Pamięci Tove Jansson
,,Drzwi się otworzyły, a dzieci aż krzyknęły. Gospodarzem był podobny do człeka zwierz, co miał turze rogi i uszy. Jego pysk był trochę jak u tura, a trochę jak u smoka, ale bardzo sympatyczny. Stwora okrywało turze futro, miał łapy jak niedźwiedź.
- Muuu! Czego krzyczycie?! Nie widziałyście nigdy turonia? - Zapytał rogacz.
- Nie. One nie znają turoni. - Wtedy z sieni wyszła pani turoniowa i aż załamała niedźwiedzie łapy na widok małych włóczęgów.
- Biedactwa! - Zaryczała, a wtedy sień zapełniła się małymi cielaczkami. [...]’’ - ,,Codex vimrothensis’’
W erze czwartej Dziewanna Šumina Mati porodziła nad rzeką Kiełczanką pierwszą parę turoni; byka Zbisława i krowę Muldę. Istoty te obrały za swe siedziby mateczniki gdzie budowały przytulne chaty. Nie szukały okazji do waśni i sporów, choć w chwili zagrożenia potrafiły zrobić użytek z ostrych rogów i potężnych, niedźwiedzich łap. Odżywiały się wiktem roślinnym. Bardzo ceniły sobie więzi rodzinne i gościnnie przyjmowały zabłąkanych w lesie wędrowców. Dziś bardzo trudno spotkać w lesie turonia. Pamiątka po nich był dawny polski zwyczaj chodzenia przez kolędników z podobizną owej istoty.
Bliskimi krewnymi turoni były turońki, potomkowie Białomąta i Rogini, dzieci Boruty i Dziewanny. Przypominały potężnie zbudowanych ludzi z głowami turów i dwóch długich ogonach. Obdarzone ogromną siłą, lubiły pić piwo i staczać pozorowane walki.
Jeszcze innymi istotami były stale szukające okazji do zaczepek turosiki, to jest tury demoniczne. Miały postać rosłych, dzikich byków o czerwonych, świecących w ciemności oczach. Niektóre z nich, służąc smoku Rykarowi, dla zabawy tratowały niewinnych ludzi zabłąkanych w lesie. W erze trzynastej pewien turosik zaatakował na polowaniu polskiego wojewodę Sieciecha, który z wielkim trudem zdołał ocalić życie.
*
W piątym dniu od wstąpienia na tron księżniczki Kałmucji, panowała bezśnieżna zima. Choć był grudzień, miało się wrażenie, że uparty listopad wciąż nie chce oddać bratu berła, które otrzymał od swego ojca, Roda. ,,Widno obraziliśmy Enków, skoro siostry Rodzanice, Pory Roku przestały następować po sobie w naturalnym porządku zapisanym w Czarach na Bierzmie Wszechświata u zarania eonów’’. - W całym Królestwie Toropieckim szeptano z trwogą, zwiesiwszy głowę jak sitowie. Istotnie, świat stał się szary i smutny. Lodowaty wicher hulał wśród bezlistnych drzew. Padał zimny deszcz, a dni stały się krótkie jak ogonem prosiaka. Wilki i wilkołaki gromadziły się w stada, a wiele rusałek, pogrążonych w smutku z powodu braku słońca, zapadało w sen zimowy w podziemnych leżach, bądź na dnie strumieni. Gronostaje, zające bielaki i pardwy również utyskiwały, bowiem choć zgodnie ze swą naturą przybrały białą, maskującą barwę futra i upierzenia, z powodu braku śniegu stały się widoczne dla swoich ofiar i wrogów.
Tego dnia, to jest trzynastego grudnia przypadało święto Swietłany Światłorodzicy. Była ona skromną i wielce urodziwą Enką z orszaku Swaroga. Złociste światło wydobywające się z jej łona, rozpraszało ponure ciemności i niosło nadzieję. Późną nocą w małej, drewnianej chatce zbudowanej w głębi puszczy, gdzieś na ziemiach późniejszej Analapii, paliły się światła i dobiegały z niej radosne słowa pieśni.
- Mrok ustąpi! Światłość zwycięży! Sława Światorodzicy, posłanej przez Ageja!
W chatce mieszkała rodzina turoni; byk Mulidar, jego żona, Krasula i trzy małe cielaczki; Szuszka, Bisun i mały Ontuś. Izba została starannie wymieciona i przystrojona świerkowymi gałązkami, zaś na nakrytym białym obrusem stołem kusiły oszałamiającym aromatem siano, kiszona rzepa, zupa grzybowa, groch z kapustą, suszone figi i daktyle z południowych krańców królestwa oraz kubki pieniącego się miodu z korzeniami.
Nastrój był radosny mimo brzydkiej pogody na zewnątrz. Rodzina turoni przyjmowała u siebie gości. Po prawej stronie Mulidara siedział jego od dawna owdowiały przyjaciel, sędziwy leśny dziad Gajun. Był niski i siwobrody. Miał złociste oczy, podpierał się bogato rzeźbionym kosturem, a jego ciało pokryte było zielonym, wilgotnym mchem. W czasie uczty wspominał razem z Mulidarem stare czasy, kiedy Enkowie chodzili po świecie, a najwyższe drzewa w puszczy były jeszcze młode i niskie. Razem z Gajunem przyszły w odwiedziny jego dwie urocze córki, Gajewki, noszące imiona Gaja i Tella. Panny te, z których każda liczyła sobie piętnaście wiosen, były do siebie tak podobne, że nawet ojciec nie potrafił ich rozróżnić. Przypominały zgrabne i pełne wdzięku dziewczęta o chabrowych oczach i złotych włosach zaplecionych w warkocze. Nie miały na sobie żadnego przyodziewku, bowiem przed mrozem chroniło je ciepłe, białe futerko pokrywające kształtne ciała. Jak wyjaśniła Tella, pokrywało je ono tylko na czas zimy, zaś w pozostałe pory roku, obie siostry nosiły sukienki. Gaja i Tella cały czas chichotały i żartowały. Gajewki przyniosły ze sobą błękitną szkatułkę.
- Czy mogę zobaczyć co jest w środku? - Zapytała grzecznie Szuszka.
- Oczywiście, kochanie. - Odpowiedziała jej Gaja i uchyliła wieczka.
Wewnątrz znajdowała się perła wielkości łabędziego jaja mieniąca się siedmioma żywymi kolorami. Bił od niej urokliwy blask docierający do najciemniejszych zakamarków izby.
- Jaka piękna! - Szuszka nie mogła powstrzymać się od okrzyku zachwytu.
- Moja siostra i ja dostałyśmy ją w prezencie na Szczodry Wieczór od jytnas Gwiazdki. - Wyjaśniła z uśmiechem Gaja i zamknęła szkatułkę.
Pani domu, Krasula nie żałowała gościom smakowitego jadła. Niebawem statki zostały opróżnione i ze smakiem wylizane, brzuchy zaś wypełniło błogie uczycie sytości. Pan domu, Mulidar zażyczył sobie grać w karty z żoną i zielonym leśnym dziadem. Gajewki wraz z cielaczkami poczęły się tymczasem bawić w chowanego. Niegdyś Gajun nauczył Mulidara gry w mruka, pamiętającej jeszcze czasy Żbiczan. Na kartach wykonanych z brzozowej kory wymalowane były symbole czterech żywiołów; ognia, wody, powietrza i ziemi, Słońca, Księżyca, gwiazd Zarannej i Wieczornej, oraz pięciu zwierząt: żbika, zaskrońca, lwa, orła i zająca. Gajun był perfekcyjnym graczem w mruka, który w zaprzyjaźnionym turoniu i jego żonie znalazł pojętnych uczniów. Złociste salamandry w komiku igrały wśród roztańczonych płomieni, stojący zegar zajęczańskiej roboty dostojnie wybijał kolejne godziny, zaś czas upływał szybko i przyjemnie. Krasula tasując karty, zagaiła rozmowę o przymiotach jytnas Gwiazdki, która nad rzekami Kurą i Araxem nazywana była imieniem Asthiq. Potem rozmowa zeszła na temat istot łasych na piękną perłę otrzymaną w prezencie przez Gajewki.
- Odkąd moje córki dostały perłę – opowiadał Gajun – w ich snach, jak też w moich, pojawia się jakoweś straszydło – leśny dziad ściszył głos.
- Jak ono wygląda? - Spytał turoń Mulidar.
- Strach mówić! - Wzdrygnął się Gajun. - W snach nawiedza nas nagie chłopisko pokryte skórą szarą jak futerko myszy. Jego oczy świecą jak żółte latarnie. Stwór ten jest wysoki prawie jak dąb. Na głowie ma olbrzymie rogi byka z Dalekiego Południa, a do tego z ramion wyrasta mu sześć mocarnych rąk o palcach zakończonych czarnymi szponami. Ilekroć śni się nam, czujemy przejmujące zimno i słyszymy głos: ,,Oddajcie perłę!’’ Kiedyś po obudzeniu zajrzałem do ,,Księgi koszmarów’’ i okazało się, że ten stwór piekielny nosi imię Bukovac i przybył z Bliskiego Południa…
- Cyt! Nie wywołuj wilka z lasu! - Szepnęła przestraszona Krasula.
Ledwo przebrzmiały jej słowa jak lodowaty wicher załomotał w okiennice. Turonie wróciły do przerwanej gry w karty. Gdzieś w oddali białe wilki, którym przewodził Ovov Tęczookinson, zwoływały się na polowanie. Cielaczki turoni wciąż bawiąc się w chowanego, ujrzały ukradkiem przez okno zakryte błoną z rybiego pęcherza i uradowały się wielce widząc spadające z niebo białe płatki.
- Śnieg! Śnieg! - Zawołały radośnie Szuszka i Bisun, zaś ich brat, Ontuś i obie Gajewki przerwali zabawę wychodząc ze swych kryjówek.
Istotnie, nagość mokrej, przemarzniętej ziemi z wolna pokrywała się białym puchem. Wody rzek i jezior ścięły się w grubą warstwę lodu. Podczas gdy dzieci popiskiwały z uciechy, Mulidar i Gajun zafrasowali się.
- Słyszę ciężkie kroki – westchnął Gajun. - Ziemia tak dudni, jakby ten cały Bukavac szedł w naszą stronę!
- Czemu wypowiadasz to straszne imię? - Skarciła gościa Krasula.
- Już za późno – rozłożył ręce Gajun. - On nas usłyszał i idzie po nas. Chce dostać perłę moich córek.
- Niech Swietłana Światłorodzica zasłoni nas przed jego wzrokiem! - Krasula z trwogą wykonała gest odpędzający zło.
Wnet przez dziurkę od klucza wdarł się do chaty tęgi mróz. Bukavac stał przed progiem wśród śnieżnej zawiei i ryczał przeciągle.
- Chcę perłę!!! Dajcie mi perłę, albo zjem Gajewki!!!
Byk Mulidar wyszedł za drzwi i pochylił głowę, pokazując intruzowi ostre rogi gotowe do odparcia nieproszonego gościa.
- Ona nie jest twoja. Wstydź się wyciągać łapy po cudzą własność. Nie chcesz jadła, napoju, to zostaw nas w spokoju! A kysz, a kysz!
Słysząc takie dictum acerbum, Bukavac począł rytmicznie uderzać wszystkimi sześcioma dłońmi w klatkę piersiową i zaryczał tak wściekle, że zatrzęsła się chata turoni oraz zaśnieżone drzewa w lesie. Wtedy to z chaty wyszła pani domu, Krasula, zatroskana o życie swoich bliskich. Odważnie stanęła między swym mężem, a Bukavacem i odezwała się doń w te słowa.
- Nie możemy oddać ci perły, bo nie jest nasza. Zamiast niej, mogę dać ci inny prezent. - Po tych słowach wyjęła sobie z nozdrzy złoty kolczyk, otrzymany niegdyś od męża w pierwszą rocznicę ślubu i wręczyła go intruzowi.
Bukavac wyciągnął po błyskotkę jedną ze swych rąk, zaś biedna Krasula uczuła straszliwe zimno w swej niedźwiedziej łapie. Przeraźliwy stwór mruknął ukontentowany. Odwrócił się i odszedł w las, aby już nigdy więcej nie niepokoić ani rodziny turoni, ani też Gajuna i jego córek, Gajewek. Natomiast siarczysty mróz i kopny śnieg pozostały w Królestwie Toropieckim aż do wiosny.