,,Nie było nas, był las, nie będzie nas, będzie las’’ - przysłowie
W erze jedenastej kraina Burus nad Morzem Joldów graniczyła z Aplanem i Orlandem. Nie tworzyła jednolitego organizmu państwowego. Wśród jej nieprzebytych puszcz i wielkich jezior takich jak Mamir, Synar i Vikora, zamieszkanych przez ryby potwornej wielkości, znajdowały się małe osady synów Novalsa i córek Aivalsy, używających mowy nowoludzkiej. Było to także siedlisko starszych ras rozumnych takich jak rusałki, leśni ludzie, barstuki, kautki, Lynxowie, wodniki, a także wąpierze. Największym grodem Burus było Truso gdzie odbywały się targi, zaś wspólne dla wszystkich mieszkańców sanktuarium Ageja i Enków nazywało się Romove. W Burus stanął również złowrogi Żelazny Zamek należący do Erydana, króla wąpierzy. Stało się to jednak dopiero pięć lat po wydarzeniach opisanych w tej historii.
*
W lipcu, kiedy Swaróg darzył szczodrze złotymi promieniami, młoda Kulmina z buruskiej wsi Ustu, poszła rano z koszykiem do lasu, aby zbierać jagody. Przeraziło ją to co zobaczyła. Oto stuletnie dęby, buki, brzozy, świerki i sosny leżały powalone i jakby nadpalone. Trawa była zdeptana, chciałoby się rzec: kopytami Čorta, pożółkła i czerniejąca. W powietrzu unosił się ostry odór siarki, od którego zwiędły wszystkie kwiaty w promieniu mili. Ptaki zamilkły. Kulmina rozpłakała się widząc zagładę matecznika i poniewierające się, nadpalone kości zwierząt. O żadnych jagodach nie mogło być teraz mowy, bowiem krzewy zostały połamane i wdeptane w umęczoną ziemię.
- Gdzie byliście, Boruto i Leśna Matko?! - Szlochała Kulmina wiedząc, że zagłada puszczy pociągnie za sobą śmierć ludzi korzystających z jej zasobów.
Wśród obalonych pni drzew stał tyłem do Kulminy rosły mąż w czerwonym kubraku z kapturem, przypominający kata. W ręku trzymał olbrzymią kosę o obsydianowym ostrzu, w zębach zaś miał fajkę. Palił w niej cuchnące zioła zerwane na bagnach, zaś unoszący się z niej dym przypominał piekielne wyziewy. Biła odeń taka groza, że Kulmina bała się oddychać. Oprawca lasu usłyszał jednak bicie jej serca. Powoli odwrócił głowę w jej kierunku. Spod czerwonego kaptura wyzierała straszliwa, brunatna morda z wielkimi kłami i wyłupiastymi oczami świecącymi jak czerwone latarnie. Panna wrzasnęła z trwogi, rzuciła pustą kobiałkę i poczęła uciekać. Biegła przeraźliwie krzycząc, aż potknęła się o wystający pniak. Wówczas straciła przytomność na wiele godzin. Kiedy znów otworzyła oczy, spostrzegła, że spoczywa w łożu i w pierzynie w rodzimej chacie. Pochylali się nad nią zatroskani ojciec i matka, a także starszy brat oraz trzy młodsze siostry.
- Gdzie jestem? Co się ze mną stało? - Spytała wciąż przestraszona Kulmina. - Gonił mnie taki…
- Już dobrze, kochanie – przerwała jej matka i pogłaskała po policzku. - Jesteś z nami bezpieczna.
- Kirszbut, który tak ci się podoba, okazał się godny miana prawdziwego junaka – rzekł z uznaniem ojciec Kulminy. - Kiedy znalazł cię nieprzytomną w lesie, wziął na plecy i przywlókł do chaty. Zuch chłopak!
- Rada byłabym mu podziękować – odparła Kulmina rumieniąc się uroczo.
- Kirszbucie, chodź do nas, sokole! Twoja bogdanka chce ci podziękować! - Zawołał ojciec.
Kirszbut wszedł z sieni do izby i podszedł do łoża swej umiłowanej. Kulmina nic nie powiedziała, jeno zarzuciła mu ramiona na szyję i ucałowała serdecznie. W izbie bawił również siwobrody kapłan Krive odziany w białą szatę, biegły w sztuce leczenia chorób duszy i ciała. Poprosił o zostawienie go sam na sam z pacjentką. Zamierzał bowiem dowiedzieć się dokładniej kogo spotkała w lesie.
- Ujrzałam jakby kata całego odzianego na czerwono – Kulmina wzdrygnęła się na to wspomnienie. - W ręku miast miecza czy topora, dzierżył wielką kosę, którą powalał najtęższe drzewa. Do tego gdy na mnie spojrzał, to tak mu źle z oczu patrzyło, że uciekłam z krzykiem i … straciłam przytomność.
Stary mądry Krive zmarszczył krzaczaste brwi i namyślił się głęboko.
- Nie mam dobrych wieści – przemówił wreszcie. - Z wiedzy przekazywanej w bractwie czartopłochów wynika, że ujrzałaś Psujlasa, to jest Čorta Pruslasa. Jego kosę sporządzili rzemieślnicy z warsztatów pracujących w otchłani Čortieńska. Psujlas niszczy nią lasy z nienawiści do Ageja i wszystkich jego dzieci. Zamierza zamienić świat w martwą pustynię, po której będą hulały demony.
- Gdzie byliście, leśni Enkowie? - Jęknęła Kulmina. - Dlaczego pozwalacie niszczyć naszą puszczę?!
- Agej jest nierychliwy, ale sprawiedliwy – oświadczył stanowczo Krive. - Jego Enkowie nie pozwolą, aby zło zapanowało nad Burus i światem.
- Gdybym mogła zebrać drużynę junaków i przepędzić z Burus tego przeklętego niszczyciela! - Westchnęła Kulmina, po czym wielce znużona zamknęła oczy.
Krive wyszedł po cichu z izby i do późna w nocy rozprawiał z bliskimi dzieweczki o straszliwym niebezpieczeństwie jakie zawisło nad ich krainą.
*
W owym czasie Boruta wziąwszy na siebie postać błędnego rycerza Puscetusa w wieńcu z bzu, bawił na turnieju w aplańskim grodzie zwanym Quidia. Dosiadał myszatego konia noszącego imię Tarpan, którego siodło i uzda mieniły się od drogich kamieni. Puscetus był okryty skórzaną zbroją z naszytymi srebrnymi łuskami. Jego uzbrojenie stanowił lśniący, czarny miecz z obsydianu, dębowa tarcza z wizerunkiem głowy lesieja szczerzącego zęby i pozłacana kopia z pustego w środku, spiralnego rogu monocerosa. Głowę Puscetusa chronił srebrny hełm zdobiony przez parę ptasich skrzydeł, spod którego wystawały długie, złociste włosy. Oglądające turniej damy zdołały zauważyć, że jedno oko Puscetusa płonęło zielonym ogniem, podczas gdy drugie było czarne jak bezdenna studnia. Dzielny był Puscetus, a jego wyczyny opiewano w pieśniach. Wysadził z siodeł dwunastu rycerzy z Aplanu, Orlandu i Oylandu. Okazał się też biegły w szermierce i zapasach; silny jak niedźwiedź, szybki zaś niczym atakująca żmija. Zdawał się nie wiedzieć co znaczy słowo zmęczenie. Gdy obalił na ubitą ziemię kolejnego przeciwnika, nadleciała modra sikorka. Usiadła na ramieniu rycerza Puscetusa i zaszczebiotała mu do ucha. Puscetus zmienił się na twarzy. Przerwał walkę i wbił swój miecz w ziemię. Następnie na oczach zadziwionych i przerażonych widzów razem ze swoim rumakiem i orężem przybrał postać porywistego wiatru. Odleciał z Quidii w stronę Burus, aby zebrać drużynę mającą powstrzymać Pruslasa niszczącego puszczę.
*
W szczepie leśnych ludzi nazywających się Nadratowicami urodził się młodzian imieniem Tworzyjan, którego poeci z Apapu nazywali Florianem. Jego macierz, Rosocha cierpiała hańbę z powodu pieczęci spoczywającej na jej łonie i uniemożliwiającej wydanie na świat potomstwa. Inne leśne niewiasty, otoczone wianuszkiem dzieci, szydziły z biednej Rosochy, widząc w jej bezpłodności dowód niełaski Enków. Rosocha zalewała się łzami i wytrwale prosiła Mokoszę, aby uczyniła ją płodna. Mokosza, macierz matek zlitowała się nad jej nieszczęściem. Pod postacią starej zielarki, dała Rososze kwiat nazywany florentyną, który przypominał tulipana w barwach fiołka. Kiedy Rosocha zrosiła go swymi łzami i ogrzała swym ciepłem, kwiat począł zamieniać się w malutkiego chłopca. Niemowlę otrzymało imię Tworzyjan, zaś w sercach Rosochy i jej męża rozkwitła radość. Szybko jednak przyszedł zawód. Choć dziecię chowało się zdrowo, brakowało mu śmiałości i odwagi tak cenionych wśród leśnych ludzi. Zdawało się, że chłopiec zamienił się sercami z płochliwym zajączkiem. Z tego powodu rówieśnicy stronili od niego, nie chcąc się z nim bawić. Jedynie tysiącletni udelnik Riri, mający wygląd zwykłego kruka i krasnal Lutek o kosmatych uszach zakończonych pędzelkami, chcieli przyjaźnić się z bojaźliwym Tworzyjanem. Leśny człowiek truchlejący na widok krwi i na każdy podejrzany szelest, liczył sobie szesnastą wiosnę życia, gdy do jego osady, zbudowanej w sercu matecznika zajechał rydwan zaprzężony w jelenie. Powoził nim junak wysoki i muskularny, okryty półpancerzem w kolorze piór głuszca. Miał brązowe włosy, brodę i wąsy, obsydianowy miecz przypięty do pasa, zaś jedno jego oko było smoliście czarne, a drugie zielone jak trucizna. Mocarz przemówił głosem podobnym do wycia wiatru.
- Jestem Boruta, z mandatu Ageja rządca lasów…
- Czy to was, panie, nazywają także Leszym, Puscetusem, Borowym, Lasowikiem, Rokitą i Wilczym Pasterzem? - Tworzyjan dzwoniąc zębami, zdobył się na odwagę, by zadać pytanie, które zawsze chciał zadać.
- Zowią mnie także Lisunem, Oczeretnikiem, Laskowcem, Gajownikiem i Leśnym Duchem. Noszę te i wiele innych imion. Właśnie jadę bić się z Pruslasem – Psujlasem, który powala prastare puszcze Burus. Ty, Tworzyjanie zrodzony z kwiatu, będziesz mi potrzebny jako woźnica podczas walki.
- Panie, to pomyłka. Me serce całe wypełnione jest lękiem niczym serce myszy albo zająca. Poza tym nigdy nie powoziłem – Tworzyjan struchlał i zbladł niczym prześcieradło.
- Zważ, że Agej i Enkowie nigdy się nie mylą dobierając sobie pomocników – warknął Boruta. - Wolisz chwalebny żywot junaka, czy raczej zaszyć się ze strachu w mysiej norze i po kres swych dni trząść tyłkiem jak galareta? - Z ust Boruty posypały się iskry, a jego zielone oko patrzyło z naganą. - Oczywiście możesz też stchórzyć, boś wolny. Wiedz jednak, że wówczas nie zyskasz szacunku ani mojego, ani swego szczepu!
- Kra! - Odezwał się udelnik Riri. - Masz okazję zdobyć odwagę. Jeśli teraz nie pokonasz strachu, będziesz bał się już stale a co to za życie spędzone w wiecznej trwodze?
- Posłuchaj udelnika, bo dobrze prawi – ozwał się krasnal Lutek o uszach rysia.
- Będziemy towarzyszyć ci w tej przygodzie – zapewnił Riri.
Coś drgnęło w zajęczym sercu Tworzyjana.
- Poczekaj, Carze Kniei! Chcę powozić twoim rydwanem, bo puszcze Burus i mnie są drogie! - Boruta wyszczerzył wilcze zęby w drapieżnym uśmiechu i pomógł Tworzyjanowi usadowić się na przedzie rydwanu.
Następnie pouczył niedoświadczonego młodzieńca jak ma kierować jeleniami, z których każdy podkuty był złotymi podkowami wysadzanymi diamentami. Razem z Tworzyjanem w drogę wyruszyli udelnik Riri o kruczych piórach i skrzat Lutek.
*
Psujlas uśmiechał się sardonicznie spoglądając na zniszczenia jakie spowodował. Ostrze jego czarnej kosy dymiło cuchnącymi wyziewami i kapała zeń smoła. Wokół leżały powalone i osmalone pnie drzew. Čort cieszył się z tego ile dobra zmarnował. Pluł na drzewa swą czarną śliną, a wówczas liście więdły i opadały. Ciężkimi kopytami łamał gałęzie i urągał leśnym Enkom.
- Pochowaliście się jak szaraki za miedza, hu, hu – szydził. - Patrzcie co uczynię z waszą puszczą! Sprawię, że na całym kręgu Ziemi nie będzie już miejsca dla dzikich zwierząt. Wszystkie wasze dary zniszczę i zmarnuję, tak mi dopomóż Czarnobóg!
Ledwie wybrzmiały słowa szyderstwa gdy od południa nadjechał zaprzężony w jelenie rydwan Boruty. Powoził nim Tworzyjan.
- Twoje niedoczekanie! - Zagrzmiał głos obrońcy puszczy.
Boruta dobył obsydianowego miecza i ciął nim Čorta w ramię. Pruslas wrzasnął i z jego rany trysnęła fala parzącej, zielonej posoki. Zamierzył się kosą na Borutę, chcąc przeciąć go na pół. Wtedy d akcji wkroczył udelnik Riri. Z donośnym krakaniem i łopotem skrzydeł zaatakował twarz Čorta, raniąc ją uderzeniami dzioba i szponami. Tym sposobem pozbawił Pruslasa jednego oka. Lutek w tym czasie związał nogi Čorta mocnym sznurkiem, przez co ten obalił się na wypaloną ziemię. Pruslas wypuścił na moment kosę z ręki. Wówczas Boruta pochwycił ją, połamał na kolanie a szczątki odrzucił ze wstrętem. Dobył miecza, aby jednym ciosem ściąć zakapturzoną głowę niszczyciela puszczy. Pruslas skoczył jednak do tyłu ze zwinnością żaby. Stojąc w bezpiecznej odległości, zgiął się w pół i rozdziawił gębę na całą szerokość. Wówczas z jego ust wyłonił się jakby mąż rosły, zbrojny i nagi. Jego szkarłatna skóra, pod którą prężyły się imponujące mięśnie, lśniła od pienistej, cuchnącej śliny. Wypluty wojownik miał cztery oblicza na szyderstwo ze Świętowita, a jego oczy miotały srebrne promienie. Trzymał dwuręczny topór o dwóch ostrzach, osadzony na długim trzonku.
- Dorwij ich, Kumirze! Niech nikt z naszych wrogów nie wyjdzie żywy z tej poręby! - Wycharczał Pruslas, a Kumir, bo tak nazywał się ten Čort, z rykiem rzucił się do ataku.
Tworzyjan dzierżący cugle jeleni, zbladł jak ściana i zadrżał niczym drzewo, na którym powiesił się Judasz. Z wielkiej trwogi popuścił mocz w spodnie nawet tego nie zauważając. Strach wrzeszczał mu do ucha: ,,Uciekaj! Ratuj swe młode życie!’’ Jednak choć uginały się pod nim nogi, nie rzucił się do ucieczki.
- Ta puszcza jest moim domem… Nie mogę porzucić przyjaciół… - Powtarzał sobie uparcie, patrząc jak Kumir zadawał rany Borucie.
Krew tryskająca z ran Enka zamieniała się wówczas w czerwone kwiaty nazywane bazylkami. Boruta nie pozostawał dłużny i hojnie rozdawał krwawiące ciosy swym czarnym mieczem. Z ran Kumira tryskała zielona posoka wypalająca dziury w ziemi. Udelnik Riri dziobał czerep Čorta, ten zaś podniósłszy rękę zdołał pozbawić go trzech kruczych piór z ogona. Tworzyjan patrzał na to cały czas zdrętwiały i powtarzał sobie uparcie: Nie uciekać, nie uciekać. Tymczasem Boruta wyskoczył z rydwanu i przeobraził się w niedźwiedzia. Natarł na Kumira potężnymi łapami uzbrojonymi w długie pazury. Przetrącił mi ręce i nogi, po czym zmiażdżył głowę o czterech twarzach mocarnymi szczękami. Pruslas widząc taki koniec Kumira, zamienił się w czarny, gryzący dym, który rozwiał się w mgnieniu oka. Powrócił do Čortieńska przed gniewne oblicze smoka piekielnego Rykara, przykutego łańcuchem do korzenia Wielkiego Dębu.
Boruta otarł łapą niedźwiedzi pysk z zielonej posoki i podszedł do Tworzyjana, który przez cały ten czas trzymał mocno cugle jeleni zaprzężonych do rydwanu. Namiestnik Ageja na wszystkie lasy i bory świata znów przybrał postać podobną do ludzkiej.
- Dobrze się spisałeś – powiedział łagodnie do Tworzyjana i wręczył mu złotą podkowę na łańcuszku.
Kiedy ozdoba spoczęła na piersi leśnego człowieka, jego serce wypełniło się takim męstwem, że czuł, iż teraz mógłby potykać się nawet z groźnym turosikiem.
- Las płonie szybko, a rośnie powoli – rzekł z troską junak. - Jak długo będziemy czekać na odrodzenie zniszczonej puszczy?
- Myślę, że tym razem wasza cierpliwość nie zostanie wystawiona na próbę – odparł Boruta, a jego zielone oko zabłysnęło jak gwiazda.
Władca lasów, nazywany przez obce ludy Panem, Faunem i Oromem dobył zawieszonego u pasa bawolego rogu i zadął weń przeciągle. Wówczas od strony Rokitnickiego Sioła nadjechała oblubienica Boruty, czysta Dziewanna Šumina Mati, dosiadająca białego jednorożca o złotym rogu. Razem z królową lasów nadjechały jej damy dworu, leśne rusałki sprawujące pieczę nad zwierzyną. Była więc Jelena, patronka jeleni, Daniela ze stadem danieli, Danuta dosiadająca żubra, Dorka wypasająca dziki i karmiąca piersią warchlaka, Łesia jadąca na białym łosiu i Misia przez Helwetów nazywana Artio, podróżująca na grzbiecie niedźwiedzia. Dziewanna i jej służebnice, zsiadły ze zwierzęcych grzbietów i poczęły tańczyć w zniszczonym lesie, hojnie rozlewając poranną rosę ze złotych i srebrnych dzbanów. Z koralowych ust leśnych dziewic dobywały się urokliwe słowa pieśni czarodziejskiej sławiącej Dobro i Życie. Tworzyjan przecierał ze zdumienia oczy, patrząc jak zniszczone, ścięte drzewa znów pięły się ku niebu, znikały opary i wyziewy siarki, zaś spłoszone zwierzęta powracały do odrodzonego matecznika.
- Bądź wierny. Idź – powiedziała Dziewanna składając pocałunek na czole Tworzyjana.
Leśny człowiek wraz z zaprzyjaźnionymi udelnikiem i krasnoludkiem powrócił do swojej osady. Odtąd lubiano go i szanowano za jego prawość i odwagę. W końcu został wybrany przez wiec na naczelnika całego szczepu.