,,Kto
krzyż odgadnie, ten nie upadnie
W
boleści sercu zadanej’’
-
ks. Karol Antoniewicz SJ (1807 – 1852) ,,W krzyżu cierpienie’’
Młoda,
niespełna czternastoletnia Maria Mariewna, córka króla Żyżława
i pierwsza chrześcijańska królowa Roxu, szła ze swym orszakiem
przez gęsty las gdzieś między Pasmem Gorynycza a Mangazją. Las
ten odróżniał się od innych lasów tym, że zamiast drzew i
krzewów wyrastały w nim z ziemi krzyże: drewniane, kamienne,
metalowe. Łacińskie, greckie, zaopatrzone w dwie poprzeczki,
koptyjskie, ormiańskie zwane chaczkarami. Najmniejsze z nich ledwo
było widać spomiędzy źdźbeł trawy, podczas gdy najwyższe
dorównywały wielkością rozłożystym dębom, bukom, jodłom,
limbom i cedrom. Część z nich pokrywały mech i porosty, inne
lśniły świeżością. Na jednych spoczywały figury Chrystusa, na
ramionach innych zwisały różańce. Las rozbrzmiewał świergotem
ptaków i zalewały go strumienie słonecznego światła. O nogi
Marii Mariewny otarły się dwa czarne koty: kotka wraz z młodym.
Królowa schyliła się i białą dłonią pogłaskała ufnego
kociaka.
-
Ta kraina niech zostanie umieszczona na mapach pod nazwą Ziemi
Świętego Krzyża, albo krócej – Krzyżowej Ziemi. Sława Bogu,
którego chwali każda roślina w tej świętej puszczy! - zawołała
Maria Mariewna, a panny dworu i wojowie bili jej brawo za te słowa.
Młodej
królowej wpatrującej się w Słońce, którego promienie tańczyły
ponad ramionami krzyży zdawało się, że widzi wśród złotego
blasku oblicze Chrystusa. Rozpromieniona upadła na kolana, a w jej
uszach rozbrzmiewał głos, który posłyszeli inni członkowie
wyprawy.
-
Jam jest Alfa i Omega, Początek i Koniec, Pierwszy i Ostatni. Jestem
Królem Królów i Carem Carów. W twoje ręce, droga córko złożyłem
włodarstwo nad przesławnym Roxem i gdy przyjdzie czas rozliczę cię
z niego. Bądź miłosierna i sprawiedliwa jak Ja jestem miłosierny
i sprawiedliwy… - po tych słowach niebo przybrało barwę purpury,
a oblicze Pantokratora zakryły gęste obłoki o zapachu
najprzedniejszego kadzidła.
Maria
Mariewna trwała jeszcze chwilę pogrążona w ekstazie, w końcu zaś
ocknęła się. Od strony Mangazji i Orzechowej Ziemi powiało
chłodem. Ze swych kryjówek z wolna zaczęły wylatywać z piskiem
na żer nietoperze, a niebo stawiało się coraz ciemniejsze. Królowa
podjęła decyzję o opuszczeniu Krzyżowej Ziemi. Na prawym ramieniu
jednego z krzyży przysiadł tymczasem złocisty żar – ptak przez
Greków nazywany feniksem i zaśpiewał słodko.
-
On będzie naszym przewodnikiem! - zdecydowała Maria Mariewna i cały
orszak podążył za żar – ptakiem.
Dobry
to był przewodnik, złote pióra do iskier podobne gubiący, który
wyprowadził pielgrzymów z Roxu z ciemnego lasu krzyży. Na
pożegnanie żar – ptak ofiarował królowej złoty pierścień
zdobiony klejnotem o trzech barwach po czym odleciał podobny do
złotej gwiazdy. Była już noc, kiedy oczom Marii Mariewny ukazało
się ognisko, przy którym siedział skulony starzec siwobrody w
czarnym chałacie i piekł rzepę.
-
Witaj, dziadku, czy pozwolisz nam się ogrzać? - pozdrowiła go
Maria Mariewna.
Starzec,
lekko przestraszony poderwał się na równe nogi omal nie wrzucając
rzepy w płomienie. Widząc przed sobą urodziwą, jasnowłosą pannę
w sukni ze złotogłowiu, skłonił się i uchylił jarmułki.
-
Aj waj, nie często widuje się taką piękność na takim pustkowiu.
Jesteś pani córką Ewy czy może nimfą o jakich się czyta w
pogańskich książkach? - Maria Mariewna zarumieniła się słysząc
te słowa.
-
Jestem z rasy człowieczej – odrzekła. - Nazywam się Maria
Mariewna, córka Żyżława, króla Roxu i z łaski Chrystusa jego
następczyni na tronie w Dendropolis. Przekroczyłam Pasmo Gorynycza
poszukując Krzyżowej Ziemi, o której mówili kupcy zmierzający w
stronę Mangazji. Odnalazłam ją i teraz wracam do Ojczyzny.
Starzec
zamyślił się, a na jego twarzy odmalował się frasunek.
-
Nazywam się Józef Aswerus Cartafilus – rzekł po chwili – a
urodziłem się przed wieloma wiekami w Jerozolimie, którą
nazywacie Bożym Grodem. Wykonywałem zawód szewca. Moje życie
zmieniło się gdy spotkałem Tego, którego wy uznajecie za
Mesjasza. Widziałem go jak szedł wąskimi uliczkami uginając się
pod ciężarem krzyża. Szydziłem wówczas z Niego i popchnąłem
Go, aż się przewrócił. On zaś powstał i ukarał mnie
nieśmiertelnością. Nieśmiertelność to okrutna kara –
pociągnął nosem Aswerus. - Odtąd gnany ustawicznym niepokojem
błąkam się po świecie docierając aż do Hiszpanii, Nürtu,
Bharacji, Sinea i Abisynii. Zewsząd mnie przepędzano jeno w
pogańskim grodzie Vitoma w Królestwie Analapii zawsze znajdowałem
gościnę i schronienie. Własnymi oczami widziałem zagładę
Jerozolimy plądrowanej przez żołnierzy cesarza Tytusa i widząc
rozszalałe płomienie pochłaniające Święte Miasto mówiłem
sobie: ,,Oto
Jeszua Ha – Nocri mści się. Tak wygląda wróżda Tego, kogo
chrześcijanie nazywają swym Zbawicielem!’’
Tułając się tu i ówdzie nie raz i nie dwa widziałem jak wygląda
wasza osławiona miłość bliźniego wobec nas, Żydów niewiernych
i wiece co? Gardzę wami i waszym Nowym Zakonem. Wy tylko wycieracie
sobie gęby miłosierdziem i przebaczeniem, a tak naprawdę serca
macie z kamienia – ci z orszaku królowej Marii Mariewny, którzy
już przyjęli chrzest z ręki patriarchy Carogrodu, słysząc pełne
goryczy słowa Żyda Wiecznego Tułacza zaciskali pięści do krwi,
a ich lica bladły i czerwieniały naprzemiennie. Sama władczyni
miała łzy w oczach.
-
Pożądam śmierci jak umiłowanej kochanki i pali mnie zazdrość
wobec tych co już pomarli – ciągnął Aswerus. - Nuże, skoro
jestem parchem, przerwijcie nić mojego żywota i odeślijcie mnie do
Szeolu! - zawołał z rozpaczą.
-
Pozwól, Pani, że zaraz utnę łeb temu bluźniącemu Jewrejowi! -
warknął wojewoda Ugost gładząc ostrze topora, lecz Maria
powstrzymała go ruchem ręki.
-
To nie tak miało być, Aswerusie – rzekła królowa pełnym
wzruszenia głosem. - Nasz Pan, Jezus Chrystus nie przyszedł poniżyć
Żydów, ale ich wywyższyć, a wraz z nimi wszystkie inne narody. On
się nie mści, a każdy dzień życia grzesznika jest dlań kolejną
szansą aby się nawrócił. On cię nie przekreślił, ale czeka na
twą skruchę, bo chce tobie przebaczyć – Aswerus oparł siwą
głowę na kolana i płakał długo i żałośnie…
*
,,Blask
Alatyru’’;
ulubiony korab królowej Roxu, majestatycznie płynął po falach
Morza Ciemnego podobny z daleka do gigantycznego łabędzia.
Zbudowany z jasnego drewna inkrustowanego niezliczonymi klejnotami
lśnił cudownie pod żaglami z purpurowej kitajki. Z fal wynurzały
się syreny i trytony patrząc na to cudo rozszerzonymi ze zdumienia
oczami i z ust ich wydobywały się słowa pieśni sławiących ten
okręt tak bardzo przewyższający pięknością inne korabie. Na
olśniewająco białym pokładzie ustawiony został złoty tron
wykuty przez koboldy z Pasma Gorynycza. Zasiadała na nim młoda
królowa Maria Mariewna odziana w granatową suknię zdobioną
złotymi nićmi. Zmierzała do grodu Arfaxar, stolicy ostatniego
królestwa Scytów, którymi władał król Zmir Żerevan o siwej
brodzie, aby zawrzeć z nim traktat handlowy i wojskowy. Król Scytów
nie miał męskiego potomka, przeto zgodnie z układem zawartym
jeszcze przez króla Roxu Żyżława, jego ziemie miały po śmierci
przypaść Ludowi Roksany. Serce Marii Mariewny rozpierała duma
rosnąca
z każdym dniem. Mimo młodego wieku była taka odważna! Rok temu
wyprawiła się z drużyną aż za Pasmo Gorynycza do tajemniczej
Białopolski gdzie odnalazła Krzyżową Ziemię. Przechadzała się
po lesie, w którym zamiast drzew z ziemi wyrastały krzyże i
ujrzała w widzeniu oblicze Chrystusa – Pantokratora. Potem
wracając z rozpromienioną twarzą spotkała samego Żyda Wiecznego
Tułacza, który otworzył przed nią swe serce. ,,Jestem
taka mężna, pobożna i dobra
– dumała Maria. - Rox
od czasów Roksany, żony Rusa nie miał nigdy takiej wyjątkowej
władczyni jak ja’’
- królowa uśmiechnęła się do swych myśli i przeciągnęła na
tronie jak młoda kotka.
,,Blask
Alatyru’’
powierzony opiece świętego Mikołaja; patrona żeglarzy dotarł do
scytyjskiej ziemi bez większych przeszkód. W grodzie Arfaxar,
sędziwy Zmir Żerevan ugiął swój kark i kolana przed Marią
Mariewną składając jej pokłon oraz przekazał obfite dary –
całe błamy skórek popielic i śnieżnobiałych gronostajów, złote
ozdoby; splecione ze sobą w walce i miłosnych uściskach gryfy,
pantery i ałmasy, puchary, pierścienie, naszyjniki, sztylety o
rękojeściach wysadzanych perłami z Propontydy, czary i rogi do
picia, lekką jak morska piana suknię z sineańskiej kitajki barwy
lazurowej z wyhaftowanym na niej złotym smokiem i wiele innych
przedmiotów ozdobnych zachwyt budzących. Oba
traktaty zostały uroczyście spisane złotym inkaustem na
szmaragdowym welinie ze
skóry zwierza, zwanego yale, który żył na
stepach Taj – Każk. Po ich zawarciu nastąpiła uczta. Król Zmir
kazał podać gościom z Roxu pieczone pawie karmione opium, kozinę
aż żółtą od bharackich przypraw, pierogi z dalekiego Ibetainu
nadziewane mięsem jaka, kawior czarny jak serce smoka z Vovel,
chałwę, daktyle, figi z makiem, oraz lodowate wódkę, arak i wino.
Biesiadę umilał ociemniały od urodzenia pieśniarz Artiom Modenko,
który szarpiąc struny liry zawodził pieśń o cesarzu Sinea, który
wraz z drużyną wyprawił się okrętem na żółte morze w
poszukiwaniu Penglai – rajskiej wyspy zamieszkanej przez
nieśmiertelnych alchemików.
Maria
Mariewna wielce przyjemnie spędziła czas u ostatniego króla
Scytów, a kiedy trzeba było wracać do Roxu, uczyniła to nader
niechętnie. ,,Blask
Alatyru’’
w powrotnej drodze do Korsunia zatrzymał się na małej wyspie,
która nie była zaznaczona na mapie. Na spotkanie przybyszom z
szerokiego świata wyszedł wychudzony pustelnik okryty łachmanami,
którego siwa broda sięgała ziemi. Na jego piersi połyskiwał
żeliwny krzyż.
-
Co za prostak – skrzywił się dworzan Darsław, lecz między
królową a gospodarzem wyspy szybko nawiązała się nić
porozumienia i wzajemnego szacunku.
-
Witaj, święty ojcze – Maria Mariewna skłoniła się w pas
pustelnikowi, darzyła bowiem ogromnym poważaniem ludzi
poświęcających swe życie Bogu.
-
Głośniej, słabo słyszę! - odrzekł wiekowy już pustelnik.
-
Witaj, święty ojcze! - powtórzyła głośniej królowa. - Jestem
Maria Mariewna i z Bożej łaski władam Roxem.
-
Witaj, droga córko i racz usiąść za mym stołem – rzekł
pustelnik. - Nazywam się Gawriło Mały, a jedyne czym mogę cię
ugościć to woda i korzonki, bo nic innego nie rośnie na tym
ostrowie.
-
Lepsze kilka jarzyn z miłością, niż tłusty wół z nienawiścią
– odpowiedziała z uśmiechem królowa, choć jej dworzanie nie
ukrywali rozczarowania.
W
czasie rozmowy jaka wywiązała się po skromnym posiłku, Maria
Mariewna wielce się zdumiała dowiedziawszy się, że jej gospodarz
nie zna żadnych modlitw jakie odmawiają chrześcijanie, jeno modli
się do Boga swoimi słowami. Wstrząśnięta tym czym prędzej
zaczęła uczyć niepiśmiennego pustelnika modlitwy ,,Ojcze
nasz’’.
Gdy już nauczyła go potrzebnych słów, wsiadła na okręt i
popłynęła w stronę Roxu.
-
Biedny starzec – użaliła się w duchu. - Tak gorliwie wierzy, a
nie umie nawet się modlić. Czarno widzę jego zbawienie – z
zamyślenia wyrwał ją krzyk marynarzy.
-
Pani! On biegnie za nami! - zaintrygowana królowa wyjrzała za burtę
i wielkie było jej zdziwienie gdy ujrzała pustelnika.
Starzec
biegł po spienionych falach i wołał wielkim głosem:
-
Naucz mnie jeszcze tej modlitwy, bo już jej zapomniałem!
Królowa
zbladła i przeżegnała się.
-
To on jest bliżej Chrystusa niż ja – rzekła wstrząśnięta.
Pamięć
o tym co wówczas ujrzała nie opuszczała jej aż do śmierci.