,,Co pięć lat jednego ze swoich, wybranego losem wysyłają w poselstwie do Salmoksisa i zlecają mu każdorazowo swe życzenia. Czynią to w ten sposób: Jedni z nich, wyznaczeni do tego, trzymają trzy pociski, drudzy chwytają takiego, który ma być wysłany do Salmoksisa, za ręce i nogi i ciskają w powietrze, tak żeby spadł na ostrza lanc. Jeżeli na nie się nadzieje i umrze, wtedy sądzą, że bóg jest dla nich łaskawy; jeżeli zaś nie umrze, przypisują winę samemu posłowi, twierdząc, że jest złym człowiekiem. Po zrzuceniu nań winy, wysyłają innego, któremu dają zlecenia, gdy jeszcze żyje. Ciż sami Trakowie strzelają nawet z łuku w górę do nieba, gdy grzmi i błyska się, i grożą bogu, sądząc, że prócz ich boga nie ma żadnego innego'' - Herodot ,,Dzieje''
czwartek, 1 października 2015
Zalmoksis
Święty młot Litwinów
,,Hieronim z Pragi w XV w. zanotował, iż Litwini czcili 'młot żelazny niezwykłej wielkości, o którym kapłani opowiadali, że niegdyś to nie widziano słońca przez kilka miesięcy, które król najpotężniejszy pojmał i w więzieniu arcysilnej twierdzy zawarł; potem to znaki zodiaku, rozbiły olbrzymim młotem wieżę, uwolniły słońce i zwróciły je ludziom; zasługuje więc na cześć narzędzie, przez które śmiertelni światło odzyskali'' - Marek Derwich, Marek Cetwiński ,,Herby, legendy, dawne mity''
Człowiek ze srebrną nogą
,, [...] rycerza Gowena [...] zaskakuje widok 'siedzącego na snopku sitowia człowieka z jedną tylko nogą; druga była ze srebra, cała wyzłacana, zdobna w obręcze ze szczerego złota i sadzona drogimi kamieniami. Ręce jego nie były bezczynne, bo człek nożem strugał biczyk z jesionowego drzewa. Siedzący nie powiada ani słowa do przybyłych, i oni do niego nie otwierają ust''' - Marek Derwich, Marek Cetwiński ,,Herby, legendy, dawne mity''
Legenda o Florianie Szarym
,,W 1331 r. Władysław Łokietek, mówi Długosz, objeżdżając pobojowisko pod Płowcami natknął się na jednego ze swych rycerzy, Floriana Szarego, skłutego włóczniami, jak 'leżał żywy między poległymi i zmarłymi na wznak, z otwartym wskutek rany brzuchem i w obydwu rękach trzymał własne jelita i wnętrzności'. Widząc rycerza król miał rzec: 'Jak ciężko cierpi ten nasz rycerz, którego oglądamy'. Florian odpowiedział z trudem: 'Dotkliwsze to cierpienie, jeśli ktoś musi cierpieć mieszkającego z nim w tej samej wsi przykrego sąsiada, czego ja doświadczyłem'. Łokietek obiecał uwolnić bohatera od sąsiedzkiego sporu i nadał mu nowy herb'' - Marek Derwich, Marek Cetwiński ,,Herby, legendy, dawne mity''.
Rogaty potwór w polskim jeziorze
,,W diecezji krakowskiej pewne jezioro rozciągające się na znacznej przestrzeni wzdłuż i wszerz miało złą sławę z powodu niepokojenia przez złe duchy wstrzymujące ludzi różnymi strachami i przeszkodami od łowienia ryb i użytkowania go. Kiedy więc w tym roku nadeszła surowsza niż zwykle zima, mieszkający w bliskim sąsiedztwie ludzie, pragnąc spróbować połowu w wymienionym jeziorze, wyjeżdżają na nie z pięcioma krzyżami, relikwiami świętych i chorągwiami. I gdy za pierwszym razem po zapuszczeniu sieci z wielkim wysiłkiem i trudem wyciągają jakby obciążony niewód, chwytają jedynie trzy małe rybki. Kiedy przy drugim zanurzeniu sieć kręciła się dokoła, na próżno się trudzili. Przy trzecim zaś zapuszczeniu sieci, które najwięcej trudu kosztowało wyciągających, okazało się, że schwytano i wyciągnięto strasznego potwora, którego oczy były czerwone, ogniste i płonące żarem, a kark kończył się kozią głową. Wszystkich zebranych ogarnęło na jego widok takie przerażenie, że zostawili krzyże i chorągwie i bladzi, i drżący rozbiegli się gdzie popadło. U niektórych z nich wystąpiły chorobliwe wrzody. A potwór napędziwszy ludziom strachu, skoczył do wody pod lód i jakby na skrzydłach latając i miotając się po całej przestrzeni jeziora, wywoływał straszliwy szum i łoskot'' - Jan Długisz na podstawie ,,Rocznika Traski'' [w]: Marek Derwich, Marek Cetwiński ,,Herby, legendy, dawne mity''.
Potworne dziecko z rzeki Setomli
,,Oglądaliśmy je do wieczora, i znowu wrzucili je w wodę. Było zaś takie: na licu miało sromne członki, o reszcie niepodobna opowiedzieć, dla wstydu'' - św. Nestor ,,Powieść lat minionych''
Magiczne zaślubiny
,,Trzeba pójść i zniżyć się pod strzechę wieśniaka w różnych odległych stronach, trzeba spieszyć na jego uczty, zabawy i różne przygody. Tam w dymie wznoszącym się nad głowami snują się jeszcze stare obrzędy, nucą dawne śpiewy i wśród pląsów prostoty odzywają się imiona bogów zapomnianych. W tym gorzkim zmroku dostrzec można świecące im trzy Księżyce, trzy Zorze dziewicze, siedem gwiazd wozowych. Tam Zorza Lelowa zbliża się do młodego Miesiąca, miłość nowożeńców i Gody zwiastuje; tam zorza księżycem ogrodzona lub zawojką pokryta ślubną przysięgę tłumaczy. Dotąd jeszcze trzy rzeki płyną po sieni lubowników, udzielają świętej wody do korowaja i kołaczów. Dotąd zawodzą w nuceniach wróżby, na tychże rzekach, jak bizantyckie kroniki wspominają. Jeszcze cichy Dunaj, jak ów Ganges, jest wodą świętą, pełną uroków, miłości i szczęścia, i na powierzchni swojej ma korab czerwienny z okwitością swadziebną. Strusie pióra i pawie ogony zdobią wieńce i głowy poślubione, a czerwiec z kaliną zmieszany stanowi chwałę czystości dochowanej. Rusa kosa pod Kijowem, złoty warkocz w Krakowie biorą pierwszeństwo. Jelenie, rysie, łabędzie i sokoły nie zapomniały jeszcze przynosić kochankom wieńców i pierścieni. Sierocie zabierającej się do ślubu opiewają dąbrowę pełną pni bez zieloności. Jeszcze mosty się ścielą ze trzciny, gdy dzieci mają upaść do nóg rodziców; a drugie usłane pierścieniami i perłami znajdują po drodze kochanków'' - Zorian Dołęga Chodakowski ,,Słowiańszczyzna przed chrześcijaństwem''
Wspominki psów pracowitych
,,Okólnik biskupa Piotra Parczewskiego (1649 - 1659) wzywa Żmudzinów, aby porzucili własne święto zmarłych, a świętowali Wszystkich Świętych. Najgorliwiej apeluje o porzucenie 'wspominków psów pracowitych [...], gdyż jest to obraza Boga; czyż można porównać złe i brzydkie zwierzęta z naszym Pomocnikiem, panem firnamentu', pyta czcigodny biskup i dodaje: 'Macie zwyczaj pogański: przy jedzeniu pierwszy i ostatni kawałek dajecie psu, wierząc, że to przyniesie obfitość domowi'' - Marek Derwich, Marek Cetwiński ,,Herby, legendy, dawne mity''
Świat zaklęty w pierścieniu
,,Hej, tam na morzu czerwonym
Rybacy siatki rzucają.
Cóż dobrego ułowiono?
Złoty pierścień ułowiono.
Przez ten pierścień woda bieży,
Pod tą wodą trawka leży,
Po tej trawie chodzą pawie,
Zamawianie skuły
,,Kej ty idziesz, skuła?
Na bajory, na korzenie,
kej nie dochodzi słońce
ani żadne stworzenie;
na skóry toczyć, pruć.
A to ja ciebie w łeb,
a ty się wróć'' - Marek Derwich, Marek Cetwiński ,,Herby, legendy, dawne mity''
Wiedźma
,,Pan Andreus ov Leovishiner mówił kiedyś, że tylko szaleniec nie boi się śmierci – z tego wynika, że Jan Czarny był szaleńcem''! - ,,Pawlaczyca cz. I Słomiane wojny''
Na
środkowym wschodzie Anto – Sklawinii, w ziemi zwanej Położe, w
późniejszych wiekach ery dwunastej podzielonej przez Sarmatów
między prowincje Roskaliję i Ruskiję, zaś w erze trzynastej
zasiedlonej przez słowiańskie plemiona Krywiczów i Polan
Wschodnich, nad niewielką rzeczką Vovkovką leżał gródek o
nazwie Wołoczebnik (Voločebnik),
a jego mieszkańcy nie byli zwykłymi ludźmi. W Wołoczebniku
mieszkali starzy, siwobrodzi mistrzowie, którzy swym uczniom
przekazywali wiedzę i umiejętności z zakresu białej magii. Ci co
doskonalili swój kunszt w owej osadzie czarodziejskiej, umieli
leczyć choroby i goić wszelkie rany, zabijać wąpierze, zdejmować
klątwy i uroki, znali mowę zwierząt, ptaków, duchów, kamieni i
gwiazd, wykonywali nawęzy, czyli amulety i talizmany, odnajdywali
zgubione rzeczy i skarby, zamieniali ołów i inne pospolite metale w
złoto, znali na pamięć setki pieśni o Enkach i bohaterach. Po
skończeniu nauk, owi magowie składali przysięgę na Perłę
Łysicy, że swej sztuki magicznej będą używali jeno w dobrym
celu, po czym ruszali w świat. Czarodzieje z Wołoczebnika nigdzie
nie zagrzewali dłużej miejsca, przeto z powodu ich włóczenia się,
oni sami, jak też ich sanktuarium zostali nazwani wołoczebnikami.
Oprócz nich, w gródku nad Vovkovką mieszkali ludzie nie używający
magii – kmiecie i rzemieślnicy pracujący za zapłatą dla
mistrzów i ich uczniów.
*
W
czasie gdy Teost Car – Słońce i arcykapłan Petrysław Pawlimir
Janisławić przemierzali drogi i bezdroża Montanii, w połoskim
Wołoczebniku godpodyni Mrmota Bławesziewna, żona kowala Mirkuna
Kurenowicza, przez siedem lat, co rok rodziła jedną córkę.
,,Każda
siódma córka z rzędu, o ile wcześniej nie urodzi się syn, będzie
zmorą, albo czarownicą''
– głosił ,,Codex
vimrothensis''.
Rodzice przestraszyli się narodzin swego najmłodszego dziecka, lecz
pozostawili je przy życiu. Czyniąc tak posłuchali rady
zaprzyjaźnionego wołoczebnika Danicjusza Iganicza, który tak jak w
poprzednim eonie rusałka Ruta, zapewnił, że ich córka nie musi
być zła, o ile zazna miłości. Ponieważ dziewczynka była siódma
z rzędu, otrzymała imię Wiedźma (Vidma).
Było to jej imię dziecięce – przy zaplecinach miała otrzymać
nowe imię – imię dorosłe, streszczające całe jej przyszłe
życie. W dziewczynce jak na siódmą córkę przystało mieszkała
wielka moc magiczna. W czasie zabawy Wiedźma sprawiała, że
drewniane łyżki i naczynia unosiły się nad ziemią, woda w
glinianym garnku, lub nawet studni zamarzała w samym środku lata,
dotykiem leczyła ból zębów, goiła niewielkie rany i stłuczenia,
świecąc oczami jak rusałka zmieniała barwę kociego futerka z
czarnej na białą, a ponadto niczym Sylwester – król Sorabii
Południowej z ery trzynastej umiała czytać ludziom z oczu jak z
książki. Choć wyrosła na urodną dziewczynę – smukłą jak
jodła i prostą niby świeca, czarnooką i czarnowłosą, jak to
większość Położanek i Rusiczanek, to jednak gospodarscy synowie
omijali ją z daleka, bo bali się, że może ich zaczarować. ,,Z
wołoczebnicą niech się żenią wołoczebnicy''
– mawiali nie znający czarodziejstwa chłopi żywiący mistrzów
białej magii. W szesnastej wiośnie życia, Wiedźma, która na
zaplecinach otrzymała od pewnego Greka imię Eulalia, opuściła
Wołoczebnik, gdzie nikt jej nie chciał i udała się do Nowego
Grodu Północy, nad rzekę Volchov i jezioro Ilmen, gdzie mieszkali
wołwchowie i wołwchinie. Tam została przyjęta do chramu kapłanek
Mokoszy.
*
,, [Wierzba, kapłanka Mokoszy z ery jedenastej] Dostała nową, białą szatę z wyszytym na piersi czerwonym wizerunkiem Enki, która otaczało dwóch jeźdźców na koniach, cztery kwiaty, cztery pawie i dwa motyle. Na głowie Wierzba nosiła wianek z lilii, do czoła miała przywiązany szafir. Jej palec zdobił pierścień z wyobrażeniem jednorożca'' – K. Oppman ,,Perłowy latopis''
,,Wszystko
przemija, umiera i gnije – rozmyślała Wiedźma – Eulalia
podczas medytacji. - Jeno Enkowie nie umierają. Mówi się o Ageju,
że jest miłosierny, a mimo to pozwala by Mar – Zanna za każdym
razem oddzielała dusze od ciał. Czy tak musi być? Ja się tak boję
śmierci...'' - myśli te nie dawały kapłance spokoju, aż w końcu
rzekła sobie. ,,Wiem jak to załatwić. Sama wyjmę sobie duszę z
ciała i schowam ją przed Śmiercią, tak, że jej za Sinea nie
odnajdzie''. Wykorzystując swe magiczne moce zrealizowała swój
zamysł i ukryła duszę. Gdy przeminęły wyznaczone jej lata i
nastała pora, by stanąć przed trzema rogatymi obliczami sędziego
Welesa, Mar – Zanna nie mogła uśmiercić siwej już i zgrzybiałej
Wiedźmy, bo nie było w niej duszy. Enka śmierci na próżno kilka
razy przebijała jej serce lodowym ościeniem, darem Licha, lecz
kapłanka jeno zaśmiewała się z jej wysiłków, aż zawstydzona i
rozgniewana Mar – Zanna dała jej spokój. Wiedźma była sprytna i
chowała swą duszę w takich niespodziewanych miejscach jak jaja w
ptasim gnieździe, wnętrze skały, ziemi, lub trzewia pstrąga.
Wszyscy mieszkańcy Nowego Grodu Północy dziwili się niepomiernie
jej długowieczności i widzieli w niej błogosławieństwo Mokoszy,
jednak Eulalia nie była szczęśliwa. Z każdym rokiem dręczył ją
coraz większy strach przed karą Enków za czary, a gdy kierowała
swe myśli ku miłosiernej Mokoszy, przychodził do niej Čart –
zły duch mający postać nagiego męża o koźlej głowie i wśród
wrzasków i przekleństw bił przerażoną kapłankę sękatym kijem
owiniętym drutem, albo biczem z kolców. Bił ją niemiłosiernie,
zapowiadając jej: ,,Swoją krwią będziesz podlewała bladoróżowe
asfodele na Čortieńskich polanach''. W duszy Wiedźmy zapanował
całkowity mrok; nic ją nie cieszyło oraz straciła przywilej
każdej kapłanki Mokoszy jakim była zdolność widzenia swej pani.
Wreszcie, któregoś dnia, udała się na rozstajne drogi, gdzie w
świetle Księżyca jęła się obracać i wybijać takt na bębenku
ze skóry chłopca, rzucać w ognisko jakiś czarny pył zamieniający
się w obłok zielonej pary i wyśpiewywać zapomniane już zaklęcia.
Odprawiając ów rytuał sprawiła, że stanęła przed nią stara,
brzydka i bezzębna Kulicha, która dziesięć lat temu sprawowała
godność mistrzyni – opacichy chramu Mokoszy w Nowym Grodzie
Północy. Po jej śmierci godność tę objęła Wiedźma.
-
Czemu mnie wywołujesz, a nie dajesz mi spokoju? - rzekła z przyganą
mistrzyni Kulicha.
-
Przyszłam prosić cię o radę, matko – rzekła Wiedźma. - Čart
mnie dręczy a nie ma litości, jakby karał mnie za miłość do
życia....
-
Droga córko – przerwała jej Kulicha – sługa Gorynycza cię
dręczy, boś igrając z nieznanymi i nieujarzmionymi przez ludzi
potęgami, sama otworzyła mu drzwi do swej duszy.
-
Zrobiłam to, bo bałam się śmierci – zaoponowała Eulalia.
-
Jeśli chcesz być szczęśliwa, porzuć čortowskie
czary i wzywaj dziesięciu świętych imion Mokoszy, prosząc o
uwolnienie i przebaczenie. A na przyszłość, droga córko –
Kulicha uniosła palec w górę – przenigdy, pod żadnym pozorem
nie wywołuj duchów z Nawi, bo możesz skończyć jak czarownik i
król wodników Wacław Amosow z ery dziewiątej, który bawiąc się
w nekromantę został przez duchy po prostu ukamienowany – jytnas
Kulicha z wolna stawała się niewidzialna, a gdy wróciła do Nawi
ogień wygasł, a wilki zawyły do Księżyca.
Mistrzyni
Eulalia ze spuszczoną głową zawróciła w stronę swego chramu, a
w pewnym oddaleniu szedł za nią koziogłowy Čart,
który przeklinał jak pijany woźnica i rzucał kamieniami. Po
powrocie do chramu Mokoszy, starowinka oddała płomieniom wszystkie
swe gromadzone przez lata różdżki, nawęzy, rękawiczki z kociej
skóry, bębny, szklane kule, księgi i tym podobne. Następnie padła
na trawiastą, mokrą od rosy – potu Niebios ziemię i z płaczem
przepraszała ją za plugawienie jej obmierzłym czarodziejstwem. Ani
się spostrzegła gdy zasnęła. Rano, gdy złote Słońce znów
zapłonęło na niebie i poczęło chciwie pić kruchą rosę,
Wiedźma spostrzegła, że jej siwe włosy delikatnie głaszcze jakaś
dłoń podobna do eburnu i nachyla się nad nią twarz pełna
dziewiczej słodyczy i macierzyńskiej miłości, okolona długimi,
złocistymi włosami podobnymi do promyków Słońca. Piękna istota
ubrana w zieloną suknię przepasana była złotym łańcuchem, a w
jej niebieskich oczach kryła się mądrość całych eonów. Choć
nie miała korony z ognia, Wiedźma rozpoznała w niej swą panią,
Mokoszę. Czym prędzej poderwała się z trawy i oddała jej pokłon.
-
Już ci wybaczyłam, córko – rzekła Mokosza. - Wstawiłam się za
tobą u Ageja i zgodził się dać ci długie życie, jednak gdy
będzie ci się dłużyło, możesz przejść przez strumień Zmajski
i tak żywa dostać się do Nawi – po tych słowach Mokosza
ucałowała swą kapłankę w czoło i znikła wśród śpiewu ptaków
i zapachu kwiatów.
Stało
się tak jak zapowiedziała. Wiedźma przeżyła jeszcze pełne pięć
pokoleń mieszkańców Nowego Grodu Północy, pokutując i świadcząc
wszystkim dobro, a gdy życie ją znużyło, przeszła w bród przez
strumień, z którego piły smoki i znikła żegnającym je młodszym
kapłankom z oczu. Udała się do Jasnej Nawi, gdzie czekała na nią
ognista korona jytnas.
Subskrybuj:
Posty (Atom)