,,Ptaszki odleciały'' – Wiłkokuk
Oto
żywot Dzięcioła (Picus,
Dendrocopas),
króla słowiańskiego. Władał Rudavami, na ziemiach późniejszej
Bohemii. Nie wdał się ani w ojca Litomira IV, ani w dziada
Litosława II, ani też w żadnego ze swych przodków – władców
walecznych i szlachetnych. Przeciwnie.
,,Od lat dziecinnych, usposobienia był złośliwego. Jako niemowlę gryzł pierś matczyną, później zaś dokuczał wszystkim wokoło. To kopał psy i koty, wyrywał pióra z ogonów pawi, kradł przysmaki z kuchni, tłukł naczynia, zabierał kąpiącym się w rzece siostrom sukienki i uciekał z nimi na drzewo, pomalowany sadzą straszył młodsze dzieci. Zakradał się do piwnicy, by w tajemnicy przed dorosłymi kosztować wina, gryzł, bił i obrażał swoich nauczycieli, bił i kopał dziewczynki, nikogo się nie słuchał. Z wiekiem stawał się coraz gorszy. Matkę nazywał idiotką, ona zaś tak kochała swego jakże rozpieszczonego syna, że miast go zbić, lub nakrzyczeć nań – liczyła do dwudziestu. Dzięcioł przez Greków zwany Picusem, kłamał ile tylko się dało, niczym pewna dziewczynka, która przeżyła liczne, niezwykłe przygody. Jeszcze jako dorosły potrafił w trakcie uczty, czy audiencji zdjąć nagle spodnie i zacząć na oczach wszystkich pieścić swoje członki sromne, nie mówiąc już o tym, że z upodobaniem bekał, mlaskał, siorbał, drapał się po całym ciele i wypuszczał gazy. Klął jak szewc. Stronił od łaźni, choć zżerały go wszy i od ćwiczeń cielesnych, aż stał się gruby jak wieprz. Wobec niewiast był grubiański; damy dworu – córki żerców i witezi klepał po pośladkach i znienacka łapał za piersi, albo też przy posłach innych królów zadzierał im suknie szczerząc przy tym zęby. Nikogo nie szanował, nawet siebie. Dla zabawy bił pięścią po twarzy błaznów i chłopów, z nudów palił pola i stodoły, porywał dzieci i zamykał je w ciemnej komórce, każąc rodzicom w ramach okupu pełzać nago dookoła stołu. Co dzień był pijany; mieszał piwo, wino, miód, wódkę i cydr, po czym żłopał je w astronomicznych wręcz ilościach, karząc na gardle tych, co odmawiali dotrzymania mu towarzystwa w piciu. Lubił wyśmiewać się i upokarzać kaleków; ślepców wrzucał do błota, chromych kazał tłuc kijami. Nie dbał ani o rządzenie państwem, ani o kult Ageja i Enków, za to co dzień brał sobie do łoża parę coraz to młodszych kochanek, które nie dość, że gwałcił, to jeszcze gryzł do krwi ich piersi. Choć w dzieciństwie pobierał nauki 'obiecada', nie czytał żadnych książek, nawet kucharskich. Wszelka nauka i sztuka były mu obojętne, choć lubił posłuchać jak jego murzyńscy niewolnicy bili dłońmi w afrykańskie bębny tam – tamy ze słoniowych uszu, czyniąc niewyobrażalny hałas. Popadał w histerię na myśl o najmniejszym zadrapaniu. Inni królowie Słowian mieli jego samego i jego kraj w głębokiej pogardzie. Zasłynął dziwacznymi powiedzeniami: 'rydwan – dziupla' ,'Tatra urodziła się w nozdrzach Rykara' 'smutasy nie mogą jeździć konno' 'Esus przełóż' i 'Esus wejdź na kapelusz', poza tym nie powiedział jednak nigdy nic sensownego. […]''
-
pisał w księdze ,,Żywoty
równoległe''
Sławuta Ambaras Gorajczyk, przyjaciel i korespondent Plutarcha z
Cheronei.
*
Jażevczanie
nie szukali zwady z ludźmi, ani ludzie z nimi. Stworzenia te wyszły
na świat z łona Dziewanny Šumina
Mati (albo Mokoszy) w erze czwartej. Miały postać podobną do
borsuczej (borsuk po staropolsku nazywał się ,,jaźwiec'',
po czesku zaś - ,,jażevec
lesne''),
lecz wzrostu i rozumu były ludzkiego. Mieszkały w głębokich i
rozległych norach (jaźwach)
ze smakiem wyposażonych w meble, książki, porcelanę, broń nad
kominkiem, bujane fotele, globusy, zegary zajęczańskiej roboty, czy
skóry wilków i rysiów na podłodze. Jedli to co ludzie i to co
borsuki. Ich sen zimowy nie był twardy jak u susłów, jeno często
się zeń budzili, po spacerować po ośnieżonych lasach.
Dzięciołowi
nie dość było naprzykrzać się ludziom, dokuczał też innym,
starszym rasom. Obrzucał kamieniami południce i rusałki,
rozdeptywał krasnoludki, napastował też Jażevczan. Wbił sobie do
głupiej swej głowy, że będzie rozkopywać ich nory, szukając w
nich srebrnych i złotych monet. Na nic się zdały napomnienia
doradców, obawiających się wojny domowej. Gdy król na coś się
uparł, żadna siła na ziemi czy w niebie, świecie podziemnym, w
morzu, czy wśród gwiazd nie mogła go powstrzymać. Nadęty jak
balon uzbroił swoich wojów w łopaty, łomy i kilofy, po czym
ruszył do lasu. Gdy jego łowcy odnalazł jedną z nor
jażevczańskich, Dzięcioł Litomirovic nakazał ją rozkopać, zaś
jej mieszkańców, stawiających opór – pozabijać. Już cieszył
się na myśl o wypychaniu worków monetami, niczym Szkielca
znajdujący jeszcze jedną kość do budowy swego stosu pogrzebowego,
jednak Jażevczanie nie dali sobie w kaszę dmuchać. Mając spore
doświadczenie w walkach ze strzygami i wilkołakami, chwycili za
żelazne morgensterny, maczugi, korbacze – oręż Hunów, młoty,
topory i włócznie, swe grube skóry dodatkowo osłonili kolczugami
i kirysami, po czym wybiegli z nory jak abaasy z białopolskich
podziemi, gniewnie fukając i prychając. Po krótkiej walce,
Jażevczanie, w Analapii zwani Jaźwiczami, rozgromili ludzi i
puścili ich wolno bez broni, zbroi, świecących gołymi rzyciami.
Owa kara nie ominęła samego króla Rudavy, wydzierającego się ze
strachu jak ranny szympans. Po powrocie na zamek, upokorzony król
Dzięcioł począł karać wbiciem na pal wszystkich mogących
opowiedzieć o tej jakże niefortunnej przygodzie. Jednak i tak
ćwierkały o niej wróble na dachu, przeto o tym co wówczas zaszło,
wiemy do tej pory.
*
,,Jego [Stanisława Byczyńskiego] pijana czeladź chętnie strzelała z łuku do lecących na miotłach czarownic. Te zaś zemściły się, wysadzając w powietrze Taurovo za pomocą wybuchowych eliksirów. Rocznicę śmierci 'mordercy i plugawca' zawsze czciły uroczystym sabatem na skałach […]'' - K. Oppman ,,Perłowy latopis''
Innym
razem Dzięcioł, mąż
o włosach długich, rozumie zaś krótkim, wyszedł na taras wieży,
by odetchnąć świeżym, wieczornym powietrzem. Dojrzawszy w blasku
Księżyca jadącą po niebie zaprzęgiem dzików Żeminę Krematę,
najpiękniejszą i najpotężniejszą raganę (czarownicę) owych
czasów, dobył łuku.
-
Oj, będzie gwałconko! - powiedział do siebie oblizując się
lubieżnie, po czym wypuścił rączą strzałę w pierś tej, którą
wyznawali Atlanci i Liteńczycy.
Czarownica
zachwiała się i wypadła z rydwanu, lecąc prosto pod nogi króla
Dzięcioła, zaś jej spódnica podziałała jak spadochron.
Krwawiła.
-
Ja frombolę! - królowi oczy się świeciły, ruszył w prysiudy,
teraz liczyła się dlań tylko chuć.
Już
dobierał się do rannej czarownicy, już zadzierał jej białą
suknię, gdy ta, która jeszcze niedawno zamieniła Krukisa w
wieprza, wycharczała słowo ,,śukjej'',
a może tylko podobne, po czym umarła. Było to zaklęcie, które
sprawiło, że król Dzięcioł zamienił się w ptaka, którego imię
nosił – zielonego, o czerwonych piórach na głowie. Skonfundowany
poleciał do lasu, a wszyscy jego poddani odetchnęli z ulgą. Odtąd
stukał dziobem w korę drzew, lecząc je z korników, drzewa zaś
były temu kontentne,
że przybył im nowy lekarz. Dzięcioł wykonywał sumiennie swą
pracę – on co jako człowiek był wzorem lenistwa – aż do dnia,
kiedy Mokosza wyleczyła osiołka przechodzącego przez kalinowy
mostek. Dni króla zamienionego w ptaka biegły do tego momentu
monotonnie, aż spotkał stworzenia o jakich nie słyszał nawet w
baśniach.
-
Fiu, fiu, a wy kto? - spytał niezbyt politycznie. - Wyglądacie
jeszcze dziwniej niż smoki – myślę, że można wybaczyć mu taką
reakcję, zważywszy, że ujrzał naprawdę dziwne istoty. Były one
wzrostu wyrośniętych grzybów, zwanych borowikami. Zresztą
przypominali owe grzyby, posiadając jednocześnie twarze podobne do
ludzkich, ręce, nogi i ptasie skrzydła. Słowianie nazywali je
grzyboludkami i opowiadali, że przybyły ze sfery niebieskiej
Jukoth, lecz mały Dzięcioł nigdy nie słyszał baśni o
dziesięciogłowym smoku, aż w końcu stał się potworem stokroć
groźniejszym od niego.
-
Myśmy borowce – rzekł najstarszy grzyboludek o siwej, krzaczastej
brodzie – zrodzeni z łona Mokoszy, jeszcze przed smokami i
jaszczurami, aby pilnować lasów. Wiemy, żeś człowiekiem
zamienionym w ptaka przez zły czar. Jeśli chcesz odzyskać ludzką
postać, zaprowadzimy cię do Leśnej Matki. Ona cię odczaruje i
pomoże wrócić na stolicę.
-
Nie, nie, nie! - Dzięcioł nawet jako ptak był uparty. Nie chcę.
-
Dlaczego nie chcesz znów być człowiekiem? - z wielkim zdumieniem
spytały młode borowce.
-
Bo nie chcę i już – uciął rozmowę Dzięcioł, zaś grzyboludki
odleciały.
Odtąd
znów nastały dni, podobne jeden do drugiego jak dwie krople wody,
aż pod koniec tygodnia, na Dzięcioła zapolował jastrząb. Lekarz
drzew rzucił się do ucieczki modląc się o szybki ratunek. Gdy
ochłonął spostrzegł, że jastrzębia już nie ma, a on sam
spoczywa w niewieścich dłoniach. Zrozumiał, że uratowała go
Dziewanna Šumina
Mati; Leśna Matka i zawstydził się swego uporu.
-
Dlaczego nie chciałeś, abym ci wtedy pomogła? - łagodnie spytała
żona Boruty.
-
Ja.... ja.... - wybąkał zaczarowany Dzięcioł – jakby to
powiedzieć... eee.... - Dziewanna patrzyła nań z czułością, jej
wodok i dotyk budziły zaufanie. - Ja... to... znaczy.... Zawiodłem
jako człowiek. Lepiej spisałem się jako wracz drzewny, niż jako
król. Widać Agej się pomylił dając mi Dolę ludzką, skoro
lepiej jest mi być ptakiem.
-
Agej nigdy się nie myli – zaprzeczyła Dziewanna. - Pozwolił,
abyś stracił człowieczą postać, abyś się przez to czegoś
nauczył. Teraz jednak czas, żebyś znów był królem; lepszym niż
dotąd. Czy chcesz tego?
-
No, chyba chcę. Zaryzykuję – odparł Dzięcioł, zaś Dziewanna
przed ołtarzem Ageja w Domu Enków wyprosiła odczarowanie króla
Rudavy.
Pomogła
mu również odzyskać twarz. Od tej pory król Dzięcioł zmienił
się nie do poznania, choć nie przyszło to szybko, ani łatwo.
Żemina
Kremata miała siostrę; czarownicę o imieniu Żeminele. Obie bardzo
się kochały. Gdy Żeminele wlepiając oczy w malowany garnek pełen
wody, ujrzała śmierć siostry, jej serce napełniło się gniewem.
Przysięgając zemstę krwawą i straszną, wsiadła na łopatę i
poleciała do Rudavy, aby dopaść króla Dzięcioła, którego włosy
i brodę zdążyła już pokryć siwizna. Długo można by mówić
jak przebiegała cała ta awantura i jak była nieprzyjemna dla
zabójcy Żeminy Krematy. Dość, że powiem, iż siostra ragany
przed zabiciem Dzięcioła wdała się z nim w długą rozmowę.
Poznała, że żałuje i przebaczyła mu. Za jakiś czas pobrali się.
Żeminele została koronowana na królową Rudavy i wyrzekła się
sztuki magicznej, tak jak ongiś uczyniła to Malkieš
Lysarayata wychodząc za Volcha Alabastę.