie pokoju,
szykujcie się do walki, bo nie jest hańbą polec w starciu ze złem,
ale mu ulec! - słuchając słowiańskiego witezia, zawstydzili się
ci co chcieli ugody z wąpierzami.
Jeden
tylko Zad Wołowy próbował oponować:
-
To szaleństwo. Czeka nas wszystkich straszna śmierć.
-
Lepsza godna śmierć, niźli życie w upodleniu – odparł junak i
nikt już nie ośmielił się mu sprzeciwić.
Rada
wodzów plemiennych przegłosowała nierówną walkę z księciem
Drakarem, wrzucając do kosza białe i czarne kulki. Pozostało
jeszcze podyktować kapłanowi – tuliszowi, znającemu tinezyjskie
runy, napisanie odpowiedzi na list władcy upadłych upiorów.
,,Konaci Burus do księcia wąpierzy Drakara! Ty, książę, Čorcie wompierski, przeklętego Čorta bracie i towarzyszu, samego Gorynycza sekretarzu. Jaki z ciebie do Čorta witeź, skoro nie umiesz gołą rzycią jeża zabić. Twoje wojsko zjada čorcie g... . Nie będziesz, ty, sukin Ty synu, synów sławiącej Ageja ziemi pod sobą mieć, walczyć będziemy z tobą ziemią i woda, zakręt twoja mać. Kucharzu ty transylwański, kołodzieju arowencki, piwowarze z dalekiego Porx, garbarzu, świński pastuchu, świnio, złodzieju, kołczanie scytyjski, kacie i błaźnie dla wszystkiego co na ziemi i pod ziemią, węża Tat'a potomku i chwoście zagięty. Świński ty ryju, kobyli zadzie, psie rzeźnika, ciemny łbie, zakręt twoja mać. O tak ci plemiona Burus odpowiadają, plugawcze. Nie będziesz ty nawet naszych świń wypasać. Teraz kończymy, daty nie znamy, za co możecie w rzyć pocałować nas. Podpisali: konaci Burus od Pomezanii o Sambię''.
-
Niech teraz Perkun i pani Kurko mają nas w opiece, bo właśnie
obraziliśmy jedną z największych potęg Čortieńska – bladym
świtem zakończył naradę arcykapłan Givur – ozberek. Nastał
czas wojny.
W
jeziorze Synar mieszkał pewien śniardw. Miał postać rosłego
człowieka i z wyjątkiem twarzy i nóg okrytego czerwonym, raczym
pancerzem. Jego głowę chronił przyrośnięty do niej, żelazny
szyszak zwieńczony zielonym ogonem wodnego konia, spod którego
blask rzucały wielkie, zielone oczy, niczym u Kościeja II. Pod
ludzkim nosem miast wąsów, ruszały się długie czułki, zaś
miast rąk srożyły się ogromne , zdolne ciąć blachę kleszcze.
Całości dopełniała spódniczka z czerwonej chityny, żywo
przypominająca płetwę ogonową raka. Wśród śniardwów zdaje się
nie było nigdy samic, a jeśli były, to wymarły na długie eony
przed nastaniem człowieka. Istoty te rodziło muliste dno jeziora
Synar od ery drugiej poczynając.
Ten
śniardw, o którym opowiada przytoczona tu legenda, nazywał się
Rusłan (Ruslanus).
Liczył sobie trzysetny rok życia, co dla śniardwa znaczyło
niewiele, a nasłuchawszy się snutych w myślach opowieści innych
śniardwów, o bohaterach swej rasy, który razem z człowiekiem
Żalem, zostali przez Kometę przeniesieni na Księżyc, skąd
sprowadzili ,,Gołębią
Księgę'',
któregoś dnia opuścił jezioro Synar, by szukać przygód. Ludzie
widząc jak po ich krainie chodzi stwór, znany dotychczas z bajek
dla dzieci, mówili: ,,Bliski
jest już koniec, bo oto legendy stają się rzeczywistością''.
Rusłan
przypominający imieniem wielkich bohaterów ludzi – Urusłana i
Jerusłana Zalazarowicza, u jednych wzbudzał obawę, innych zaś
śmieszył. Czuć było od niego jeziornym mułem; psy nań
szczekały, a co bardziej rozwydrzone dzieci rzucały weń
kamieniami, on jednak dobrze chroniony chitynowym pancerzem, szedł
dalej. Jak każdy śniardw, stwór zamknięty w sobie i nieśmiały,
odzywał się niechętnie, a gdy już, to mówił budzącym śmiech
piskliwym, dziecinnym głosikiem. Ciekawiło go wszystko, choć
sprawiał wrażenie doskonale obojętnego. Gdy dotykał kogoś
czułkiem, poznawał jego myśli – sztuka ta wąpierzom też nie
była obca. Niewiele czasu potrzebował aby, aby przekonać się, że
Burus stoi w obliczu najazdu Mrocznego Wroga. Stanął przeto do
walki w hufcu konata Vasimirasa III Starego, a jego towarzyszem broni
był sam Alosza Syn Wołwcha.
Stary
bóbr z jeziora Vikora, o czarnym futrze przetykanym nitkami siwizny,
w długi zimowy wieczór opowiadał swym wnuczętom, jak to ongiś
wojował przeciwko siłom ciemności...
-
...Polem bitwy był brzeg Vikory – opowiadało zwierzę paląc
fajkę ze starego korzenia, prezent od zaprzyjaźnionego wodnika. -
Na głos bojowego rogu stanęły pod licznymi i barwnymi stanicami
bobry, wydry i jeże; wszystkie uzbrojone w piki niczym zadziorni
Celtowie z Helwecji, król węży miedzników Czur; ojciec Ilji
Muromca wraz ze swym pokrytym złocistą łuską ludem; wszystkie
miedzniki na czas bitwy przybrały postać rycerzy w miedzianych
zbrojach, dziki, rysie, borsuki i rosomaki, żbiki; małe, choć
zajadłe; o sercach mężnych i pazurach ostrych, potężne orły,
sokoły i jastrzębie, tury i żubry o wspaniałych rogach. Prastare
drzewa ujrzały hufce Lynxów i Neurów, żmijów, dobrych południc,
nocnic i czarownic, zbrojnych w łuki i strzały Wił i rusałek,
wodników dzierżących srebrne tarcze i trójzęby, krasnoludków i
różnych leśnych duszków, szyjących strzałami ze srebrnych
igieł, jednego śniardwa imieniem Rusłan; marzącego o junackich
wyczynach, lecz niezdolnego zabić komara bez płaczu i wyrzutów
sumienia, wreszcie Płanetników dysponujących całymi tonami
gradowych pocisków. Nie zabrakło też ludzi; owych groźnych
dwunogów, co polują na nas dla naszego futra, mięsa i stroju. Pod
dowództwem starego, a przez to bogatego w doświadczenie konata
Vasimirasa (nie raz i nie dwa gościł mnie w swoim dworcu na grze w
szachy i paleniu fajki), zebrali się konaci wszystkich plemion Burus
od Pomezanii po Sambię, a każdy przyprowadził konnicę i piechotę
w zbrojach z łusek olbrzymich ryb. Galindowie, Bortnowie, Sambowie
lśnili w promieniach Słońca, a opisu ich wszystkich, wielobarwnych
chorągwi nie pomieściłoby nawet grube i rzetelne dzieło
herladyczne. Wśród najtwardszych wojów z ludu Bałtów, szczególną
odwagą, prawością i siłą wyróżniał się młody Słowianin –
Alosza Syn Wołwcha; zabójca potworów.
Wąpierze
pod przewodem księcia Drakara w czarną zbroję zakutego, unosząc
się na nietoperzowych skrzydłach, runęły na nas jak burzowe
chmury. Antracytowy mrok im towarzyszył. W ich szeregach walczyły
też strzygi, nocnice, czarownice, harpie, rogate Čorty zbrojne w
widły, a nawet ciężki, pełzający na sześciu łapach, czary smok
z Bliskiego Zachodu. Nie było czasu na przedbitewne pieśni. Bój
zaczął się nagły jak uderzenie pioruna – opowiadał stary bóbr.
- Rusłan odbijał szczypcami czarne strzały zatrute piekielnymi
jadami, a niejednego wąpierza czy strzygę przepołowił mimo zbroi.
Miedzniki wraz ze swym władcą Czurem walczyły z bliska zaklętymi
mieczami. Parę z nich zginęło z urwanymi ramionami i rozszarpanymi
gardłami. Czur, którego od pozostałych miedzników, węży w
ludzką postać obleczonych odróżniał jeno złota korona zatknięta
na hełmie, powiewając szkarłatnym płaszczem podbitym
gronostajami, niczym prawdziwy żmij ruszył śmiało w stronę
czarnego smoka, o skórze nabijanej turkusami i szafirami. Ów
nadlebański potwór z rodu Zirnitrydów ognistym tchnieniem obrócił
w popiół stada turów, żubrów i dzików, pożarł Lynxa we
włócznię o liściastym ostrzu uzbrojonego, buruskiego woja Subrona
nacierającego z maczugą i tarczą, oraz dwóch żmijów –
bliźniaków. Król Czur odpierając tarczą strumień cuchnącego
siarką ognia doskoczył w stronę Zirnitryda i zwinnie niby wąż,
którym zresztą był, wpełzł mu pod miękki, oślizgły i
śmierdzący brzuch, pod czym jednym ruchem ostrzejszego niż brzytwa
miecza wypatroszył potwora. Uczyniwszy to wzniósł w górę ów
drgający zezwłok, na postrach wojsku Drakara, po czym uchwycił
smoczy ogon, aby wywijać jego właścicielem na wszystkie strony. W
końcu Czur wypuścił z rąk ogon, martwy smok zaś poszybował w
zakryte czarnym dymem niebo strącając na ziemię markiza Czurpakowa
o czerwonej twarzy i dwudziestu innych wąpierzy, których dobili
obrońcy Burus. Sprzymierzone z nami czarownice z Wiklinowa unosiły
się na miotłach i posyłały z łuków małe, lecz śmiercionośne
błyskawice. W przedbitewnym układzie zastrzegły sobie od konatów
Milesa i Keszer – Borłoka daniny z ich córek w razie zwycięstwa.
O ich magii mówi się, że jest ,,biała'',
ale przecież nie znamy wszystkich tajemnic, a ,,nie
wszystko złoto co się świeci''
jak głosi przysłowie. Mi w każdym bądź razie ich warunek wydał
się podejrzany i razem z tuliszami ostrzegałem konatów na wiecu,
ale nikt nas nie słuchał. Jeden z tuliszów, Zygamus Zyndram
powiedział mi wówczas, że po wiekach u Słowian nastanie państwo
zwane Serenissima, gdzie rządzić będą głupcy, zdrajcy i
złodzieje, a ludzie mądrzy i ucziciwi doczekają się jeno
szyderstwa, wzgardy i strasznej śmierci. Bywa i tak – bóbr pyknął
z fajeczki.
-
Dziadziusiu kochany! - zapiszczała wnuczka sędziwego bobra. - Co
było dalej?
-
Gorynycz jest królem królów! - wrzasnął książę Drakar, a jego
oddech był lodowaty i cuchnący.
Alosza,
który za ojca miał kapłana, oburącz chwycił za topór, słynny z
wyrytych na nim run mocy z Nürtu, po czym z okrzykiem: ,,Słońce
zwyciężaj''!,
zwalił nim z nóg okrytego kolczugą olbrzyma zwanego Skim.
Powaliwszy go niczym stuletni dąb, rozłupał jego tarczę i głowę
w szyszaku. ,,Na
pohybel loży''!
- zawołał Alosza budząc lęk w nieumarłych sercach wąpierzy. Do
licznych swych innych czynów godnych sławy, dodał Alosza i ten, że
ciężko ranił potwora; wielkiego psa o trzech głowach, o którym
śpiewali wajdeloci, że nazywał się Psar, ów zaś otrzymawszy
ranę, uciekł skomląc z podkulonym ogonem... Tak to było, drogie
dziateczki – bóbr wypuścił kółko dymu – także i ja, wasz
dziadek przebodłem piką niejedną strzygę, ażdachę i kikimorę.
Bitwa nad brzegiem Vikory dobiegła końca. Wodzowie plemienni
odznaczyli najdzielniejszych wojowników, w tym tego nieśmiałego,
rozmodlonego śniardwa Rusłana, jednak Drakar uciekł, a to
oznaczało, że wojna trwa. O tym jednak jak się skończyła,
opowiem wam innym razem – zakończył opowieść dziadek bóbr.
Psar,
podobny do wielkiego psa doga o ciele białym, czarnymi łatami
pokrytym, otrzymał cios toporem w środkowy łeb. Nigdy nie zbywało
mu na odwadze. Nie był okrutny jak inne Cerbery, ale litościwym też
nie można go było nazwać. Był bojaźliwy i nijaki - ,,lelum
polelum''
jak określiłby go pan Andreus ov Leovishiner. Do armii Drakara
wstąpił zapędzony batem z łańcuchów; bronią wąpierzy.
Zraniony ręką Aloszy, podkuliwszy ogon wydał z siebie straszliwe
wycie, po czym z przerażeniem w trzech parach oczu, ewakuował się
z pola bitwy. Zwolnił dopiero przed białym namiotem, w którym
opatrywano rannych. Namiot ów, znajdujący się poza zasięgiem
Cienia, budził nadzieję, lecz Psar, choć zżerany przez muchy, bał
się doń podejść. Trząsł się więc ze strachu i płakał jak
wtedy gdy był szczenięciem. Tak przy tym biadolił, użalał się
nad swym nieszczęsnym losem bestii co miała budzić lęk, lecz nie
umiała być straszna, jęczał i smarkał jak człowiek, że poły
namiotu się rozchyliły. Psar ujrzał rusałkę i swoim zwyczajem
się przeląkł, lecz był zbyt wyczerpany, aby uciec. Owa rusałka
nosi w zachowanych pieśniach imię Ludmiła, córka wodnika
Wołostara; kniazia jednego z pomniejszych jezior. Urodziwsza niż
człowiecze niewiasty, była smukła i wysoka, o cerze jasnej i
gładkiej, oczach niebieskich; niewinnych i pełnych blasku, włosach
jasnorudych, jedwabistych, pasa sięgających, rozpuszczonych.
Odzieniem jej była suknia z białej chmury utkana, oraz okrywające
nagość ramion chusty z błękitnego jedwabiu. Całości dopełniały
liczne ozdoby ze złota (gwiazdka noszona na czole, finezyjne
kolczyki w uszach i w nosie, naszyjnik, pas ze złotych ogniw i
obręcze wokół kostek), oraz wieniec z dębowych liści. Ludmiła
Wołostarówna tak jak jej siostry władała łukiem, włócznią,
czy szablą z rybich ości – tradycyjną bronią Burus, niczym
Amazonka, a i odwagi jej nie brakło, jednak decyzją ojca została
skierowana do pracy w namiocie szpitalnym. Ujrzawszy Psara wielkiego
jak niedźwiedź , albo tygrys, a piszczącego i trzęsącego się
jak szczenię, zlitowała się nad nim, chwyciła białą dłonią za
jedną z czerwonych, nabijanych stalowymi ćwiekami obroży i
łagodnymi słowy zaciągnęła do namiotu. Wewnątrz mimo oporu
innych sanitariuszek – gudełek, Wiły i leśnej baby, opatrzyła
środowy łeb, przemywając jego ranę lekiem z ziół i własnej
rusałczej krwi – niebieskiej i zimnej, co natychmiast pomogło.
Psar polizał jej jasną twarz. Choć siny balsam zagoił ranę,
odbudowując nawet strukturę czaszki i mózgu rozoranych zaklętym,
żelaznym grotem, trójgłowy pies nadal potrzebował pomocy, bowiem
choć rany zniknęły, ich skutki pozostały. Jeszcze tydzień musiał
poświęcić na leczenie. Opiekę zapewniła mu Ludmiła, którą
wielu myli z żoną Jerusłana o tym samym imieniu. Cerber dochodził
do zdrowia w położonej na rzecznej wysepce chatce rusałki karmiony
mięsem żab i kaczek, oraz obficie pojony jej chłodną, mającą
moc panaceum krwią. Dobrze mu było, zaś pozostałe nimfy widząc,
że nie czyni krzywdy Ludmile, przestały się go bać. Sama Ludmiła
z wielką odwagą odwiodła wojów konata Visiora, polujących na
sługi Drakarowe.
-
On nie jest złym duchem – mówiła Ludmiła – jeno znającym
ludzką mowę, nadprzyrodzonym zwierzęciem. Służył wąpierzom
jeno ze strachu, a nie ze złej woli.
Słysząc
jej słowa mowy i pieśni, Burusowie zaniechali zabicia Psara. Ów
zaś pokochał Ludmiłę jak matkę i chodził odtąd za nią jak
mały psiak.
*
Kiedy
Ludmiła udała się wraz z uleczonym przez siebie Psarem w głąb
lasu, by zrywać jagody, nieoczekiwanie upadła jak kwiat ścięty
kosą. Z jej piersi wystawała strzała o żelaznym grocie umaczana
w piekielnym jadzie. Rusałka żyła, lecz nie mogła wstać, a jej
pełne światła oczy zaszły mgłą. Trzy nosy Psara wnet
dostarczyły mu odpowiedzi na pytanie kto strzelił z łuku. Oto
wśród liści krył się strzygoń, co miał dwa rzędy kończystych
kłów, sługa Drakara. Pies widząc co strzyga uczyniła z jego
panią, uczuł gniew i niczym buldog z Britainy, wgryzający się w
nozdrza byka, pognał ku straszydłu i w parę chwil rozerwał je na
strzępy. Potem siadł u wezgłowia Ludmiły i wył z rozpaczy długo
i żałośnie. Piętnaście dni i nocy z rzędu czuwał nad jej
ciałem, nie jedząc, nie pijąc, zas ptaki, jaszczurki, żmije,
żaby, sarny, traszki, zające, rysie, dziki, żubry, tury, łosie,
tarpany, żmije, łasice, kuny, zaskrońce, wilki, lisy, rosomaki,
sobole, pokryte grubym futrem nosorożce i jeże przychodziły by
pożegnać nimfę. Żyła, lecz działo się z nią coś jeszcze
gorszego niż śmierć. Pomalutku rosły jej kły, a niebieska krew
zmieniała kolor i zaczynała niemożliwie cuchnąć. Cała leśna
społeczność ze zgrozą uświadomiła sobie zamysł Drakara – oto
rozesłał swe sługi, aby zatrutymi strzałami przysparzali
jego wojsku nowych wąpierzy.
-
Płocha sprawa - pokręcił głową w czerwonej czapce siwobrody
krasnoludek. - Jedyne co teraz można dla niej zrobić, to przebić
jej serce osinowym kołkiem, uciąć głowę i położyć między
nogami, a w końcu spalić i wrzucić popiół do ognia – wodnik o
szerokiej piersi pokrytej dużymi łuskami pokiwał z uznaniem krótko
ostrzyżoną głową, lecz Psar kłapnął wściekle wszystkimi
trzema paszczękami naraz, aż krasnoludek mimo sędziwego wieku
pomknął szybko jak jeleń mocząc się w spodnie.
-
Ostatnio pojawił się u nas śniardw, zwany Rusłanem. Może on by
pomógł? - zaproponowała sikorka modra, w może traszka
grzebieniasta. .
Posłano
więc po Rusałana. Ów ujrzawszy piękną rusałkę zrobił się
czerwony na twarzy, w czym wyraził się jego podziw dla jej urody, a
zaraz potem zbladł współczując jej cierpieniu. Nie czekając
dłużej, zbadał ją czułkami niczym lekarz używający słuchawek,
po czym wyciął z jej piersi zatruty grot i tkankę zakażoną (to
co wyciął jako chore, miało później odrosnąć jako zdrowe).
Uratował jej życie niczym czarnoskóry wodnik Meus, co ocalił
królową Afarakę przed Zbreźnią Dzikofiejewem. Jednak resztki
jadu usunąć musieli znachorzy z kolegium tuliszów. Odtąd Ludmiła
pokochała śniardwa, choć był taki dziwny.
W
Burus nad niewielkim, śródleśnym jeziorem Podkowianką od ery
czwartej poczynając , żyła zrodzona przez Borutę i Dziewannę
rasa Podkowców. Stworzenia te miały postać ludzi o głowach
nietoperzy, których nosy zakończone były spiczastymi naroślami
przypominającymi podkowę. W innej wersji wyglądali jak ludzie,
jeno ich mięsiste narośle na nosie i kończyste zęby pozwalały
ich odróżnić od prawdziwych synów Novalsa i córek Aivalsy.
Podkowcy umieli namierzać dowolny obiekt, człowieka, czy
najmniejszego nawet owada za pomocą dźwięków tak wysokich, że
nie dosłyszałoby ich ludzkie ucho, które powracały do uszu
Podkowców jako pomian (w mowie Greków: echo). Umieli też
przybierać postać nietoperzy, stronili jednak od wysysania krwi, a
nawet żyli w nieprzyjaźni z wąpierzami i strzygami. Odziewali się
w skóry reniferów i jeleni. Zdobili półnagie, smagłe ciała
ozdobami z rogów żubrów i turów, pazurów rysi, żbików,
rosomaków, kłów wilków i tygrysów szablozębnych, szabli dzików,
pelerynami ze skór gronostajów, białych łasic, kun, tchórzy,
wydr, norek i zajęcy bielaków, oraz skaryfikacją i malowidłami z
urzetu. Mieszkali w paru wioskach złożonych z lepianek na brzegach
Podkowianki – jeziora przypominającego kształtem podkowę; herb
Rodegasta. Narzędzia i broń wytwarzali z krzemienia, a ich szamani
znali wiele zaklęć przeciw wąpierzom i strzygom. Podkowcy żyli
się najchętniej owadami, dżdżownicami, ślimakami, ale też
rybami, żabami, traszkami, wężami, jajami, pisklętami, kaczkami,
jarząbkami, głuszcami, kuropatwami, przepiórkami, zającami,
królikami, oraz grubszą zwierzyną od saren po żubry i tury.
Spożywali też, choć w mniejszej ilości; jagody, korzonki,
żołędzie, kasztany i buczynę, zaś rytualną potrawą świeżo
pasowanych wojowników stanowiło mięso rysia i dzika. Zimą
Podkowcy zapadali w sen w swych chatach, zaś na straży stały
potężne zaklęcia i najdzielniejsi junacy. Tym czym mamuty dla
Naradów, a bizony dla Indian, tym dla Podkowców były hrax – raxy
przez Słowian zwane ,,gżegżółkami''
– biało – brązowe króliki wielkości źrebaków. Zatknięte na
pale czaszki tych wymarłych już dziś zwierząt zdobiły osady nad
Podkowianką.
Wojna
z wąpierzami wciąż trwała. Bezlitosny wróg krył się w mroku i
kąsał, powiększając swe szeregi. Dlatego też konat Morpus
wysłał swego syna Nolusa, młodzieńca, który ubił już tura,
oraz darzonego uznaniem za odwagę śniardwa Rusłana w poselstwie do
Podkowców. W obliczu tak straszliwego wroga, każdy sojusznik się
liczył. Trzy dni później u stóp prastarej, zamieszkanej przez
driady lipy, gdzie składano ofiary, nastąpiła krwawa bitwa.
Błoniaste skrzydła wąpierzy rozsiewały mrok, któremu
towarzyszyły piwniczne chłód, wilgoć i miazmaty. Gdy przebrzmiał
bitewne pieśni, rusałki, a wśród nich Ludmiła, Wiły, panny
wodne, czarownice i południce oddały z jesionowych łuków salwę
płonących strzał o srebrnych grotach. Wąpierze ginęły pod
ciosami kopii i włóczni Centaurów, mieczy buruskich wojów,
złotych trójzębów i harpunów wodników i żmijów...
Spustoszenie siały też kły, pazury i rogi Neurów, Lynxów,
kotołaków i dzikich zwierząt. Mroczni wojownicy nocy umierali z
przeraźliwym wrzaskiem, a ich nieumarłe ciała pochłaniały
płomienie z paszcz wodnych smoków z jezior, podobnych do traszek.
Czur ubił sześćdziesięciu krwiopijców, jego towarzysz – żubr
BojanWładymirowicz stratował osiemnastu, ryś rozdarł trzynastu,
zaś rusałki zastrzeliły z łuku aż sześciuset. Jednak to Rusłan,
niepozorny śniardw z jeziora Synar skruszył kleszczami czarną
zbroję okrywającą księcia Drakara i rozpłatał go jak prosiaka,
niszcząc mu serce, zaś truchło rzucając w ogień ze smoczych
trzewi. On to zakończył bitwę u stóp Świętej Lipy.
Poślubił
rusałkę Ludmiłę, a gdy konaci Burus przesłali królowi Tybaldowi
czaszkę Drakara, ów skierował swe krwawe oczy ku innym krainom.
Śniardw zaś i rusałka przeżyli razem mnogie lata w szczęściu i
miłości otoczeni dziećmi. Synowie wdali się w ojca, a córki w
matkę.