piątek, 30 sierpnia 2013

Śmierć sobie pijecie ....

,,Pijaństwo jest dobrowolnym obłędem'' - Seneka


Był słoneczny, kwietniowy dzień, w drugiej połowie lat 40 - tych. Pan Sołtys chodził sobie po łące, w pobliżu swego domu, na której pasły się Krasula i Mądry Osioł, a Wieprzek rył w murawie. Pani Sołtysowa prała ubrania, a Łukasz z Lawendycją słuchali nauk Pana Konidy. Rodzina Skyjłyckich była już po śniadaniu. Pan Sołtys kontemplował piękno przyrody i ładną pogodę, pomyślał też o swojej żonie. Sam się nie spostrzegł jak trzymał w dłoni bukiet żółtych mleczy i schylał się, aby zrywać następne.
- Już dosyć - rzekł do siebie - myślę, że będzie zadowolona.
Poszedł i stanąwszy przed spokojnie się pasącą Krasulą złożył przed nią bukiet żółtych kwiatów. Krowa nie reagowała.
- Myśli, że to za mało - pomyślał Pan Sołtys.
Bez cienia nieśmiałości upadł na kolana przed zwierzęciem i gdy łaciata Krasula podniosła wypełniony jeszcze trawą pysk do góry, objął ją za kark i namiętnie pocałował.
- Muuuu !!! - zaryczała Krasula.
Mądry Osioł zażenowany odwrócił się, aby nie patrzeć na szaleństwo swojego gospodarza. Nagle przyszła Pani Sołtysowa, która już skończyła pracę. Patrzy ... przeciera oczy ... dziwi się ... łapie się za głowę ... płacze.
- Buuuu !!! - wybuchnęła niepowstrzymanym szlochem. - Tyle lat razem, ani jednej zdrady, a teraz mój mąż zdradza mnie z krową żywicielką! - łkała.
Pan Sołtys oderwał usta od krowiego pyska i stanąwszy na równe nogi, spojrzał nieprzytomnie na żonę. Myślał, że to Lawendycja, ona zaś skryła twarz w dłoniach.
- Czego płaczesz córeczko kochana? - pytał się Pan Sołtys. - Ktoś cię zbił? - zaniepokoił się.
- Ty zdrajco, własnej żony nie szanujesz, ty ...
- Co ci jest córuchno? - sołtys Stefan Skyjłycki nadal niczego nie rozumiał - naści kwiateczki i nie płacz - prosił.
- Buuu! Niczego nie chcę od ciebie! Odejdź! Nie chcę cię znać! Teraz ta jędza od Krawca będzie się śmiała ze mnie!
Pan Sołtys nadal niczego nie rozumiał. Głęboko poruszony płaczem żony, wszedł do sieni i zobaczył w niej Kominiarza siedzącego właśnie na krześle. Pił sok z malin i planował wyczyścić komin. Pan Sołtys pomylił go ze swoim synem.
- Łukasz! Co zrobiłeś siostrze? Ona płacze - mówiąc to trzymał Kominiarza za ucho.
- Ależ panie Skyjłycki - bronił się Kominiarz - nie wiem o czym waszmość mówicie ...
- A ja wiem, że moja Przeciwmolówka - tak pieszczotliwie nazywał córkę - płakała, nazwała cię zdrajcą i skarżyła się, że całowałeś Krasulę.
Kominiarz bez słowa, tylko oczy wytrzeszczył, nie mogąc uwierzyć własnym uszom.
- A zapewne jeszcze ją biłeś, ty łajdaku! - gwałtownie oskarżył Kominiarza.
Czyściciel kominów czarną dłonią przecierał po czarnym czole.
- Czekaj huncwocie, ja ci spuszczę lanie, ale porządne - groził samozwańczy ojciec.
Zanim Kominiarz zorientował się o swojej sytuacji, Pan Sołtys przełożył go przez kolano, zdjął spodnie i odpiął pasek od swoich, aż mu spadły, po czym rozpoczął bicie Kominiarza. No cóż - Pan Sołtys był przywódcą społeczności patriarchalnej (w Polsce ma miejsce raczej matriarchat), ale żeby lider patriarchalny bił paskiem obnażone pośladki swoich podwładnych niczym ojciec dzieci kiedy są niegrzeczne, to chyba przesada! Kominiarz czuł ból, lecz nie chciał krzyczeć, bowiem bał się ośmieszenia. Wtem do sieni wszedł Łukasz.
- Co robisz ojcze? - spytał się zaszokowany.
- Widzisz Wieprzku, że biję Łukasza, bo zrobił przykrość siostrze - odparł Pan Sołtys.
- Ależ ojcze, to ja jestem twoim synem Łukaszem - protestował syn sołtysa.
Pan Sołtys przerwał bicie i odwrócił się w stronę mówiącego.
- Niech mnie bimber struje, ale słyszę, że Wieprzek mówi - wydawało się Panu Sołtysowi. - To niemożliwe!
Pan Sołtys stracił przytomność i osunął się na podłogę. Tymczasem Kominiarz podciągnął spodnie i uciekł z domu, nie oczyściwszy komina. Obraził się na Pana Sołtysa i nigdy już mu nie świadczył swoich usług. Musiał go zastępować Łukasz, Pan Konida, a czasem ... Kowal.
Ten ostatni pracował jak zwykle w swojej kuźni, gdzie klient przyszedł z koniem, prosząc o jego podkucie. Kowal uprzejmie przystąpił do pracy. Był rozmowny i bardzo wylewny.
- A wiesz Stefan, ja cię bardzo lubię, ale ty mi nadal nie zwróciłeś kapusty, którą ci w zeszłym roku pożyczyłem na święta, abyś ją zjadł z grzybami - zagadnął klienta. - Bo wiesz, ja czekam i czekam, a nie mogę się doczekać. Dosyć tego! Daj wreszcie tę kapustę, bo nie wiem co zrobię!
- Ale panie kowalu - bronił się klient - nie jestem Stefan, ale Mikołaj i nic nie wiem o waszej kapuście.
- Nie pietrusz mi pan koszałów - opałów, tylko dawaj kapustę, złodzieju.
- Ale ja nie uprawiam kapusty - zaoponował Mikołaj.
- Wiesz Stefan - ta szmata od podłogi ma więcej godności od ciebie - mówił Kowal. - A za karę, że jesteś chytrus i mi zmarnowałeś kapustę, ja ci zmarnuję kunia! - groził.
Zanim Mikołaj zdołał go powstrzymać, biedne, niczemu niewinne zwierzę miało roztrzaskaną czaszkę, z której wyleciał mózg. Morderca rzucił młot i wybiegł z kuźni. Nachylił się nad studnią i napluł do środka. Następnie dziko wrzeszcząc i jak goryl waląc się pięściami w piersi, pobiegł w stronę Lasu. Na rozstajach dróg zrzucił z siebie całą odzież i wbiegł między drzewa. Tam biegał, skakał, darł się wniebogłosy i płoszył zwierzęta. Nadepnął na jeża, innym razem na zaskrońca i poślizgnął się na nim (a jakby tym wężem była żmija?).
- Te, Zbychu, kiedy oddasz mi pieniądze? - pytając się trzymał za ucho rosłego odyńca, spokojnie przechodzącego w pobliżu.
Nagle spostrzegł pomyłkę, puścił ucho dzika i rzucił się do ucieczki. Coś mu jednak zaświtało w głowie - zatrzymał się przed szarżującym dzikiem i w kulminacyjnym momencie uskoczył na bok. Odyniec pomknął przed siebie, nie interesując się więcej Kowalem. Innym razem Kowal rozdrażnił lochę, próbując zabrać warchlaczka do domu, aby bawił się z dziećmi. To głupstwo mogło go kosztować życie. Biegał po całym Lesie.
- Miejmy nadzieję, że do Warszawy nie dotrze, boby zrobił wstyd całej wiosce - mówili chłopi.
Wieczorem zziajany wrócił do Pawlaczycy. Poszedł w stronę przedwojennej toalety, zwanej żartobliwie ,,Sławoj - Hotel'', była to bowiem tzw. ,,sławojka'', czyli wychodek projektu premiera Felicjana Sławoja - Składkowksiego. Wyłamał drzwi sławojki i ułożywszy się w mierzwie ludzkich odchodów zasnął. Rano był trzeźwy, przerażony, a ze wstydy gotów był schować się do mysiej dziury.
Szewc bez powodu zniszczył buty, które szył dla żony, a gdy ta patrzyła przerażona, bił ją pięściami po całym ciele i wyzywał, wypowiadając słowa nienadające się do druku.
Alkoholizm najdrożej kosztował Drwala. Był czerwiec, kiedy zamiast do Lasu poszedł z siekierą do Pasieki. Obydwa miejsca bowiem pomyliły mu się i zlały w jedno.
-  Ja bardzo proszę, pana drwala, tu nie mamy Lasu, tu są ule a w nich pszczoły! - Bartnik na kolanach perswadował Drwalowi. Nieskutecznie.
- A mi się widzi, że jest pan takim leśnym dziadem, co chce mnie od roboty odgonić! - myślał przesądny Drwal.
- Jestem Bartnikiem, a to jest Pasieka! - tłumaczył pszczelarz.
- Nie oszukasz mnie - zapowiadał Drwal - to jest Las, a to jest siekiera, którą, kocia limfa, rozbiję ci głowę, jeśli nie wrócisz do dziury w ziemi, z której się urwałeś. A kysz, a kysz, zważ na mą zapalczywość! - mówił Drwal.
Bartnik pobiegł zawołać na pomoc innych chłopów, co Drwala tylko utwierdziło w jego podejrzeniach. Zakasał rękawy i uderzył siekierą w ul. Bzzzzzzzz !!! Pszczoły były zaniepokojone. Ciach! Następny ul porąbany. Bzzzzz! Trach! Złocisty miód leży w trawie. Bzzzzz! I znowu tak samo. Au! Pszczoły zaczęły żądlić Drwala, a on rąbał i rąbał ...
Wreszcie Bartnik sprowadził pomoc w osobie Pana Sołtysa, Kowala, Dziada, Księdza Dobrodzieja i Łukasza. Niestety było już za późno. Pszczoły zażądliły Drwala.
O wszystkich tych sprawach rozmawiali tego wieczoru Pan Sołtys, Kowal i Szewc w Chlewie Pijackim, przy świecach i kuflach piwa, kieliszkach wódki i koniaku,
- Picie to straszna rzecz - komentował Pan Sołtys - możecie ze mnie brać przykład - ja nigdy nie piję - powiedział smakując wódkę.
- Częste picie skraca życie - rzekł nietrzeźwy Kowal.
- Od wódki rozum krótki; wolę spirytus - mówił Szewc.
- Żydzie, prosimy o szampana! - poprosił Pan Sołtys, a karczmarz spędził prośbę, chociaż niechętnie, obawiał się bowiem powtórzenia sytuacji z opowiadanych historii.
- A do czego mamy mieć szampana? - spytał Szewc.
Żyd postawił butelkę na stole.
- Jak to po co? - spytał Pan Sołtys. - Wzniesiemy toast.
- Dobry pomysł - pochwalił Kowal.
Chłopi wstali z napełnionymi kieliszkami.
- Niech żyje trzeźwość! - zakrzyknął Pan Sołtys.
- Na zdrowie! - odpowiedzieli Kowal i Szewc.
- Państwo pozwolą, że was wyproszę - zdobył się na odwagę Żyd. - To dla waszego dobra - zakończył.
Chłopi postanowili opuścić Chlew Pijacki. Szewc zasnął przy stole. Pan Sołtys natomiast na znak przyjaźni pociągnął Kowala za brodę, a ten się obraził. Uderzył w stół, a ten wyleciawszy w górę zbił żyrandol i zatarasował drzwi. Następnie chwycił krzesło i myśląc, że celuje w Pana Sołtysa, rzucił nim w okno i wybił zakupione w Warszawie szyby. Potem nastąpiła zgoda. Przyjaciele obudzili Szewca kopniakiem w pośladek i wziąwszy za ramiona wyprowadzili z karczmy. Drzwi były zatarasowane, więc wyszli oknem i rozeszli się.
Pan Sołtys wszedł do stodoły, gdzie mieszkały jego zwierzęta, serdecznie przywitał się z Krasulą, Wieprzkiem i Mądrym Osłem, a następnie zdjął cylinder, pelerynę i adidasy i zasnął w sianie. Mądry Osioł powiadomił Panią Sołtysową, a ta nie mogąc obudzić męża, zasnęła razem z nim w stodole.
Szewc nie doszedł do domu. Zasnął na polu.
Kowal zawędrował aż nad Jezioro, gdzie mieszkał Rybak.Wsiadł do łodzi, odwiązał ją i zasnął kołysany falami Jeziora, nieświadomy żadnego niebezpieczeństwa.
Rano Żyd nie mógł znieść obaw o los swoich wczorajszych klientów. Wcześnie wstał i zaczął dopytywać się o ich losy. Był przerażony tym co spotkało Kowala.
- Puk, puk - do drzwi Rybaka ktoś chciał wejść.
- A to ty - Rybak był jeszcze śpiący - dlaczego mnie budzisz?
- Ja przepraszam pana dobrodzieja, ale wczoraj pił u mnie Kowal - tłumaczył Żyd.
- I co dalej? - pytał senny Rybak.
- Ja się boję, że się upił i mógł sobie coś zrobić, pamiętasz co poprzednio było - przypomniał Żyd.
- Pamiętam; na golasa biegał po Lesie - mówił Rybak - a ty myślisz, że co teraz zbroił?
- Radzę panu dobrodziejowi spojrzeć czy łodzi nie wziął - radził Żyd.
Rybak szukał wzrokiem łodzi.Patrzy, patrzy ... Nie widzi.
- Kowal się upił i odwiązał łódź! - wrzasnął Rybak jak oparzony.- Musimy go zatrzymać, zanim się utopi, a jeśli już się utopił sprawić mu chrześcijański pochówek! - zakończył.
Żyd podał mu kawałek szkła z potłuczonej szyby, a Rybak przyłożywszy go do oka, dojrzał łódkę ze śpiącym Kowalem, unoszącą się na falach. Łowca ryb umiał pływać, toteż wskoczył do wody i odnalazłszy łódź, przyholował ją do brzegu. Wyciągnięto Kowala z łodzi i położono na łóżku w domu Rybaka. Tam obudził się. Był trzeźw i zły na samego siebie.
Biedna Pawlaczyca! Alkohol pojawił się u samego zarania jej dziejów. Chłopi pili głównie samogon, zaś rody Gruszków i Pietruszków raczyły się winem i piwem z zamkowych piwnic. Pito też miód, zaś pod koniec XIII wieku Antoni Gruszka przywiózł z podróży z Francji cydr i słabe piwo zbożowe, zwane ,,cervesia''. Piwo cieszyło się wielką popularnością, ceniony trunek zamawiano nawet na swój pogrzeb. Zawierało też więcej alkoholu niż obecnie. W średniowiecznej Pawlaczycy lubiano napoje alkoholowe, a z nich wódkę traktowano jako środek uspokajający, jednak alkoholizm był surowo potępiany. Zła sława osób nadużywających alkoholu utrzymywała się w nieraz ubarwionej formie całymi wiekami. Pamiętano zwłaszcza o Antonim Gruszce, Cezarym Pietruszce i wielu innych nałogowcach. Propinacja, którą gdzie indziej upadlano i niewolono całe wsie, w Pawlaczycy nigdy nie miała miejsca. W 1599 r. z braku klientów została zamknięta ostatnia karczma, zaś liczba spożywanych trunków ograniczyła się do samogonu. Na poziomie profanacji traktowano picie w piątki, soboty, niedziele, święta, okresy Wielkiego Postu i Adwentu. Chlew Pijacki był pierwszą karczmą działającą po 1599 roku. Założył go Żyd Pilzstein w listopadzie 1944 roku. Uciekając przed Niemcami zdołał zabrać ze sobą butelki wypełnione czystym spirytusem, wódką, piwem, winem, koniakiem i szampanem. Karczmę założył, aby sprawić przyjemność tym, którzy go uratowali. Miał dobre intencje. Wiedział co prawda, że Polacy, a także Rosjanie, Francuzi i Iro - Amerykanie mają kulturowe uwarunkowania sprzyjające alkoholizmowi, ale przypuszczał, że polscy chłopi z Pawlaczycy, przez długi czas odcięci od świata, będą potrafili rozsądnie korzystać z ,,wyskokowego'' prezentu. Sam karczmarz Pilzstein nigdy nie był nietrzeźwy. Żydzi, chociaż przy obrzędach religijnych spożywają dużo alkoholu, mają odpowiednie normy kulturowe chroniące przed jego nadużywaniem, zaś alkoholizm jest oceniany negatywnie (w ,,Biblii'' mamy informację o ślubach nazirejskich, zabraniających min. spożycia alkoholu, zaś w ,,Księdze Przysłów'' istnieje negatywny obraz osoby uzależnionej od niego). Wyjątkiem był zmarły z przepicia Julian Tuwim. Na pochwałę w tej dziedzinie zasługują również Włosi i Chińczycy. Ksiądz Dobrodziej był abstynentem. Niestety większość pawlaczyckich chłopów nadużywała alkoholu, czego przykłady poznaliśmy na początku rozdziału. Ich proboszcz organizował rekolekcje trzeźwościowe.
- Wszyscy mający dzieci cieszycie się z bycia ojcami i chcecie uzewnętrznić miłość do nich - mówił Ksiądz Dobrodziej na jednym ze spotkań. - To jest piękne. Ale wszystko co piękne jest ustawicznie atakowane przez wszystkie siły piekła. Również w tym wypadku - miłość, także do dzieci, aby była prawdziwa musi być oczyszczona z egoizmu, a picie alkoholu z okazji narodzin dziecka jest właśnie jego przejawem ...
- To jak człowiek się cieszy, ma tego nie okazywać, może ma płakać? - pytał się jakiś rolnik.
- Wasza radość nie może stać się pretekstem do folgowania jakiemuś hedonizmowi; nieuporządkowanemu przywiązaniu do alkoholu, uprawianemu pod szyldem miłości do dziecka - rzekł Ksiądz Dobrodziej. - Lepiej zrobicie modląc się w jego intencji i polecając opiece Maryi, tak najlepiej zrobicie. Jesteśmy chłopami - tymi, którzy ,,żywią i bronią''! Kogo mamy bronić? Słabszych od siebie - naszych dzieci, żon, zwierząt i roślin. Nauczmy się bronić powierzone sobie stworzenia przede wszystkim przed sobą samymi - bowiem najmniejsza wygrana bitwa na polu ludzkiego serca, przeciwko egoizmowi, tchórzostwu, pokusom, jest jeszcze większym zwycięstwem od zdobycia Berlina.
Burza owacji na stojąco przetoczyła się przez Kościół. Niestety mimo porywających kazań, żarliwych modlitwa, własnego przykładu - chłopi jak pili tak pili. Niektóre pola zaczynały leżeć odłogiem, we wsi zapanował kryzys instytucji rodziny i głód. Hodowlane zwierzęta były zaniedbane. Niekiedy żywność trzeba było sprowadzać z Warszawy, a nawet z Łodzi, a tu roiło się od problemów. Chłopi tymczasem zabierali wódkę nawet na rekolekcję trzeźwościowe. Słuchali kazań z ustami otwartymi do pochłaniania gorzałki. Ksiądz Dobrodziej musiał chodzić między ławkami i zabierać parafianom butelki jak małym dzieciom. Po zakończeniu spotkania wynosił je przed Kościół i publicznie niszczył wraz z zawartością. Chłopi tymczasem kupowali nowe i jeszcze nowe. Mimo tego Ksiądz Dobrodziej nie tracił nadziei. Każdą porażkę kwitowała jeszcze gorliwsza modlitwa. Proboszcz wiedział, że:

,,Niemądry, kto wśród drogi 
Z przestrachu traci męstwo 
Bo im sroższe ciernia głogi 
Tym słodsze jest zwycięstwo'' (Wojciech Bogusławski ,,Cud mniemany, czyli krakowiacy i górale'').


*

- Księże Dobrodzieju, duszo śp. naszego wójta Macieja Orgańskiego, gospodynie i gospodarze! - przemawiał na wiecu Pan Sołtys. - Nie muszę mówić, że od piwa łeb się kiwa, od wódki rozum krótki, że po koniaku można zasnąć wśród krzaków. Picie to głupota! Ja nigdy nie piję! - powiedziawszy dyskretnie pomacał się po kieszeni. - Jak człowiek pije to krzywdzi drugiego człowieka, przez to obraża Pana Boga, a nawet krzywdzi zwierzęta - biedna Krasula musiała przyjąć pocałunek ode mnie pijanego, gdy pomyliłem ją ze swoją żoną...
Chłopi nie mogli się powstrzymać od spontanicznego śmiechu. Pan Sołtys też się śmiał, po czym ręką dał znak, aby wszyscy byli cicho.
- W związku z tym, uroczyście postanawiam, że każdy kto będzie spał pod płotem obudzi się w grobie!
Chłopów aż zamurowało. Niepewnie drapali się w czoło, poważnie zastanawiając się czy aby ich sołtys nie dostał bzika. Ksiądz Dobrodziej wziął zdeterminowanego Pana Sołtysa na stronę i aż na kolanach musiał błagać go, aby złagodził swoją decyzję. Pan Sołtys nie był okrutny, ale bardzo porywczy i to miało być kolejne głupstwo w jego życiu. Proboszcz wyjednał u sołtysa złagodzenie ustawy:
- Słuchajcie - mówił Pan Sołtys - każdy kto się spije i po pijanemu zaśnie, tego się weźmie i włoży do truny z takimi dziurami, aby mógł oddychać. Następnie trunę taką schowamy do Kościoła do Cripta Tanatoporfiria, gdzie leżą przodkowie moi i Pana Wójta, w krypcie wyścielonej purpurą. Codziennie jakiś ministrant wyznaczony przez Księdza Dobrodzieja będzie słuchał, czy z Cripta Tanatoporfiria ktoś nie kołacze, bowiem każdy pijak dostanie do truny taką drewnianą kołatkę - Pan Sołtys pokazał zgromadzeniu rzeczony przedmiot - aby mógł nią kołatać w dziurawe wieko gdy wytrzeźwieje Pan Sołtys skończył mówić.
Niektórzy byli wręcz zaszokowani. Wręcz bali się pić alkohol. Był wieczór, a oni z ponurymi minami rozeszli się do domów. Na miejscu przed domem Pana Sołtysa zostali się tylko on sam, Szewc i Kowal.
- I jak - zagadnął ich Pan Sołtys - widzicie jakiego macie mądrego sołtysa we wsi?
- Brrr... Aż mnie ciarki przechodzą kiedy teraz pomyślę o wódce - powiedział Kowal.
- I o to chodzi! - wykrzyknął entuzjastycznie Pan Sołtys.
Na chwilę zapadło milczenie przerywane tylko głosami sów i lelków kozodojów.
- A teraz moi mili - przerwał milczenie Pan Sołtys - wszyscy aby uczcić moją mądrą ustawę przeciwalkoholową, pójdziemy okazać radość w Chlewie Pijackim! - zakończył wesoło.
Blady strach padł na Kowala i Szewca. Bali się bowiem, że wypiją za dużo, a nikt nie chciał za życia leżeć w trumnie w podziemiach Kościoła, gdzie grzebano wójtów i sołtysów.
- To, to jest bardzo, fajne, ale, ale my, my ... - zaczął Szewc.
- Żadnych ,,ale'' - uciął władczo Pan Sołtys - ja tu jestem waszym sołtysem i musicie się mnie słuchać!
- Tylko my się boimy przepicia - mówił lękliwie Kowal.
- Wy się lepiej bójcie, abym się nie obraził na was, że jesteście takie zady wołowe! - mówił Pan Sołtys.
Wszyscy trzej poszli w kierunku Chlewu Pijackiego. Całą drogę Pan Sołtys rozprawiał o swojej mądrości i o pożytkach wynikających z jego światłej ustawy, zaś Kowal i Szewc cichaczem wymknęli się do swoich domostw. Uciekali aż się za nimi kurzyło.
- ... Tak więc widzicie, że trzeba być skończonym debilem, aby nie uznać, że na całym świecie, nie ma drugiego tak mądrego sołtysa, który by tak skutecznie walczył z pijactwem jak ja! Nieprawdaż? - zwrócił się do Kowala i obejrzał za siebie.
Kowal tymczasem zdążył już zmówić pacierz i zasnąć w łóżku. Tym bardziej Szewc.
- A huncwoty! - wygrażał się Pan Sołtys. - To tacy z was przyjaciele?! Jak was jeszcze znajdę, to odpijecie za tę noc! Przez was, wy huncwoty tchórzowskie będę musiał wypić trzy butelki wódki - za siebie i za was dwóch. Ciężko jest być sołtysem w Pawlaczycy - westchnął po czym zapukał do karczmy.
Gdy Żyd mu otworzył, wszedł do środka i zamówił zgodnie z postanowieniem trzy butelki wódki i je opróżnił. Żyd patrzał na to przerażony. Tymczasem Pan Sołtys...
- Dobre było, ale chcę jeszcze czwartą, bo ja chcę wznieść toast za trzeźwość! - poprosił Żyda.
- Może jednak te trzy wystarczą, bo waszmość mówiliście o ustawie antyalkoholowej, a ja się obawiam, że od czwartej butelki waszmość możecie być pijani... - Żyd odważnie odmówił.
Pan Sołtys jak jastrząb zerwał się z krzesła, chwycił Żyda za chochołę i wrzasnął wielkim głosem.
- Te, Mosiek! Tylko jedno sobie zapamiętaj! Pan Sołtys gminy Pawlaczyca nigdy nie jest pijany! Zawsze jest trzeźwy jak świnia! Tylko czasami jest trochę ,,trzeźwy inaczej''!
Mówił to a jego nos był czerwony jakby to była bolszewicka flaga. Nie znaczy to aby Pan Sołtys był antysemitą. Nigdy w życiu, bowiem antysemityzm nigdy nie miał miejsca w Pawlaczycy. Jej przywódca był tylko nietrzeźwy i z natury porywczy - postąpiłby tak z karczmarzem każdej innej narodowości!
Gdy już się wykrzyczał, puścił Mojżesza Pilzsteina.
- Nie chcę już twojej czwartej wódki - kontynuował - a wiesz czemu? Bo ty jesteś kutwa jak nieżywy wójt Orgański. Idę sobie, bo się obraziłem! - zakończył.
Chwiejąc się na nogach opuścił Chlew Pijacki. Zataczał się i szedł, krzycząc wszem i wobec o swojej trzeźwości. jednocześnie robił się senny i miał wrażenie, że dotarł do domu, mimo, iż było do niego jeszcze daleko. Ręką trzymał się płotu.
- Już niedługo, już niedługo - sapał - dom, domek, domeczek kochany, już niedaleko, zaraz dojdę, tylko się troszeczkę ... A wy co się gapicie, sukincórki? - wygrażał się pięścią w stronę siedzących na gałęzi sów - zdrzemnę. Tylko troszeczkę. Chrrrrrrrr ....
Pan Sołtys zasnął pod płotem.
- Dziedzicu Skyjłycki; wasze wykręty nic tu nie pomogą - mówił gniewnie jakiś chłop. - Ruscy mówią ,,Prikaz to prikaz'', a Niemce im wtórują - ,,Der Ordnung muss sein'' - adwersarz Łukasza popisywał się znajomością języków obcych. - Jak sam wymyślił takie prawo i się spił, to niech teraz poniesie odpowiedzialność!
- Ale nie możecie go zabijać, to mój tatuś, to raczej mnie pochowajcie w Cripta Tanatoporfiria! - z płaczem argumentowała Lawendycja.
- Ależ panienko, kto tu mówi o zabijaniu?! - pocieszała ją Stara Babucha. - Położymy tatusia do truny z dziurami i drewnianą kołatką, aby mógł nią powiadomić nas aż wytrzeźwieje. Nie płacz Przeciwmolówko.
,,Prikaz to prikaz'', ,,Pan każe sługa musi'', ,,Der Ordnung muss sein'' więc Cieśla zrobił dla Pana Sołtysa szeroką drewnianą trumnę i chłopi wnieśli ją do Kościoła. Wewnątrz postawili ją i zaczęli otwierać Cripta Tanatoporfiria. Nad trumną stali Pani Sołtysowa, Łukasz i Lawendycja, oraz Pan Konida i wszyscy płakali. Już miano go pochować za życia gdy nagle ...
- Gwałtu rety, gdzie ja jestem?! - Pan Sołtys nagle obudził się i wytrzeźwiał.
Wszyscy się cieszyli, a Pan Sołtys musiał znieść ustanowione przez siebie prawo.
- A może by tak wyganiać do Warszawy, albo do Otwocka pijaków ze wsi? - zastanawiał się na kolejnym wiecu.
- Zwariowałeś? A co bym robiła bez męża? - pytała się Pani Sołtysowa.
Ta ustawa nie weszła w życie. Mosiek tymczasem rumienił się ze wstydu za swojego klienta.



*

Plaga alkoholizmu z miesiąca na miesiąc zbierała coraz bardziej krwawe żniwo. Dość, że przytoczę historię pewnej rodziny, której nazwiska nie będę tu podawał. W czasie II wojny światowej mąż i ojciec został schwytany i miał trafić do obozu koncentracyjnego, lecz udało mu się uciec. Po wojnie uczestniczył w odbudowie Warszawy - znalazł tam pracę i do Pawlaczycy już nie wrócił. Jedynie od czasu do czasu przesyłał niewielkie sumy pieniędzy, uważając, że to wszystko czego można od niego wymagać. W Pawlaczycy zostawił żonę z czworgiem dzieci. Alkoholizm przechylił szalę na niekorzyść tych ostatnich. Matka piła alkohol w Chlewie Pijackim, a czasem w domu razem z mężczyznami. Pole leżące odłogiem, zwierzęta wymarłe z głodu wśród repliki mitycznej stajni Augiasza, dzieci również zaniedbane i bite, najczęściej bez powodu. Łatwo się domyśleć, że była to tragedia jeszcze większa niż gdyby alkoholikiem był ojciec, wówczas bowiem matka zasłaniałaby bite dzieci sobą, tu zaś nikt nie miał ich bronić. Mieszkańcy chaty przymierali głodem i żyli wśród nieopisanego brudu, a najstarsza córka musiała zastępować matkę młodszemu rodzeństwu. Dręczone aparatami gębowymi pcheł i wszy, dzieci nie były posyłane do szkoły, ani do Kościoła. Aby się utrzymać musiały żebrać, na szczęście nikt nie odmawiał im jałmużny. Często właściciele okolicznych zagród pozwalali im spać u siebie. Ich babcia próbowała je adoptować, lecz zmarła tydzień po przygarnięciu ich. W połowie lat 40 - tych takie sytuacje miały miejsce w co czwartej rodzinie, niemniej ten przypadek był najbardziej drastyczny. Wiadomość o tragicznym losie czwórki dzieci rychło obiegła całą wieś, lecz poza wąskim gronem zainteresowanych, lepiej powiedzieć: wrażliwych, była tematem tabu. Wszak wiele rodzin żyło w bardzo podobnej sytuacji, więc co mogła pomoc tej jednej zdziałać dla ogółu? Myśleli tak egoiści chcący mieć spokój. ,,Spać - bo życie zbyt zawiłe''! - jakby to powiedział Stanisław Wyspiański. Taki sam punkt widzenia reprezentował jednak pewien książę z ,,Lalki'' Bolesława Prusa, który dużo narzekał, a nic pożytecznego nie robił. Jednak Ksiądz Dobrodziej przerwał tę zmowę milczenia. Odwołując się do sądu Jezusa pod kątem miłosierdzia, skrytykował wprost i po imieniu nazywając rzeczy, znieczulicę, ostrym mieczem nagiej prawdy przepołowił zbiorowe ,,dwójmyślenie'' każąc wybrać to co będzie zgodne z nauką Chrystusa. Pan Sołtys pierwszy się opamiętał - dał dobry przykład jak na prawdziwego lidera samorządowego przystało. Dzieci odwszawiła sprowadzona z Warszawy pielęgniarka, zaopiekowali się nimi bezdzietni sąsiedzi. Matkę skierowano do Warszawy na kurację odwykową, oraz podjęto próby w kierunku odnalezienia ojca. ,,Nie wiem czego ta kobieta (tj. pielęgniarka) chciała od moich dzieci, nic ich nie krzywdziłam, tylko musiałam bić najstarszą córkę, bo się głupkowato zachowywała. Ja je tak naprawdę bardzo kochałam...'' - mówiła przed sądem wiecu matka dzieci, a w ostatnim zdaniu był niewielki, łatwy do przeoczenia, bo zredukowany do fragmentu tylko, fragment odwiecznej prawdy.
Ostatnie wydarzenia były dla Żyda silnym przeżyciem. Śpiąc widział zdegenerowaną i obdartą z godności macierzyńskiej matkę, która wcześniej rozdzielona z mężem, teraz była rozdzielona z dziećmi, a za nią cały korowód matek i dzieci bitych przez pijanych ojców, zrujnowane pola, cierpiące zwierzęta, porąbane ule, Pana Sołtysa w trumnie, nagiego Kowala biegającego po Lesie i co jakiś czas powracający widok ukrzyżowanego Jezusa, stojącej pod Krzyżem Jego Matki i św. Jana. Przecież Pilzstein nie był chrześcijaninem, co miał oznaczać ów samoistnie pojawiający się obraz? Zasnął znów. Przypominał mu się jego Bar Micwa. Ojciec zaprowadził go do synagogi, tam zaś rabin mówił, że ilekroć człowiek usiłuje zbudować Raj na ziemi, zawsze wychodzi mu piekło. Od tego czasu Mosiek wiele przeżył, ale nigdy nie zrozumiał sensu usłyszanych wtedy słów. Z coraz większą obawą dopatrywał się w sobie samym utopijnego budowniczego ziemskiego raju, pod którego szyldem kryło się piekło.
- Złorzeczyłem głuchemu, kładłem kłody pod nogi niewidomemu, skrzywdziłem sprawiedliwych ... - szeptał przez sen.
Wiedziony jakimś porywem wstał i wszedłszy do kredensu rozpoczął masowe niszczenie butelek alkoholu. Na podłodze walało się szkło i było mokro od piwa, wina, wódki, koniaku i szampana. Kury zaczęły już piać, a z Chlewu Pijackiego dochodziły dźwięki zniszczenia.
- Choćby grzechy moje były jak szkarłat, ponad śnieg wybieleję! - zakrzyknął odpowiadając na męczące wizje. 
Padł na podłogę kredensu i zasnął. Rano rozmawiał z jakimś młodym człowiekiem w zielonej kapocie. 
- Muszę ci powiedzieć, że mój ojciec miał sad i był bardzo ceniony dla swojej pracy. Ja jestem Sadownikiem.
- A ja karczmarzem - powiedział Żyd.
- Chodzi mi o to - ciągnął Sadownik, - że kiedy tu przybyłeś, twój alkohol cieszył się większą popularnością niż owoce mojego ojca. Ojciec umarł w nędzy, a ja w nędzy żyję. Lecz widzę, że ktoś ci chyba zdemolował karczmę? - zapytał się Sadownik.
- Nie, ja sam potłukłem butelki.
- Rozumiem, wyrzuty sumienia - dobrotliwie rzekł Sadownik. - Mam dla ciebie propozycję, odtąd nie będziesz sprzedawał tu napojów alkoholowych, ale soki z moich owoców. To uczciwy układ...
Żyd i Sadownik rzucili się sobie na szyję. Układ został zawarty.
Wieczorem zebrał się wiec. Sadownik poprosił o głos i przedstawił swój pakt z Żydem odnośnie rodzajów napojów. Pan Sołtys to pochwalił, zakazał też produkcji samogonu, gorąco pragnął bowiem wyzwolić się z nałogu, który niszczył jego małżeństwo. Wprowadził prohibicję.
- A teraz pozwólcie gospodynie i gospodarze, że wzniosę toast za prohibicję...
- Nieeeeee !!! - wrzasnęła cała wieś jak jeden mąż. 
- ... oczywiście soczkiem z marchewki - dokończył Pan Sołtys, kiedy już się chłopi uciszyli.
Wszyscy się serdecznie roześmiali.



*

Prohibicja prohibicją, ale ogromne rany wywołane opisanym na początku wybrykiem, wciąż nie mogły się zagoić mimo starań Pana Sołtysa, gotowego wręcz stawać na głowie, aby przebłagać żonę. Nic jednak nie skutkowało. Ksiądz Dobrodziej na spowiedzi poradził mu, aby wstał wcześniej i zrobił za żonę część przeznaczonej dla niej pracy. Pan Sołtys zastosował się do rady. Poskutkowało.
- Myślę, że to dobry początek dnia nowego życia bez alkoholu - pochwalił Pan Atanazy Konida.



wtorek, 27 sierpnia 2013

Jedyne miejsce w Europie

Tego dnia w kościele pod wezwaniem Bożego Narodzenia, nabożeństwo utknęło w martwym punkcie. Pan Sołtys gminy Pawlaczyca nazwiskiem Skyjłycki nie mógł bowiem znaleźć rodziców chrzestnych dla swojego synka Łukasza (jakby nie mógł wcześniej poszukać!). Kogo wybrać? Kowala, a może Szewca? Może Kominiarza, Drwala, Lecha Czarnego? A może Żyda? To uczciwy człowiek, ale nie jest katolikiem. Kto będzie matką chrzestną? Stara Babucha?! A może Anna Czarna?
- Może zaprosimy Pana Wójta? - zaproponowała Pani Sołtysowa.
- Po moim trupie! - z pasją powiedział Pan Sołtys. - Ja bym u niego nawet świni nie pasł, a co dopiero dzieci dawać do chrztu! Ja go nie lubię, bo on kutwa!
- Wiesz w takich sytuacjach to się daje dziecko, aby je dziad ochrzcił, to znaczy do chrztu potrzymał - głośno myślała Pani Sołtysowa.
- Ale wiesz przecie, że ostatni dziad w wiosce umarł za życia mojego pradziadka! - zaoponował Pan Sołtys.
Dzień był upalny, lipcowy, toteż niektórzy chłopi wychodzili sobie na plebanię, aby się trochę ochłodzić i zaczynali się już nudzić.
Tymczasem Pan Konida szedł sobie polem, jeszcze cały w płomieniach. Zbliżał się w stronę Kościoła i na odległość widoczności z plebanii, otrząsnął się z ognia i przybrał zwyczajny wygląd. Na plebanii pod opieką Szewca przebywała dwunastoletnia córka państwa Skyjłyckich, Lawendycja. Opierała się na balustradzie i patrzyła w dal - ku złocistym polom, lazurowemu niebu i szmaragdowym koronom leśnych drzew. Nagle pomiędzy łanami pszenicy zobaczyła czarno ubranego starca z długą, siwą brodą.



- Mamusiu! Tatusiu! - zawołała do swoich rodziców, aż się mały Łukasz obudził. - Do naszej wioski Dziad przyjechał!
Państwo Skyjłyccy patrzyli z niedowierzaniem.
- A czy czasem nie byłaś za długo na słoneczku, córuchno? - spytał Pan Sołtys. - Powiedz prawdę tatusiowi, tatuś uczył cię, że to jest ,,be'' kłamać.
- Ale tatku kochany, naprawdę widziałam Dziada! - broniła się Lawendycja.
- Szewcze - zagadnął Pan Sołtys - czy widziałeś jakiegoś dziada?
- Niech mnie moje buty kopną jeśli kłamię, ale widziałem jakiegoś starego człowieka i nie wiem, czy to nie jakiś czarodziej, co by zamienił kogo w kunia, bo widziałem jakiś ogień w oddali, a z niego taki człowiek wyszedł - odpowiedział Szewc.
Wszyscy byli znudzeni i zniesmaczeni. Pan Konida tymczasem wszedł przez uchylone drzwi do Kościoła i stanąwszy przed państwem Skyjłyckimi powiedział: ,,Pokój wam''. Po chwili oniemienia Pan Sołtys i reszta wioski zaczęli wiwatować i rzucać się na szyję Panu Konidzie - Dziadowi.
- Nareszcie mamy własnego dziada! - płakał ze wzruszenia Pan Sołtys, a z nim mały Łukaszek. - Dziad, dziadek, dziadeczek, dziadunio kochany - tulił Pana Konidę i przemawiał pieszczotliwie Pan Sołtys.
- A czy, czy może mnie pan zamienić w kunia? - spytał się trwożliwie Szewc.
- Nie - odparł krótko Pan Konida. - Jestem z czyśćca.
Następnie opowiedział wszystkim swoją historię. Gdy skończył, Pan Sołtys uroczyście mianował go na Dziada. Potem Pan Konida przytrzymał niemowlę do chrztu. Ksiądz Dobrodziej wylał na główkę dziecka wodę święconą ze słowami: ,,Łukaszu, ja ciebie chrzczę....''



*

Jeśli Czytelnik chce, może wziąć mapę Polski i prześledzić bieg Wisły, aż do Warszawy. Pawlaczyca była wsią znajdującą się na południe od niej, między Wisłą, a jednym z jej dopływów - małą rzeczką wypływającą z Wysoczyzny Rawskiej i z Belska Dużego. Na północ od Pawlaczycy znajdowała się Warszawa, a na południe - Konstancin - Jeziorna. Teren chociaż nizinny był przez długi czas odcięty od reszty świata gęstym Lasem. Od północy Pawlaczyca miała dostęp do ogromnego jak szkolne boisko Jeziora o 30 metrach głębokości. Najwyższą budowlą był Kościół (20 m wys), a na drugim miejscu dom Pana Sołtysa (10 m wys). Do ciekawszych obiektów należały Cmentarz i wybudowana w latach czterdziestych XX wieku karczma o wdzięcznej nazwie Chlew Pijacki. Miejscowa ludność utrzymywała się z rolnictwa, hodowli, bartnictwa i rybołówstwa, w mniejszym stopniu z łowiectwa, zbieractwa i gospodarki zasobami drzewnymi. Historia wsi była bardzo skomplikowana i niezwykła. Pawlaczyca została założona w XIII wieku przez rywalizujące ze sobą rycerskie rody Gruszków i Pietruszków. Nazwa wsi jest prawdopodobnie imieniem żony jednego z rycerzy (nie wiadomo, z którego rodu), w Polsce używanym w wersji zlatynizowanej. Imię to (brzmienie oryginalne w języku starokrasnym: ,,Pavlacica'') nosiła koleżanka Jeny ov Blackeyovej, niejaka Vitarayakova notowana w ,,Milenium, czyli Nowych Triumfach''. Zamek Gruszków leżał na południu wsi, zaś Pietruszkowie wybudowali swoją siedzibę na północy nad brzegiem Jeziora. Historycy do dziś toczą spory, który z rodów wybudował Kościół. Pewnym jest jednak obecność silnych antagonizmów rodowych w Pawlaczycy. Często miały miejsca pojedynki, zajazdy, a nawet procesy sądowe. Te ostatnie należały do rzadkości, bowiem wieś miała utrudniony kontakt ze światem. Z wolna coraz bardziej się izolowała, a jej właściciele toczeni ciągłymi kłótniami rodowymi, pauperyzowali się i z czasem (ok. 1456 r.) objęli dziedziczne urzędy wójtów (Pietruszkowie) i sołtysów (Gruszkowie). Od 1450 r. został zerwany ostatni kontakt ze światem zewnętrznym. Potomkowie Gruszków i Pietruszków ze szlachty przekształcili się w elitę bogatego chłopstwa przez dwóch autorytarnych przywódców (wójta i sołtysa) rządzącego wsią.
Upadek stanu szlacheckiego uwolnił chłopów od zależności wobec aż dwóch niemniej zbzikowanych panów. Nareszcie żaden maniak zwany karbowym nie będzie zaspokajał swojego sadyzmu na czyimś grzbiecie, jakby nie miał własnego. ,,Niech żyje wolność, wolność i swoboda''! W XV wieku chłopi po skończeniu prac polowych, a często nawet je zaniedbując brali ze sobą kosy, widły, cepy, noże, siekiery (a nawet domowej roboty łuki, strzały, sieci etc.) do Lasu, aby bezkarnie mordować zwierzęta, co dawniej przysługiwało tylko szlachcie, surowo egzekwującej swojego przywileju. Chłopskie polowania rychło przekształciły się w rzezie, w wyniku których w Lesie wyginęły rysie, niedźwiedzie brunatne i żubry. To skłoniło ich do opamiętania i wprowadzono niepisany kodeks postępowania w Lesie. Były w nim takie zasady jak....
- Idąc na polowanie trzeba mieć pozwolenie od księdza proboszcza, wójta i sołtysa, tak samo w przypadku zamiaru wycinki drzew - brak pisemnego pozwolenia choćby jednej z tych osób równa się zakazowi.
- Przed zabiciem zwierzęcia trzeba je publicznie ogłosić swoim wrogiem (notabene tak samo było w starożytnym Egipcie).
- W Lesie nie wolno krzyczeć, śmiecić, rozpalać ognisk, ani wchodzić na jego teren w okresie Wielkiego Postu.
- Nie wolno wypasać zwierząt hodowlanych w Lesie, ani zrywać kwiatów bez uzasadnionego powodu.
- Chłopi ponoszą odpowiedzialność za zachowanie swoich psów na terenie Lasu.
Ochrona przyniosła skutek - wymieranie gatunków zostało powstrzymane. Co prawda w XVII wieku wyginęły tury, a w XIX - żbiki, ale był to wynik czynników ogólnopolskich, niezależnych od mieszkańców Pawlaczycy.
Niestety chłopi byli także odizolowani od Kościoła - ich znajomość papieży kończyła się na Mikołaju V - ostatni proboszcz pamiętający jego czasy umarł w 1490 r. Od tego czasu każdy kolejny proboszcz wybierał sobie grupę uczniów, spośród których mianował następcę zatwierdzanego na wiecu. Natomiast o reformacji  - ,,ani widu, ani słychu''. Było to konsekwencją odcięcia od świata, oraz znajdujących się poza wsią władz kościelnych.
Żydzi wkroczyli na arenę dziejów Pawlaczycy od samego jej założenia - krzewili handel, pracując dla obu zwaśnionych rodów. Polscy i żydowscy mieszkańcy wsi żyli ze sobą w zgodzie, ale izolacja nie służyła im dobrze - ich wspólnota powoli się asymilowała, zapominała o korzeniach, wtapiała się w polskie środowisko. Ostatni pawlaczycki Żyd umarł śmiercią naturalną w 1640 r. Opustoszała synagoga istniała do połowy XVIII wieku. Pierwszy Żyd od tego czasu, zamieszkał w Pawlaczycy w 1941 r.
Chociaż cywilizacja techniczna i wiedza o świecie niewiele się zmieniły od 1450 r., na przestrzeni sześciu wieków historii nastąpiły jednak drobne zmiany. Chłopi z Pawlaczycy niezależnie od innych rejonów świata wynaleźli w XVII wieku cylinder (1677), muszkę (1690) i buty typu adidas (1700 r.). W 1703 r. wynaleziono tu pierwszy na świecie zamek błyskawiczny. Były to jednak wyłącznie elementy stroju wójtów i sołtysów, mające podkreślić sprawowaną przez nich władzę. W okresie międzywojennym Ksiądz Dobrodziej, który ochrzcił Łukasza Skyjłyckiego nawiązał kontakt ze światem zewnętrznym do czego jeszcze wrócimy.
Pawlaczyca stała tak bardzo na uboczu, że o wybuchu II wojny światowej dowiedziała się dopiero w 1941 r. dzięki przybyciu Żyda Pilzsteina. Niemcy odkryli Pawlaczycę w 1943 r. i oczywiście na nią napadli i napełnili zbrodniczym terrorem, który na szczęście skończył się szybko - w rok później hitlerowcy ,,na pożegnanie'' paląc wioskę pojechali do Warszawy, aby tłumić powstanie i nigdy już nie wrócili do Pawlaczycy. Zdążyli wywieźć do Oświęcimia Pana Wójta. Tymczasem zniszczona wieś powoli wracała do życia. Podsumowując: chłopi nie znali maszyn rolniczych, ani roślin uprawnych z Nowego Świata, ani indyków - większość stanowili analfabeci. Wiele osób nosiło kołtuny, których ścinanie groziło śmiercią. Wierzyli w gusła i zabobony, oraz produkowali samogon. To były ich wady. A zalety? Byli to ludzie szczerze pobożni (Żyd wyznawał judaizm, a resztę stanowili katolicy), gościnni, wierni tradycji i ziemi przodków, kochający Boga, przyrodę i swoje dzieci (mimo, że wiele z nich umierało w niemowlęctwie, było karanych cieleśnie, a jako środek uspokajający aplikowano im wódkę). Byli pracowici i mieli bujną wyobraźnię ujawniającą się w ustnej literaturze (baśnie, legendy, podania, homilie, zagadki, pieśni) i w sztuce dekoracyjnej.
Tyle wieś. A jej mieszkańcy?

*

Pan Sołtys wywodził się od Gruszków. Był otyły, miał blond włosy i niebieskie oczy. jego podobny do ziemniaka nos był koloru czerwonego, czym zdradzał zamiłowanie swego właściciela do picia samogonu. Pan Sołtys nosił czarny cylinder, czarną pelerynę, frak, białe rękawiczki i uszyte ze starego surduta szare spodnie w czarną kratę podobne do dzwonów z zamkiem błyskawicznym w rozporku. Na nogach miał adidasy nie do pary - oba były białe, ale jeden był zdobiony czarnymi okręgami, a drugi but - czarnym zygzakiem. W Pawlaczycy wójtowie i sołtysowie często nosili obuwie nie do pary - miało to podkreślić wysokość ich stanowiska. Krótko mówiąc - wyglądał jak klasyczny burżuj żywcem przeniesiony z sowieckiego plakatu propagandowego. Lubił jeść, pić i przekomarzać się ze swoją żoną. Oprócz samogonu, drugą jego pasją spożywczą było wyjadanie surowego jeszcze ciasta, które miała piec Pani Sołtysowa. Zdarzyło się, że jadł tak zapamiętale, że misa zakryła mu całą głowę. Na szczęście zdołał ją uwolnić. Gdy żona wróciła z kuchni zapytała się: gdzie jest ciasto?
- Niemcy zabrali - odpowiedział Pan Sołtys.
Nie powinien tak żartować. To są zbyt poważne sprawy. Swój reprezentacyjny strój nosił codziennie, aby codziennie demonstrować swoje stanowisko. Kochał żonę i dzieci, szanował Księdza Dobrodzieja, do chłopów odnosił się życzliwie, choć traktował ich nieco z góry. Jego wadą była wielka popędliwość - często robił rzeczy, których później żałował, dlatego, że wcześniej nie zastanawiał się nad słusznością swoich wyborów. Przyjaźnił się z Szewcem i Kowalem.
Pani Sołtysowa była wysoka i tęga, podobnie jak jej mąż, ale włosy miała brązowe. Kochała męża i znosiła go mimo całej jego ekscentryczności.
Państwo Skyjłyccy mieli dwoje dzieci: Łukasza i Lawendycję. Łukasz po matce miał brązowe włosy. Jego nauczycielami byli ojciec chrzestny Pan Konida (Dziad) i Mądry Osioł. Przekazywali mu jak zostać świętym, zaś Mądry Osioł uczył oprócz tego języków polskiego, francuskiego, matematyki i jazdy wierzchem na własnym grzbiecie, był bowiem osłem znającym ludzką mowę. Oprócz tego młody Skyjłycki uczęszczał do szkoły prowadzonej przez Księdza Dobrodzieja. Lawendycja była pierworodnym dzieckiem państwa Skyjłyckich. Jej imię pochodzi zdaje się od lawendy, bowiem jej narodziny rozproszyły niczym zapach tej rośliny mole, smutek rodziców wynikający z obawy bezpłodności. (W Pawlaczycy jeśli w małżeństwie nie było dzieci, winą zawsze obarczano kobietę). Była blondynką o niebieskich oczach, nosiła biały wełniak z czerwoną szarfą, czerwone buty (symbol wysokiej pozycji społecznej) i kolorową spódnicę podobną do łowickiego pasiaka. Co ciekawsze, w jej ciemieniu tkwił nóż, który wbił się jej w wieku ośmiu lat podczas nieostrożnej zabawy.



Oprócz Mądrego Osła, rodzina Skyjłyckich ze zwierząt posiadała świnię Wieprzka i krowę Krasulę, białą w czarne łaty. Od Krasuli pozyskiwało się mleko, a Wieprzek był reproduktorem wypożyczanym rolnikom, chcącym  mieć prosięta z jego nasienia.
Omawiana rodzina mieszkała w wielkim domu, będącym niegdyś siedzibą rodową Gruszków.
Znamy już historię Pana Konidy. Dlaczego jednak Mądry Osioł mówił i rozumował jak człowiek?




Początkowo nie był mądry, ani .... nie był osłem! W Drugiej Rzeczypospolitej Polskiej do jednej z warszawskich szkół, do klasy siódmej uczęszczał pewien nastolatek będący utrapieniem zarówno rodziców jak i nauczycieli. Pił alkohol, palił papierosy, przeklinał, bił słabszych od siebie, o wagarach już nie wspominając. Jego losy zmieniły się pewnego razu, gdy wraz z kolegami i koleżankami w toalecie palił papierosy...
- Ej - zagadnął - wiecie co się stało? Dziadek kopnął w kalendarz.
- No wiesz, spoko był stary. A babcia żyje? - pytali się inni młodociani palacze tytoniu.
- Błażej, ty nie trykasz motywu - wyjaśnił. - Nawijam tu o takim tym, takim Józku z takimi wąsami.



- O Piłsudskim ... - domyśliła się jedna z dziewczyn.
- I co z tego? - ktoś zapytał.
- Nie czaisz?!!! - zdziwił się przyszły osioł - nasz dyrek był w tych, no wiesz, Legionach i teraz ma kota na punkcie Marszałka. Zapowiedział, że jutro nie będzie lekcji, ale apel.
- Łeeee! Flaki na oleju! - krzywili się wszyscy.
Chłopak zastanowił się gasząc papierosa.
- To może pójdziemy na wagary? Będzie impra, to pedel będzie pilnował impry, a my wyjdziemy przed szkołę i na rowerach pojedziemy, oj pojedziemy!
- Super! Ekstra! - rozległy się entuzjastyczne okrzyki. - Ale gdzie pojedziemy?
- Może w krzaki zapalić? - jedna propozycja. - Albo pójdziemy do monopolowego? - druga propozycja. - Albo będziemy mazać po murach? - trzecia. - Dawno nie trzepaliśmy skóry tym z sąsiedniej ulicy - dodał jeszcze kto inny.
- Ja mam lepszy pomysł - uśmiechnął się nie - mądry człowiek.
Powiedział o swoim zuchwałym zamiarze. Chłopacy chichotali, zaś dziewczyny oburzone, wstały z sedesów i biły chłopców po twarzy. Następnie złe jak chrzan opuściły toaletę - złapał je pedel, zajrzał do środka, a wtedy za palenie tytoniu przedstawiciele obydwu płci zostali ukarani.
Nadszedł dzień uroczystego apelu ku czci Józefa Piłsudskiego. Zgodnie ze swoim zamiarem chuligani rowerami uciekli spod szkoły. Pewni, że nikt ich nie ściga, zaczęli dyskutować o swoim zamiarze.
- Jesteś pewien Władek, że dobrze robimy? - spytał się jakiś nicpoń.
- Co, tchórzysz? - odparł zaczepnie Władek, który jeszcze nie był osłem.
- Nie, ale wiesz, muszę do przedszkola, po Mańkę, bo starzy będą krzyczeć.
- To idź, a my jak wrócimy, będziemy ci opowiadać o swoich przeżyciach. Będzie super! - zapewniał.
Wagarowicze wjechali w obskurną dzielnicę przedwojennej Warszawy. Zatrzymali rowery przed drewnianym, walącym się budyneczkiem. Weszli do środka przywitani przez grupę kobiet, którym dali pieniądze. Chuligani i kobiety ściągnęli ubrania. Wstyd to mówić, ale byli w domu publicznym! Władek w czasie stosunku płciowego doznawał dziwnych przeżyć. Czuł jakieś mrowienie na całym ciele, w tym na całej twarzy, oraz doznanie jakby ktoś mocno ciągnął go za uszy. Miał wrażenie, że jego palce redukują się do jednego na każdej kończynie, a paznokcie jakby zaczynały okrywać dłonie i stopy. W pośladku uczuł ukłucie i miał dziwne wrażenie...
- To tylko orgazm - uspokajała prostytutka.



Władek jednak zaniepokojony odwrócił głowę w stronę kolegów, aby zapytać się ich, czy ich odczucia są równie co najmniej dziwne. Patrzy i widzi ... osły! W jednej chwili przerażony zerwał się z łóżka i stanął na zadnich kończynach. Spojrzał na swoje ex - ręce i widzi na nich kopyta zamiast dłoni. Panika ogarnęła cały dom publiczny. Oto w XX wieku, w biały dzień, w centrum Europy, w cywilizowanej stolicy cywilizowanego kraju, żyją najprawdziwsze czarownice! Z orlimi szponami i dwoma koziołkami w oczach. Zapewne krew miały pomarańczową.
- Bierzmy czym prędzej noże i zabijmy te osły, aby tej nocy zawieźć je do Włoch - komenderowała czarownica, z którą kopulowała Władek. - Tam zrobią z nich salami.
Biedni, głupi ludzie zamienieni w osły! Któż teraz uratuje je przed niesławną i co tu ukrywać - idiotyczną śmiercią?!
Osiołki zgromadziły się przed drzwiami i przerażone wierzgały, żałując swojej decyzji. Zwierzę, zwane niegdyś Władysławem Sztuckim nie miało najmniejszej nadziei na ratunek.
Nagle -
- Jesteście aresztowane! - drzwi z trzaskiem się otworzyły i do domu publicznego wkroczyli policjanci. Lokal od dłuższego już czasu wydawał im się podejrzany.
- Ręce do góry i nie próbujcie czarować, bo mamy kamienie filozoficzne na odległość produkujące ołów pod czaszką dowolnej osoby! - mówił komendant trzymając wycelowany miedzy oczy jednej z czarownic, pistolet.
Policjanci założyli wiedźmom kajdanki i zabrali do radiowozu, zaś przypadkowi przechodnie oglądali się za golizną zatrzymanych kobiet. Komendant zastanowił się co zrobić z uratowanymi od śmierci osłami.
- Wiem, że to są ludzie zamienieni w osły, ale przecież nikt nam nie uwierzy! Nawet ich najbliższa rodzina... - trapił się dowódca stróżów porządku.
- O! Rodzina to nawet by nam głowy urwała, że jakoby żartujemy z ich tęsknoty! - wyraził obawę młodszy funkcjonariusz.
- Żal mi tych idiotów - zwierzał się komendant. - Sprośnie postąpili i zasłużyli na karę, ale nie propagujmy faryzeizmu. Wszyscy popełniamy błędy, choć akurat nie zawsze właśnie w tej dziedzinie życia ludzkiego. Współczuć należy wszystkim, także tym, którzy słusznie ponoszą karę; tym szczególnie się współczucie należy, bo ich swawole zostały ukrócone. Myślę zresztą, że teraz żałują kretyństwa, którego się dopuścili. Mądrze chyba mówię, co nie? - zakończył.
- Tak jest, panie komendancie! - z przekonaniem odpowiedział młody policjant.
Komendant Czesław Fikołan spojrzał osłom w pyski i powiedział:
- Możemy was odesłać do domu, ale tam was nie poznają, a my, mundur niebieski musielibyśmy zmienić na biały i bardziej ciasny. Wiecie co zrobimy? Mój brat należy do Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami i ma posiadłość wiejską między Józefowem a Otwockiem. Lubi zwierzaki, to i myślę, że was przyjmie chętnie u siebie.
Jak uradzono tak zrobiono. Brat komendanta, Andrzej Edmund Fikołan z radością przyjął osły (a wśród nich Mądrego Osła) i opiekował się nimi. Kolegów rozdał okolicznym chłopom, zaś ex - Władka zachował dla siebie. Po jakimś czasie pan Andrzej pojął, że jego osioł naprawdę był kiedyś człowiekiem; mówił i myślał jak człowiek.Między Fikołanem a jego osłem nawiązała się wielka przyjaźń. Człowiek pomagał osłu w uzupełnianiu zaległości, uczył go tych przedmiotów, które później Mądry Osioł wykładał Łukaszowi.  Niestety II wojna światowa oddzieliła zwierzę i człowieka. Andrzej Edmund Fikołan został zabity przez Niemców, a jego posiadłość rozgrabiona. Mądry Osioł został wywieziony do pracy w gospodarstwie bauera, lecz zdołał uciec. Błąkał się po okupowanym kraju, aż w 1941 r. wraz z Żydem Pilzsteinem przekroczył granicę Wisły i osiadł w Pawlaczycy. W podzięce za gościnne przyjęcie, Pilzstein ofiarował Mądrego Osła Panu Sołtysowi. Tu zaczęło się nowe życie niezwykłego, nieparzystokopytnego ssaka.
Kowal był najwyższym człowiekiem w Pawlaczycy - mierzył bowiem 304 cm wys. Miał gęstą, kasztanowatą brodę i wąsy, oraz nadludzką siłę. Cieszył się poważaniem mieszkańców wsi.
Szewc miał niebieskie oczy i długie blond włosy i wąsy. Obecnie niektórzy historycy powielają na jego temat rzeczy po prostu fałszywe. Ostatnio ktoś napisał, że był Niemcem i miał się jakoby nazywać Ludwig von Schwoiz, co przez samego zainteresowanego było wielokrotnie dementowane na początku lat 90 - tych XX wieku. Nie jest też prawdą, aby Ksiądz Dobrodziej kazał jego synowi za karę za nieuwagę na lekcji matematyki szyć buty dla ośmiu ministrantów. W rzeczywistości proboszcz parafii Bożego Narodzenia traktował pracę jako obowiązek a nie karę...



Wielowiekowa izolacja sprzyjała tworzeniu swoistej mitologii. Ustami dziadów, matek, babć, dziadków, bajarzy i starszego rodzeństwa malowany był niesamowity obraz świata. Wierzono, że Pawlaczycę ze wszystkich stron otacza Las pełen zwierząt, rusałek, żmijów, wodników, wąpierzy, strzygoni, diabłów, czarownic, krasnoludków, olbrzymów i innych istot, w którym każdej nocy świętojańskiej kwitnie złocisty kwiat paproci. W Lesie najgłębsza z borsuczych nor miała być otworem do piekła, zaś korona najwyższego drzewa miała być sklepieniem nieba. Las, w którego centrum znajdowała się Pawlaczyca był jakoby wyspą na nieskończenie wielkim morzu słodkiej wody przykrywającym płaską Ziemię.



Innymi wyspami miały być Rzym - siedziba papieża Mikołaja V i jego nieznanych następców, Egipt i Ziemia Święta. Ta ostatnia, ze stolicą w Jerozolimie (Jeruzalem) obejmowała Eden, tereny obecnego Izraela i innych krajów biblijnego Orientu, a nawet Ateny, Korynt, Tessalonikę, Efez, Smyrnę, Filipię, Pergamon, Filadelfię, Kolosy, Kretę i ... Hiszpanię. W centrum świata miała się znajdować Jerozolima. Ziemię Świętą od Egiptu oddzielało Morze Czerwone, którego wody miały barwę krwi potopionych w nim Egipcjan. W nocy nad wodami upiornego akwenu unosiły się błędne ogniki - pokutujące dusze wojsk faraona. W Morzu pływały ogromne ryby, smoki i węże, z których najstraszliwszy był Lewiatan, zaś na lądzie jego odpowiednikiem był Behemot - monstrualna świnia o pysku brytana, pod której nogami góry zamieniały się w doliny, a wyziewy z zębatej paszczy były zarazą,. Śmierć była osobą - kobiecym szkieletem odzianym w czarne szaty, posługującym się kosą. Osoby utopione w wodzie zostawały rusałkami w przypadku kobiet i wodnikami w przypadku mężczyzn. Władzę nad nimi sprawowała królowa Ruta - o czerwonych włosach, ognistych oczach, niebieskiej krwi, jeżdżąca na podwodnym niedźwiedziu. Słońce było ogniskiem na niebie, zaś na Księżycu w morzu mleka żyli płanetnicy - mityczne istoty kontrolujące zjawiska atmosferyczne. Niepokój budziły komety, zaćmienia Słońca i Księżyca, wybuchy supernowych i deszcze meteorów - latające na miotłach czarownice i znak katastrofy, łakomstwo Lewiatana i Behemota, przyjęcie duszy do nieba i łzy aniołów nad grzeszną ludzkością....
Wszystkich tych opowieści o cudach świata z zapartym tchem i z wypiekami na twarzy słuchał w rodzinnym domu pewien młody ministrant. Marzył, że jak dorośnie, zbada to wszystko i zobaczy na własne oczy. Należał do grupy ministrantów, spośród których proboszcz zamierzał wybrać swojego następcę. W wieku osiemnastu lat uzyskał od rodziców i swojego mistrza pozwolenie i błogosławieństwo na odbycie wędrówki poza granice rodzinnej wioski. Jako uczeń proboszcza nosił już sutannę. Kleryk przemierzał Las w kierunku północnym, w końcu zaszedł do wielkiego miasta Warszawy. Przechodził przez ulice rozmyślając o wielkiej aglomeracji. Nagle z zadumy wyrwał go ogłuszający klakson. Odwrócił się i ujrzał blisko siebie automobil, z którego wysiadł jakiś mężczyzna, coś krzyczał i machał pięścią. Powstało zbiegowisko, byli przechodnie i policjanci. Człowiek, który omal nie przejechał przyszłego Księdza Dobrodzieja był posłem Chrześcijańskiej Demokracji. Proszę sobie wyobrazić jaki byłby skandal, gdyby szanowany chadecki polityk, z szanowanej chadeckiej partii, szanowanego polityka Wojciecha Korfantego, przejechał osobę duchowną niczym komunista, czy jakiś inny zabijaka! Poseł nie panował nad emocjami.



- Oj widzi mi się, że zostanę komunistą, bo Lenin chociaż mordował ludzi, nie zachowywał się przynajmniej jak debil na drodze! - krzyczał chadek.
Niektórzy przechodnie patrzyli na niego z niechęcią. Kleryk postanowił wystąpić w jego obronie.
- Nie potępiajcie tego człowieka - mówił - on nie chciał mi nic złego zrobić, nie wiedziałem tylko, że ów wóz bez konia porusza się tak szybko... - tłumaczył.
Warszawiacy byli zaszokowani. Naszego bohatera z niezręcznej sytuacji wyprowadził miejscowy kleryk. Z taktem i uprzejmością wypytał się o przyczyny zachowania. Oto spotkanie dwóch ludzi, dwóch światów - Warszawa i Pawlaczyca nawiązują dialog. Koniec izolacji. Metropolia i prowincja razem.
Warszawski kleryk zaproponował swojemu koledze z Pawlaczycy wstąpienie do seminarium duchownego. W drodze do niego rozmawiali o następcach Mikołaja V. Pewnego razu na obiad podano ziemniaki. W Pawlaczycy nikt jeszcze nie jadł takiej potrawy.
- To są ziemniaki, część jadalna to bulwa rosnąca pod ziemią, z niej wyrasta nowa roślina - tłumaczył jego kolega.
Dalsza rozmowa dotyczyła pomidorów, papryki i kukurydzy, a także bawełny i innych pożytecznych roślin z Nowego Świata. Nasz bohater poznawał przedwojenny świat, czytał książki religijne i naukowe, prowadził amatorskie uprawy ziemniaków i innych roślin nieznanych w Pawlaczycy. Był człowiekiem głęboko wierzącym, uprzejmym i inteligentnym. W szóstym roku nauki w seminarium, klerycy pojechali do Rzymu, gdzie sam Ojciec Święty udzielił im święceń kapłańskich. Tam Ksiądz Dobrodziej w rozmowie z papieżem opowiedział o swojej wsi, a Namiestnik Chrystusowy życzliwie go wysłuchał i pochwaliwszy zamiar modernizacji, udzielił błogosławieństwa.
Ksiądz Dobrodziej powrócił do Pawlaczycy.
Tymczasem umarł poprzedni proboszcz na tydzień przed jego powrotem. Przed śmiercią polecił, aby nieobecny kleryk został jego następcą. Kiedy wrócił, wiec przekazał mu postanowienie zmarłego. Z tłumu wyszła ośmioletnia wówczas Lawendycja i dała nowemu proboszczowi perukę z owczej wełny, bowiem wyłysiał jeszcze przed podróżą do Warszawy. Po Mszy Świętej chłopi zaczęli zasypywać swojego duszpasterza pytaniami o świat.
- Czy dobrodziej widział Papieża? Czy daleko jest stąd do Rzymu?
- Gdzie leży Jerozolima?
- Czy za życia można dojść do Raju?
- Czym różnią się żmije z Malty od naszych?
- Czy Lewiatan jest groźniejszy niż Behemot?
To tylko niektóre z zadanych pytań. Ksiądz Dobrodziej nie wiedział nawet od czego ma zacząć. Z kieszeni sutanny wyciągnął mapę świata i tłumaczył.
- Tu leży Rzym - pokazywał - a tu Jerozolima. Tu leży Damaszek, a ten kraj to Turcja - dawna Azja Mniejsza, gdzie leżały Efez i Galacja. Nasza wioska leży między Warszawą a Konstancinem - Jeziorną. Warszawa jest stolicą Polski - kraju między Wartą, a Dźwiną i Zbruczem, a my jesteśmy Polakami...
Chłopi słuchali z zapartym tchem, chociaż wiele rzeczy było dla nich nowością.
- To jest mapa - tłumaczył - ludzie spoza naszej wioski używają takiej aby przedstawiać na płaskiej powierzchni to co widać z wysoka.
Chłopi słuchali z podziwem.
- Przez ten czas kiedy my byliśmy odizolowani od świata, świat rozwijał (czy może ,,zwijał''?) się bez nas, a my bez niego. Teraz żyjemy na różnych poziomach. Czas to zmienić.
- A czy Ojcem Świętym nadal jest Mikołaj V? - spytało się jakieś dziecko.



- Nie - zaprzeczył Ksiądz Dobrodziej - obecnie na Stolicy Piotrowej mamy Piusa XI. To on udzielił mi święceń kapłańskich. Mówiłem Ojcu Świętemu o was; przysyła nam swoje błogosławieństwo przeze mnie.
Chłopi uklękli i otrzymali dar od papieża.
- Również mam dla was prezent - powiedział  tajemniczo Ksiądz Dobrodziej i poszedł na plebanię.
- Co to może być? - pytali się chłopi. - Może z Egiptu, Warszawy, albo z ... Turcji ...
- To jadłem w Warszawie - powiedział Ksiądz Dobrodziej wskazując na worek ziemniaków.
Wieśniacy z ciekawością pochylali się nad workiem i uważnie brali do ręki brązowe bulwy.
- Ziemniaki je się ugotowane, usmażone, lub pieczone - tłumaczył Ksiądz Dobrodziej.
Potem pokazywał im torbę z pomidorami, kukurydzą i papryką, częstował bananami i mandarynkami. Otworzył jakąś książkę i pokazał ryciny przedstawiające indyki, świnki morskie, perliczki, pawie i złote rybki, czyli karasie złociste. Powoli zbliżał się wieczór.
- Zanim się pożegnamy, nauczymy się pieśni, będącej symbolem polskości. To jest tzw. ,,hymn''. Jego tytuł brzmi ,,Mazurek Dąbrowskiego''. - Ksiądz Dobrodziej zaintonował: -
- ,,Jeszcze Polska nie umarła, kiedy my żyjemy, co nam obca moc wydarła, szablą odbijemy...''
Chłopi nigdy nie słyszeli tej pieśni. Słuchali niczym zaczarowani, a niektórzy samemu nie wiedząc dlaczego mieli łzy w oczach.
- ,,Na to krzykną wszystkie głosy: 'Dosyć tej niewoli, mamy racławickie kosy, Kościuszkę Bóg pozwoli'''.
Zapadł wieczór i chłopi serdecznie pożegnawszy się ze swoim nowym proboszczem powrócili do zagród. Zgodnie z planem Ksiądz Dobrodziej rozpoczął modernizację Pawlaczycy. Zaprowadził uprawy ziemniaków, kukurydzy, pomidorów. Wybudował szkołę i sprowadził podręczniki z Warszawy. Stamtąd sprowadził też lekarza, aby propagował higienę i leczył chłopom kołtuny. Planował wprowadzenie jeszcze wielu innych potrzebnych reform, ale wstrzymała je inwazja Niemców na Pawlaczycę w 1943 roku. Ksiądz Dobrodziej był świetnym kaznodzieją i spowiednikiem, wyznającym zasadę, że trzeba ,,nienawidzić grzech, ale kochać grzesznika''. Krzewił odmawianie Różańca i nawoływał do ochrony przyrody. Pragnął we wszystkich przejawach życia realizować wolę Bożą co często podkreślał. Zmarł w roku 2000 i niejeden chłop z Pawlaczycy zastanawiał się nad potrzebą wyniesienia go do chwały ołtarzy.



Żyd Pilzstein ubierał się na czarno; nosił jarmułkę, chałat i filakterię na prawej ręce. Miał siwe włosy i pejsy, nos był długi i noszący ślady po ospie. Jego żuchwa była dłuższa od szczęki górnej - podobnie jak u austriackiej dynastii Habsburgów. Wielu wybitnych ludzi było pochodzenia żydowskiego, ale żeby Habsburgowie?! W polskiej mitologii narodowej król Kazimierz Wielki miał mieć romans z Żydówką, więc czy coś podobnego nie mogło się zdarzyć kiedyś w Austrii, ewentualnie Hiszpanii, Niderlandach, Czechach, na Węgrzech, czyli tam gdzie kiedyś rządzili Habsburgowie? Ci co uważnie czytali ,,Mistrza i Małgorzatę'' wiedzą zapewne, że Korowiow zwany Fagotem wywodził główną bohaterkę od francuskiej królowej o tym samym imieniu. Czy czasem nie miał racji? Uczeni dowiedli, że początkowo ludzie mieli tylko jedną grupę krwi - dalszy podział wytworzył się pod wpływem kazirodztwa. Nasze geny pochodzą (jeśli nie od jednej) to przynajmniej od kilku kobiet. Takie są fakty. Więc kto wie?
Chcąc odwdzięczyć się chłopom z Pawlaczycy za uratowanie przed Niemcami, Pilzstein otworzył karczmę o nazwie Chlew Pijacki, rychło jednak pożałował swojego wyboru, do czego jeszcze wrócimy.



Państwo Anna i Lech Czarni mieli kilkoro dzieci; Janka, Wicka, Wacka i roczną córeczkę Kunegundę. Janek był najstarszy. Pewnego razu ,,buszował'' po kuchni, aż wylał na siebie zupę. czarny garnek wpadł mu na głowę i swoją zawartością spalił skórę i włosy, oraz oślepił jedno oko. Biedny chłopiec wzbudził żal i trwogę rodziców. Kowal pierwszy pospieszył na ratunek - schłodził rozpalony garnek. Nikt nie mógł go jednak usunąć z głowy. Kowal wywiercił w garnku otwór ba oko, otwory słuchowe, nozdrza i usta. Pokarmy i napoje chłopiec spożywał odtąd przez rurę. Rodzice go kochali, ale nikt nie chciał przyjąć chłopca na terminatora. Spotykał się też z dyskryminacją ze strony rówieśników. Czuł samotność i odrzucenie z powodu braku akceptacji dla swojej odmienności. Drugim przełomem w jego życiu było przybycie do Pawlaczycy Zecera.
- To pan pisał Biblię? - pytała się Anna Czarna. - Ksiądz Dobrodziej nic nam nie mówił o tym!
- Ja nie piszę książek, tylko je poprawiam - zaprzeczył Zecer. - W księdze historii i polityki wydrukowano wiele błędów, a ja zamierzam poddać je korekcie - powiedział tajemniczo.
- A mógłby pan wziąć naszego syna na terminatora? - zapytał się Lech Czarny.
Tak, przyprowadźcie go - poprosił Zecer.
- Janek, chodź proszę, ten pan chce ciebie widzieć - zawołała mama.
Przed Zecerem stanął nieśmiało chłopiec z czarnym garnkiem zakrywającym głowę.
- Chcą byś był moim terminatorem, a ja cię uczynię eksterminatorem. Eksterminatorem światowego kułactwa - mruczał pod nosem, głośniej zaś dodał:
- Oczywiście, chcę aby był moim uczniem.
Rodzina pożegnała się z synem przy figurze Maryjnej na rozstajach dróg. Zecer zabrał Janka do Warszawy. Tam lekarze zdjęli mu garnek z głowy i zdezynfekowali rany. Ocalałe oko okryli monoklem. Czarny prosił jednak, aby pozwolono mu nosić garnek na głowie, nasuwał mu bowiem wspomnienia z rodzinną wioską. Za przykładem majstra, terminator wstąpił do KPP, a w 1930 r. do Kominternu. Z czasem stracił wiarę w Boga, którego Zecer czynił winnym jego nieszczęścia. W 1939 r. kolaborował z Sowietami w Kobryniu, ale nie zdobył ani bogactw, ani urzędów, te bowiem przypadły komunistom pochodzenia żydowskiego i w mniejszej części także białoruskiego. Na własną prośbę został przeniesiony na front do Finlandii, gdzie ubił wielu jej obrońców, bohatersko stających w obronie swojego państwa. Brał udział jeszcze w wielu bitwach, w tym również pod Stalingradem, gdzie wśród Niemców wytworzyła się krwawa legenda straszliwego ,,Schwarzkopfa'', który dusił ludzi z taką łatwością jakby łamał patyki. Jeszcze w latach 80 - tych XX wieku w RFN okazało się z przeprowadzonego sondażu, że opiekunki do dzieci najczęściej straszą je: ,,Jak będziecie niegrzeczne, przyjdzie po was Schwarzkopf aus Stalingrad''... Po wojnie Jan Czarny znów znalazł się w Polsce. Był rok 1945, a państwo Czarni z tęsknotą oczekiwali powrotu syna. A ten wrócił. Z czarnym garnkiem na głowie, złotym medalionem z wizerunkiem Lenina na szyi, karabinem maszynowym w dłoni, cały ubrany na czerwono.
- Syny, wróciłeś! - krzyknęli rodzice. - Gdzieżeś ty bywał, czego się nauczyłeś? - pytali.
- Wielka rewolucja potrzebuje wielkiej krwi. Wybaczcie... - mówił z trudem. - Kochaliście mnie i ja was kocham, ale muszę to zrobić, aby na świecie zapanował pokój, zwyciężył socjalizm, aby wyzwolić klasy pracujące, niech Historia przyjmie ofiarę z waszego życia... - nie mógł dalej mówić.
Wziął karabin maszynowy i zastrzelił rodziców, potem zaś rodzeństwo.
- O wolności, ileż zbrodni popełnia się w twoim imieniu - pomyślał smutno.
Z kieszeni wydobył laskę dynamitu i rzucił go w kąt izby. Następnie zniknął w wielkiej chmurze dymu, ognia i siarki. Przeniósł się do Warszawy. Dom państwa Czarnych wyleciał w powietrze. Biedna kobieta - nie wiedziała, że ten komu oddała syna, już niedługo miał stać się jednym z największych zbrodniarzy w dziejach świata.

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Czy psychopata może być zbawiony?

Dawno, dawno temu, gdzieś na ziemiach polskich pod zaborem pruskim, w ubogiej wiosce, żył sobie pan Atanazy Konida. Był psychopatycznym mordercą; zabijał ludzi, aby kolekcjonować ich zęby. Najpierw mordował zwierzęta, potem uśmiercił ojca, matkę i rodzeństwo. Po tej zbrodni przyszły następne, i jeszcze następne. Nie miał dla nikogo litości, dawno przestał się modlić i chodzić do kościoła. Miłość zdawała się na zawsze opuścić jego serce. Chłopi bali się go i nawet najlepsi spośród nich, życzyli mu śmierci. Jednak pruska administracja nie robiła nic, aby go powstrzymać, bowiem zaborcy we współpracy z psychopatą widzieli szansę skuteczności realizowania polityki antypolskiej. Jednak od jakiegoś czasu, Panem Konidą zaczęły targać wyrzuty sumienia, ujawniające jego samotność i brak miłości. Ich wpływ mógł być bardzo różnorodny - alkoholizm, nawrócenie, samobójstwo ...



Pewnego razu przed Panem Konidą stanął diabeł, aby nie dopuścić do nawrócenia. Psychopata od dawna marzył, aby móc zabijać więcej osób za pomocą czarodziejskiej siekiery, a teraz właśnie miał ją otrzymać i z jej pomocą wymordować ludzkość. Warunkiem było podpisanie krwią cyrografu.
- A to ja głupi, aby sobie palec rozcinać, kiedy mogę podpisać krwią od trupów, które trzymam w szopie? - mówił Pan Konida.
- O nie - zaprzeczył diabeł - oni już nie żyją i mnie nic do nich, część u mnie, część gdzie indziej. Musisz użyć swojej krwi, nie dlatego, że jest symbolem życia, ale dlatego, że jako część, symbolizuje całość; część twego ciała będzie symbolizować twoje ciało i duszę...
Pan Konida chcąc - nie chcąc nakłuł palec, aby złożyć podpis na pergaminie.
- Daj, ja podpiszę - mówił diabeł, bał się bowiem, że Pan Konida może się podpisać znakiem krzyża, jak to wówczas robili analfabeci, do których należał.
- Jak cię nazywają? - spytał.
- Ko - ni - da A - ta - na - zy -dyktował psychopata.
Wieśniak otrzymał siekierę, ale demon postawił kolejny warunek.
- Będzie twoja, jeśli się ze mną zmierzysz i mnie pokonasz, bo tak stoi w umowie.
Pan Konida zadufany w swoją siłę, podjął walkę na siekiery. Z jednej strony młody, rudowłosy chłop o nosie podobnym do kartofla, z drugiej demon w długim, czarnym płaszczu. Nagle siekiera wypadła z dłoni Pana Konidy, która obficie broczyła krwią. 
- Przegrałeś bydlaku! - triumfalnie wrzasnął diabeł i zarzucił Pana Konidę na plecy niczym worek. Wtedy Pan Konida zrozumiał, że zmarnował całe doczesne życie...
Czuł wielką gorycz, lecz wiedziony jakimś głosem, sięgnął ręką do kieszeni i znalazł tam ... różaniec, zrabowany zamordowanemu niegdyś księdzu. Nigdy się na nim nie modlił, ale podobał mu się od strony estetycznej. Planował sprzedać go na rynku, aby mieć pieniądze na broń palną. Teraz zaś jego duszę ogarnęła wielka potrzeba modlitwy. Nawet się nie spostrzegł jak dusza i ciało zaangażowały się w wypowiadanie ,,Zdrowaś Maryjo...'' Przerażony i wściekły diabeł rzucił nim jak workiem kartofli o ziemię, aż doszło do zniszczenia rdzenia kręgowego. Pan Konida umarł z modlitwą na ustach.



Na ogół literaci opisują tylko doczesne życie swoich bohaterów, jednak postaram się zrekonstruować pośmiertne losy Pana Konidy. Zobaczył przed sobą Matkę Boską. To Ona go ocaliła. 
- Tyś moim Ocaleniem! - wzniósł ręce i wykrzyknął entuzjastycznie. 
Maryja patrzyła na niego ze smutkiem i macierzyńską miłością.
- Im większa nędza, tym bardziej zasługuje na Miłosierdzie - mówiła - lecz nic nieczystego nie wejdzie do Królestwa Mojego Syna. Musisz się oczyścić, odbyć pokutę. 
- Przyjmę wszystko czym mam być oczyszczony - zadeklarował Pan Konida.
Został przeniesiony do czyśćca, na samo jego dno. Żadna z dusz nie wiedziała jak długo ma trwać jej pokuta. Cierpiały w niewyobrażalny sposób, lecz chwaliły Boga, bo wiedziały, że prawdziwa miłość zsyła katharsis, a te nieraz wymaga bólu, bo ,,wolność krzyżami się mierzy''. Przychodzili tu Maryja i Michał Archanioł zabierając w swoje święta wiele dusz, zaś codziennie w otchłań spadały krople krwi - była to Krew Chrystusa ofiarowana na każdej Mszy Świętej. I znów dusze zostawały uwolnione. Pan Konida radował się z każdego przybycia Maryi, będącego ulgą w jego cierpieniu, ale nie mógł widzieć Boga - do czasu aż wszystko odpokutuje. Widział jak dusze ulatywały do Nieba uwalniane modlitwą.



,,Ojcze Przedwieczny, ofiaruję Ci, najdrogocenniejszą Krew Boskiego Syna Twego, Pana naszego Jezusa Chrystusa w połączeniu ze wszystkimi Mszami Świętymi na całym świecie dzisiaj odprawianymi, za dusze w czyśćcu cierpiące, za umierających, za grzeszników na świecie, za grzeszników w Kościele powszechnym, za grzeszników w mojej rodzinie, a także w moim domu. Amen''. 



Gdy Pan Konida słyszał te słowa, tysiąc dusz wespół z nim cierpiących, zgodnie z obietnicą Chrystusa złożoną św. Gertrudzie Wielkiej zostawało uwolnionych. Tu każdego dnia przekonywał się naocznie o ogromie Bożej miłości, którą na ziemi docenił dopiero w ostatniej godzinie życia. Dusze przychodziły i odchodziły, świat doczesny zmieniał się jak w kalejdoskopie, a ciężka pokuta Pana Konidy trwała długo. Do czasu...
- Przed tobą ostatni etap oczyszczenia - mówiła Maryja - zostaniesz napełniony tęsknotą do Boga, której wcześniej nie znałeś, abyś uchronił inne dusze przed powtórzeniem swoich błędów. Pójdziesz w świat XX wieku, do ubogiej polskiej wioski - chcę abyś został ojcem chrzestnym dziecka człowieka, którego ci wskażę.
- Zrobię wszystko co będzie Twoją wolą - odparł z pokorą Pan Konida.
Było to ok. 1800 roku. 

sobota, 24 sierpnia 2013

,,Pawlaczyca''

,,Pawlaczyca’’ jest napisaną przeze mnie w 2003 r. (od marca do sierpnia) powieścią historyczno – fantastyczną. Zalążek tej fantazji pojawił się w moim umyśle już w 1999 r., a pierwszą sceną była walka na siekiery Pana Konidy z diabłem Astarotem, zainspirowana pojedynkiem młodego Obiego van Kenobi z Darthem Maulem. Na lekcji języka angielskiego w gimnazjum zacząłem pisać walentynkowe wypracowanie o miłości Heńka do Lawendycji, lecz pani nauczycielce nie spodobało się ze względu na … nóż wystający z głowy Lawendycji. W pierwszej klasie liceum na języku polskim napisałem słowa Pana Sołtysa: ,,Zasługujecie na śmierć, lecz jej nie dostaniecie, bo to nie my jesteśmy dziadowscy. Idźcie do Warszawy i powiedźcie swojej Partii, że oto w całym zniewolonym przez was świecie nadchodzi powrót wolności''! Bardzo spodobało się to polonistce, pani Evie ov Viviex, która pochwaliła mnie przed całą klasą.



Tytuł powieści jest nazwą wymyślonej przeze mnie zacofanej, polskiej wsi, leżącej jakoby między Warszawą, a Konstancinem – Jeziorną. Pochodzi ze starokrasnego ,,Pavlacica'', czyli Paulina, bowiem jeden z XIII – wiecznych założycieli wsi nazwał ją na cześć żony (dla porównania: ,,Pavlas'' znaczy Paweł). Czas akcji obejmuje cały okres PRL – u, aż do 1990 r. Wieś zostaje założona w XIII wieku przez skłócone ze sobą rycerskie rody Gruszków i Pietruszków, zaś historia nawrócenia psychopaty; Pana Konidy rozgrywa się w 1800 r. Miejscem akcji jest przede wszystkim tytułowa wieś Pawlaczyca, a także Warszawa, Moskwa, Rzym, a nawet Czyściec, w którym pokutował Pan Konida, Piekło, dokąd udał się komunista Jan Czarny, aby pożyczyć od Śmierci kosę potrzebną do rozprawy z chłopami, oraz Niebo, gdzie Anioły modliły się do Boga za autystycznym rodzeństwem Stasiem i Faustynką de Slony.
,,Pawlaczyca'' dzieli się na trzy części: ,,Słomiane wojny'', ,,Dziadostwo kontratakuje'' i ,,Powrót wolności''. Pierwsza część obejmuje przedział czasowy od 1800 r. (nawrócenie Pana Konidy) do lata 1950 r. (zwycięska bitwa na łące przed domem Pana Sołtysa chłopów z Pawlaczycy z Dziadostwem, czyli tajną, międzynarodową organizacją komunistyczno – satanistyczno – masońsko – terrorystyczną). Część druga dotyczy lat 1950 (nieudany miesiąc miodowy Heńska i Lawendycji w Warszawie) do 1978 (wybór Karola Wojtyły na papieża). Akcja części trzeciej rozgrywa się w latach 1979 (pielgrzymka bł. Jana Pawła II do Polski) aż do roku 1990 (radosna manifestacja chłopów z Pawlczycy w Warszawie, śpiewających: ,,My chcemy Boga, Panno święta...'').



Jak łatwo zauważyć, najważniejszym źródłem inspiracji była dla mnie trylogia ,,Gwiezdnych Wojen''. Żeby się Czytelnik przypadkiem nie zgorszył, spieszę wyjaśnić, że w mojej trylogii Bóg jest osobą, a uprawianie magii zostało ukazane w złym świetle (podkreśliłem silną antynomię cudu i magii). Wielu bohaterów mojej trylogii ma swoje odpowiedniki w filmowej sadze. I tak pierwowzorem Pana Konidy był Obi van Kenobi, diabła Astarota – Darth Maul (imię demona zaczerpnąłem z ,,Kordiana'' Juliusza Słowackiego), Łukasza Skyjłyckiego – Luke Skywalker, jego siostry Lawendycji – księżniczka Leia, Mądrego Osła – mistrz Yoda (a nie Osioł ze ,,Shreka'' jak ktoś mógłby pomyśleć), Stracha na Wróble – robot C3PO (nie ma nic wspólnego ze Strachem z ,,Czarnoksiężnika z Krainy Oz''), Kosza na Śmieci – robot R2D2, mołdawskiego przemytnika Heńka de Slony – Han Solo, jego psa Czubka; rasy owczarek nizinny Wookie Chewbacca, kapitana Jana Tadeusza Sadłowskiego – Jabba, towarzysza Jana Czarnego – Darth Vader (Jan Czarny ubierał się na czarno i nosił na głowie czarny garnek), towarzysza Jerzego Plaptoniusa z Dziadostwa – Imperator Palpatine, Murzyna Bartłomieja Bambo – Lando Calrissian, ,włoskiego przewodnika Renzo Jardualo – Jar – Jar. Odpowiednikiem Imperium jest Dziadostwo, czyli Socjalistyczny Czarny Zakon Dziadostwa Polskiego, Gwiazda Śmierci była pierwowzorem bojowej maszyny Ula Śmierci, zniszczonej przez Łukasza Skyjłyckiego, zaś odpowiednikiem statku kosmicznego ,,Milenium Falcon'' był bojowy samochód Pana Sołtysa – Ruskomobil, wzorowany ponadto na Batmobilu – samochodzie Batmana. Pawlaczyca'' jest więc jak można zauważyć parodią ,,Gwiezdnych Wojen''. Inspirowałem się ponadto ,,Chłopami'' Władysława Reymonta, ,,Mistrzem i Małgorzatą'' Michaiła Bułhakowa (czarownice z Warszawy były piękne i miały skórę rozpaloną jak w gorączce, co upodabniało je do Małgorzaty po użyciu kremu Azazella, opis bezalkoholowego wesela Heńka i Lawendycji, kiedy to leśne zwierzęta grały na różnych instrumentach w sposób zamierzony przypomina rozdział ,,Wielki bal u szatana'', zaś syn Dymitra i Nataszy Symetajovów otrzymał imię Mateusz na cześć Mateusza Lewity), ,,Ferdydurke'' Witolda Gombrowicza (słowa ,,traktor, traktor, traktor'' zamiast ,,pupa, pupa, pupa''), ,,Pana Tadeusza'' Adama Mickiewicza (nazwy zawodów i urzędów traktowane jak imiona np. Pan Sołtys, Kowal, Szewc, Ksiądz Dobrodziej,Sadownik, Żołnierz, Stara Babucha, Towarzysz Pogranicznik, a nawet … Wielki Podsnajperzy), ,,Krzyżaków'' Henryka Sienkiewicza (przedbitewne pieśni - ,,Te Deum laudamus'' i ,,Międzynarodówka''), ,,Biblii'' (kiedy po bitwie Pan Sołtys uciął brzytwą ramię wziętemu do niewoli Towarzyszowi Pogranicznikowi, Ksiądz Dobrodziej uzdrowił okaleczonego komunistę, mówiąc: ,,Kto brzytwą wojuje, od brzytwy ginie''), do objawień św. Faustyny Kowalskiej i św. Henryka Suzo, do mitologii słowiańskiej, a nawet do … filmu ,,Matrix'', bajek o Kreciku, krasnalu Hałabale i Pszczółce Mai. Zarówno pan Voytakus ov Viernitis jak i moja Mama uważają, że wieś Pawlaczyca przypomina Wojsławice, wieś Jakuba Wędrowycza; bohatera stworzonego przez Andrzeja Pilipiuka. Jest to jednak podobieństwo przypadkowe, bowiem ,,Pawlaczycę'' napisałem wiele lat przed zapoznaniem się z twórczością Największego Piewcy Wsi Polskiej od Czasów Reymonta.
Bohaterowie, do których należą również anioły i diabły, dzielą się na trzy kategorie:
a.) Postaci historyczne: Maryja, Bolesław Bierut (występuje też pod określeniem Zecer), Józef Stalin, Władysław Gomułka, prymas Stefan Wyszyński, bł. Jan Paweł II, Leonid Breżniew, Wojciech Jaruzelski i Lech Wałęsa określany jako Mąż Stanu.
b.) Postaci prawdopodobne: chłopi z Pawlaczycy i mordujący ich komuniści z Dziadostwa.
c.) Postaci fantastyczne i alegoryczne: warszawskie czarownice – prostytutki, które zamieniały ludzi w osły, by ich potem przerabiać na salami, Mądry Osioł – młodzieniec zaklęty w osła, żmij, rusałki, których królową była czerwonowłosa Ruta jeżdżąca na podwodnym niedźwiedziu Arvocie Baldasie, wodniki, krasnoludki, w tym sam Hałabała, ożywione przedmioty – Strach na Wróble i Kosz na Śmieci, kosmici z planety Nopez, mówiące zwierzęta np. Tygrys Uszatek, pantera śnieżna Yrbos, gepard Akko Jubastin, czy niedźwiedź himalajski Utaran Pradeškin, który napisał książkę o reporterach, Śmierć, która zakochała się w towarzyszu Janie Czarnym, pożerająca niemowlęta mamuna Evcelma ov Taurayakova, piękne, leśne kobiety Anej e Rion i jej siostra Ayisaka (ich pierwowzorem były siostry ov Blackeyove), Pszczółka Maja, która sporządziła dający długowieczność miód z kwiatu paproci, oraz Głupota, która przedstawiła się Mężowi Stanu jako Ewa Reltih – Nilats i wysłała go na obrady Okrągłego Stołu.
Pisząc ,,Pawlaczycę'' chciałem przekazać takie wartości jak pochwałę Bożego Miłosierdzia, kultu Maryjnego, a zwłaszcza odmawiania Różańca – wspaniałej, choć wymagającej modlitwy, której sam wiele zawdzięczam, patriotyzmu i jakże polskiego umiłowania wolności, trzeźwości, a nawet abstynencji. Chciałem przekazać wiarę, że Dobro zwycięża, choć do ostatecznego zwycięstwa wciąż jeszcze daleko, oraz to, że w każdym narodzie są ludzie dobrzy i źli, i że każdy może się zmienić. Potępiłem systemy totalitarne, satanizm, masonerię, okultyzm, aborcję, alkoholizm, rasizm, szowinizm, w wielu miejscach szedłem pod prąd politycznej poprawności. Chłopów opisałem z – mam nadzieję, że tak zostanie to odebrane – życzliwym humorem. W prowadzonej przez Żyda Mojżesza Pilzsteina karczmie o jakże wdzięcznej nazwie ,,Chlew Pijacki'' wznoszą toasty za … trzeźwość, a raz Pan Sołtys powiedział, że jest … trzeźwy inaczej. Są to ludzie mający swoje wady, ale w gruncie rzeczy dobrzy i skrywający w sobie zaskakujące pokłady męstwa. Jest to najbardziej chrześcijańska książka jaką kiedykolwiek napisałem.
Kończąc chciałbym zaprezentować opinie paru osób o mojej powieści: ,,Jest to książka o Kościele i polityce'' – moja ś. p. Babcia. ,,Porno i przemoc'' – powiedział o niej mój kolega z liceum Kristoferianus ov Musteliani, czym bardzo się rozczarowałem, bo miałem nadzieję, że jej lektura pomoże mu pojednać się z katechetą, o. Markusem ov Cosiarem. ,,G... ko z twarożkiem'' i ,,Młodzieńcze wariacje Tadeusza Klarowskiego o Polsce'' – skomentował nauczyciel matematyki, pan Andreus ov Mysjoravić. Rozczarowałem się tym, że mojego kolegę z liceum, Pavlasa ov Sadicia najbardziej zainteresowała sprawa, jak wyglądałby seks z czarownicą.

Śniło mi się, że:

- Pan Sołtys z Pawlaczycy był władcą Tmu – Tarakanu,
- Pan Sołtys mówił, że ,,ruski miesiąc popamiętam’’ za to, że umieściłem go w powieści fantastycznej, podczas gdy on wolał, abym napisał o nim w utworze realistycznym.