,,Dziwne rzeczy widziałem w ziemi słowiańskiej, idąc tutaj. Widziałem łaźnie drewniane; rozpalają je do czerwoności i rozbierają się do naga i oblewają się ługiem garbarskim i biorą młode pędy i biją się nimi sami i tak siebie biją, że ledwie żywi złażą i oblewają się zimną woda i tak ożywają. I to czynią co dnia, nie męczeni przez nikogo, lecz sami siebie męczą i jest to dla nich kąpiel, a nie męczarnia’’ - św. Andrzej (wg ,,Powieści lat minionych’’).
-
Były
Zielone Świątki, kiedy przebywaliśmy wszyscy razem zgromadzeni na
modlitwie; Matka naszego Pana i my, Jego uczniowie – postawny mąż
o długiej, brązowej brodzie skręconej w loki, odziany w sięgającą
ziemi, lśniącą tunikę stał na wysadzonej mozaiką podłodze
pałacu Irosława; króla Roxu w stołecznym Dendropolis i głosił
zbawienne orędzie. - Nagle dał się słyszeć szum jakby uderzenie
gwałtownego wiatru i napełnił cały dom, w którym przebywaliśmy.
Ukazały się nam języki jakby z ognia, które się rozdzieliły i
nad każdym z nas spoczął jeden…
-
Przypomina mi to dziwożony; żony dziwów, bo i one mają ogniste
języki nad głowami – mruknął za zastawionym mięsiwem stołem
bojar Putyjar.
-
…. i wszyscy zostaliśmy napełnieni Duchem Świętym, który dał
nam odwagę, dar wymowy i dar języków, abyśmy mogli zanieść
Dobrą Nowinę o ogarniającej cały ród ludzki miłości
zmartwychwstałego Chrystusa aż po najdalsze krańce świata. Duch
Święty mi mówi, że nadejdzie czas kiedy i sławne Królestwo Roxu
wraz ze stołecznym Dendropolis pokryje biały płaszcz mnogich
cerkwi…
-
Nie słuchaj go, panie – króla Irosława szarpnęła za skraj
sobolowej szuby miniaturowa, chuda jak Kościej, prawie przezroczysta
kobieta o żarzących się oczach, siwych włosach i ostrych zębach.
- Tak wiernie ci służę rekwirując na twe potrzeby zboże we
wrażych spichlerzach, a ten żydowski Bóg, którego głosi ów
przybłęda, nazywa to kradzieżą i zabrania tego. Co to za Bóg,
który zabrania władcy kraść?! Wygoń go, miłościwy panie! -
król Irosław groźnie zmarszczył brwi i zmienił się na twarzy
stając się najpierw blady jak prześcieradło, potem zaś czerwony
jak pewien ptak udomowiony przez Atlantów i Azteków.
-
Słuchaj, Andrzeju – rzekł król – ta oto Szyszymora z rasy
kikimoł, którą nazywasz demonem, wiernie mi służy, przysparzając
mi bogactwa i nie zamierzam rezygnować z jej usług. Powiadasz,
drogi Apostole – ciągnął już łagodniejszym tonem – że twój
Zakon nakazuje mieć tylko jedną żonę?
-
Tak właśnie głosi Zakon, do którego głoszenia zostałem wezwany,
królu – potwierdził św. Andrzej.
-
Moi kapłani, wołwchowie Ageja i Enków też mi to wyrzucają, ale
ja ich nie słucham – roześmiał się Irosław. - W Roxie inaczej
niż w Analapii, Slawi i Egipcie, moje królewskie słowo znaczy
więcej niż bredzenie jakichś tam żerców i klechów. Mam cztery,
obecne tu urodziwe żony: królowe Krywicę, Smolenicę, Dulebę i
Ulicę; córy Leszka II Płodnego; króla Analapii. Wszystkie one
cieszą się przyjaźnią moich lędźwi i nie zamierzam tego
zmieniać. Choć nasz słowiański zakon uczy: ,,gość
w dom – Bóg w dom’’;
rozkazuję ci, przybłędo; paszoł won z mojego zamku, albo cię
psami poszczuję! - św. Andrzej zasmucony tym, że król wzgardził
zbawieniem wiecznym, opuścił niegościnne Dendropolis, na jego
podgrodziu strzepując pył ze swych sandałów i wiedziony Duchem
udał się do ziemi sąsiadujących ze Słowianami bitnych Scytów.
*
,,W czasach cesarza Nerona, gdy na tronie przesławnej Analapii w stołecznym grodzie Grakchov zasiadał król Krakus Smokobójca i jego jaśniejąca dziewiczym pięknem córa Wanda, wodzem wszystkich Scytów – chrobrego ludu wywodzącego się od herosa Scyty, brata Sarmaty, był wieszczy Deombrotes Zakonodawca herbu Dębno. Był ci on synem Teresa, syna Idantyrsa, syna Belssusa, którego jako swego protoplastę czczą Bessowie i Sabakowie. Wśród wszystkich szczepów scytyjskich cieszył się poważaniem należnym największym prorokom; śpiewano pieśni o jego zdolnościach wróżbiarskich, mocy uzdrawiania, znajomości run i zaklęć. Jak na Scytę przystało słynął też jako jeździec wyborny i łucznik zabijający dwa ptaki jedną strzałą. Sławiono jego siłę w zapasach, bystry wzrok, powodzenie w łowach z chartami i sokołami, oraz liczne zdobyte na bitwach skalpy wrogów ludu scytyjskiego. Deombrotes miał dar widzenia rzeczy zakrytych przed wzrokiem swych pobratymców. Urodził się martwy, lecz życie przywrócił mu odziany na czarno mag perski z obciętym nosem; wraz z życiem dając mu wielką siłę i moc wołwcha – kołoduna. Już w szesnastej wiośnie życia nauczał Deombrotes, że dusza jest nieśmiertelna i po śmierci przenosi się do innego ciała jak nauczają bramini z Bharacji. Wprowadził zakon, aby zmarłych chować pod kurhanami i wydawać uczty na ich cześć. Czcił triadę bóstw: Labiti przez Słowian zwaną Ładą, Apii i Jazde, czyli Jesza, których magowie nazywali Ogniem, Ziemią i Powietrzem, lecz zabronił sporządzania ich wizerunków. Zamiast tego nauczył Scytów jak mają się do nich modlić i składać im żertwy. Pouczony przez Agrimpasę, przez Słowian zwaną Mokosza, a przez Greków – Afrodytą, nauczył wróżyć z liści lipy – poświęconego jej drzewa. Karał na gardle za kradzież i ustanowił zakon, że małżeństwa mogą zawierać między sobą ludzie równi stanem. Wzorem Greków nauczył też mieszać miód z wodą. Nosił długie, czarne włosy zaplecione w siedem warkoczy, wierząc, że w nich zaklęta jest mądrość i siła. Jednym ciosem włóczni o ostrzu z oriszalku – metalu z zatopionej Atlantydy, powalał tury, żubry, dziki i niedźwiedzie, a jednocześnie zabronił zabijać więcej zwierzyny niż wymagała tego potrzeba; chronił orły, sokoły, wilki, dropie i suhaki, poił mlekiem węże i założył kilkanaście świętych gajów. Wraz ze swą ukochaną żoną, chrześcijanką Galadą miał synów Pauzaniacha i Oktomazdesa’’ - Calimac Radostek ,,Rzecz o Deombrotesie’’.
Andrzej;
Apostoł Jezusa Chrystusa wygnany przez króla Irosława, nie znalazł
dużego posłuchu na ziemiach Ludu Roksany, a to za sprawą wołwchów,
którzy podburzali kmieci i bojarów przeciw niemu, opowiadając o
nim i jego Bogu rzeczy kłamliwe i budzące grozę. Nie chcieli
bowiem utracić swojej pozycji. Jeno nieliczni z Ludu Roksany
przyjęli z rąk Apostoła chrzest w wodach wielkiej rzeki Tinerpy.
Wśród nich znalazł się przymierający głodem sierota o ciele
pokrytym wrzodami imieniem Sysun. Andrzej mocą Chrystusa wyleczył
jego wątłe ciało i ochrzcił Sysuna, a ten odtąd chodził
wszędzie za nim niby wierny pies.
Królowi
Scytów jak i jego ludowi nieobca była cnota gościnności. W swojej
jurcie z kolorowego jedwabiu z Sinea posadził Andrzeja i jego sługę
Sysuna po swojej prawicy za suto zastawionym, dębowym stołem na
kozłach, nakrytym białym, odpornym na działanie ognia obrusem
utkanym przez sineańskie księżniczki z długich włosów
olbrzymiego szczura żyjącego w płomieniach, a zabitego kroplą
wody. Na złotych i srebrnych półmiskach parowało pieczyste z
jelenia i baranina podana z jaśminowym ryżem z Bharacji, oraz z
jarzynami posypanymi utartym białym serem o lekko słonym smaku. Na
deser służba wniosła aromatyczne kołacze z makiem i orzechami,
zaś w ozdobnych pucharach i pozłacanych rogach turów pełno było
wina z Kolchidy i oszałamiającego miodu. Sam król Deombrotes pił
korzenną wódkę z analapijskiego grodu Canum z oprawionej w złoto
czaszki króla Ujgurów, którzy najechali Rox przed czternastoma
laty.
Po
lewej stronie króla Scytów zasiadała urodziwa Amazonka o cerze
smagłej i oczach lekko skośnych i czarnej kosie rzadkiej piękności.
-
Jestem Asi – Tarassa, kuzynka królowej Deribani Wydłubującej
Oczy – mówiła Amazonka z palcami tłustymi od cebulowego sosu. -
Królowa skazała mnie na wygnanie za to, że w gniewie ubiłam inną
Amazonkę, która dobierała się do mojego mężczyzny, którego
zresztą potem solidnie wychłostałam za niewierność. Nie żałuję,
że pozbawiłam życia tę wywłokę – splunęła Asi – Tarassa.
- Rada byłabym o was usłyszeć; kim jesteście i skąd przybywacie
– już łagodniejszym tonem zwróciła się do Apostoła Andrzeja.
-
Przychodzę z poselstwem od Jezusa Chrystusa, którego zapowiadały
mity Słowian o Teoście, a który jest Królem ludzi, aniołów i
wszelkich innych stworzeń. Jego orędziem jest Miłość, która
wymaga, lecz ostatecznie przynosi szczęście.
-
Wiadomym mi jest, że tak Żydzi jak i Rzymianie nastają na życie
wyznawców waszego Zakonu – zabrał głos Deombrotes. - Powiada
się, że jeśli ustaną wasze prześladowania, wy sami staniecie się
prześladowcami, bo ci, którzy teraz padają na twarz, kiedyś sami
będą bili po twarzy. W Roxie powiadają, że jedni ludzie rodzą
się po to, aby bić, a inni po to, aby być bitymi – dodał po
chwili namysłu, a Sysun posmutniał słysząc te słowa, bo całe
życie otrzymywał cięgi i dopiero Andrzej potraktował go
przyjaźnie.
-
Nie tak uczył mój Pan, Jezus Chrystus – zaprzeczył żarliwie
Andrzej. - Dla Niego nie ma znaczenia czy ktoś jest królem czy
rabem, ale to jak kocha Boga i bliźnich. To właśnie miłość do
każdego człowieka zaprowadziła Go na krzyż…
-
Musi to być miłość tak wielka, że trudna do przyjęcia –
zamyślił się Deombrotes. - Niezwykły musi być ten twój Bóg.
Opowiedz o Nim więcej.
-
Tak jak w słowiańskim micie wszystkie drogocenne kamienie powstały
z Jarkiego Głazu, tak wszyscy ludzie; od carów po rabów są z
Bożego rodu, niczym latorośle wyrastające z winnego krzewu.
Chrystus zaś; Prawdziwy Bóg i Prawdziwy Człowiek był między
ludźmi jak alatyr wśród innych kamieni. Kto dąży do Chrystusa
jest jak kamień drogi, który się oczyszcza i szlifuje.
-
Jednak dla was jesteśmy poganami – rzekł Deombrotes. - Czy gdybym
przyjął chrzest nie sprzeniewierzyłbym się swoim przodkom i ich
tradycji i kulturze?
-
Mój Pan nie przyszedł świata potępić jeno go zbawić –
zaprzeczył Andrzej. - Nie przyszedł waszej kultury zniszczyć, ale
ją uświęcić.
Deombrotes
zaciekawiony poprosił Andrzeja o święte pisma chrześcijan; pisma
Starego i Nowego Zakonu. Studiował je pilnie, nie raz i nie dwa
pytając Apostoła o rzeczy, których nie rozumiał, a ten mu je
objaśniał z wielką cierpliwością. W końcu poprosił o chrzest,
a wraz z nim do grona wyznawców Chrystusa dołączyła Asi –
Tarassa jako pierwsza z ludu Amazonek. Powróciła do swej ojczyzny
by opowiedzieć o Chrystusie uczącym kochać i wybaczać, lecz
przypłaciła to śmiercią męczeńską wbita na pal i obdarta ze
skóry. Tymczasem Andrzej wyruszył w dalszą drogę…
*
Galada,
panna wielce urodziwa, o włosach ciemnych jak pkieł i miękkich jak
kitajka, urodziła się w Azji Mniejszej w możnym rodzie biorącym
swój początek od celtyckiego ludu Galatów. Przyjęła chrzest z
rąk św. Pawła Apostoła, a wówczas jej ojciec, wielce
rozsierdzony, sprzedał córkę w niewolę piratom łupiącym
wybrzeża Morza Czarnego, zwanego Ciemnym lub Ponckim.
Kapitan
pirackiej galery, na której pokład trafiła Galada, budził
przerażenie swym wyglądem, pokrywały go bowiem skudlone włosy;
czoło miał niskie, uszy duże, ręce długie; kostek sięgające, a
w ustach jego żółte kły się srożyły. Nazywał się Marcus
Kimeco i jak podaje Stach z Warty, był synem niewiasty, w którą
przelał swe nasienie włochaty stwór z gór Azji, w starszych
mitach nazywany ,,varibus’’, a w nowszych – yeti. Marcus
Kimeco nazywany Yetisynem od lat dostarczał niewolnice na dwór
cesarza Nerona. Tego dnia, kiedy gęste, białe jak mleko mgły
unosiły się nad wodami Morza Ciemnego, Galada przebywała związana
pod pokładem razem z szesnastoma innymi niewolnicami schwytanymi w
różnych krainach barbarzyńskich rozciągających się do Kolchidy
aż po Bharację. Oczy kapitana i jego załogi świeciły niczym
błędne ogniki unoszące się na bagnach, na próżno usiłując
ujrzeć brzegi Scytii we mgle. Yetisyny coś powarkiwały do siebie,
radząc czy przeczekać mgłę czy też płynąć dalej. Niewolnice
skute łańcuchami popłakiwały w wielkim udręczeniu bądź
patrzyły nieobecnym wzrokiem przed siebie, zobojętniałe na swą
niedolę. Jedynie z ust Galady wydobywały się szeptem słowa
psalmu: ,,Choćbym szedł przez ciemną dolinę, zła się nie
ulęknę, bo Ty jesteś przy mnie… Twój kij i laska pasterska są
moją pociechą...’’ Marcus Kimeco szczekliwym głosem wydał
rozkaz załodze, gdy wtem oczom synów yeti ukazały się płonące
pochodnie i poczęły ich zabijać strzały płynących w czółnach
scytyjskich łuczników. Rozpoczął się abordaż; Scytowie wspinali
się na galerę ze zwinnością małp papionów, którym giptyjski
heros Sinti skradł tajemnicę obróbki żelaza. Rozbrzmiał szczęk
akinakesów i niejeden trup yetisyna brocząc krwią pogrążył się
z pluskiem w falach morza. Kimeco ryknął rozdzierająco odsłaniając
pożółkłe kły i dobył topora mierząc nim w Deombrotesa. Król
Scytów zamachnął się mieczem i odciął nim uzbrojone ramię
bestii. Yetisyn powalony bólem upadł z łoskotem na kolana
trzymając się za tryskający posoką kikut, a wtedy Deombrotes
odciął mu głowę i kopnął ją za burtę. Scytowie wybili całą
załogę yetisynów. Nikt nie prosił o litość, ani nikt jej nie
okazywał. Gdy zginęli wszyscy piraci, król Scytów wyrąbał sobie
drzwi do ładowni. Czym prędzej nakazał rozkuć niewolnice z
kajdan. Ukląkł przed pobladłą Galadą i spytał zamiatając brodą
pokład.
-
Czy zechcesz zostać moją królową? - już niebawem na scytyjskiej
ziemi odbyło się siedemnaście hucznych wesel.
Galada
jako pierwsza chrześcijańska królowa Scytów zasiadła na tronie
po prawicy Deombrotesa i powiła mu synów Pauzaniacha i Oktomazdesa.
Co
zaś się tyczy Sysuna, ucznia św. Andrzeja, głosił Ewangelię w
Tracji, Macedonii i na ziemiach Sorabii Południowej, aż w końcu
powrócił do Dendropolis, gdzie poniósł śmierć męczeńską
wbity na pal za panowania króla Łżymira syna Irosława.