,,Akademia dr Strzykawki’’ -
fantazja z 1996 roku o przygodach wybitnego polskiego
uczonego i jego wychowanków.
Jednym z pierwowzorów dr Strzykawki był pan Ambroży Kleks (w
klasie czwartej omawiałem na języku polskim ,,Akademię
Pana Kleksa''), innym
zaś szalony naukowiec z kreskówki Disneya, który przeszczepiał
zwierzętom … cienie. Doktor Jan Strzykawka, którego później
przechrzciłem
na prof. dr hab. Jana Schtroisemana był zoologiem i paleontologiem. Jego najbliższym przyjacielem był czarny, znający ludzką mowę skorpion Mateusz (jego pierwowzorem był szpak Mateusz). Początkowo był chłopcem – nazywał się Matheo de Livingac i urodził się we Francuskiej Afryce Zachodniej jako syn
gubernatora. Kiedy zastrzelił na polowaniu Królową Hien, jego posiadłość została zniszczona przez udręczoną przez białych kolonizatorów, afrykańską faunę (zwłaszcza hieny), zaś ludzie zostali pożarci (kamerdyner rodu Livingac zginął przebity na wylot dziobem marabuta). Chłopca uratował przed śmiercią otrzymany niegdyś od murzyńskiego czarownika amulet w postaci zasuszonego skorpiona. Matheo włożył go sobie pod język i sam stał się skorpionem. Błąkał się po Afryce aż został w kiści bananów zawleczony do Polski. Doktor znalazł go w warzywniaku i obronił przed rozdeptaniem przez przerażonych warszawiaków. Odtąd skorpion Mateusz zawsze podróżował w kieszeni doktora i swoim kolcem jadowym bronił jego portfela przed kieszonkowcami.
na prof. dr hab. Jana Schtroisemana był zoologiem i paleontologiem. Jego najbliższym przyjacielem był czarny, znający ludzką mowę skorpion Mateusz (jego pierwowzorem był szpak Mateusz). Początkowo był chłopcem – nazywał się Matheo de Livingac i urodził się we Francuskiej Afryce Zachodniej jako syn
gubernatora. Kiedy zastrzelił na polowaniu Królową Hien, jego posiadłość została zniszczona przez udręczoną przez białych kolonizatorów, afrykańską faunę (zwłaszcza hieny), zaś ludzie zostali pożarci (kamerdyner rodu Livingac zginął przebity na wylot dziobem marabuta). Chłopca uratował przed śmiercią otrzymany niegdyś od murzyńskiego czarownika amulet w postaci zasuszonego skorpiona. Matheo włożył go sobie pod język i sam stał się skorpionem. Błąkał się po Afryce aż został w kiści bananów zawleczony do Polski. Doktor znalazł go w warzywniaku i obronił przed rozdeptaniem przez przerażonych warszawiaków. Odtąd skorpion Mateusz zawsze podróżował w kieszeni doktora i swoim kolcem jadowym bronił jego portfela przed kieszonkowcami.
Doktor
był mężczyzną w średnim
wieku, szczupłym i wysokim. Miał czarne włosy, wąsy jak pan
Michał Wołodyjowski i spiczastą brodę. Ponoć z profilu
przypominał … Lenina. Prowadził
w Warszawie akademię, w której nauczał chłopców biologii, ze
szczególnym naciskiem na zoologię. Chłopcy jako lektury, zamiast
,,Pana Tadeusza'',
czytali książki przyrodnicze np. z serii ,,Tajemnice
zwierząt''. Wcześnie
rano
budziły ich zmutowane, 30 – centymetrowe rybiki cukrowe mające moc lekkiego rażenia prądem (przypominam, że w Akademii Pana Kleksa pobudka też nie należała do przyjemności...). Zamiast po schodach, wchodziło się na górę po … języku olbrzymiego karalucha, osiągającego rozmiary człowieka. Doktor wyhodował również takie pożyteczne zwierzęta jak: bombownika – kolorowego ptaka żywiącego się bombami (na potrzeby walki z terroryzmem), oraz … kota w aerozolu (widząc mysz wystarczyło zakręcić ogonem kota jak korbą, a wtedy wydostający się pod ciśnieniem strumień kocich soków żołądkowych, trawił gryzonia poza organizmem kota).
budziły ich zmutowane, 30 – centymetrowe rybiki cukrowe mające moc lekkiego rażenia prądem (przypominam, że w Akademii Pana Kleksa pobudka też nie należała do przyjemności...). Zamiast po schodach, wchodziło się na górę po … języku olbrzymiego karalucha, osiągającego rozmiary człowieka. Doktor wyhodował również takie pożyteczne zwierzęta jak: bombownika – kolorowego ptaka żywiącego się bombami (na potrzeby walki z terroryzmem), oraz … kota w aerozolu (widząc mysz wystarczyło zakręcić ogonem kota jak korbą, a wtedy wydostający się pod ciśnieniem strumień kocich soków żołądkowych, trawił gryzonia poza organizmem kota).
Doktor
zabrał swoich uczniów na fermę glutoplazmy i paparyny (odpowiednik
Fabryki Dziur i Dziurek). Glutoplazma była czymś w rodzaju
ożywionej, wszystkożernej galarety, rozmnażającej się przez
,,pęcherzyki
alkoholowe''. Paparyna
zaś to były maleńkie, żyjące kulki z ostrymi zębami (mojemu
kuzynowi Andreusowi ov Sienitikusowi nazwa ,,paparyna''
skojarzyła się z papryką). Po powrocie do akademii, okazało się,
że budynek został opanowany przez morderczą, czarną (?)
glutoplazmę. Wówczas doktor wziął glutoplazmojada (ssak podobny
do mrówkojada), a ten zjadł intruza. (Scena częściowo
zainspirowana kreskówką ,,Strachy
z Transylwanii''). Nazwy
owych stworów usłyszałem od kolegi w klasie czwartej.
Innym
razem Jan Strzykawka i jego uczniowie odwiedzili Wieżę Ślimaka
(Vioro Comara). Owa
wieża przemieszczała się z miejsca na miejsce. W jej wnętrzu
wielki jak pies ślimak z kominem na muszli nadzorował pracę
aniołów bez powiek wytwarzających sny. Każdy sen podobny był z
wyglądu do telefonu komórkowego starego typu. Motyw
Wieży Ślimaka wykorzystałem w zmodyfikowanej formie przy pisaniu
mitologii slawianistycznej.
Kiedyś
dr Jan Strzykawka wyjął sobie z oczodołu oko i wysłał je na
Marsa, aby badać pozaziemską faunę (min. krety z mackami
ośmiornic). Po odzyskaniu oko zaprosił do akademii zwierzęta z
filmów przyrodniczych, aby im opowiadać o faunie Marsa. Odbył
również ze swymi wychowankami wyprawę badawczą do Brazylii. W
slumsach Calicuao zaczerpniętych z wenezuelskiej telenoweli
,,Niebezpieczna''
, młodych badaczy atakowała mafia, lecz wszystko dobrze się
skończyło. Ponadto wynalazł
wehikuł czasu w celu badania dinozaurów (ponadto istniał plan, aby
skorpion Mateusz cofnął się do 1933 roku i użądlił Hitlera).
Uczony w celu walki z głodem zamierzał uczynić wydzieliny z nosa
jadalnymi (pomysł pojawił się pod wpływem lektury ,,Podróży
Guliwera''
Swifta). Mojej Mamie bardzo nie spodobał się ten pomysł, więc
zastąpiłem go planami udomowienia większej liczby zwierząt,
takich jak łosie, czy afrykańskie antylopy.
Odpowiednikiem
lalki Alojzego był Johny Kalesony – syn Frankensteina; szpetny
chłopiec zbudowany z trupów, który miał zniszczyć akademię.
Imię tego monstrum początkowo było przezwiskiem, które usłyszałem
w szkolnej przebieralni.
Kiedy
pokazałem Andreusowi ov Sienitikusowi jedną z ilustracji do swych
fantazji, przedstawiającą ozdobny, złoty mikroskop, pomyślał, że
to … krowa (sic!).