niedziela, 9 czerwca 2019

Zesłanie Ducha Świętego 2019








,, 1. Duchu ogniu, Duchu żarze,
Duchu światło, Duchu blasku,
Duchu wichrze i pożarze;
Ześlij płomień swojej łaski!

2. Chcesz, rozpalisz i rozognisz,
Serca wzniesiesz na wysokość.
W ciemność rzucasz blask pochodni,
I rozproszysz grzechu mroki.
Duchu ogniu...

3. Naszą nicość odbudujesz
W najpiękniejsze znów struktury,
Tchnieniem swoim świat przesnujesz
W szeleszczących modlitw sznury.
Duchu ogniu...

4. Z mgieł konkretny kształt wywodzisz
I z chaosu piękno ładu,
Tyś spokojem wśród niezgody,
W bezradności Tyś jest radą.
Duchu ogniu...

5. Twe zbliżenie zaróżowi
Pulsem życia, wzrostu drżeniem.
Narodzimy się na nowo,
Ciemność stanie się promieniem.
Duchu ogniu...''

- ks. dr Roman Harmaciński ,,Idę do Ojca. Modlitewnik''

Idę do Lasu Ciemnego









Z wszystkich junaków, których sędziwy już król pasował w święto Stada na witezi, Borzywoj Błyszczyński był najmłodszy, ale też najdzielniejszy. Jako giermek pana Stodoranusa nie szczędził sił w walce z nikczemnymi kadukami mającymi swe leże wśród krzaków bzu, gdzie ogryzały dziecięce kości. Nie raz uratował życie swemu panu płacąc za to ranami odniesionymi w boju, a jego odwaga była powszechnie chwalona. Był to młodzieniec rosły, o silnym ramieniu. Jego włosy wiły się w złocistych puklach niby u dziewczęcia, wąs poczynał się już sypać, a oczy modre jak krew rusałki patrzyły śmiało przed siebie. Po turnieju i uczcie na przestronnym, wzniesionym jeszcze przez Lecha I Dalmackiego zamku w Neście, powrócił młody Borzywoj Błyszczyński do swego rodzinnego majątku Wymrocze, jadąc na srokatym ogierze Srożyku. Powiadali żercy, że w zwierzęciu tym zaklęta była moc Świętowita i Welesa, że rumak ten władny jest wyczuwać i omijać gniazda węży i Čortów, oraz że podobne mu służyły wierzchem Hucułom – Hyksosom w czasie wyprawy na Egipt.
- Tak jestem z ciebie dumna, synaczku! - ze łzami radości wybiegła go powitać pani Bielisława Błyszczyńska.
- Każdym swym słowem i czynem miej na uwadze, aby pomnażać sławę rodu Błyszczyńskich jak i całej Analapii – upominał przybranego syna pan Wiatysław.
Na Srożyka czekał już w marmurowym żłobie słodki owies i woda krystalicznie czysta, Borzywoj zaś zasiadł za nakrytym białym obrusem stole uginającym się od kołaczy, pieczonych kiełbas, pierogów, jarzyn, owoców, dzbanów miodu i tuzina innych przysmaków. Z niecierpliwością czekano na jego opowieści o przygodach w drodze na królewski dwór w Neście i z powrotem. Prawił więc Borzywoj o potokach małmazji sprowadzanej aż z Carogrodu, o wychowanych w nieprzebytych lasach mocarzach z Burus i Jatvy, z którymi potykał się na turnieju, o radosnych wygłupach królewskiego błazna Kukawki, które sprawiały, że nawet najwięksi ponuracy zwijali się ze śmiechu, o Wiłach i rusałkach zabawiających króla Olszana tańcem i grą na złotej harfie, wreszcie o zwierzyńcu, którego chlubę stanowiły dwa dromadery z Arabii i para abisyńskich lampartów.
- A powiedz, drogi synu – rzekł nieoczekiwanie pan Wiatysław – czy upatrzyłeś już sobie damę swego serca?
- Ojcze, kiedym na błoniach Nesty polował z sokołami wespół z królewiczem Barnimem, szóstym tego imienia, mój raróg pochwycił skowronka trzymającego w dziobie włos niewieści ogniście rudy a jak przędza jedwabna miękki. Odtąd w mym sercu zagościło pragnienie nieugaszone, aby odnaleźć niewiastę, do której ten włos należał i pojąć ją za żonę – pan Wiatysław uśmiechnął się do swoich wspomnień, kiedy to jako junak stawał w szranki o rękę nadobnej Bielisławy.
- Daję ci na drogę swe ojcowskie błogosławieństwo, ale i ostrzec nie omieszkam. Kronikarz w swych księgach wspominają jak nasz król Syward, syn Wizimira w podobnych okolicznościach zdobył włos Selencji, królowej Amazonek, lecz nic dobrego dla Analapii z tego nie wynikło – ostrzegł pan Wiatysław.







- Bierz przykład, synaczku z rasy Akefali, których rozum i serce pozostają zawsze we wzorowej harmonii – dodała pani Bielisława.
- Jeśli nie poślubię tej panny o ognistym włosie, moje trzewia spopieli smoczy ogień tęsknoty – oświadczył zdecydowanie Borzywoj.
- Ruszaj więc i niech cię Enkowie Ageja prowadzą – rzekł pan Wiatysław.

*







Borzywoj przedzierał się przez Las Ciemny niosąc błyszczący jak czerwone złoto włos niby skarb najdroższy. Stary żerca Mądrostek przeprowadził białego jak mleko rumaka przez rozłożone włócznie co pozwoliło mu dojść do wniosku, że włos mógł należeć do tylko jednej niewiasty: urodziwej czarownicy Daniki z Vompierska, której serce było zimne i wyniosłe. Niezrażony tym pan Borzywoj udał się do Vompierska – grodu straszydeł, do którego droga prowadziła przez prastary, nawiedzony przez złe moce Las Ciemny pełen bielejących czaszek niefortunnych wędrowców. Pomny, że nawet najostrzejszy miecz może nie wystarczyć przeciw zamieszkującym las bestiom Čortieńska, zaopatrzył się w białą lilię zerwaną ze szczytu Sobotniej Góry. W kwiecie tym krążyła źródlana woda stawiająca zmarłych na nogi i niwecząca złe czary. Potężny las, rozciągający się na północny zachód od Wymrocza, dlatego nazywany był Lasem Ciemnym, bo złote promienie Swaroga – Dadźboga nie miały doń dostępu, panowała w nim przeto wieczna noc. Borzywoj jechał na swym srokatym koniu, a zatknięta za pasem lilia z Sobotniej Góry rozpraszała mroki niczym mały Księżyc spadły z nieba. Las Ciemny przerażał nawet najbardziej odważnych. Wśród gęstej, niemal dające się dotknąć ciemności unosił się słodkawy, mdlący fetor śmierci i rozkładu. Kora drzew przypominała marszcząca się skórę węża, zaś z zarośli złowrogo pobłyskiwały czerwone ślepia straszydeł i 







potworów. Na wołowej skórze nie spisałbyś wszystkich bestii, które tego dnia śliniąc się, wpatrywały się chciwie w pana Borzywoja i jego rumaka! Čorty, wapierze, wilkołaki, czarownice, jędze, mamuny o wężowych piersiach, mory, smoki, nocnice i południce, strzygi, kikimory, ały, ażdachy, harpie, Tartale z dalekiej Pireny, ghule, ifryty, duchy, utopce, karakondżule, bezkosty, zmory, brukołaki, sysuny, sfinksy, chimery, mantykory, trolle, ogry, ludożercze olbrzymy, dusiołki, panki, léwice, lisy i niedźwiedzie demoniczne, zaborowe, kaduki, bajstruki, olbrzymie węże, gobliny, srożyce, Minotaury, kolanka, kobyle łby, ożywione kościotrupy, kotołaki, potwory podobne do pni i grzybów – wszyscy ci mieszkańcy Nawi Čortów radzi byliby rozszarpać śmiałka i zaciągnąć jego duszę na wieczne męki na Madejowym Łożu. Jednak moc Sobotniej Góry zaklęta w kruchej lilii trzymała je na dystans.
- Już majaczą z oddali wały Vompierska – rzekł pan Borzywoj do swego szczękającego zębami konia.
Istotnie; już widać było Vompiersk; gród wzniesiony przez straszydła z trupich czaszek i piszczeli. Oświetlało go blade światło wydobywające się z zatkniętych na długich tyczkach ludzkich i zwierzęcych czaszek. Tu nigdy nie dochodziło Słońce, a ciemnymi ulicami snuły się monstra jakie zobaczyć można tylko w najgorszych koszmarach. Kiedy pan Borzywoj podjechał do bramy zdobionej rzeźbami Čortów i wyrytymi zaklęciami, drogę zastąpiły mu dwie ażdachy uzbrojone w krzywe szable. Były to upadłe upiory w czarne płaszcze odziane, mające skrzydła kruków, a zamiast głów – czerwone trupie czaszki zakończone białymi kitami.








- Panie człowiek; daj pan w łapę! - wychrypiała ażdacha swoim zwyczajem domagając się łapówki.
Pana Borzywoja przeszedł zimny dreszcz, lecz szybko się opanował. Wydobył cudowny kwiat liliowy i dotknął nim wyciągniętej dłoni ażdachy.
- Auuu! - wrzasnęła ażdacha. - Przeklęty kwiat; parzy, oślepia! - oba upadłe upiory nie mogąc znieść blasku wydobywającego się z lilii, odleciały skonfundowane, omal sobie skrzydeł nie łamiąc.
Pan Borzywoj wjechał przez otwartą bramę. Po zaśmieconych ulicach hulał lodowaty wiatr, a z ciemnych zaułków spoglądały na witezia wrogo dziesiątki czerwonych oczu. Witeź omal nie spadł z konia, któremu pod kopyta wszedł mumacz – ropucha wielkością przypominająca dobrze utuczonego wieprza, o tłustym, zwisającym brzuchu, ślepiach płonących niczym pochodnie i olbrzymich zębach ociekających zatrutą śliną.







- Nie zabijaj mnie! - zaskrzeczał żałośnie mumacz, gdy pan Błyszczyński dobył miecza.
- Oszczędzę cię, poczwaro – warknął pan Borzywoj – jeno zaprowadź mnie do domu jaśnie wielmożnej pani, Daniki z Vompierska! - płaz wzdrygnął się słysząc jej imię.
- To sroga pani – rzekł mumacz – a w jej piersi bije serce zimne i bezlitosne! - mimo to wskazał drogę panu Błyszczyńskiemu.
Rycerz i wodny potwór szli przez labirynt krętych, ciemnych uliczek zapełnionych przez rozsypujące się ze starości domostwa, z których dobiegał swąd palonego mięsa i włosów, oraz wrzaski pożeranych żywcem. Gałęzie bladych, bezlistnych drzew uginały się od rozkładających się wisielców, a wśród stert gnijących odpadków złydnie o ni to ludzkich, ni to szczurzych twarzach grały o drewniane, piekielne pieniądze oczami wydartymi żywym ludziom. W rynsztoku zamiast wody płynęła krew, którą chciwie chłeptały strzygi i wąpierze, zaś z okien spoglądały lubieżnie nagie wiedźmy i mamuny. Z oddali niosło się dalekie wycie wilkołaków.
- Daleko jeszcze? - spytał pan Błyszczyński ze wstrętem strącając wspinające się po jego wierzchowcu robactwo.
- Jeszcze moment, jeszcze chwila… - rechotał mumacz.
Istotnie; po przejściu przez rozchybotaną kładkę, oczom witezia ukazała się willa z białego marmuru podobna do tych, w których mieszkali zamożni Rzymianie. W oknach paliły się złociste światła, po ścianach zaś pięły się bluszcze. Uszu wędrowca dobiegały odgłosy uczty. Pan Borzywoj podziękował mumaczowi, ten zaś wypluł z zębatej paszczy dużą perłę i skacząc udał się w swoją stronę, aż skrył się w zimnych wodach ciemnego bajora. Ledwo witeź zbliżył się do bramy willi, drogę zastąpiły mu dwa borsuki o zakrytych bielmem oczach, dzierżące w przednich łapach halabardy.
- Werdo? - groźnie spytał jaźwiec w teutońskim narzeczu.
- Przybywam do jaśnie pani, Daniki z Vompierska – oznajmił pan Błyszczyński – a na dowód pokazuję jej włos rdzawy, który zdobyłem polując z sokołami – borsuk powąchał pasmo włosów i wzdrygnął się.
Przez chwilę naradzał się gorączkowo ze swoim kompanem, a po chwili przyszedł chłopak stajenny o dziczych kłach wystających z ust i zaprowadził wyrywającego się Srożyka do stajni, zaś pan Błyszczyński zaczął szukać gospodyni. Wnętrze wilii okazało się znacznie bardziej przestronne niż przypuszczał. Komnaty były tak rozległe, że bez poczucia ciasnoty mogłyby się w nich parzyć słonie. Zdobiły je skóry tygrysów i złocistych panter, błyszczące zbroje z Cipangu, rzeźby greckich mistrzów, freski, perskie dywany i złote i srebrne misy pełne drogich kamieni, bądź dymiącego kadzidła. Drogę wskazywał mu wróbel z Roxu noszący złotą obrączkę na lewej nóżce. Pan Borzywoj minął malachitowy postument ze stojącym na nim pozłacanym popiersiem Hermesa Trismegistosa – sławnego maga żyjącego w erze dwunastej i stanął przed masywnymi, kunsztownie rzeźbionymi drzwiami. Wróbel usiadł na mosiężnej klamce i drzwi zaczęły się z wolna otwierać przeraźliwie przy tym skrzypiąc. Pan Błyszczyński wszedł do wielce przestronnej komnaty pełnej oszołomionych winem i miodem biesiadników i tancerzy.
- Jestem Borzywoj syn Wiatysława z rodu Błyszczyńskich – zawołał donośnym głosem. - Przybyłem tu do pani Daniki z Vompierska; właścicielki tego oto włosa! - pokazał swój ognistorudy skarb wszystkim zgromadzonym.








W komnacie rozległy się szepty i tysiące czerwonych i żółtych oczu należących do wampirów i czarownic wlepiły się w pana Błyszczyńskiego. Smoliście czarny karakondżul z Valkanicy – olbrzymi karaluch o psiej głowie, pałaszujący dziecięce paluszki nadziewane ślimakami, nastawił uszu i uderzył po podłodze długimi czułkami.
Wśród zmęczonych, złych twarzy gości, pan Borzywoj z wielkim zdumieniem ujrzał księżną Dorosławę z Pomori i Weselichę ze Śląża, które z mandatu króla Olszana pełniły władzę namiestniczek tych prowincji. ,,Nigdy bym nie przypuszczał, że i one są czarownicami’’ - jęknął w duchu witeź patrząc na dwie pijane niewiasty odziane jeno w przepaski ze żmijowej skóry.







- Jam jest Danika – w stronę gościa zaczęła iść gospodyni balu.
Była to niewiasta nadzwyczaj piękna; smukła i wysoka, o cerze jasnej jak porcelana z Sinea i oczach zielonych jak ognie płonące w Zmaragdos. Jej ogniste włosy opadały lśniącą kaskadą , aż do kolan. Danika miała na sobie powłóczystą suknię z czarnego jedwabiu zakupionego aż w Carogrodzie, w talii zaś nosiła srebrny pasek wysadzany bursztynami. W blasku setek świec jarzyły się jej liczne klejnoty; dzieło krasnoludzkich mistrzów z Nürtu. Danika lekkim, tanecznym krokiem podeszła do pana Borzywoja i nic nie mówiąc zarzuciła mu nagie ramiona na szyję i pocałowała w usta. W dotyku była chłodna jak marmur.
- Oto twój włos, najłaskawsza pani, który szczęśliwym trafem zdobyłem na łowach – pan Borzywoj czerwieniąc się podał włos urodziwej czarownicy.
Danika wzięła go w dwa palce o paznokciach pomalowanych na czarno, a wtedy włos zamienił się w pozbawionego jadu, zielonego węża z zatopionej krainy Bimini. Wzięła go do ust i połknęła jak nitkę makaronu, a zgromadzone wiedźmy, strzygi i baby wodne widząc to biły brawo.
- My w Vompiersku też przestrzegamy praw gościnności – słodkim głosem oznajmiła Danika. - Vade mecum! - pan Borzywoj poszedł za nią, ona zaś rzymskim obyczajem posadziła gościa na miękkiej sofie przykrytej skórą panterczą.
Morus o czarnej jak antracyt skórze, czerwonych, żarzących się ślepiach i zębach dzika postawił przed panem Błyszczyńskim kielich białego wina, półmisek z pieczoną w glinie pentarką i srebrną paterę z afrykańskimi owocami.
Wnet dosiadły się księżne Dorosława i Weselicha, w których żyłach płynęła krew Grakchidów. Pierwsza z owych niewiast miała włosy brązowe opadające do ramion i brzuch opasły. Nosiła naszyjnik z dziczych kłów, a jej półnagie ciało zdobiły malunki z czerwonej wydzieliny ardzawienia z bagien Pinos. Weselicha z kolei była szczupła, a włosy miała długie, czarne i kręcone. Na jej piersi opadał ciężki medalion z wizerunkiem Bogini – Babirussy odbierającej cześć na zatopionej wyspie Rutas. Obie księżne wpatrywały się w pana Borzywoja jak sroka w gnat i obłapiały go jakby nigdy wcześniej nie widziały męża.
- Mój ci on… - skomlała Dorosława ciągnąc pana Błyszczyńskiego za włosy.
- Właśnie, że nie, bo mój! - zaprzeczyła Welelicha i mało brakowało, aby obie namiestniczki pobiły się o swoją zdobycz.
Danika spojrzała na nie groźnie i pogroziła im palcem.







- Idźcie popływać, dziewczyny, a nas zostawcie samych! - na te słowa Dorosława i Weselicha wstały z sofy i chichocząc, chwiejnym krokiem poszły w kierunku basenu wypełnionego lemoniadą. Z piskiem zanurkowały, a tam czekał już na nie lubieżny tryton z Morza Śródziemnego.
- Odwaga panów Błyszczyńskich jest tematem wielu legend – powiedziała Danika – jednak nigdy wcześniej nie spotkałam się z tym, aby samotny witeź sam przejeżdżał przez Las Ciemny, aby odnaleźć pannę, do której należał znaleziony przezeń przypadkiem włos! Podobasz mi się. U nas w Vompiersku ze świecą szukać równie dzielnych mężów.
- Brak mi słów, by wyrazić jak bardzo mnie zachwycasz, o pani.
- Nie przeszkadza ci, że jestem czarownicą?
- Dla mnie jesteś czysta i dobra jak lotos z Bharacji wyrastający nieskalany z mulistego bajora, albo jak krucha lilia rosnąca wśród cierni – mówił rozgrzany winem pan Błyszczyński. - Nie wierzę, aby tak niewinna istota jak ty mogła kogokolwiek skrzywdzić – zakończył z przekonaniem.
- Pochlebiasz mi – zarumieniła się lekko Danika.







Ogromny, czarny pająk wyposażony w macki ośmiornicy z zapamiętaniem bił w wiele bębnów, gdy pan Borzywoj i Danika tańczyli godzinami, lekko unosząc się w powietrzu. W końcu gdy gdzieś w oddali zapiał donośnie kur, goście zaczęli się w pośpiechu rozchodzić. Sala balowa opustoszała, a spleceni w miłosnym uścisku Borzywoj i Danika z wolna opadli na wypolerowaną posadzkę. Danika skinieniem przywołała karła o brązowej skórze i jednym oku pośrodku czoła, który trzymał mieszek wypełniony brzęczącymi denarami.








- To czarodziejskie złoto, abyś o mnie nie zapomniał i kiedyś tu wrócił – oznajmiła Danika. - Każę osiodłać twego konia, czy może wolisz wrócić do Wymrocza na hipogryfie?
- Dziękuję ci, piękna pani, za twą szczodrość, ale Srożyk to nie tylko mój rumak, ale i bratnia dusza.
- Bywaj – Danika na pożegnanie pocałowała go w policzek.
Udał się przeto dziedzic rodu Błyszczyńskich w powrotną drogę przez Las Ciemny przyświecając sobie blaskiem lilii z Sobotniej Góry. Nocne mary pospiesznie chowały się do swych kryjówek, kiedy różanopalca Dennica tańcem urokliwym zapowiadała rozpalenie na niebie Słońca przez Swaroga. Z każdą chwilą Las Ciemny stawał się coraz mniej straszny. Pan Borzywoj jechał na poły zarośniętą, leśną dróżką, gdy oczom jego ukazał się widok wielce urokliwy. W pierwszej chwili wydawało mu się, że to zleciał z niebios jeden z owych ,,janiołów’’, w które wierzą chrystolubcy w dalekim Carogrodzie. Patrzy uważnie i widzi, że to panna złotowłosa niezwykłej piękności w zieloną sukienkę odziana, klęczy na śródleśnej polance i przesuwa w białych palcach paciorki różańca, szepcząc słowa modlitwy do Matki Boga większej od wszystkich bogiń. Owa panna zdawała się należeć do prastarej rasy toropieckiej, jej uroda dorównywała bowiem wdziękowi rusałek, a kiedy modliła się bił od niej złoty blask niczym od małego Słońca. Pan Borzywoj patrzył na nią z ukrycia maślanymi oczami.







,,Wiele jest niewiast urodnych w świcie podksiężycowym, ale tylko jedna może być dla prawego męża panią jego serca i towarzyszką życia’’ - skarcił samego siebie, po czym odjechał pospiesznie. Gdy powrócił do Wymrocza otworzył po raz drugi mieszek od Daniki. Jednak zaczarowane złoto zamieniło się w pożółkłe liście, które rozwiał jesienny wiatr…