,, - Ten facet, o którym mówię - opowiadał Harry - był jednym z niewielu prawdziwych dziwaków, jakich musiałem zabawiać podczas safari. Był to Anglik i wydawało mu się, że jest Tarzanem wśród małp. Chciał spać na drzewach, przez cały czas biegał nago. Nie mogłem powstrzymać go od kąpieli w strumieniach, a krokodyle patrzyły na niego z uznaniem. [...]'' - Robert C. Ruark ,,Róg myśliwego''.
czwartek, 9 lipca 2015
Psychofan Tarzana
Miedzianka
,, [...] W zeszłym stuleciu utrzymywano, że poza żmiją mamy w Polsce jeszcze jednego węża jadowitego, zwanego dla swej barwy miedzianką. Tępiono go też zaciekle, a przy okazji ofiarą padały także rudo ubarwione , niejadowite i rzadkie węże gniewosze oraz mało ruchliwe padalce. Chociaż dziś wiemy już, że miedzianka nie istnieje, rude zaś formy żmii nie są wcale bardziej niebezpieczne od ciemnych, wiele osób dalej wierzy, że w Polsce żyje miedzianka i pod tym pretekstem usiłuje zabić każdego napotkanego węża, jak również beznogie jaszczurki. Zapamiętajcie więc: miedzianka nie istnieje, a nawet jadowita żmija zygzakowata, choć niebezpieczna, nie rzuca się w pościg za człowiekiem, natomiast tępiąc wiele gryzoni - jest w sumie bardzo pożyteczna'' - Rafał Skoczylas ,,Leśne spotkania'', Warszawa 1991
Barannus cz. III
Po ukończeniu ze złotym medalem Biesogórskiej Akademii Magicznej za zamku Ossoria, Barannus potrafił zamieniać się w wilka – aby to zrobić skakał przez nóż wbity w ziemię, stawać się niewidzialnym, przybierać postać wiatru i dokonywać tysięcy innych sztuk magicznych. Razem z wiernym jak pies rysiem Pędzelcem opuścił Aplan i udał się na południe, by osiąść w Puanie. Tymczasem ziemia jego ojca pod wodzą bana Tölkosława bez rozlewu krwi zerwała Unię pod Dębem. Puana odłączyła się od Valkanicy, na której tronie zasiadał król Semik, syn Margusa, syna Lecha Vukaszyna. W stołecznym grodzie Puany, zwanym Ukaš – Bałař zebrał się więc banów, żupanów, wołwchów i żerców, któremu przewodniczyli regent – ban Tölkosław i arcykapłan Pylska. Zgromadzeni oddali głosy na na bana Orbana z Kraju Stepów, rycerza Pergrubiusza z Korsi, Starbisza Żeglarza z Velehradu, lecz zwycięstwo odniósł Barannus, w którym rozpoznano zaginionego przed laty syna powszechnie szanowanego bana Branibora. Jemu to z woli Ageja i możnych Puany uwieńczono skroń złotą koroną Zerivanów. Choć zajmując się magią, Barannus czynił to co obrzydliwe w oczach Ageja, to jednak jego wyniesienie na tron miało nie każdemu wiadomy sens w planach Unyja. Barannus Uqamus, założyciel dynastii Czarnych Carów, mimo wszystkich swych błędów zapisał się w pieśniach i kronikach jako jeden z najlepszych królów Puany. Pomny ciężkiego losu jakiego zaznał w Oylandzie pod batem karbowego żupana Żelisława, brał w obronę kmieci i niewolników przed wyzyskiem i okrucieństwem. Za jego panowania, świętobliwy kapłan Wilkosz swymi kazaniami przyczynił się do upadku handlu ludźmi w Puanie. Barannus swą królewską mocą wyzwalał z chorób, zamykał zamtuzy niosąc wolność przeskoczkom, troszczył się o wdowy i sieroty, wykupywał sprzedanych w niewolę, znosił ofiary z ludzi, wychowywał na swym dworze porzucone dzieci, a chociaż wiedziano, że studiował sztuki czarnoksięskie, żył w przykładnej zgodzie z kapłanami Ageja i Enków. Ten sam Barannus, tak miłosierny dla bezbronnych, ubogich i skrzywdzonych, nie miał litości dla oprawców niewiast i dzieci, rozbójników takich jak Triszka, Izdir, Azył – basza, Pułat Zołotarenko czy Tugal – alatir, potworów i straszydeł nasyłanych przez Rykara, szlacheckich warchołów w rodzaju Stęsza z Zabory, czy awanturników z Valkanicy, Kraju Stepów i imperium Sępian grabiących ziemie Puany. Razem z wiernym rysiem Pędzelcem i złożoną z dziesięciu wojów drużyną, której nadał nazwę Złotej Roty, broniąc swego ludu odesłał do Rykara hufiec grabiących i mordujących Minotaurów Ołdusza grasujących pod Styrzewem, dwie wielkie jak
byki czarne pajęczyce – Tkaczkę i Wączkę; córy cara pająków Karakurta, który w erze trzynastej wabił w pułapkę Jarosława Azajowa z Roxu, niezliczone wąpierze, strzygi, złe nocnice i południce, złych Neurów, martwce, martwice, jędze, jędzniki, smoka Robaka, trusia Telesfora, olbrzyma Bauba, wieżtyce, wietrznice, sotony, zmory, dusiołki, sfinksy, chimery, mantykory, brukołaki, pricolici, wąpie, mamuny, kolczaste ptaki ze Stymfalos i trójgłowego psa Cerbera. Barannus tępił sługi Rykara magią i mieczem, a nade wszystko pragnął wyszczerbić miecz na trupiej czaszce kniazia Kostucha.
W
erze jedenastej i długo potem zaćmienia Słońca i Księżyca
budziły zabobonny wręcz lęk. Tymczasem jak przewidzieli
gwiazdorze, w dziesiątym roku panowania Barannusa, nad Puaną zgasło
Słońce, pogrążając królestwo nad Morzem Smoły w trwodze i
żałobie. Zaćmienia słusznie budziły lęk, bo pod osłoną
ciemności wyruszały na łowy wąpierze, strzygi, gobliny, srożyce
i inne straszydła służące Rykarowi – smoku piekieł. Nie było
to pierwsze zaćmienie Słońca w Puanie króla Barannusa; poprzednie
miało miejsce w piątym roku od jego wstąpienia na tron Zerivanów
w Ukaš
Bałař.
Wówczas to dał o sobie znać Kościany Dziadek – potworny, chytry
staruch, wyrzezany z kości
trupich i kożlich, który żywił się ludzkimi ciałami i krwią. Kościany Dziadek szczególnie chętnie polował na dzieci, lecz król Barannus połamał mu wszystkie gnaty. Kolejne zaćmienie wzbudziło szczególną trwogę, jako, że trwało cały tydzień, co kniaź Kostuch, larwi pasterz wykorzystał by uderzyć na Puanę. Serca najodważniejszych wojów z królewskiej drużyny zmiękły jak wosk, a lud z rezygnacją oczekiwał powszechnej zagłady świata. Jednak Barannus, któremu towarzyszył nieodłączny ryś Pędzelec, miał w piersi serce lwa, albo tura i pragnąc zemsty na Kostuchu, który zabrał mu tylu bliskich, a teraz zabierał mu jego lud, krótką, lecz dosadną mową zagrzewał do boju swą drużynę i lud stolicy. ,,Lepiej paść z honorem, niż żyć w upodleniu'' – powiedział, a witezie Orban, Pergrubiusz i komes Zelu, dowodzący kondotierami z Oylandu graf z grodu Żeliwna, pierwsi przełamali strach przed zaćmieniem i przysięgli królowi, że są gotowi razem z nim walczyć i ginąć za świętą ziemię Zerivanów. Barannusowa drużyna chwyciła za łuki i pochodnie, po czym wyruszyła pod Ognicę – osadę nazwaną na cześć niewieściego ducha ognia, podobnego do Ognieszki. Tam czekał na Puanów kniaź Kostuch.
trupich i kożlich, który żywił się ludzkimi ciałami i krwią. Kościany Dziadek szczególnie chętnie polował na dzieci, lecz król Barannus połamał mu wszystkie gnaty. Kolejne zaćmienie wzbudziło szczególną trwogę, jako, że trwało cały tydzień, co kniaź Kostuch, larwi pasterz wykorzystał by uderzyć na Puanę. Serca najodważniejszych wojów z królewskiej drużyny zmiękły jak wosk, a lud z rezygnacją oczekiwał powszechnej zagłady świata. Jednak Barannus, któremu towarzyszył nieodłączny ryś Pędzelec, miał w piersi serce lwa, albo tura i pragnąc zemsty na Kostuchu, który zabrał mu tylu bliskich, a teraz zabierał mu jego lud, krótką, lecz dosadną mową zagrzewał do boju swą drużynę i lud stolicy. ,,Lepiej paść z honorem, niż żyć w upodleniu'' – powiedział, a witezie Orban, Pergrubiusz i komes Zelu, dowodzący kondotierami z Oylandu graf z grodu Żeliwna, pierwsi przełamali strach przed zaćmieniem i przysięgli królowi, że są gotowi razem z nim walczyć i ginąć za świętą ziemię Zerivanów. Barannusowa drużyna chwyciła za łuki i pochodnie, po czym wyruszyła pod Ognicę – osadę nazwaną na cześć niewieściego ducha ognia, podobnego do Ognieszki. Tam czekał na Puanów kniaź Kostuch.
-
Przynoszę ci śmierć, przeklęty Kostuchu! - zawołał donośnym
głosem król Barannus.
Wojowie
idąc w ślad za królem, poczęli wypuszczać w czarne niebo
zapalone strzały, niemal za każdym razem trafiając jedną larwę.
Latające hufce kniazia Kostucha z rozdzierającym wrzaskiem i w
blasku płomieni spadały na ziemię łamiąc sobie gnaty. Komes Zelu
z Oylandu i Pergrubiusz korski, siejąc największe spustoszenie w
wojskach Kostuchowych, strącili z bezgwiezdnego nieba najwięcej
larw. Obaj witezie szli w zawody, który z nich ubije najwięcej
wrażych straszydeł. Te z nich, które spadły do stóp króla
Barannusa i jeszcze żyły, dobijał ryś Pędzelec, krusząc ich
kości potężnymi zębami. Ryś właśnie skruszył kręgi szyjne
konającej larwy, gdy uczuł jak w grzbiecie zagłębiły się
niezmiernie długie, ostre jak sztylety krucze szpony. Przed obliczem
Barannusa stanął Kostuch.
-
Ikaj
tzay minivad.1
Znów się spotykamy, baranie. Gotuj się na śmierć – przygadywał
królowi kniaź larw, a wysoki był jak dąb. W jego szponach
szamotał się ryś Pędzielec.
-
Teraz wypełnię obietnicę – rzekł Barannus. - Giń! - cisnął
pochodnię na płaszcz Kostucha, a ten stanął w płomieniach.
-
Aaaaaaaa! Axalgata, patroba, mirabilis lumen! - larwi pasterz
krzyczał zaklęcia i wywijał krzemiennym toporem Głowaczem
osadzonym na długim, drewnianym trzonku, kościaną ręką, zbrojną
w czarne, zatrute szpony, a także próbował dosięgnąć króla
jedną z nóg o stopie zakończonej pazurami długości dłoni
dorosłego mężczyzny.
-
Vril – ataru, Bona Mater! - Barannus zasłaniał się tarczą, na
której wymalowany był złoty konik morski na błękitnym polu, zaś
ciosem miecza pozbawił Kostucha nogi.
Ryś
Pędzelec zlany krwią, skoczył i sprawił, że potwór stracił
równowagę, a zaklęcie króla ,,Ave
Salamandra, Regina Igni''
zesłało ogień, który w mig spopielił topór Głowacz. Kostuch
bronił się jeszcze szponiastymi łapami, lecz Barannus odciął je,
a następnie nogami połamał żebra kniazia i oderwał jego ludzką
czaszkę od kręgów szyjnych. Kości Kostucha płonęły, zaś
trzymana przez Barannusa czaszka krzyczała wniebogłosy i wyglądała
zmiłowania.
-
Nie niszcz mnie, panie – darła się czaszka, wyglądając litości
jak kania dżdżu. - Będę ci służyć! - jednak król Barannus,
witeź z krwi witezia, z całej siły ścisnął czaszkę i skruszył
ją na drobne kawałki.
Kodeks
rycerski nakazywał oszczędzać rozbrojonych wrogów, lecz Barannus
przysiągł, że nie będzie miał litości dla bezlitosnego mordercy
jego ojca, matki i rodzeństwa, a trzeba wiedzieć, że zawsze
dotrzymywał słowa. Larwy widząc śmierć swego kniazia pospiesznie
odleciały zawstydzone, a nieprzenikniony, wielodniowy mrok, ustąpił
wreszcie miejsca blasku słonecznych promieni. ,,Sława
Słońcu''!
- rozbrzmiał okrzyk wojów na polu ognickim, zaś przeorany
Kostuchowymi szponami, wierny ryś Pędzelec ułożył się u stóp i
oddał parę.
Od
dnia podjęcia nauki na zamku Ossoria, Barannusa wielce nękały
Čorty.
Opses i Fantazma nachodziły go nocą i wtłaczały do głowy ohydne
koszmary, tak, że król tak mężny za dnia, budził się w środku
nocy z płaczem i krzykiem. Čorty
nienawidząc Ageja i Enków bluźniły i budziły lęk na widok
chramów, kapłanów, a zwłaszcza wody z Sobotniej Góry i świętego
znaku kras. Z roku na rok, opętany król czuł się z tym coraz
gorzej, aż w końcu śmierć Pędzelca złamała jego żelazne
zdrowie. Wówczas Koffel Pijanica, sługa Rykara zatarł ręce, bo
znalazł sposób, by na duszę rycerskiego króla, umiłowanego przez
poddanych, nałożyć sromotne pęta pijaństwa. Udręczony Barannus
leżał w pierzynie, pogrążony w dręczących majakach, błazen
Zorian z Sokola usiłował go rozśmieszyć, a cała Puana zanosiła
modły i obiaty dla Złotej Baby i Znachora, by przez nich Agej
uzdrowił umiłowanego władcę, tak walecznego, sprawiedliwego i
łaskawego. Wówczas to paru wraczy; Medicus Conovalus, Spytko z
Priapolis, Borbot'ko z Orlandu i Siemowit Koczatko, którym do
leczenia brakowało zdolności, zainteresowania i dobrej woli, a
którzy samemu lubiąc dużo wypić, uznawali wódkę i różne
likiery za lek na wszystkie choroby i dolegliwości, poczęli nimi
poić króla tak obficie, że uczynili zeń pijaka, a nic nie
pomogli. Litość brała patrzących na Barannusa, całymi dniami
żłopiącego różne trunki, a zaniedbującego rządzenie, ku
uciesze przebrzydłego Koffela, wroga Ageja i rodzaju ludzkiego.
,, […] Pierwszy sabat zorganizowały Vidma, Ciota i Baba na Łysej Górze (Monta Lysarayaty). Były z nimi ich duchy, oraz tłumy innych wiedźm. Zapadła noc a nad zgromadzonymi i wciąż przybywającymi unosił się Čort Kania pod postacią rudej kani, w jednej łapie trzymającej pęk zboża, a w drugiej węża. Rozpięto chorągwie z Rykarem, Lichem, oraz dwoma drzewami o wspólnej koronie wyrastających z odwróconego półksiężyca. Przybył Čort Obłędek i sprowadził obłęd. Kania pobudziła do lubieżności. Między czarownice wplątały się satyry, syleny i nocnice. Pito sok zgniłych owoców z ozdobnych kruży, a nawet z czaszek. Na Monta Lysarayaty zapanował chaos. Już nie jedzono a pożerano surowe mięso różnych zwierząt. Bluźniono Agejowi i Enkom i jytnas. Ogień stawał się zielony, niebo czerwieniało, mięso ożywało, padał grad wielkości jabłek na okoliczne lasy. Lisyvka wyłupiła oko Milence, Vidma uderzyła pięścią w nos Cioty, włosy Stanisławy stanęły w ogniu. Satyr zamienił się w świnię. Baba wrzeszczała, że należy się jej cześć Mokoszy, wyczarowała sobie jej białą suknię i zielony płaszcz. Obłędek wzleciał nad uczestników sabatu i razem z Kanią wołał, by szaleć jeszcze bardziej. Z czerwonymi nosami chwytano nietoperze, sowy i lelki kozodoje, by je pożerać. Wydłużano uszu sylenów w nieskończoność. Dwie młode oready przyszły zabłądziwszy w okolicy.
- Sarny! Żer! - ryknęła Władysława i rycząc rzuciła się ku nim. Wnet pozostałe czarownice zrobiły to samo. Wbiły orle szpony w ciała oread i te choć krzyczały i wyrywały się, nie mogły uciec. Czarna magia przeszkadzała im zamienić się w Światło.
- Litości! - krzyknęły oready, a z ich oczu lały się łzy mogące wzruszyć kamień. Obłędek podleciał bliżej i zawołał gromko:- Mięso daje siłę! Zjedzcie sarenki! - czarownice poprzegryzały swym ofiarom gardła i poczęły rozszarpywać na strzępy i pożerać. Pijana nocnica tańczyła ze złotym sierpem i tak uderzyła w głowy Vidmy, Cioty i Baby, że uszkadzając czaszki, pozbawiła je nimflitów. Padły bez życia, a służące im duchy zaciągnęły ich dusze do Čortnawi. Te duchy były bowiem Čortami'' – Mikołaj Rymwid ,,Nymphologia''.
Król
Barannus w swej czarnoksięskiej karierze uczestniczył w wielu
sabatach – w Miedzianym Zamku Zytki, w Ossorii, w Alpenlandzie,
Hercynii, na Plastrze Kovaty w Ojcowie, na Łysej Górze w Górach
Czarownic, w Wielkiej Puszcie, Kalidonie, czy też na ośnieżonych
szczytach Montanii, skąd pochodziła królowa Tatra. Tej wiosennej
nocy, przy blasku Księżyca, król Barannus leciał na zakrytym
pochwą mieczu aż na Łysą Górę w dalekim Aplanie, gdzie odbywały
się najsłynniejsze sabaty o najbogatszej oprawie. ,,Płot
nie płot, wieś nie wieś, Biesie nieś''!
- całe pokolenia czarownic wypowiadały to zaklęcie by móc latać,
a i Barannus nieraz go używał. Na Łysej Górze król Puany ujrzał
zastępy urodziwych jak sukuby czarownic; nagich, bądź odzianych w
powłóczyste, jedwabne szaty, najczęściej białe lub czarne. Wbrew
popularnym wyobrażeniom żadna z nich nie miała na głowie
spiczastego kapelusza, za to wiele z nich nosiło złote i srebrne
pierścienie, bransolety, naszyjniki z pereł i kamieni, z zębów i
pazurów, kolczyki w uszach i nosach, diademy, korony z piór, kwiaty
we włosach, kabłączki skroniowe, ozdoby z wronich nóg i skrzydeł,
skóry lampartów, tatuaże wykłute siną, bądź czarną farbą.
Służebnice Čarta,
który zjawił się na sabacie pod postacią czarnego kozła i
odbierał pocałunki w twarz tylną, przybyły na miotłach, łopatach
(tak jak siostry Marzana, Chorzyca i Merkana), ożogach, kijach,
włóczniach, oszczepach, żerdziach, na grzbietach wieprzy niczym
Natasza, służąca Małgorzaty, na uskrzydlonych kozłach,
skrzydlatych lwach i lampartach, czarnych pegazach, smokach, gryfach
i hipogryfach, w latających rydwanach ciągniętych przez sfinksy
bądź uskrzydlone białe tygrysy, na kijankach do prania, na
sztachetach od płotu, czy nawet w karecie z dyni ciągniętej przez
jeże. Barannusa przyjęto na sabacie z wszelkimi honorami. Król
spotkał też wielu innych absolwentów Ossorii. Między czarownicami
i czarownikami pełno było Čortów,
a wśród nich mistrzowie piekielnych oprawców – Mąk i Skruch;
jeden z czerwonym, a drugi w czarnym uniformie kata, uzbrojeni w
topory, kompletnie pijaniusieńkie nocnice i strzygi, nečiste
čerty
– olbrzymie nietoperze o głowach wąpierzy z czerwonymi twarzami,
czy wreszcie książę wąpierzy; Jenerał z Orlandu, z nadania króla
Naraicarota I – graf Uljanow – Kalinowskij. Jak na wampira z
Orlandu, Roxu, Rusi i Rosji przystało, książę Jenerał miał
twarz pomalowaną na czerwono. W czasie sabat adorowano piekielnego
Kozła i ofiarowano mu świece zrobione z kału niemowląt,
poświęcone w kwaśnym mleku, czarownice tańczyły i współżyły
cieleśnie z Čortami,
ich niewolnicy grali na różnych instrumentach – takich jak
szkielet kota, grzebień, wąsy, czy brzuch służący za bęben i
było strasznie! Z trupich czaszek pito krew dzieci, koniak i
szampana, wódkę i czysty spirytus, zajadano się dziecięcymi
paluszkami nadziewanymi ślimakami, zaś Čort
Belfegor z Apapu, który uciekał ze strachu przed żoną,
przyprowadził ze sobą stadko wielkich jak zające ropuch, ubranych
w czarne aksamity i białe koronki, a czarownice pieściły je i
poiły mlekiem z własnych, posypanych brokatem piersi.
-
,,Leci
wiedźma, hen na Łysą Górę, znajdzie gdzieś Łysego, oj, zajdzie
mu za skórę''3!
- rozbrzmiewała pijacka piosenka głosząca nienawiść do
afrykańskiego plemienia Łysogłowców.
Barannusowi,
który hulał z pozostałymi, by zagłuszyć swój ból, wielce
spodobały się siostry Marzana, Chorzyca i Merkana, które miały
zwyczaj latać na łopatach. Każda z owych panien o urodzie bez
skazy, lecz o sercu zepsutym, posiadała inny kunszt.
Marzana,
poświęcona w niemowlęctwie Mar – Zannie Odrodzonej w Wodzie, o
włosach złotych i oczach szafirowych była Panią Ziół. Znała
wszystkie sekrety roślin leczniczych i trujących, umiała
sporządzać driakwie, jak i jady, lecz szlachetniejsza od swych
sióstr używała swej sztuki jeno do leczenia i sprowadzania
miłości.
Chorzyca
o włosach rudych i oczach zielonych, mających moc hipnozy, władała
ogniem i była biegła w czytaniu z gwiazd, owych ogni niebieskich.
Skora do gniewu, zazdrosna i fałszywa, na tych co jej podpadli
zsyłała trąd, lubiła też dla zabawy palić całe wsie.
Merkana
o włosach czarnych jak atrament, biegle władała zaginionym pismem
cara Teosta, którego używała do celów magicznych, lecz ani jej
się śniło uczyć innych owego pisma. ,,Będąc
kapłanką i oblubienicą Wielkiego Czarnoboga, jestem zbyt mądra i
wspaniała, aby byle parchy z plebsu miały poznawać święte arkana
mej sztuki. Jestem wywyższona nad inne czarownice, przeto nikomu nie
zdradzę swych Tajemnic''
– mawiała Merkana wypełniona pychą niczym olbrzymia pijawka Odma
krwią i flakami swych ofiar.
Wszystkie
trzy siostry – czarownice należały do starego i możnego,
czarnoksięskiego rodu Dowgajewskich, a nauki pobierały w domu od
mistrza Chęchołaja z Dmuchowiska. Król Barannus, na którego zgubę
dybały Kania i Paskuda, zapominając o nieszczęsnej, obłąkanej
Vendzie, zadurzył się w trzech urodnych czarownicach. Siostry
Dowgajewskie znalazły upodobanie w królu i razem z nim poleciały
nad ranem do Puany. Żyły odtąd na dworze w Ukaš
– Bałař
jako jego kochanki, a każda z nich otrzymała tytuł królowej,
własny dwór, liczne stroje i klejnoty. Barannus zażywający dla
rozpusty trzech nałożnic obudził w Puanie wielkie zgorszenie
niczym żyjący w erze trzynastej Irosław, król Roxu, mąż
Krywicy, Smolenicy i Duleby, córek Leszka II Płodnego, króla
Analapii. Lud nie kochał swych królowych – niewiast rozrzutnych i
nie znających litości, jeno Marzana Uzdrowicielka budziła
przyjazne uczucia.
,, [Margus] Na łowy wyruszał najchętniej z sokołami, orłami, a jastrzębiami. Jego najlepsze białe sokoły pochodziły z Ultima Thule, skąd przywozili je żeglarze z Jutii. Skręcał głowy turom i żubrom, gołymi rękami rozrywał na ćwierci dziki i niedźwiedzie, a na jego stole nieraz już gościł ogon zabitego własnoręcznie smoka. Zgodnie z ówczesnym zwyczajem łowieckim, każde upolowane zwierzę ogłaszał Margus swym wrogiem, prosił też o przebaczenie Borutę i Leśną Matkę, którzy dali początek leśnej zwierzynie'' – K. Oppman ,,Perłowy latopis''.
Chociaż
wielu ludzi w naszych czasach potępiło polowania, nie możemy
jednak wymagać, by nasi przodkowie we wszystkim myśleli i
postępowali ta jak my. Polowali najwięksi władcy dawnej Polski –
Bolesław Chrobry, Bolesław Krzywousty, Kazimierz Wielki, Władysław
Jagiełło, Stefan Batory i Jan III Sobieski.
,, [Józef Piłsudski] Początkowo zachwycał się polowaniem. W późniejszych jednak latach sympatia do zwierząt, żyjących na łonie natury obudziła w nim wstręt do łowów i to tak wielki, że u siebie w Piekieliszkach nie pozwalał strzelać nawet do kaczek pływających po jeziorze'' – Krzysztof Wielgut ,,Obrazki z dziejów Polski tom 2''.
Również
Tatra – królowa Aplanu i wielka księżna Montanii, oraz Wanda –
królowa Analapii i Bawarii stroniły od polowań, stanowiąc tym
chlubny wyjątek wśród sobie współczesnych.
Król
Barannus łowił tury, żubry, dziki, lwy, niedźwiedzie, rysie,
łosie, wilki i czarne, szablozębne pantery. Wybierał zwierzęta
najsilniejsze i najgroźniejsze, bo jak mówił, tylko narażanie
własnego życia daje jakieś prawo do zabijania. Jego żony, jak
wiele szlachetnie urodzonych niewiast ery jedenastej i późniejszych
czasów, z wielką ochotą zabawiały się polując z białymi
sokołami z Ultima Thule. Pewnego kwietniowego dnia, kiedy to świat
radował się królowaniem Wiosny, król Barannus z licznym orszakiem
zaprawionych w boju i na łowach wojów, wśród których byli ban
Orban, komes Zelu i bojar Detko Kudłanowicz, oraz ze stadami chartów
i ogarów, oswojonymi rysiami, wilkami i panterami wyruszył na
polowanie do puszczy Kazłąj – Bułaj, leżącej nieopodal grodu
stołecznego. Komes Zelu zabawiał swego pana opowieścią jak
królowie Oylandu i Teutmanii polowali z sokołami. Sokół pana na
Adelburgu ścigał czaplę, a władca wykrzyknął: ,,Zaraz
ją dorwie, nawet jeśli Boruta chciałby inaczej''!
Ledwo to powiedział, a białozór zginął przebity dziobem czapli.
Świadkowie uznali to za dowód ukarania pychy króla Radomira I
Haxelrode, władcy Teutmanii.
-
Ciekawi mnie czemu Boruta skarał niewinnego sokoła, a nie
bezczelnego Radomira? - zastanawiał się Barannus.
Jaropełk
Lambert, król Oylandu również tego nie wiedział. Łowcy złożyli
Borucie i Dziewannie Šumina
Mati ofiary przebłagalne za krew ich dzieci, po czym głosy trąb i
rogów dały sygnał do rozpoczęcia polowania. Barannus ubił łosia,
żubra i cztery potężne tury, polała się niewinna krew jeleni i
dzików. Tymczasem niebo nad puszczą ,,chramem,
który sam Boruta zbudował''
jak mawiał Aismund Łowiec, zakryły ciemne chmury. Po niebie
przejechali z łoskotem Jeźdźcy Ognistego Pioruna, a i ich sam
ojciec, Jarowit uderzał ognistą włócznią w Čorty,
zaganiając je do piekieł. ,,Boh
swarysca''!
- wyszeptał trwożnie bojar Detko Kudłanowicz z Orlandu i począł
czynić śluby, co zrobi jak przeżyje burzę. Król Barannus
zapowiadał, że swą magiczną sztuką jest władny uciszyć burzę,
a komes Zelu roześmiał się z obaw woja z Orlandu. ,,Taki
piorun strzela na oślep; głupi kto się go boi''!
- mówił Zelu. Barannus przekrzykując burzę, wygłaszał długie i
straszne zaklęcie mające ją uciszyć, gdy wtem srebrzysty piorun z
hukiem upadł z nieba i uderzył w roześmianego komesa Zelu. Ciało
wodza oyskich kondotierów w jednej chwili strawiły płomienie, a
wierzący w magię pioruna bojar Detko z czcią zjadał zwęglone
szaty i zwłoki. ,,Kiedyś
miałem szczęście zjeść siodło spalone przez piorun, co dało mi
wiele zdrowia i innych łask wielkiego cara Peruna''
– tłumaczył swe postępowanie królowi i jego drużynie. Z
czarnego jak kir nieba lunął rzęsisty deszcz, a Jarowitowy piorun
wciąż uderzał gdzieś w oddali. Widząc śmierć przyjaciela i
dzielnego witezia, weterana spod Ognicy, król Barannus stał
oniemiały w strugach ulewnego deszczu, z mieczem w dłoni i z
otwartymi ustami. Wśród chmur i piorunów ukazała się pełna
królewskiego majestatu twarz Wielkiego Jarowita, w Orlandzie zwanego
Perunem, a w Burus – Perkunem. Łowcy przejęci czcią, oddali
pokłon królowi Enków, a jedynie Barannus choć chciał, nie umiał
zgiąć swojego hardego karku.
-
Długo uciekałeś przed Agejem Miłosiernym; strzeż się, żebyś
się nie spotkał z Agejem Sprawiedliwym – rzekł do Barannusa
Jarowit.
-
Czym zawinił ci Zelu, że go uśmierciłeś? - spytał hardo król.
-
Zelu, syn Zasława nie był bardziej winny od ciebie, Barannusie,
lecz jeśli nie porzucisz wszystkich spraw Czarnoboga, zginiesz jak
on – odparł Perun.
Następnie
car Nieba i Ziemi, niczym Filozof ukazał Barannusowi dwie wizje.
Oczom króla Puany ukazały się Nawia Jasna i Nawia Čortów,
wieczna radość i wieczna rozpacz, szczęście i zagłada,
błogosławieństwo i przekleństwo, życie i śmierć, nagroda i
kara...
Pod
wpływem obu wizji, król Barannus uczuł żal za długie lata
stracone dla wieczności i zapragnął zmienić życie, lecz jedna
myśl nie dawała mu spokoju.
-
Nie jest wam tajnym, wielki carze Perunie, że bawiłem się magią
przez długie lata, myląc zło z dobrem, a dobro ze złem. W tej
chwili w mym sercu słyszę głos świętej Mokoszy, której nigdy
się nie wyparłem, wzywający mnie do odwagi; porzucenia śmierci a
wyboru życia. Jednak powstrzymuje mnie przed tym jedna wątpliwość.
W Ossorii uczono mnie, że wiedza tajemna jest sensem życia. Jeśli
ją porzucę, co wypełni resztę mych dni? - Jarowit słuchał z
uwagą i nie okazał gniewu.
Ukazał
za to Barannusowi trzecią wizję, a był nią szarpany przez wichry
i oblewany strugami ulewy, potężny dąb. Na jego gałęziach nie
było liści, za to całe drzewo zbryzgane było krwią ofiary z
Człowieka. Było to Święte Okrwawione Drzewo, które jeszcze przed
stworzeniem naszego świata przepowiedział bóg Niepodzielny.
-
Oto masz Alternatywę wobec magii – z uśmiechem rzekł Jarowit, a
Barannus wraz z orszakiem padł na twarz.
Tymczasem
Jarowit, król Ziemi, oraz jego wizje opuściły puszczę wraz z
podmuchem lekkiego wiatru. Burza się skończyła i wyjrzało
złociste Słońce. Od tego dnia król Barannus zdecydował się
porzucić sztukę czarnoksięską. Padł na ziemię i płacząc
wyznał jej wszystkie winy, a prosił Mokoszę, by się za nim
wstawiła u innych Enków i u samego Ageja. Następnie spotkał się
z arcykapłanem z rasy Centaurów i ogłosił wszem i wobec, że
ostatecznie porzucił magię. Obdarzony błogosławieństwem
arcykapłana Plenimira Hipocentaurusa wybudował chram Mokoszy
Łaskawej, poświęcił jej również uroczysko Moksze Błota, oraz
wzniósł jeszcze jeden chram, poświęcony czci wszystkich Enków i
jytnas. Począł pościć raz w tygodniu, a to co zaoszczędził z
zapasów jadła, rozdawał swym najuboższym poddanym, zbudował
wiele szpitali, dróg i mostów, a co pięć lat w rocznicę owego
pamiętnego spotkania z Jarowitem, wzystkim niewolnikom Puany
przywracał wolność. Trzy królowe Puany wielce się zdumiały
przemianą króla, z którego wszystkie siedem Čortów
uciekło z sykiem pod postacią ciem i żmij. Czarownice myślały na
początku, że jest chory, więc starały się go uleczyć z rzekomej
melancholii, podsuwając swe pełne nieczystości ciała, a gdy to
nie pomogło, robiły mu sceny, drapały orlimi szponami, dąsały
się i naśmiewały zeń. Gdy i to nie pomogło, królowe Merkana i
Chorzyca, którejś nocy wsiadły na miotły i pełne zapiekłego
gniewu powróciły do Aplanu, z czego lud Puany jeno się ucieszył.
,,Czy
i ty chcesz mnie opuścić''?
- Barannus sptał Marzanę, która była zielarką i uzdrowicielką.
,,Zostanę
przy tobie i dla ciebie wyrzeknę się mocy pochodzących od Čarta''
– odpowiedziała Marzana, którą puański lud miłował, bo
troszczyła się o chorych i strapionych. Jako jedyna z sióstr
Dowgajewskich miłowała Barannusa dla niego samego, a nie dla jego
potęgi i władzy, przeto została przy nim i porzuciła sztukę
czarnoksięską a Mokosza błogosławiła ich wspólnemu życiu.
Synem
Barannusa i Marzany był Suriwoj, następca tronu Puany, brat
Astrachana Młodszego i Astrachana Starszego, Borysa, Filokleta,
Iskrzyczki i Miedzicy potrafiącej przybierać postać rudego węża
zwanego miedzianką. Po narodzinach królewicza Surivoja, jego
macierz Marzana miała sen, w którym tonęła w mrocznym morzu
pełnym kolubrów i innych potworów. Krzyczała rozpaczliwie, bo jej
zaklęcia nie mogły jej ocalić. Wokół szalała burza z piorunami,
a nad głową królowej krążyły jaskółka zbudzona z zimowego snu
pod lodem jeziora i skowronek, który zimował pod ziemią między.
Ptaszki śpiewem dodawały jej otuchy, a szczebiocząc wstawiały się
za nią u Mokoszy Litościwej i Nikim Nie Gardzącej. Fale już
zakrywały głowę Marzany, gdy stojąca na chmurze Mokosza rzuciła
jej złoty łańcuch o dziesięciu ogniwach, a każde z nich
wyobrażało jedno ze świętych imion Enki. Marzana złapała za
koniec złotego łańcucha, a Mokosza wyciągnęła ją z pełnej
potworów topieli. Królowa zaczęła wymawiać dziesięć świętych
imion oblubienicy Świętowita i … obudziła się. To właśnie pod
wpływem owego snu ostatecznie odrzuciła magię. Król Barannus
odzyskał szacunek ludu, bo był zupełnym przeciwieństwem Wolgera z
Międzyraju, który w Aplanie za Lecha III zrujnował wielu chłopów,
budząc ich słuszny gniew. Umarł Barannus siwowłosy w sędziwym
wieku, opłakiwany przez całą Puanę. Trzy dni przed śmiercią
wygłosił ostatnią mowę tronową, której treść przytacza Kosa
Oppman w ,,Perłowym
latopisie'':
,,Wyznaję ze wstydem, że będąc młodym i płochym studiowałem magię na zamku Ossoria w Aplanie. Wielem, zaiste i o! jak z wielką szkodą! stracił czasu na tych próżnościach szkaradnych, a ten tylko pożytek odniosłem, iż mogę być innym przykładem odrażający od tej próżnej i szkodliwej nauki. Mówię tedy, że ktokolwiek nie mocą Ageja, nie jego prawdą, ale przez wzywanie Čortów chce wiedzieć i opowiadać przyszłe rzeczy, czynić sprawy dziwne, zaklinać straszydła, zamawiać choroby, jednać miłość – takowy popełnia sprośność i uganiając się za marnościami niknącymi będzie z Babą, Vidmą, Ciotą i rodem Amosowów skazany na ogień prawdziwy i wieczny''.
Mar
– Zanna przebiła serce króla Barannusa lodowym ościeniem, a jego
dusza udała się do Nawi na sąd Welesa. Ciało władcy ułożono z
czcią na pogrzebowym stosie, a królewicz Suriwoj pierwszy rzucił
pochodnię. Wówczas Enkowie wzięli płonące ciało Barannusa i
umieścili je, ku nadziei i przestrodze na nocnym niebie jako nową
gwiazdę, a imię owej gwiazdy – Aldebaran, co w nowoludzkiej mowie
znaczyło ,,Skruszony
Barannus''.
,,Każdy z nas jest w jakimś stopniu podobny do króla Barannusa, bo tak jak w nim, tak i w nas mieszka jednocześnie dobro i zło i w każdym z nas, tak jak w królu Puany, ma szansę zatriumfować dobro'' – ks. Aleksander Solewicz ,,Glosariusz''.
KONIEC
1
Jaki świat jest mały.
2
Pasterz larw
3
Zapożyczyłem z ulotki na murze widzianej w latach 90 – tych XX
wieku w Szczecinie.
Barannus cz. II
Barannus
i ryś Pędzelec szli niestrudzenie przez Góry Biesie, aż któregoś
poranka dalszą drogę zagrodziły im białe mgły tak gęste, że
zdawałoby się, że można je kroić nożem. Wówczas Pędzelec
zamruczał jak kot, a w jego mruczeniu dały się rozpoznać słowa:
,,Uzael
Masaal Eol abkar''!
Powiał halny wiatr i rozpędził białą mgłę, a wtedy to Barannus
ujrzał wykute w skale szerokie schody, zaś na szczycie ciemnoszarej
góry wznosił się potężny, biały zamek wzniesiony nie z cegły
czy kamienia, lecz z niezliczonych kroci trupich kości – spojonych
zaprawą ludzkich czaszek, żeber, piszczeli i goleni.
-
Jesteśmy u celu – rzekł ryś. - Ów zamek to Ossoria – serce
Barannusa rozpierała niewysłowiona radość. Oto cel jego wędrówek
został osiągnięty.
Razem
ze swym przyjacielem rysiem chłopiec nie czując zmęczenia począł
biec po schodach, a było ich sto cztery; czyli tyle ile Rykar miał
kolców na grzbiecie. Gdy zziajany i szczęśliwy Barannus, ociekając
potem stanął przed wyrzeźbioną z czerwonego drewna, złoconą
bramę z licznymi ozdobami, ryś Pędzelec znów zamruczał zaklęcie:
,,Eset
patalikami''.
Na te słowa, pokryta tajemniczymi runami, hieroglifami, bukwami i
czertami brama otworzyła się, nie wydając najmniejszego dźwięku,
a człowiek i zwierzę weszli do środka. Tam na tronie ze złota i
kości słoniowej zasiadał jakiś przypominający Nikołaja –
króla zaborowych, starzec w powłóczystej szacie z krasnej kitajki
i w zielonych rękawiczkach. Na pierś opadała mu długa, biała
broda, a w dłoni trzymał złote berło zakończone dłonią Fatimy.
Starzec milczał i wlepiał płonące zielonym ogniem oczy w
Barannusa.
-
To jest nasz rektor; mistrz Polikarp Jędzon, co rozmawiał z Mar –
Zanną. Oddaj mu cześć – szeptał ryś Pędzelec, a Barannus
upadł na kolana.
Rektor
Ossorii milcząc kiwnął palcem, aby gość zbliżył się i zasiadł
za jego stołem. Barannus, głodny jak wilk, spełnił prośbę
rektora. Wnętrze ciemnej komnaty oświetlały zatknięte w
ścianach, magiczne pochodnie płonące zielonym ogniem, takim jak
ten co pulsował wewnątrz kryształowej czaszki z Sonoru używanej
przez Kościeja i Naraicarota I, zaś na stole ze srebra i kości
słoniowej, w złotym lichtarzu płonęły obrzydliwe, cuchnące
świece, które czarownice ulepiły z kału niemowląt. Wyniosły
mistrz Jędzon podsunął pod nos Barannusa pierścień z
chryzoprazem, turkusem, czy bawolim okiem, zaś ryś Pędzelec
szepnął chłopcu: ,,Ucałuj
pierścień''.
Barannus ucałował klejnot, a rektor uśmiechnął się i wyszeptał
zaklęcie: ,,Perperuda
Peperuna Magna''.
W owej chwili do
komnaty weszło parę młodych niewolnic z rasy rusałek, czy może raczej sukubów, odzianych skąpo w same kwiaty i liście (na jednej z miniatur malarz ośmielił się przedstawić w tym stroju samą Perperunę Dodolę Gromorodną, oblubienicę Jarowita i jytnas, co ocaliła ludzkość przed wytraceniem). Bezwstydnie ubrane niewolnice z kwiatami we włosach, noszące wiele złotych ozdób, nakryły stół, stawiając na nim puchary najprzedniejszego wina i miodu, pajdy białego chleba, srebrne solniczki, oraz pieczyste z jagniąt, zajęcy, prosiąt, kuropatw i bażantów. Nakrywszy do stołu, kuszące sukuby uśmiechnęły się, pokazując ząbki podobne do perełek, po czym odprawione ruchem ręki przez rektora rozwiały się jak sen. Mistrz Polikarp i Barannus w milczeniu stuknęli się ozdobnymi kielichami i rozpoczęło się wystawne śniadanie, w czasie którego chłopiec karmił leżącego pod stołem rysia. Po posiłku rektor jednym słowem sprawił, że stół się sam uprzątnął, po czym nieco ochrypłym, a nieco skrzeczącym jak u Gomułki głosem, zapytał swego gościa.
komnaty weszło parę młodych niewolnic z rasy rusałek, czy może raczej sukubów, odzianych skąpo w same kwiaty i liście (na jednej z miniatur malarz ośmielił się przedstawić w tym stroju samą Perperunę Dodolę Gromorodną, oblubienicę Jarowita i jytnas, co ocaliła ludzkość przed wytraceniem). Bezwstydnie ubrane niewolnice z kwiatami we włosach, noszące wiele złotych ozdób, nakryły stół, stawiając na nim puchary najprzedniejszego wina i miodu, pajdy białego chleba, srebrne solniczki, oraz pieczyste z jagniąt, zajęcy, prosiąt, kuropatw i bażantów. Nakrywszy do stołu, kuszące sukuby uśmiechnęły się, pokazując ząbki podobne do perełek, po czym odprawione ruchem ręki przez rektora rozwiały się jak sen. Mistrz Polikarp i Barannus w milczeniu stuknęli się ozdobnymi kielichami i rozpoczęło się wystawne śniadanie, w czasie którego chłopiec karmił leżącego pod stołem rysia. Po posiłku rektor jednym słowem sprawił, że stół się sam uprzątnął, po czym nieco ochrypłym, a nieco skrzeczącym jak u Gomułki głosem, zapytał swego gościa.
-
Powiadasz więc odważny synu bana Branibora, że jesteś gotów
zostać czarownikiem? Być kimś takim jak Raganius z Korsi? Nasza
szkoła, drogi chłopcze, pomoże ci w tym zamierzeniu, ale wiedz, że
cena za to będzie wysoka. Tak wysoka, że gdybyś ją znał, nie
przybyłbyś do nas. - ,,Tą
ceną jest spokój i szczęście twej duszy, głupcze''
– dodał w myśli czarodziej. - Czy jesteś gotów zapłacić tą
cenę, choćby była nie wiem jak wielka?
-
Wiedz, panie, że poświęcę wszystko dla wróżdy na Kostuchu –
odparł Barannus.
-
Brawo, jesteś odważny, chłopcze – pochwalił mistrz Polikarp, po
czym wykrzyknął zaklęcie – Padma nirarbuda! - wtenczas rozległ
się potężny grzmot i Barannus razem z Pędzelcem znalazł się w
jakimś lochu, gdzie panowały egipskie ciemności. - Inicjację czas
zacząć! - oznajmił uroczyście czarodziej.
Barannus
poczuł nagle, że jest nagi jak Novals, dopiero co stworzony przez
Jarowita, zaś na szyi miał złoty łańcuszek z malachitowym
skarabeuszem z Tassilii, któremu na grzbiecie wyryto czarodziejskie
hieroglify. W ciemności brzęczały ciężkie łańcuchy wykute
przez złe karły w kuźniach Čortieńska, wyły hieny z Ojcowa,
albo Merkułowie z Tassilii, wtórowały im wilki i Neurowie, których
potężne zęby kruszyły kości, jakiś Takin z Peristanu
zapamiętale uderzał w bęben z ludzkiej skóry... Odgłosy te
niejednemu zjeżyłyby włos na głowie, lecz Pędzelec czuwał.
Ocierał się o nogi Barannusa i zachęcał do odwagi. Potem
zabrzmiała upajająca pieśń syreny i słodkie pienie urodziwej,
rudej zwodnicy; zgrabnej i bez skazy w urodzie, lecz jej język był
zakończony żmijowym żądłem wsączającym jad do ciała
kochanków. Mogłoby się zdawać, że to sama wodna pani, nimfa
Lorelei z rzeki Rinin przybyła na zamek Ossoria, by zaśpiewać na
cześć odważnego Barannusa. Wreszcie oczom bańskiego syna ukazały
się opary zielonego i czerwonego dymu, a w nich ukazywały się
brzęczące łańcuchami, przejrzyste duchy królów i królowych,
czarnoksiężników, błaznów i rycerzy, bazyliszki, kuroliszki,
mantykory, Čorty, jakieś pokryte mchem i pajęczyną kościotrupy,
wielkie nietoperze, a nawet ogromny jak koń, szczupak o całkowicie
czerwonych, świecących w mroku oczach. Barannus zacisnął zęby i
nie okazał lęku, gdy przyszło najgorsze. Na marmurowym, wykutym w
Apapie ołtarzu, zwanym Ara, stał rosły, smoliście czarny kozioł
i płonącymi oczami wpatrywał się w Barannusa. Chłopiec z
zasłyszanych w zimowe wieczory opowieści, wiedział, że postać
czarnego kozła przybiera demon Čart, sługa Rykara, mający też
wygląd nagiego męża o koźlej głowie. Przyszły król uczuł
zimno w całym ciele i usłyszał w sercu głos Mokoszy: ,,Wezwij
mnie, a ja cię ocalę przed zgubą wieczną''.
Čart roześmiał się nagle i rzekł do Barannusa:
-
Teraz, mój zuchu, wystarczy, że mnie pocałujesz. Twój pocałunek
będzie oznaczał, że swoim panem i mistrzem uznajesz mnie, a nie
Ageja i Enków – coś załomotało w głowie Baranusa. Nie tak go
uczono, by wypierać się Dobra, a stanąć po stronie Zła. ,,Nie
wolno być po stronie Zarazy''
– głosił poeta Sumak. W sercu Barannusa ozwał się znów głos
Mokoszy: ,,Odwagi!
Wymów me imię, a ja zniweczę zamysły Čarta''!
Mistrz Polikarp chwycił kandydata na czarownika za ramię, palcami
mocnymi jak żelazne paluchy Wija i syczał mu do ucha:
-
Dalej! Albo ucałujesz zad kozła, albo cię rozszarpię! - Barannus
pobladł i przełknął ślinę. Pomyślał: ,,Przebacz
pani deszczu i wilgotnej ziemi, królowo świata, czysta Mokoszo.
Dziś zdradzam Ageja i Enków, ale ciebie się nie wyrzeknę''.
Tymczasem
kozioł wypiął zad, na którym znajdowała się jego twarz tylna,
podobna do twarzy ludzkiej. Barannus pokonując obrzydzenie złożył
na niej pocałunek i usłyszał chór oklasków. Jakaś panienka,
naga jak dopiero co stworzona Aivalsa, podała Barannusowi złoty
kruż wypełniony po brzegi zielonym winem o zapachu siarki, a gdy
chłopiec wypił kielich do dna, miał wrażenie, że zaraz spłonie.
-
Wtajemniczyłem cię – rzekł uroczyście czarny kozioł i gdzieś
znikł, a głos rektora i niewidzialnych tłumów powtórzył:
,,Sława
wtajemniczonemu''.
Wówczas komnatę wypełniły potoki jasnego światła, a w lożach
ujrzał Barannus siedzących uczniów i uczennice Ossorii. Poczuł
wstyd z powodu swej nagości, zaś rektor w mig wręczył mu
powłóczystą szatę z czarnej kitajki, zaś na ręce Barannus
otrzymał runę smoka Rykara. Inicjacja zajęła cały dzień. Mistrz
Polikarp na cześć nowego ucznia Ossorii wydał wystawną wieczerzę
i od tej pory, Barannus stał się czarownikiem.
Nie
był to dobry wybór. Do końca życia Čorty dręczyły go
koszmarami, a za dnia dokuczał mu żal za porzucenie Ageja i
przystanie do Rykara. Gdy nikt nie widział, Barannus płakał i
serdecznie prosił Mokoszę – Skruszenie Złych Serc by jakimś
cudem wyjednała mu łaskę u Ageja.
,,Gdzieś na rubieżach naszego sławnego Królestwa Oylandu, w Górach Sowich, albo Kawczych, w spiżowym zamku mieszka lennik smoka Rykara, chytry czarnoksiężnik Zytko (Sitko) składający żertwy, treby, a obiaty lutym Čortom Bafometowi i Demogorgonowi z Namby. Zytko, pełen fałszu i wielce kruty pan na zamku odlanym z miedzi (inna wersja: 'graf Zytko, pan na Miedzianym Zamku') ma na swe usługi Čorty przepasane łańcuchami a uzbrojone w widły, strzygi, wąpierze, Neurów, gryfy, bazyliszki, bubacze, sinych ludzi, czerwone baby, dzikie baby i trusie. Z ich pomocą ściąga wysokie daniny i zdobywa niewolników, a lubieżny jest i srogi. Graf Zytko w wykutych w skale lochach swego zamku niczym jaki smok gromadzi stosy złota, srebra, pereł i drogich kamieni i zazdrośnie ich strzeże, a z nikim się nie dzieli. Mocą swych Čortów, którym zapisał duszę, potrafi latać bez skrzydeł i przybierać najróżniejsze postaci; warzyć zjadłe trucizny, zmieniać złapanych ludzi w kamienie, drzewa i zwierzęta, odnajdywać zakryte skarby, czytać z gwiazd i planet, dowolnie zmieniać pogodę, wywoływać duchy, wytapiać szmaragdy z gnoju... Raz dla młodego, rozpustnego jak kozioł żupana Matysa z Aplanu, uszył latającą kołdrę napędzana czosnkiem. W każdą pełnię Księżyca urządza na swym zamku bezbożne sabaty, na które zaprasza czarowników i czarownice, podaje im czarny opłatek i pali czarne świece, a młode dziewice – rusałki z najszlachetniejszych toropieckich rodów zmusza by zabawiały gości jako tancerki. Oby Jarowit zwany Perunem swym gromem ognistym stopił pełen obrzydliwości Miedziany Zamek wraz z jego bezbożnym gospodarzem''.
-
któregoś zimowego wieczoru w Lidovie, Barannus wraz z innymi
dziećmi słyszał tę opowieść z ust matki rodziny, pracowitej
pani Bożeny. W Ossorii poznał czarownika Zytkę z Gór Sowich
osobiście. Po raz pierwszy spotkał go owe pamiętnej nocy, kiedy po
pomyślnym przejściu wszystkich prób inicjacji według prastarego
rytu Stefana Szkieleckiego zasiadł do uczty razem z Jego
Magnificencją rektorem , mistrzami i mistrzyniami magii, oraz gronem
uczniów i uczennic Ossorii. Barannus wielce się zdumiał, bo
wyobrażał sobie Zytkę tak jak wszystkich czarowników, jako starca
z długą, siwą brodą. Tymczasem czarnoksiężnik z Gór Sowich był
nie mającym brody ni wąsów młodzieńcem wyglądającym jakby miał
dwudziesty rok życia. ,,Może
jest już stary, a tylko czarami przydał sobie pozorów młodości''?
- pomyślał Barannus. Zytko, którego znał z legend, siedział obok
wtajemniczonego, nalewał mu wina do kielicha i gawędzili sobie. W
czasie uczty pito z ludzkich czaszek oprawionych w złoto i srebro,
jedzono pieczyste z jeleni i saren, ale też z psów i kotów, szyjki
raków w laskońskim sosie z karaluchów, ropusze udka, oraz inne
specjały podawane na ucztach w szkołach magii takich jak
Szolomancja w Dacji, czy Aguilar w Hiszpanii. Oprócz odzianego w
szkarłat rektora, wszyscy ucztujący ubrani byli w czerń, sam Zytko
nosił długie, czarne włosy zaplecione w warkocz. Ku uciesze
biesiadników, półnagie rusałki, zwodnice zabijające językami i
niewinnie a słodko wyglądające sukuby pląsały lub fikały
koziołki, a stary kruk Kresikras szarpał szponiastą stopą struny
kitary – instrumentu z Valkanicy. Na zaproszenie mistrza Polikarpa
przybyły na ucztę Čorty
i różne straszydła. Zytko siedział między Barannusem, a grupką
tęgo popijających miód jędzników. Straszne to były istoty.
Mieszkały w lasach i najczęściej brały na siebie postać starych,
poskręcanych dziadów takich jak Czeremis służący Horpynie. Teraz
jednak ukazały się w swej naturalnej postaci, jako podobne do
goblinów stwory, łyse, szare, z czarnymi szponami, ostrymi kłami i
uszami wielkimi niczym u gacków. Jędzniki to mężowie jędz, tak
jak one pochłaniały surowe mięso w każdej postaci, a wśród ich
ofiar było wielu ludzi, zwłaszcza zabłąkanych w lesie dzieci.
Straszydła te lubiły również muchomory, trujące jagody i zioła,
miały skośne oczy a rozszarpywać sarny czy ludzi na kawałki
potrafiły również pod postacią dziadów o wielkich, kończystych
zębach i żółtych szponach. Zytko był straszny w opowieściach
chłopów i wędrownych dziadów, lecz gdy mówił, to jakby miód
płynął z jego ust i niemal każdego potrafiłby wyprowadzić w
pole. Stary oszust zawładnął sercem Barannusa. W czasie uczty
czarnoksiężnik złożył hołd bańskiemu synowi i został jego
sługą, co wykorzystywał by okradać Barannusa i nim manipulować.
Wreszcie któregoś dnia, Zytko o czarnym sercu zginął w czasie
pojedynku, rozszarpany przez rysia Pędzelca, wiernego przyjaciela
przyszłego króla Puany. Wszystkim uczniom
i uczennicom Ossorii służyły strzygi, biorące na siebie postać czarnych sów o oczach czerwonych jak u wąpierzy. Strzygi owe, lęgnące się w Górach Biesich, pożerały najchętniej jagnięta i króliki, ale również porywały ludzkie oseski i malutkie dzieci, zarówno leśnym ludziom, jak i chłopom z pobliskiej wsi, dostarczającym żywności na zamek czarodziei. Kiedy w blasku Srebroniowym, ryś Pędzelec zatopił kły w gardle Zytki, zewsząd zleciały się czarne, ossoriańskie strzygi i sowimi dziobami rozszarpały ciało czarnoksiężnika niby sępy, podśpiewując przy tym grobowo: ,,Tak my sowy, puchacze, kruki, nie miejmy litości! Szarpajmy ciało na sztuki, niech nagie świecą kości''!
i uczennicom Ossorii służyły strzygi, biorące na siebie postać czarnych sów o oczach czerwonych jak u wąpierzy. Strzygi owe, lęgnące się w Górach Biesich, pożerały najchętniej jagnięta i króliki, ale również porywały ludzkie oseski i malutkie dzieci, zarówno leśnym ludziom, jak i chłopom z pobliskiej wsi, dostarczającym żywności na zamek czarodziei. Kiedy w blasku Srebroniowym, ryś Pędzelec zatopił kły w gardle Zytki, zewsząd zleciały się czarne, ossoriańskie strzygi i sowimi dziobami rozszarpały ciało czarnoksiężnika niby sępy, podśpiewując przy tym grobowo: ,,Tak my sowy, puchacze, kruki, nie miejmy litości! Szarpajmy ciało na sztuki, niech nagie świecą kości''!
Nie
licząc omofagicznych uczt z rozrywanych żywcem sarenek, zajączków
i koźląt, oddbywanych na cześć Čarta,
śniadania, obiady i wieczerze w Biesogórskiej Akademii Magicznej
emanowały grozą. Kucharki – czarownice i jędze podawały
pieczyste z czarnych świń i kozłów; zwierząt składanych w
ofierze Čortom,
z psów i kotów, kur, koni, podobnych do owych rumaków co niosły
na swych grzbietach mistrza i Małgorzatę, chomików, myszy,
szczurów, królików i małp (wszystkie te zwierzęta musiały być
wedle regulaminu smoliście czarne), oraz sowy, kanie, kormorany,
dzierzby, czarne bociany, lelki kozodoje, kruki, wrony, sroki,
gawrony, kawki i wieszczki z Alpenlandu pieczone na rożnie. Na
talerze i półmiski trafiały również smażone węże w ostrym
sosie z karaluchów, pasikoników i mrówek, smażone jaszczurki i
salamandry plamiste w galarecie, skorpiony, koniki morskie, ropusze
udka, dzięcioły czarne smażone i marynowane, czerninę z krwi
rusałek, bądź niemowląt, tarantule z Wyraju, wije drewniaki,
dżdżownice, zupę z wymiocin, jakieś nieznane mięsiwo podobne w
smaku do pieczeni z małpy i Czarnobóg wie co jeszcze! Wszystkie te
istoty przed śmiercią były ofiarowane smoku Rykarowi i innym
Čortom,
a ich trzewia i kości posłużyły do wróżb. Wszystkie te dania,
nawet najwytworniejsze i wyglądające najbardziej smakowicie, miały
ohydny zapach smoły, siarki i gnoju, zaś w ustach przypominały
gumowaty kał. Z ozdobnych naczyń, sporządzanych z trupich czaszek
oprawionych w złoto, srebro, elektron, platynę, cynę, miedź, brąz
i mosiądz, młodzi adepci magii pili ocet i wino warzone z krwi
(zwierzęcej, ale też ludzkiej), sołwę – pity przez orskich
wołwchów napój z muchomorów, gorzałkę pełną pokuśników, czy
też pachalicę – czyli sycerę doprawioną męskim nasieniem.
Smacznego i na zdrowie!
Tego
dnia Barannus siedział w stołówce nad obiadem razem z Zytką i
młodą czarodziejką, Vendą z Oylandu. Venda była tą samą
panienką, która w czasie inicjacji Barannusa podała mu w złotym
krużu zielone wino o zapachu siarki. Pod stołem leżał ryś
Pędzelec i czekał na ochłapy. Przy sąsiednim stole Jaruta i
Lutona, koleżanki Vendy, rozprawiały o najmłodszym z uczniów
Ossorii, sześcioletnim Borowku z Borkowa. Czarownica Mołka przemocą
zdarła zeń ubranko i kazała by wyparł się Ageja i Mokoszy, a
oddał cześć … błyszczącemu rondlowi z miedzi. Chłopczyk nad
wyraz hardo jak na swój wiek odmówił. ,,Wierzę
w Ageja i w Mokoszę, a do garnka mogę narobić''.
Czarownica biła Borowka do krwi kijem z wystającymi gwoździami,
lecz nic nie wskórała. W końcu na rozkaz rektora, chłopiec został
postajemnie rzucony na żer brukołakom i pricolikom, lęgnącym się
w lochach czarodziejskiego zamku. Barannus nie słuchał o tym.
Interesowało go coś zgoła innego.
-
Ogromnie mnie ciekawi z jakiego zwierzęcia pochodzi to pieczyste,
tak podobne w smaku do małpy? - Zytko słysząc to pytanie zrobił
się czerwony jak rak, coś chrząknął niczym dzik i zakaszlał,
myśląc jakim kłamstwem zbyć podopiecznego.
-
Myślę, że jest to pieczeń ze smoka – wykrztusił wreszcie
czarodziej.
-
Lepiej powiedz mu prawdę – mruknął ryś Pędzelec. - Skoro tu
się kształci, to powinien ją znać, a nawet jak ją zataimy, to i
tak, wcześniej czy później ją pozna – następnie ryś zwrócił
się do chłopca. - Jutro udamy się do Tesalii – rzekł tajemniczo
dziki kot i na tym rozmowa się skończyła.
Następnego
dnia w czasie trzech godzin wolnych od zajęć, Barannus razem z
Pędzelcem i Zytką, bez wiedzy rektora, lecz nie ponosząc za to
żadnych konsekwencji, opuścił kościany zamek Ossoria i minęli
jakąś polankę, lasek i rzeczkę, aż znaleźli się w jakiejś
maleńkiej, zabitej deskami wsi.
-
To sioło nazywa się Tesalia (Tessaliya)
– objaśnił Pędzelec, a Zytko stał milcząc i wyłamując długie
palce.
Tesalia
była wsią niezwykle biedną, brudną, zacofaną, a jej mieszkańcy
patrzyli na przybyszów ze smutkiem na twarzach i z przerażeniem w
oczach.
-
Wiedz, paniczu Barannusie – zabrał głos Zytko, że ową wieś
założył za życia Teosta Cara Słońce, wielki czarnoksiężnik
Połun, graf Imertyński – Dunajski; pierwszy uczeń i bliski
współpracownik naszego rektora. Ci głupi chłopi są naszymi
niewolnikami i żadna dusza nie może uciec z Tesalii, bo wieś
otacza niewidzialna Obręcz Połuna, utkana z czarów. Dobrze im tak
– stwierdził Zytko z przewrotną satysfakcją. - Tacy prości
ludzie, niewtajemniczeni w święte arkana magii, jedyne co dają
światu to swoje wydzieliny, a tak mogą się przysłużyć nam,
wybrańcom i wybrankom Czarnego Boga – nie tak uczono Barannusa.
-
Ciekawe przed czym mogliby uciekać? - pomyślał chłopiec, a jego
uwagę przykuły liczne szubienice, znajdujące się prawie w każdej
zagrodzie.
Na
każdej z tych szubienic ktoś wisiał; mąż, niewiasta, bądź
dziecię, a na niektórych z nich zawieszono po kilka ciał.
Wieszaniem nie zajmowali się czarownicy, ale tak pogardzane istoty
jak strzygi, kikimory, ażdachy, Čarty,
sini ludzie, kostusie, Lemury, Minotaury, alpy, Vułtowie – ludzie
o głowach sępów z Azji Środkowej, czy afrykańscy Merkułowie o
głowach hien. Owi kaci zbierali ciała wisielców na taczki i
zawozili w stronę Ossorii. Nawet gdy wieszano dwuletnie dzieci,
chłopi z Tesalii patrzyli na to obojętnie, a niektórzy nawet
służyli katom – jędznikom czy kotołakom za pachołków.
Barannusowi włos się jeżył na głowie, bo zaczął rozumieć,
skąd się brało jego ulubone pieczyste.
-
Ci wisielcy służą nam za pokarm, Barannusie – rzekł Zytko. -
Sam Zbreźnia Dzikofiejew chwalił ich delikatny smak.
Bański
syn szybko pogodził się z ludożerstwem na zamku Ossoria, bo za
sprawą Rykara jego sumienie zostało zagłuszone.
Któregoś
dnia razem z Zytką i Pędzelcem, Barannus uczestniczył w lekcji
bibliotecznej, prowadzonej przez czarownicę Bardavę. Mistrzyni
magii ukazała oczom uczniów ścianę, od sufitu do podłogi
zapełnioną regałami pełnymi pereł i najróżniejszych drogich
kamieni – diamentów, rubinów, szafirów, szmaragdów, turkusów,
ametystów, a nawet gwiezdników i alatyrów.
-
To co widzicie to nie są zwykłe klejnoty – objaśniała
czarownica Bardava z Bardna. - W tych klejnotach nasz rektor; mistrz
Polikarp Jędzon i jego uczniowie, umieścili słowa i obrazy.
Patrzcie – czarownica wzięła w szponiaste palce rubin i
wymamrotała zaklęcie, a wtedy czerwony kamień począł wyświetlać
coś co dziś nazwalibyśmy filmem.- To jest nasz podręcznik sztuki
czarnoksięskiej
zatytułowany ,,Jak zostać Opyrem''? W gwarze Orów z ziemi Pokut' ,,opyr'' oznacza oznacza czarownika, ale też wąpierza, bądź upiora. Opyrowie to czarnoksiężnicy najlepsi w swym kunszcie, cieszący się największymi łaskami Czarnoboga, któremu czarni wołwchowie składają na wzgórzach ofiary z ludzi zabijanych kamieniami. Ciemny lud lęka się opyrów jak Čortów i nigdy nie prosi ich o pomoc. Co najmniej raz w roku, opyr by zachować swą moc, musi ku czci Rykara – smoka piekieł wypić kubek krwi małego dziecka, bądź młodej dziewicy, co upodabnia go do wąpierza. Opyrem może być jeno mąż urodzony pod znakiem Skorpiona ze specjalnym, tajemnym znamieniem na ciele, oraz nie może jeść mięsa koźląt – Baranus nie pragnął zostać opyrem, bo nie miał krwawej natury. - Wracając do naszego podręcznika... Napisał go czarodziej Stefan Szkielecki na początku obecnego eonu. Słowa podyktował mu Čart i duch królowej – czarownicy Malkieš Lysarayaty. Czy są pytania? - jedynie mała czarownica Venda podniosła palec do góry.
zatytułowany ,,Jak zostać Opyrem''? W gwarze Orów z ziemi Pokut' ,,opyr'' oznacza oznacza czarownika, ale też wąpierza, bądź upiora. Opyrowie to czarnoksiężnicy najlepsi w swym kunszcie, cieszący się największymi łaskami Czarnoboga, któremu czarni wołwchowie składają na wzgórzach ofiary z ludzi zabijanych kamieniami. Ciemny lud lęka się opyrów jak Čortów i nigdy nie prosi ich o pomoc. Co najmniej raz w roku, opyr by zachować swą moc, musi ku czci Rykara – smoka piekieł wypić kubek krwi małego dziecka, bądź młodej dziewicy, co upodabnia go do wąpierza. Opyrem może być jeno mąż urodzony pod znakiem Skorpiona ze specjalnym, tajemnym znamieniem na ciele, oraz nie może jeść mięsa koźląt – Baranus nie pragnął zostać opyrem, bo nie miał krwawej natury. - Wracając do naszego podręcznika... Napisał go czarodziej Stefan Szkielecki na początku obecnego eonu. Słowa podyktował mu Čart i duch królowej – czarownicy Malkieš Lysarayaty. Czy są pytania? - jedynie mała czarownica Venda podniosła palec do góry.
-
Słucham, moje małe wcielenie Bogi – rzekła łaskawie Bardava.
-
Proszę pani, czy kiedyś książki były inne? - zaciekawiła się
Venda.
-
O tak – odparła mistrzyni magii. - Za czasów cara Teosta ludzie
pisali księgi na papirusie, bądź pergaminie, ale potem stracili
zdolność pisania i czytania. Nasze, wyświetlane książki są
trwalsze i poręczniejsze od owych starożytnych, ale zakon
Czarnoboski surowo zabrania nam dzielić się naszymi osiągnięciami
z nieznającym magii prostackim motłochem. Prości ludzie mają być
głupi, bo takimi łatwo się rządzi – rzekła Bardava po czym
jęła pokazywać zawartość innych ksiąg zapisanych w klejnotach.
Oprócz
Bardavy na zamku Ossoria wykładali Oksza z Aplanu, Śpiewokokus z
Velehradu, Arius, Goidelia, Boganna, Borysław Murmarus, Żmijka z
Leśniewa, Żmijica, Stupora, Moigniewa Starucha, Sobkula, Samava z
Valkanicy, Gadzëna
z Pomerlandu, Sonaja, Daruna, oraz inni mistrzowie i mistrzynie
magii. Mistrz Gadzëna
(Gadzina)
zwany też Zniją, nauczał sztuki obroticzestwa, czyli przybierania
postaci zwierząt. Ów wielki miłośnik mleka pitego wprost z
krowich wymion, miał brązowe włosy i wielkie oczy płonące
zielonym ogniem. Jak wszyscy nauczyciele i uczniowie Ossorii zakładał
czarną, jedwabną szatę, oraz nosił srebrną zapinkę od płaszcza
i pierścień w
kształcie węży. W swym rodzinnym Aplanie, w nadmorskiej prowincji Pomerland, mistrz Gadzëna cieszył się złą sławą; przybierał bowiem postać zielonego węża zwanego zniją i swą magiczną mocą wchodził w dzieci, zniewalając ich umysł. Nieszczęsne dziatki, głos zmiennokształtnego zmuszał do chodzenia nad wodę, a było to silniejsze od nich. Wówczas to Gadzëna opuszczał ciało dziecka i pełznął do wody by się wykąpać. ,,My znije – mówił z dumą czarnoksiężnik – potrafimy opętać jak Čorty'' – zapewniał chełpliwie, a Barannnus pomyślał o nim: ,,Obrzydliwy dziad; wykorzystuje dzieci''.
kształcie węży. W swym rodzinnym Aplanie, w nadmorskiej prowincji Pomerland, mistrz Gadzëna cieszył się złą sławą; przybierał bowiem postać zielonego węża zwanego zniją i swą magiczną mocą wchodził w dzieci, zniewalając ich umysł. Nieszczęsne dziatki, głos zmiennokształtnego zmuszał do chodzenia nad wodę, a było to silniejsze od nich. Wówczas to Gadzëna opuszczał ciało dziecka i pełznął do wody by się wykąpać. ,,My znije – mówił z dumą czarnoksiężnik – potrafimy opętać jak Čorty'' – zapewniał chełpliwie, a Barannnus pomyślał o nim: ,,Obrzydliwy dziad; wykorzystuje dzieci''.
,,Wije
się śmierć koło płotu i szuka kłopotu''
– śpiewali w pieśni o królu Barannusie, kmiecie z późniejszej
Analapii. Mar – Zanna przybierała różne postaci; mogła być
białą gęsią, białym motylem, bądź żmiją. W
Ossorii czarownica Vašti
Vati z Bharacji, Putraszka i Boboczka z Orlandu były kapłankami
Čorta
Oma (Omus);
bożka Bharatyjczyków, krzewiącego zabobony i fałszywą duchowość.
Ku czci owego Oma, uczniowie i uczennice pod przewodnictwem urodnej
Vašti
Vati rozsiedli się w ogrodzie pogrążeni w transie wywołanym
piciem sołwy i oglądając coraz to inne podsunięte przez Čorty
wizje, sławili Oma urywanymi z rozkoszy głosami. Barannus poczynił
już postępy we wszystkich naukach, chwalili go nawet nie lubiący
go Gadzëna
i Sigimundus Pielech z Velehradu. Syn bana Branibora nauczył się
nawet widzieć niewidzialnych Enków i dostrzegać ich prawdziwą
postać pod powłoką przybranych. Gdy razem z pozostałymi siedział
po turecku w ogrodzie i wielbił Oma, ryś Pędzelec trącił go
pyskiem w bok, radząc by otworzył oczy. Barannus dostrzegł
pełznącą pod płotem żmiję, a swą czarnoksięską mocą,
rozpoznał w niej Mar – Zannę; złą Enkę; bladą dziewicę w
czerni i w wieńcu z chryzantemy, za pomocą lodowego ościenia
zadającą śmierć wszystkim śmiertelnym stworzeniom. Żmija
syczała cichutko, a Barannus rozpoznał w jej syku słowa: ,,Na
Ciechomysła, Ratomira i Milenę Akalię padł cień skrzydeł
białego motyla. Dziecięce serduszka przebił oścień zimny z
niegodziwości wykuty, powiędli i umarli. Ich brat – Barannus
Braniborović ku męce zmierza, Mąk – piekielny kat, już sposobi
dlań narzędzia tortur. Ssss... Barannus nie zostanie królem; za
pięć dni pozwę go na sąd Welesa''.
Gdy inni medytowali, Barannus zlany zimnym potem zakradł się ku
żmii i wypowiedział zaklęcie ,,Arbuda
– Raurava'',
chroniące przed jadem węży, po czym mocno złapał żmiję Mar –
Zannę za gardło i począł dusić (tylko niech Czytelnik go nie
naśladuje).
-
Nie duśśś mnie... - syczała łzawo żmija.
-
Puszczę cię wstrętna gadzino dopiero wówczas jak przedłużysz mi
życie, a jak nie, to cię posiekam i rozdepczę.
-
O czym mówicie, panoczku? - udała zdziwienie Mar – Zanna, a
Barannus ściskając ją za ogon począł wywijać gadem i tłuc jego
głową o twarde sztachety płotu.
Śmierć
jęczała z bólu wniebogłosy jak czarownica palona w piecu przez
Jasia, aż w końcu zapytała się:
-
Jak długo chceszli żyć? - Barannus się namyślił przez chwilę i
odparł:
-
Wystarczy mi dziewięćdziesiąt siedem lat życia.
-
Tyle będziesz żył. Przysięgam ci. Słowo Enki. A teraz dobry
człowieku puść mnie, bo już mnie gnaty rozbolały! - Barannus
zaśmiał się niedobrym śmiechem i puścił Mar – Zannę Śmierć,
a ta zamieniła się w białego motyla i odleciała szybko jak myśl.
Tak
oto Barannus przedłużył sobie życie. Nie zdołałby tego dokonać,
gdyby nie było to zapisane w woli Ageja.
Venda
z osady Malý
Hradec w Oylandzie, córka grafa Żujimira i ukochana Baranusa
liczyła sobie ledwo dziesiątą wiosnę życia, a kształciła się
w Ossorii z woli ojca. Była pięknym dziewczęciem o rudych włosach
wijących się jak węże i wielkich oczach niczym szmaragdy. Venda
była cicha i nieśmiała, łagodna i posłuszna. Mistrzowie i
mistrzynie magii chwalili jej postępy w nauce, a zwłaszcza w
czytaniu z dłoni i z oczu. Jednak zgłębianie čortowskich
kunsztów, tajników wróżb z gwiazd, lotu ptaków, koźlich kości,
zwierzęcych wnętrzności, przechodzenia konia przez włócznie,
lania wosku i ołowiu, oraz liczb i run z Nürtu,
oraz staroludzkich zaklęć, z wolna pogrążało ją w sidłach
Čarta.
Venda łagodna i wrażliwa na każdą krzywdę, nienawidziła
uczelnianych uroczystości, w czasie których ku czci Čortów
składano setki krwawych ofiar ze zwierząt zabijanych ciosem
kamiennego młota w głowę ku czci samego Rykara – pierwszego
wcielenia Czarnoboga, zarzynanych, wieszanych, duszonych, topionych
rozrywanych żywcem i popijanych winem na cześć Koffela Pijanicy,
czy wreszcie obdzieranych żywcem ze skóry i palonych żywcem.
Dziewczynka mdlała na widok lejącej się w obfitości krwi, ani nie
pragnęła nigdy zostać wiedźmą. Gdyby mogła, opuściłaby
Ossorię i wróciła do Oylandu, lecz zły rektor nikogo nie
wypuszczał do rodziny. Poza tym skromna i wstydliwa panienka nie
lubiła występować nago na różnych uroczystościach i sabatach.
Čorty
coraz silniej nękały jej czystą duszę, a to dręczącymi
koszmarami, a to myślami o samobójstwie, różnymi strasznymi, bądź
kuszącymi zwidami na jawie. Wieczorami i nad ranem
sprośne inkuby targały Vendę za włosy, szczerzyły białe zęby i składały nieprzyzwoite propozycje, aż ryś Pędzelec obiecał, że będzie je przeganiać i dotrzymywał słowa. Wreszcie, któregoś dnia, ku wielkiej boleści Barannusa i Pędzelca, Venda postradała rozum. Barannus byłby gotów oddać życie, by dopomóc przyjaciółce i pytał się mistrzów i mistrzynie magii, jak może ulżyć jej mękom, lecz najuczciwszy z nich, siwowłosy Oksza o żelaznym zębie, nauczyciel astrologii i numerologii, jeno kręcił głową i mówił ze szczerym smutkiem:
sprośne inkuby targały Vendę za włosy, szczerzyły białe zęby i składały nieprzyzwoite propozycje, aż ryś Pędzelec obiecał, że będzie je przeganiać i dotrzymywał słowa. Wreszcie, któregoś dnia, ku wielkiej boleści Barannusa i Pędzelca, Venda postradała rozum. Barannus byłby gotów oddać życie, by dopomóc przyjaciółce i pytał się mistrzów i mistrzynie magii, jak może ulżyć jej mękom, lecz najuczciwszy z nich, siwowłosy Oksza o żelaznym zębie, nauczyciel astrologii i numerologii, jeno kręcił głową i mówił ze szczerym smutkiem:
-
To czarna magia. Nasz karakter jest bezsilny.
Biedna,
obłąkana Venda, obiekt drwin i szykan kolegów i koleżanek, a
zwłaszcza Zmieja Zyszki ze Skruchowa, nabrała zwyczaju chodzenia po
kościanym zamku z wdziękami przysłoniętymi jeno przepaskami z
winorośli. Venda mająca celujące oceny z zielarstwa, pamiętała,
że ziele ruty, stworzone z ciała rusałki o tym imieniu, ma moc
zwyciężania bazyliszków, przeto obłąkana, biorąc winorośl za
rutę, nieskromnie przystrojona jak sukub, szukała bazyliszków w
całej Ossorii. Woźny; leśny dziad Wiosen chwytał dziewczynę i
krępował sznurami i łańcuchami, lecz nieszczęsna Venda z
ogromną, nie swoją siłą rozrywała więzy i dalej z krzykiem i
odsłoniętym brzuchem polowała na bazyliszki. Wreszcie, któregoś
dnia, w czasie lekcji wróżenia z tarota – magicznych kart danych
przez Čorta
Astarota królowej – czarownicy Malkiešy
Lyarayacie, nieszczęsna Venda, której imię przetrwało w pieśniach
i kronikach z przydomkiem Łowczyni Bazyliszków, z krzykiem
wyskoczyła przez okno i zabiła się spadając ze skały. Jej kości
połamały się, a młode, wdzięczne ciało było teraz krwawą
miazgą. Jedyne co Barannus zdołał dla niej zrobić, to zaklęciem
,,Anat
– Amat - Astoret – Potriempus''!
oczyścić ją z krwi, szpiku i mózgu, zagoić rany i scalić kości.
Barannus wielce bolał nad tym, że nie może jej przywrócić życia.
Rektor nakazał zabezpieczyć ciało Vendy specjalnymi amuletami
przed rozkładem i półnagie, okryte jeno winoroślą wystawić na
katafalku w Krypcie Wacława Amosowa, gdzie na jej cześć płonęły
białe świece – białe tak jak jej czysta i niewinna dusza, a
ciało panny doprowadzonej do tragicznego końca przez Obłędka
pokrywano kwiatami i pocałunkami, obmywały je łzy, a najżałośniej
opłakiwał jej śmierć Barannus. Na prośbę mistrza Polikarpa,
czarni wołwchowie duszy Vendy składali w ofierze białe gołąbki i
synogarlice. Barannus razem z rysiem Pędzelcem każdą wolną chwilę
spędzał w krypcie, płacząc i rozmyślając nad ciałem Vendy,
modląc się za nią do Čortów
i Enków i kładąc na jej piersiach świeże kwiaty, a jego
przyjaciel ryś, mistrz Oksza, a nawet sam Polikarp Jędzon próbowali
go pocieszyć. Pewnego wieczoru gdy Barannus został samowtór z
Pędzelcem w krypcie, by opłakiwać Vendę, padł na nich obu zły
czar, który przylutował ich do podłogi. Gdy się szarpali,
próbując powstać, w Krypcie Wacława Amosowa rozległ się łopot
jakby ogromnych skrzydeł i w blasku świec ukazał się pół –
ludzki, pół – ptasi szkielet, latający mocą płaszcza barwy
grafitu.
-
Parszywy Kostuchu! - zaryczał Barannus. - Zbliż się, a wyssię z
ciebie szpik! - kniaź larw pogroził młodzieńcowi kościstym,
ptasim palcem, po czym zatopił krucze szpony w białym i wciąż
pięknym mimo śmierci ciele Vendy. Uniósł ją w górę i
zapowiedział, że ją pożre ze smakiem. Gdy Kostuch odleciał już
daleko, prysł jego czar i Barannus z Pędzelcem mogli już oderwać
się od posadzki.
-
Przysięgam i biorę na świadków Duchy Światła i Ciemności, klnę
się na Słońce, Ogień, Księżyc, Ziemię, Grom i Morze, że ja
Barannus, syn Branibora, syna Malamira, dorwę kniazia Kostucha,
pasterza larw i zadam mu straszną śmierć, by godnie pomścić
wszystkich, których skrzywdził.
Astoret Huwawa Magna Mater. Eia! - Barannus złożył straszną przysięgę, a jak na prawdziwego witezia przystało, zawsze dotrzymywał obietnic.
Astoret Huwawa Magna Mater. Eia! - Barannus złożył straszną przysięgę, a jak na prawdziwego witezia przystało, zawsze dotrzymywał obietnic.
C. D. N.
Subskrybuj:
Posty (Atom)