[...] biedni – mieli nad nimi
władzę, a bali się nawet myśleć.
Barbara
Skarga Po wyzwoleniu
Na wstępie chciałbym powiedzieć,
że ubecy; Grzegorz Kufiński i młodszy odeń Irosław Morski,
którzy aresztowali państwa de Slony wieźli ich nie do więzienia,
ale do własnej kwatery na ulicy Miodowej. Kufiński i Morski
rezydowali w jednym z mieszkań w obskurnej kamienicy udając
zwykłych lokatorów i jednocześnie dysponując ogromnym
asortymentem aparatury podsłuchowej, co umożliwiało im
szpiegowanie sąsiadów. Ci jednak nic nie wiedzieli na temat
złowrogich konfidentów. Zapadł już wieczór, kiedy samochód
zaparkował przed budynkiem. Ubecy wyciągnęli zeń ledwo żywych
ludzi z mocno poranionymi głowami i w kajdankach zaprowadzili ich do
mieszkania, gdzie zapalono światło elektryczne. Tam zdarli z nich
ubrania, pobili, po czym zamknęli na klucz w ciemnej szafie bez
odzieży ze szklanym wizjerem i otworem wpustowym. Byli już bardzo
zmęczeni, toteż obiecali sobie, że przesłuchanie z torturami
zrobią jutro.
Tak zaczęła się niewola ubecka
państwa de Slony. Gdybym miał opisywać wszystkie ich cierpienia,
to po prostu – na wołowej skórze by tego nie spisał! Codzienne bicie po nagim ciele, przypiekanie zapalniczką, rozcinanie ślicznej twarzy Lawendycji za pomocą scyzoryka, sypanie soli do ran, przesłuchiwanie w środku nocy, jawna obserwacja za pomocą kamery, oraz wylewanie do środka szafy zawartości nocników - aż strach to opisywać, bo nie wiem czy aby wszyscy Czytelnicy są w pełni władz umysłowych i czy czasem ktoś nie zrobiłby czegoś złego po lekturze tego fragmentu! Ubecy zerwali Lawendycji krzyżyk z szyi, lecz później zapomnieli go zabrać, toteż później pani de Slony włożyła go do otworu w głowie aby uchronić przed profanacją. Odnośnie wyżywienia, oprawcy dawali trochę chleba, z którego Lawendycja lepiła dla
siebie i Heńka różańce niczym więźniowie łagrów. ,,Matko Bolesna, Matko cierpiących i opuszczonych, pomóż przebaczyć, pomóż przebaczyć. Proszę Cię, a sama nie jestem bez winy; korzystałam ze sfałszowanych dokumentów, z błahego powodu zwlekaliśmy z zostaniem matką i ojcem, ale przecież miłosierdzie Twoje co ocaliło Pana Konidę, nie może zezwolić, aby to trwało w nieskończoność! Racz skrócić nam mękę bo brak nam wytrwałości. O to tylko proszę, nie dozwól aby moje dziewictwo przypadło komukolwiek innemu niż Heńkowi, a jeśli nawet miałabym być zgwałcona, niech umrę zaraz potem... Bądź wola Twoja, nie moja...'' - ostatnie słowa wypowiedziała wśród łez. Po pewnym czasie ubecy odkryli różańce z chleba, zniszczyli je, a więźniom przestali dawać jeść, za to częściej bili i przesłuchiwali. Było tak aż zadzwonił telefon.
- Zabici już? - pytał głos w słuchawce.
- Złapaliśmy ich - mówił Irosław - a teraz rano wymuszaliśmy zeznania, ale te zeznania to syzyfowa praca. Chcemy aby się przyznali do akcji dywersyjnej, oraz do terroryzmu, ale idzie jak po grudzie, zwłaszcza w przypadku tej baby z nożem w głowie. A co gorsze nie mogę jej zgwałcić bo mnie normalnie wstręt bierze jak patrzę na te blizny, sińce i rany i jeszcze ta dziura w głowie. Już moja teściowa lepiej wygląda - skarżył się Irosław.
- To czemuście ją oszpecili? - zachichotała słuchawka. - Głupi jesteście! Przesłuchanie nie jest konieczne, zabijcie ich, im szybciej tym lepiej, a na przyszłość uczcie się od prawdziwych mistrzów Urzędu Bezpieczeństwa! - słowa zostały wypowiedziane z naciskiem.
- Rozkaz panie komendancie! - służbiście zakrzyknął Irosław, po czym odłożył słuchawkę i powiadomił o wszystkim Grzegorza.
Nie będę tu opisywał zbrodni, która miała się dokonać; dość, że ubecy przygotowali sztylet, łańcuch i chlorowy wybielacz, oraz wyprowadzili jeńców z szafy. ,,Oboje umrzecie tego samego dnia i o tej samej godzinie'' - te usłyszane rok temu słowa były dla nich jedynym pocieszeniem.
Tymczasem w Pawlaczycy...
- Oj, cosik wielka ta Warszawa - mówił Łukasz do ojca - wyjechali w marcu, kwiecień się zaczął, a ich ani widu, ani słychu.
- Sam się tym dziwię niepomiernie i coś mi się widzi, że może być niebezpiecznie. Teraz Plaptonius mieszka chyba właśnie w Warszawie. Klęczał przede mną huncwot, ale on przewrotny i mściwy, może krzywdę zrobić - po tych słowach Pan Sołtys pociągnął łyk soku z rzepy, ale nie uspokoiło go to.
Martwił się jak sam to określił ,,niepomiernie'', ale od czego miał przyjaciół? Jednym z nich był Strach na Wróble. Był kukłą mającą (przynajmniej teoretycznie!) odstraszać ptactwo od smakowitych płodów roli. Stał wbity w ziemię na dwóch sękatych kijach imitujących nogi. Miał głowę zrobioną ze słomy (co nie znaczy, że miał w niej sieczkę w znaczeniu przenośnym!), dłonie wyrzeźbione z brzozowych kijów, oczy z węgli, a nos z marchwi niczym jakiś bałwan, nosił czarny, znoszony kapelusz i dziurawą kapotę, którą pokrywały pstrokate łaty. Rok temu na weselu, oprócz funkcji ,,bodyguarda'', pracował jako tłumacz, był bowiem znawcą języka starokrasnego.
- Dzień dobry, kumie Ceta Polikarpie! - pozdrowił go Pan Sołtys.
- Dzień dobry, Panie Sołtysie - odparł Strach na Wróble. - W czym mógłbym pomóc?
- A głupia sprawa! - Pan Sołtys zdjął cylinder i drapał się po głowie. - Widzisz pan, kumie, bo moja córka i zięć pojechali do Warszawy i miesiąc mija, a nie wracają. Czy byłby kum tak miły, aby też tam pojechać i sprawdzić czy się dobrze mają?
- Ależ oczywiście! - odparł Strach na Wróble. - Zawsze do usług Pana Sołtysa. Wezmę ze sobą Kosz na Śmieci, tego Radodydaka, przed wojną z Warszawy go przywieźli, a on się upiera, że jest z Krakowa. Patrzcie go! Jest blaszanym kubłem na śmieci, a cierpi na manię wielkości!
- Nie on jeden, nie on jeden... - westchnął Pan Sołtys.
Jak uradzono tak zrobiono. Strach na Wróble przytroczył blaszany pojemnik, porozumiewający się jedynie za pomocą dźwięku ,,klap - klap'' do szczecińskiego motoru po czym coś w nim majstrując, sprawił, że ,,Junak'' wyleciał w powietrze i cały dzień unosił się nad Lasem. Wreszcie wieczorem, trzeciego dnia opadł na ziemię i się rozbił, a nasi bohaterowie znaleźli się na przedmieściach Warszawy. Tu Strach na Wróble zaciągnął języka u różnych zwierząt, aby dowiedzieć się o miejscu pobytu Lawendycji i Heńka. Potajemnie uwolnił ze schroniska Czubka i wszyscy trzej ,,po nitce do kłębka'' udawali się na Miodową. Szli unikając światła latarń, aby nie wzbudzać sensacji, choć różnie z tym bywało. Czubek z trudem powstrzymywał się od szczekania, Kosz na Śmieci niemiłosiernie brzęczał, a Strach na Wróble mimo woli przestraszył kierowcę ciężarówki, który przypomniawszy sobie o alkomacie, szukając go zjechał na chodnik. Innym razem jakiś milicjant przerażony strzelał na oślep do Stracha na Wróble i Kosza na Śmieci, na szczęście nie raniąc Czubka. Kiedy nasi przyjaciele dotarli na Miodową, było już rano. Wszyscy trzej stali teraz na klatce schodowej. Chciałbym zaznaczyć, że była to bardzo zaniedbana kamienica, potrzebująca remontu, z obsypującym się tynkiem, z ciągle psującymi się urządzeniami takimi jak kran, czy kuchenka gazowa. W domu tym synantropijnych owadów i gryzoni było więcej niż ludzi. Oni zaś stali na słomiance przed drzwiami podejrzanego mieszkania 8 A. Zapomniałem powiedzieć, że razem ze Strachem na Wróble przybył tu jego przyjaciel; konik polny.
- Spróbuj porozmawiać z miejscowymi wszami, może one coś wiedzą - polecił.
Konik polny zeskoczył na słomiankę i spotkał się z wszami, które piły krew Lawendycji (w Pawlaczycy od dawna nikt już nie miał wszy dzięki postępom higieny).
- Dzień dobry - zagadnął uprzejmie - czy znacie panią Lawendycję de Slony i jej męża Gienricha S.? Słyszałem, że przebywają teraz w mieszkaniu 8 A? - czy widział ktoś równie uprzejmego insekta?
- A panu co do tego? - wesz opryskliwie odpowiedziała pytaniem na pytanie.
- Bardzo panią przepraszam - mówił konik polny, - ale oni są tu podobno uwięzieni przez UB, a ich życie znajduje się w niebezpieczeństwie.
- To raczej my jesteśmy niebezpieczne, bo możemy zainfekować tyfusem - powiedziała wesz.
- Błagam panią - nalegał szarańczak - czy państwo de Slony są w mieszkaniu 8 A?
- Chodzi panu o kobietę z jednym czułkiem? - wesz przeszła do konkretów. - Oczywiście; piję krew dwóch nagich ludzi płci obojga trzymanych w szafie, kobiety z tym czułkiem i mężczyzny. Czy jest pan zadowolony? - zapytała.
- Ach, dziękuję, nawet pani nie wie jak bardzo jestem pani wdzięczny! - krzyknął zielony owad i radośnie wskoczył na kapotę Stracha na Wróble.
Ten wysłuchał informacji, po czym przeszedł do wydawania poleceń.
- Niech Kosz na Śmieci ułoży się w poziomie i będzie gotowy do wyrzutu klapy w stronę przeciwnika - komenderował.
- Klap, klap - ten w odpowiedzi zastukał pokrywką.
- A ty, Uku Tubajtyna masz nie skomlić, ale ustawić się za Radodydakiem. Teraz nie szczekaj! Zrozumiałeś? - zapytał.
- Wow! - odparł pies.
Ceta Polikarp szukał czegoś w kieszeni kapoty, a gdy znalazł i zobaczył, że dwóch kompanów zajęło właściwe pozycje, mamrotał chwilę:
- Niech i tak będzie... Czego się nie robi dla panienki Przeciwmolówki! Odwagi. ,,Atrit, patrit, agej''! - każde z tych trzech słów ilustrował wystrzał z pistoletu w zamek od drzwi i oba zawiasy. Drzwi z hukiem opadły na podłogę, a w pokoju więźniowie byli niemniej zdumieni od swoich oprawców. Grzegorz ze sztyletem pochylał się nad Lawendycją, a teraz zrobił wielkie oczy. Pobladłymi wargami szepnął do drugiego ubeka:
- Reakcyjni Amerykanie musieli zmajstrować jakieś zmyślne androidy! Te, Irosław na co czekasz? Strzelaj!
Jednak morski choć już wyciągnął pistolet, poczuł, że klapa od śmietnika leci w jego kierunku i wytrąca mu oręż z ręki, a z całej siły uderzywszy Kufińskiego, sprawiła, że jego sztylet w pędzie wybił szybę i wyleciał przez okno. Ubecy leżeli na dywanie a Strach na Wróble podbiegł, aby rozwiązać państwa de Slony. Za nim nadbiegł Czubek i powitaniom zdawało się nie być końca. Można było odnieść wrażenie, że pies już się nie da oderwać od swoich państwa. Po chwili Irosław wstał i zaczął się skradać z krzesłem, aby zatłuc ich wszystkich. Jednak dzielny owczarek nizinny poczuł podejrzany zapach i ugryzł Morskiego w genitalia, a klapa od Kosza na Śmieci wybiła mu z rąk krzesło, które uderzywszy w ścianę potłukło szybę ochraniającą na portrecie Stalina. Obraz spadł na podłogę. Wtem do akcji wkroczył Kufiński. Cały drżący i spocony dzierżył w ręku kanister z benzyną.
- Teraz wykończę i terrorystów i ich androidy i psa... - mruczał.
Stanął przed nim Strach na Wróble.
- Nie boję się! - nadrabiał miną Grzegorz, pod którym trzęsły się nogi. - Spalę was, a ten pistolet to straszak!
- Ja jestem straszak - mówiła kukła, - ale czy pistolet? Sprawdźmy to!
Po tych słowach nacisnął spust i wystrzelił prosto w kanister. Ubek nie czekał dłużej. Jeszcze przed zapłonem wyrzucił kanister za siebie, a ten trafiony kulą wybuchł za oknem. Co to było! Ognista łuna za oknem oświetlająca mieszkania, natychmiastowe spalenie firany i całkowite osmalenie szyb i okien. Następnie Kosz na Śmieci wskoczył mu na głowę i obalił na podłogę.
- Teraz poniesiecie odpowiedzialność za wszystkie wasze zbrodnie - grzmiał Strach na Wróble. - Widzę, że chcieliście zamordować panienkę i pana Gienricha, na to jest tylko jedna odpowiedź: Śmierć!
Blady strach padł na obu zbirów; mieli być katami, a teraz będą ofiarami i to ofiarami amerykańskiego androida! Co za koszmar!
- Łaski! My już nie będziemy! To państwo nas zmusiło! Zmiłuj się!
- Kto sam nie zna miłosierdzia - podjął Strach na Wróble - niech go nie wymaga od innych.
- Litości! - krzyczeli Kufiński i Morski.
- A wy gdzie mieliście litość - spytał Strach na Wróble - kiedy mordowaliście tylu niewinnych ludzi, wy sowieccy kolaboranci; teraz za swoje zbytki i Grzegorz i Irosław pójdzie do piekła bo jest brzydki!
Tymczasem Lawendycja i Heniek oszołomieni leżeli na dywanie. Irosław błagając o przebaczenie i wstawiennictwo, całował nogi Lawendycji, które wcześniej przypalał zapalniczką.
- Przestań psie, ślinić moją żonę! - zganił go Heniek, a Strach na Wróble już celował z pistoletu.
Jednak Lawendycji zrobiło się żal stalinowskich katów, którzy niegdyś cięli jej twarz scyzorykiem, a teraz skomleli o miłosierdzie.
- Oszczędź ich - prosiła słabym głosem, czepiając się kapoty.
- Tego nie mogę zrobić - zdziwił się Strach na Wróble - to są kaci, mordercy, kolaboranci, chcieli zabić panią i pani męża, a teraz najmniejsze zadrapanie waszych ciał będą zmywać potokami swojej krwi!
- Ale nie zależy nam na ich śmierci! - oponowała Lawendycja.
- To pani tak myśli, a mąż może inaczej, więc proszę nie używać słowa ,,my''.
- Przebacz im, bo ja przebaczam! - rozmowa trwała dalej.
- A słyszała pani o Norymberdze? Tam właśnie było miejsce dla takich jak oni huncwotów!
- Klap! - potwierdził Kosz na Śmieci.
- Przyłączam się do decyzji mojej żony. Uwolnij ich! - powiedział Heniek.
- Pan też? - zdumiał się niedoszły egzekutor. - Przesadzacie z tym miłosierdziem! Kara musi być! Ale dobrze, daruję im życie. Chciałem ich zabić aby was wypróbować! - po tych słowach wziął łańcuch i przywiązał nim obu ubeków do stołu.
Następnie zanurzył brzozową dłoń w kieszeni kapoty i wyjął z niej słoik tajemniczej, złocistej substancji.
- To jest miód z kwiatu paproci zrobiony przez Pszczółkę Maję - mówił Strach na Wróble - przed państwem długa droga, więc możecie trochę tego zjeść.
Państwo de Slony zjedli a wtedy zniknęły wszystkie blizny, sińce i rany, odrastały wybite zęby, znikał też brud. Hałas w mieszkaniu 8 A zwabił wielu ciekawych lokatorów. Tymczasem Strach na Wróble przeprogramował aparaturę podsłuchową i zaczął przemawiać przez głośnik.
- Ludzie, ludzie, słuchajcie! - mówił, a lokatorzy się dziwili. - W tym mieszkaniu 8 A, wasi sąsiedzi Grzegorz Kufiński i Irosław Morski są bandytami z Urzędu Bezpieczeństwa, którzy was szpiegują notorycznie za pomocą aparatury podsłuchowej, którą właśnie przeprogramowałem, aby do was przemówić. Teraz są przywiązani do stołu, ale wcześniej chcieli tu zamordować dwoje ludzi, którzy przyjechali tu na miesiąc miodowy! - w budynku na Miodowej zrobił się zator, a ubekom zrobiło się słabo. Lokatorzy przynieśli nieużywane już ubrania, oraz dali żywność naszym bohaterom. Był już wieczór, kiedy zadzwonił telefon od komendanta:
- I jak? Zabiliście ich? Wiecie co zrobić z ciałami? - pytała się słuchawka.
- Jeszcze Polska nie zginęła! - powiedział do telefonu Strach na Wróble.
Tymczasem przez okno wyleciał blaszany śmietnik z Czubkiem w środku.