Ów dzień był nadzwyczaj piękny. W przyrodzie panował Maj, a Słońce rozrzutnie darzyło złotymi promykami. Po pełnej kwiatów i motyli łące, lekko pląsały rusałki; najady czyli wodnice, driady, oready, jedna okeanida i lejmonady – panie ukwieconych niw. Razem z nimi tańczyły wodniki i satyry. Z koralowych usteczek nimf wydobywały się urocze tony ,,Piosenki o kijance'':
,,Nad
strumieniem
bije boginka kijem w
to co leży na kamieniu,
To co bije to
ubierze''.
Zalana Słońcem
łąka przylegała do tajemniczego, ponurego lasu. Driady czyli
rusałki leśne nieco obawiały się tego miejsca. Szeptano z trwogą,
że niektóre z tamtejszych drzew czczą Rykara. W ich cieniu miały
żyć złośliwe sibiele – nimfy o owłosionych nogach zakończonych
stopami kury, porywające dzieci, a także ogromny wąż Gadiuka,
który wchodził w ciała dzieci i sprawiał, że rzucały się w
ogień. Jednak rozbawione boginki nie martwiły się ponurymi
opowieściami snutymi w długie, zimowe wieczory. Niefrasobliwie
zaczęły zanurzać się w las, by szukać kwiatów i jagód. Razem z
nimi poszedł, przy całej swej dezaprobacie, car
kotów Harubamba. Był to rosły, czarno – biały kocur, o którym opowiadano, że ma żmiję w ogonie, co siedem lat wychodzącą by kąsać (z powodu takich zabobonów wiele niewinnych kotów straciło ogony). Każdej nocy miała go nachodzić ochota zjedzenia leśnych rusałek śpiących na konarach drzew, lub na miękkim posłaniu z mchu i paproci. Jednak gdy przed tym poczynał mruczeć modły do Dziewanny, zapominał o swym zamiarze.
kotów Harubamba. Był to rosły, czarno – biały kocur, o którym opowiadano, że ma żmiję w ogonie, co siedem lat wychodzącą by kąsać (z powodu takich zabobonów wiele niewinnych kotów straciło ogony). Każdej nocy miała go nachodzić ochota zjedzenia leśnych rusałek śpiących na konarach drzew, lub na miękkim posłaniu z mchu i paproci. Jednak gdy przed tym poczynał mruczeć modły do Dziewanny, zapominał o swym zamiarze.
- Ten las jest zbyt
cudowny, by mógł być groźny – rzekła wesoło okeanida Neftalia
z Morza Rajskiego odkrywająca wspaniałości lądu.
Harubamba zjeżył
sierść i wystawił pazury, gdy spod muchomorów wyszły jakieś
ludziki. Rusałkom zdawało się w pierwszej chwili, że to
krasnoludki, lecz owe dziwne skrzaty ubrane na czerwono, miały
krasne czapeczki w białe plamki, spiczaste uszy, lekko zielonkawą
cerę i długie, czarne włosy i brody. Dźwigały kubki z jakimś
napojem i przystanęły na widok nimf i kota.
- Kim jesteście? -
spytała lejmonada Chloe z Niw Jawańskich, a przewodnik ludzików
zdjął czapeczkę i pokłonił się do ziemi.
- Jesteśmy ludem
spod muchomorów – oznajmił – synami Mokoszy i braćmi
krasnoludków – w rzeczywistości były to znieprawione
krasnoludki. - Witamy śliczne rusałki w naszym lesie i zapraszamy
do spełnienia toastu za Banika, praojca skrzatów, tym oto napojem.
- Coś mi się nie
podoba – mruknął car kotów. - Skąd wiedzieliście, że tu
przybędziemy i z czego jest ten napój?
- E,... krecik nam
powiedział – rzekł wódz ludu spod muchomorów. - Napój jest
przepyszny, taki chłodny i słodki.
-
To sam go spróbuj – Harubamba nadal był nieufny, jednak ufne
rusałki ku jego przerażeniu dały się poczęstować. Wtem ich
podobne do klejnotów oczy skleiły się i zarówno okeanida
Neftalia, lejmonada Chloe, najada Glauke, driada Rode, oreada
Głuchogłazka opadły na trawę jak ścięte kosą kwiaty. Harubamba
od początku był przeciwny temu wejściu do Zakazanego Lasu.
Odradzał je jak mógł, ale nie posłuchano go. Teraz zjeżył się;
z jego łap znów wyskoczyły pazury, a z ogona wynurzyła się
żmija. Lud spod muchomorów przeraził się i począł szykować
łuki ze strzałami małymi jak igły. Nieoczekiwanie z kniei wyszedł
przystojny młodzieniec odziany w jedwabie i koronki delikatne jak
morska piana. Jednak car kotów widział jego prawdziwą postać.
Ujrzał Čorta mającego postać rogatej małpy sokomotu z Afryki,
zwanej
szympansem, mającej skrzydła nietoperza i ogon żmii. Paskuda Zalotnik, bo tak nazywał się ów Čort rozpusty, rozkazał ludowi spod muchomorów związać rusałki, po czym zamierzał je wszystkie ciągnąć. Wtedy Harubamba rzucił się nań z głośnym miauczeniem, wystawionymi pazurami i żmiją wynurzającą się z czubka ogona. Lud spod muchomorów szył doń z łuków, lecz on na to nie zważał. ,,Co z nimi zrobiłeś, przeklęty Paskudju''?! - miauczał na cały głos. Dopadł Paskudy i zatopił w nim pazury, aż się zielona, čortowska posoka zaczęła sączyć. Żmija z kociego ogona kąsała małpi pysk wroga. Jednak wróg i przeciwnik Ageja jeno zadrasnął cara kotów orlim szponem, a ten brocząc krwią w mig opadł na trawę. Paskuda postawił na kocie małpią nogę i byłby go roztłamsił, lecz nie mógł tego zrobić, bo nie miał takiego pozwolenia od Ageja. Przeto oddalił się gwiżdżąc i holując rusałki gdzieś gdzie jest strasznie. Leśne ptaszęta zlitowały się nad rannym kotem i poleciały na łąkę by opowiadać wszystko bawiącym się rusałkom, wodnikom i satyrom. Te odważnie zabrały Harubambę z lasu. Jedna kropla krwi wodnika Spasejewicza uleczyła kota, który podziękowawszy za uratowanie Agejowi i towarzystwu puścił się w drogę, by wyprosić pomoc dla uśpionych rusałek.
szympansem, mającej skrzydła nietoperza i ogon żmii. Paskuda Zalotnik, bo tak nazywał się ów Čort rozpusty, rozkazał ludowi spod muchomorów związać rusałki, po czym zamierzał je wszystkie ciągnąć. Wtedy Harubamba rzucił się nań z głośnym miauczeniem, wystawionymi pazurami i żmiją wynurzającą się z czubka ogona. Lud spod muchomorów szył doń z łuków, lecz on na to nie zważał. ,,Co z nimi zrobiłeś, przeklęty Paskudju''?! - miauczał na cały głos. Dopadł Paskudy i zatopił w nim pazury, aż się zielona, čortowska posoka zaczęła sączyć. Żmija z kociego ogona kąsała małpi pysk wroga. Jednak wróg i przeciwnik Ageja jeno zadrasnął cara kotów orlim szponem, a ten brocząc krwią w mig opadł na trawę. Paskuda postawił na kocie małpią nogę i byłby go roztłamsił, lecz nie mógł tego zrobić, bo nie miał takiego pozwolenia od Ageja. Przeto oddalił się gwiżdżąc i holując rusałki gdzieś gdzie jest strasznie. Leśne ptaszęta zlitowały się nad rannym kotem i poleciały na łąkę by opowiadać wszystko bawiącym się rusałkom, wodnikom i satyrom. Te odważnie zabrały Harubambę z lasu. Jedna kropla krwi wodnika Spasejewicza uleczyła kota, który podziękowawszy za uratowanie Agejowi i towarzystwu puścił się w drogę, by wyprosić pomoc dla uśpionych rusałek.
W jaskini, której
wejście zakrywał wodospad, mieściła się siedziba mard. Był to
zakon nimf zajmujących się wykupem niewolników od straszydeł
służących Rykarowi. Czasem nawet zajmowały miejsce nieszczęsnych
u srogich panów. Zakon wziął swą nazwę od Mardy – jednej z
sióstr królowej Anej I, która jako pierwsza rozpoczęła wykup
niewolnic, a nawet sama oddała siebie za okup cierpiąc srogie męki
i upokorzenia. Jaskinia Mard była uboga, lecz czysta. Stół był z
kamienia, a miast krzeseł – zwisające z sufitu huśtawki. Grotę
oświetlały alatyry i złociste kamienie, a na poczesnym miejscu
stał posążek Mardy tulonej do piersi przez Mokoszę. Podłoże
wyścielały najpiękniejsze kwiaty w okolicy. Na huśtawkach
zasiadały dwie rusałki. Obie wyglądały jak młode niewiasty, lecz
jedna z nich miała na czole błękitny deltoid – znak podobny do
latawca, świadczący, że przekroczyła już 600 rok życia. Ta
starsza, mająca na głowie diadem, rzekła do młodszej.
-
Wiesz, Samodiwo Wędrująca; wczoraj przybył do nas car kotów
Harubamba z wieścią, że Paskuda z pomocą ludu spod muchomorów
uśpił okeanidę, lejmonadę, wodnicę, rusałkę leśną i górską,
a następnie zabrał ze sobą. Śledzące go ptaki lasu i chlapa
wodna doniosły nam, że nimfy obudziły się u króla strzyg
Rościela – Samodiwa zadrżała ze zgrozy, bo znała z opowieści
okrucieństwo króla i jego żony Karabinki. - Spróbujemy je wykupić
– po tych słowach zabrała ją do skarbca, gdzie rosło Złote
Drzewo rodzące klejnoty. Obie mardy wraz z towarzyszkami nazrywały
kosztowności i czym prędzej zaniosły do Zakazanego Lasu, z
liścikiem: ,,Królowi
strzyg Rościelowi jako okup za uwolnienie Neftalii, Chloe, Rode,
Glauke i Głuchogłazki''.
Już miały odejść, gdy z wrzaskiem nadleciały strzygi i porwały
worki. Matce Wielkiej Mistrzyni Mard kazali powiedzieć: ,,Rościel
z mandatu Rykara nasz król, odda niewolnice jeśli w zamian dostanie
jedną z was''.
Słowa te w Jaskini Mard wywołały wielkie przygnębienie. Żadna
nie chciała iść, żadna nie chciała pozostawić swych sióstr w
niewoli i żadna nie chciała aby jej towarzyszka poszła zamiast
niej. Wreszcie Samodiwa Wędrująca wstała z huśtawki i zabrała
głos.
- Któraś z nas
musi się poświęcić, jak ongiś jytnas Marda Miłosierna –
rzekła. - Niech więc to będę ja – Samodiwa była młoda nawet
wedle człowieczych kategorii; liczyła sobie siedemnastą wiosnę
życia. Swój przydomek zawdzięczała zamiłowaniu do ciągłego
zwiedzania nowych jezior, lasów i pól, rzek i dzielnic, grodów,
gór i mórz, oraz łąk. Choć oglądały się za nią wodniki,
satyry, żmijowie i leśni ludzie – potomkowie żmija Rucława i
rusałki Ayisaki, to dobrowolnie i z całą świadomością wybrała
dziewictwo jako marda, przejęta litością dla niewolników sług
Rykara. Jej towarzyszki uwielbiały ją za jej dobroć i mądrość i
bardzo zasmuciły się jej słowami.
- Nie, ja –
zaprzeczyła jej siostra Słonka umiejąca przybierać postać ptaka
o tej nazwie.
- Wszystkie
pójdziemy – oświadczyły pozostałe mardy, a Matka Wielka
Mistrzyni, driada Drevna rzekła.
- Ty Samodiwo, córo
Księstwa Połonii jesteś za młoda i za słaba, by iść w niewolę.
Tymczasem strzygi nie będą miały dla ciebie litości; one będą
cię kaleczyć, straszyć śmiercią przez wydarcie nimfolitu z
głowy, będą chciały byś się wyparła Ageja i Mokoszy. Strzygi
głodzą niewolników i torturują na wsze sposoby, tak jak Čorty
ongiś katowały ich praojców – chochliki. Jak złapią jakąś
nimfę, to pozbawiają ją dziewictwa do końca jej dni. Nawet jeśli
przeżyjesz, możesz wyjść zamieniona w jakieś straszydło żądne
krwi – Samodiwa była najposłuszniejszą z mard, lecz tym razem
postawiła się Drevnie.
- To samo cierpią
nasze siostry złowione przez Paskudę. Jakoś musimy im pomóc, a
jytnas Marda nie żałowała swego cierpienia by uwolniono nie tylko
rusałki i wodniki, ale i istoty innych ras.
- Ostatecznie odbiła
ją z niewoli nasza pierwsza królowa Anej I – rzekła Hinta
Polijtis z Błotnistego Jeziora na ziemi w erze trzynastej nazwanej
Madunią. - Jednak strzygi są zbyt liczne by wszystkie wybić.
-
Ty pokładasz nadzieję w orężu – rzekła jej Samodiwa – a ja w
czystej Mokoszy; Odbiciu Ageja i matce naszych prarodziców Europy i
Bałkana Łobasty. Ona zakryje mnie swym płaszczem przed złością
strzygoni, a nawet jeśli wiele wycierpię pod stopą Rościela, to
nie stracę wiary, że macierz Sobotniej Góry mnie ocali. Dziękuję
wam za waszą troskę, ale obowiązkiem mardy jest użyć wszelkich
godziwych środków, by ulżyć doli niewolników. Czy się to wam
podoba czy nie, pójdę w ślady wielkiej jytnas – tej nocy
Samodiwa, której imię w mowie toropieckiej brzmiało ,,Aniana
Telera'',
wyruszyła pieszo w stronę Zakazanego Lasu recytując dziesięć
imion Mokoszy. Dopiero po czasie zobaczyła, że idą z nią Słonka
i Hinta Polijtis, a także jakiś wyrośnięty, czarno – biały
kocur, który ocierał się o jej nogi. Nie wiedziała, że był to
sam car kotów Harubamba. Rusałki szły wiele godzin, aż znalazły
się wśród drzew szepczących groźne zaklęcia pełne nienawiści.
Samodiwa złożyła białe dłonie w trąbkę i zawołała:
- Oto ja, służebnica
Aredvi depczącej Čorty, smoki, skorpiony i węże, przybyłam do
Rościela, aby w zamian za mnie uwolnił Chloe, Rode... - nie zdążyła
dokończyć, gdy rozległ się chichot, jakby to śmiały się
krokuty zwane hienami i z drzew zeskoczyły strzygi.
Na ich czele stał
następca tronu Racarius Niras, syn Rościela. Nosił długą szatę
barwy malinowej, pozostałe strzygi miały jeno białe przepaski
biodrowe. Królewicz trzymał worek. Rozwiązał go i pięć nimf
wyleciało z niego pod postacią Świateł. Następnie strzygi
rzuciły się na Samodiwę, Słonkę i Hintę Polijtis z arkanami,
lecz zza drzewa wyskoczył Harubamba. Żmija z jego ogona zabiła
pięć strzyg, Racariusa nie zdołała, bo ten uskoczył i rzucił
sztyletem w cara kotów, który schronił się na drzewie. Sztylet
był jednak zaczarowany i począł gonić kota, a ten uciekł z
Zakazanego Lasu. Miejsce zabitych jadem strzyg zajęły następne;
skrepowały wszystkie trzy mardy i powiodły, wyzywając, bijąc i
poszturchując do siedziby króla Rościela. To co Samodiwa i jej
towarzyszki teraz przeżyły było jeszcze gorsze niż w słuchanych
do tej pory opowieściach...
Król Rościel,
herbu Rost, któremu zawdzięczał swe imię, jak wszyscy władcy
strzyg ubrany był w czerwoną szatę. Nosił też dużo złota
niczym królowe rusałek w dniu koronacji, nawet niektóre jego zęby
(a miał je białe i kończyste jak u wąpierza) były sporządzone z
drogiego metalu. Miał wielką głowę, którą umiał kręcić na
wsze strony jak sowa, podobną do ludzkiej i ozdobioną koroną. Jego
zmierzwione, pełne pcheł włosy miały barwę kasztanową, nos był
zakrzywiony, a uszy spiczaste. Na wszystkich palcach srożyły się
sowie szpony, a z ramion wyrastały sowie pióra. Siedziba króla
strzyg Zakazanego Lasu mieściła się w kamiennym dworcu otoczonym
kręgiem zrośniętych ze sobą czternastu dębów. Rościel zajadał
właśnie paluszki rusałczych dzieci nadziewane ślimakami, gdy jego
syn Racarius rzucił mu do nóg trzy nieszczęsne mardy.
- Piękny łup –
pochwalił król, a jego sowie oczy zapłonęły pożądaniem. -
Podobno same pchały się nam w łapy?
- O tak –
potwierdził Racarius – szedł za nimi przeklęty car kotów, który
zabił paru naszych towarzyszy, lecz rzuciłem weń czarnoksięskim
sztyletem i myślę, żem go usmiercił.
Strzygi
wlepiły oczy w rusałki, skrępowane i przestraszone i pomrukiwały
,,gorzko''.
Piły całe dzbany wódki, aż cuchnęły jak gorzelnia i napełniały
swe umysłu sprośnościami.
- Ta – wskazał na
Hintę Polijtis – będzie dla mego syna. Ta – pokazał Słonkę –
dostanie się memu palatynowi Čamarowi, a ty, kociaczku –
wycelował paluchem w Samodiwę – będziesz moja i będę sam
odbierał ci dziewictwo i wypożyczał gościom. Teraz przynieście
rozpalone węgle i niech na nich tańcują ku naszej uciesze!
- Nigdy nie będę
cię zabawiać, wieprzu – rzekła Samodiwa, a strzygi wybuchnęły
śmiechem.
Na skinienie
Rościela przyszły trupiszony i srożyce, ogry i wąpierze z
biczami i choć rusałki wyrywały się, gryzły i zamieniały w
Światło, zostały zmuszone do upokarzającego tańca. Następnie
zostały wtrącone do lochu, gdzie opłakiwały niewypowiedzianą
wprost hańbę, a był to dopiero początek. Samodiwa pocieszała
przyjaciółki, a gdy spojrzała w mrok lochu, spostrzegła, że
wychodzi z niego jakaś istota z dzbanem wody i surowym mięsem nie
wiadomo jakiego zwierzaka. Miała postać niewiasty ubranej w skóry
zwierząt, podobnej nieco do niewiast z obrazów Rubensa, ogon krowy,
dużą, brzydką głowę z płowymi włosami i wystającymi z ust
szablami dzika. Rusałki rozpoznały w niej dziką babę – istotę
jak one pochodzącą od Mokoszy, lecz niewiarygodnie głupią i
ordynarną. Myślały, że przysłał ją Rościel, albo Karabinka,
aby je dręczyła. Dzika baba postawiła przed nimi dzban i mięso ze
słowami:
- Żryjta, to jest …
e, e, jedźcie, panienki – powiedziała najgrzeczniej jak umiała.
Samodiwa pierwsza
się zbliżyła i podziękowała. Zaczęła pić, a dzika baba
odezwała się.
- Nazywam się
Świnka i jestem dziką babą jak widzicie. Strzygi mnie porwały i
uczyniły niewolnicą tej suki Karabinki. W tym mięsie ukryłam
pilniki dla was. Dzikie baby i rusałki nie przepadają za sobą, ale
przecie mamy jedną Macierz i jednego wroga, to czemu mamy sobie
robić świństwa? Panienki są jakimiś smardami? - zaciekawiła
się.
- Nie, nasz zakon
nazywa się ,,mardami'' – wyjaśniła uprzejmie Słonka. - Bierzemy
swoją nazwę od jytnas Mardy Miłosiernej, siostry królowej Anej I.
Wykupujemy niewolników od straszydeł.
- A to pięknie –
rzekła Świnka. - Na życie Ageja, już nie powiem, że rusałki są
wyniosłe i głupie gęsi – w tym czasie usłyszano kroki strażnika
– srożycy i dzika baba bez słowa oddaliła się. Srożyca zjadła
rusałkom mięso, a umieszczone w nim pilniki przekłuły jej
trzewia...
Rościel
i inne strzygi nie miały litości dla swych niewolnic. Tego wieczoru
przybyli goście. Karabinka trzymała na kolanach czarnego kota o
dwóch ogonach, który żywił się krwią jak wąpierze i pochodził
z ziemi Kame, którą w erach dziesiątej i jedenastej ludzie nazwali
Jomonem, a w dwunastej i trzynastej – Cipangu. Dziwaczny kocur
nosił imię Sedrach. Rościel grał w bierki z ałą – powietrznym
potworem noszącym też nazwy ,,chała''
i ,,holofagus'',
który towarzyszył ażdachom i z którym walczyli rycerze stuha.
,,Ały (chały) to wielkie jak stodoła, wężowate smoki o brązowej skórze. Posiadały wielkie, czerwone oczy i malutkie, nietoperzowe skrzydła. Najstraszniejsze były ich bezzębne pyski, którymi mogły łykać całe chmary ptactwa'' - ,,Codex vimrothensis''.
Potwór
służący Rykarowi używał do gry języka, takiego jaki mają węże
i grał tak sprawnie, że wygrał, a król Rościel zacisnął zęby
i pogroził mu pięścią. Ała dostała w nagrodę Samodiwę.
Oprawcy wyprowadzili ją i rzucili na twarz przed całożercą.
Samodiwa zdrętwiała ze strachu, a ała owinęła się wokół jej
ciała okrytego białą sukienką, niczym pyton. Stwór na końcu
ogona miał stalowy kolec, który z chichotem wraził w alabastrowe
udo nimfy, a ta konając z bólu wzywała Ageja i wszystkich Enków.
Przez kolec sączyły się smoła, siarka, gnój i lód, nie było
to nasienie, z którego mogłoby się począć dziecię. Spojrzenie
czerwonych trzewi paliło jak płomień, a cuchnący zgnilizną
oddech przyprawiał o mdłości. Mardy nie skosztowały co prawda
surowego mięsa nadziewanego pilnikami, lecz myszy litując się nad
ich niedolą przyniosły im nieco lepszego jedzenia. Samodiwa nie
mogła już wytrzymać fetoru z paszczy ały, toteż zapaskudziła
potwora ostatnim posiłkiem. Widząc to Rościel czerwony z gniewu,
wstał z tronu i rzekł: ,,Za
karę nic nie dostaniesz do gęby. O, tu koszyk niosę''!
- oczywiście strzygi spełniły swą groźbę. Nie lepiej działo
się z
towarzyszkami Samodiwy. Nad Hintą Polijtis pastwiła się srożyca z Irlandii (Gibernii) – dwunożny potwór o rogatej, trupiej czaszce, zielonkawej skórze, krogulczych szponach i kujących włoskach jak u liszek. Słonka cierpiała gdy przyszedł do niej czarny ogier Zmorowiec, który dusił ją przednimi kopytami. Mardy błagały Mokoszę o skrócenie męki, a Rościel, Karabinka, Racarius Niras i inne strzygi patrzyły na to i wołały: ,,Gorzko''!, a ich księga ,,Słowo Czarnoboga'' spisana przez strzygonia Sandoriusa na skórach rusałek, uczyła czerpać przyjemność z dręczenia, rozpusty i – przepraszam za wyrażenie – bydlactwa. Katusze nimf trwały jeszcze kilka dni; zauważono, że dzika baba z lasu, Świnka, niewolnica królowej Karabinki uciekła i wysłano za nią pościg.
towarzyszkami Samodiwy. Nad Hintą Polijtis pastwiła się srożyca z Irlandii (Gibernii) – dwunożny potwór o rogatej, trupiej czaszce, zielonkawej skórze, krogulczych szponach i kujących włoskach jak u liszek. Słonka cierpiała gdy przyszedł do niej czarny ogier Zmorowiec, który dusił ją przednimi kopytami. Mardy błagały Mokoszę o skrócenie męki, a Rościel, Karabinka, Racarius Niras i inne strzygi patrzyły na to i wołały: ,,Gorzko''!, a ich księga ,,Słowo Czarnoboga'' spisana przez strzygonia Sandoriusa na skórach rusałek, uczyła czerpać przyjemność z dręczenia, rozpusty i – przepraszam za wyrażenie – bydlactwa. Katusze nimf trwały jeszcze kilka dni; zauważono, że dzika baba z lasu, Świnka, niewolnica królowej Karabinki uciekła i wysłano za nią pościg.
Ongiś
Mardę ocaliła z niewoli jej siostra, królowa Anej I. Teraz z
Zakazany Las wjechała na rydwanie ciągniętym przez jednorożce
sama królowa rusałek, potrząsająca włócznią, a z nią szły
hufce wojowniczek. W rydwanie królowej jechał car kotów Harubamba,
a przed nim biegła dzika baba Świnka nosząca puklerz i w ręku
dzierżąca oszczep. Towarzyszył im olbrzym Pikulos z ziemi, która
w erze dziesiątej otrzymała nazwę ,,Burus'',
uzbrojony w maczugę. Przewodnikiem był stwór Cudak; wzrostu
ludzkiego, podobny do lazurowego dudka, mający ludzkie ręce i
ptasie skrzydła, a jego ptasie stopy zostawiały takie ślady jak
ślady stóp człowieka. Dodać należy, że Harubamba ocalał przed
sztyletem Racariusa, bo zasłoniła go swym ciałem biała kotka
Kicia, od dawna miłująca swego władcę, lecz niezauważana
przezeń. Droga przez Zakazany Las przebiegała spokojnie, jednak im
bliżej było do siedziby Rościela, tym więcej toczono potyczek.
Olbrzym Pikulos nadepnął na węża Gadiukę, a ten jak się nie
rzuci! Jak nie owinie się! Gadiuka szarpał ciało olbrzyma wielkimi
zębami i już miał wejść w niego i zaprowadzić w ogień, gdy w
potężne, brązowe cielsko wraziły się strzały z łuku królowej
i oszczep Świnki. W czasie dalszej wędrówki jedna z wojowniczek,
najada Dafne została omotana przez bluszcz Amwira – roślinę,
która niczym wąpierz wyssała z niej całą krew. Im bliżej było
celu, tym liczniejsze były potyczki z ogrami i goblinami z Wyspy
Wiosennej. Pikulos stoczył bój ze smokiem, a wygrał dzięki
włóczni królowej. Rusałki toczyły boje ze strzygami i
wąpierzami, a Cudak, Harubamba i Świnka dzielnie im pomagali.
Wreszcie po rozbiciu hordy najemnych Neurów, maczuga Pikulosa
przełamała palisadę z czternastu zrośniętych dębów i
uszkodziła dach kamiennego dworca. Dzika baba pierwsza wbiegła do
siedziby Rościela, a za nią cała reszta. Strzygi nie znały
litości więc nie prosiły o nią. ..Prosi
to się świnia prosi''
– brzmiało ich porzekadło. Ginęły i mordowały, mordowały i
ginęły. Królowa ubiła w boju Rościela długim mieczem, a
wcześniej z jej ręki zginął Racarius Niras. Karabince rusałki
darowały życie, bo chociaż to strzyga, jednak była płci białej.
Świnka z trudem, ale posłuchała królowej i spróbowała wybaczyć
swej dręczycielce, lecz Karabinka otumaniona mordem i rozpacza,
leciała na oślep, aż wbiła się na dziób Cudaka i została
przebita na wylot. Bitwa była już skończona. Rykar, bluźnierczo
nazywany Czernobogiem nie pomógł swym wyznawcom, a nawet cieszył
się z ich zagłady, bo teraz inne Čorty będą mogły ich dręczyć
przez całą wieczność. Z pomocą Cudaka i Świnki rusałki
odsunęły kamienną pokrywę do lochu i tam wśród ciał innych
niewolnic, pomordowanych by nie wpadły w ręce zwycięzców, ujrzano
wiszące na hakach trzy mardy. Były wyczerpane, ale jeszcze żyły...
Po
śmierci Rościela, Samodiva, Słonka i Hinta Polijtis, ku wielkiej
radości swych towarzyszek i Wielkiej Mistrzyni powróciły do
Jaskini Mard. Były bardziej wytrzymałe od wielu współczesnych
ludzi, jednak nie obyło się bez pomocy ,,wracza
dusznego''
z ziemi, która w erze dwunastej nazwana została Libią. Należał
on do plemienia Hathorów – ludzi z krowimi rogami i ogonami,
mogących zamieniać się w byki i krowy. Po jego kuracji Słonka i
Hinta Polijtis zdecydowały się zostać mardami aż po kres swych
dni. Jednak Samodiva w doznanych cierpieniach odkryła, że Agej
przeznaczył ją do czegoś innego. Śluby, które złożyła były
tymczasowe i ich czas właśnie przeminął. Opuściła przeto inne
mardy i tak jak ongiś, tak i znów poczęła wędrować od dzielnicy
do dzielnicy. Drzewiej jej wędrówki pełne były radości – teraz
zaś nie mogła odpędzić od siebie bólu i nienawiści do tych co
ją skrzywdzili. Gdy zamykała oczy przepojona znużeniem, Zmora
ciskała w nią koszmarami. Świnka zaprosiła ją do lasu, gdzie
żyły inne dzikie baby, lecz nie potrafiła jej pomóc. Nie umieli
jej też pocieszyć dawni towarzysze wędrówek. ,,Czas
zmniejszy twe utrapienie''
– rzekł jej pewien satyr. Samodiva błąkała się zżerana przez
smutek, aż zaszła do pięknej dzielnicy Żyrnaj (Letno)
leżącej nad Morzem Rajskim, którym z mandatu Juraty zarządzał
żmij, książę Lamia. Zatrzymała się nad nieznaną sobie rzeką,
a że była zmęczona, położyła się nad jej brzegiem i zasnęła.
Tym razem Zmora zlitowała się nad nią i nie zesłała koszmaru.
Samodiva Wędrująca spała i wydawało jej się, że najady z owej
rzeki, której nazwa była jej obca, z litością pochylają się nad
nią i szepczą do ucha przebitego kolczykiem... ,,Strudzona
pielgrzymko z Północy, ta rzeka zowie się Leto. Kto się z niej
napije, zapomni o swym udręczeniu...''
Słowa te powtarzały się kilka razy w czasie snu. Gdy się zbudziła
ujrzała, że na wystającym z wody kamieniu siedział wodnik o
czarnych włosach, odziany w czarną przepaskę biodrową. Na
ramieniu miał złotą manelę z szafirem – oznakę jakiejś
godności. Wodnik zagadnął do niej przyjaźnie.
- Jestem Wodzisław
z rodu Bestermanów; z łaski Mokoszy książę rzeki Leto...
-
,,Słyszałam
tę nazwę we śnie''
– pomyślała Samodiva.
-
Inni mieszkańcy Żyrnaju powiedzieli mi o tobie i twoim bólu –
ciągnął wodnik. - Udręczona córo Połonii, wiedz, że rzeka,
którą zarządzam wraz z siostrami jest cudowna. Kto wypije z niej
choć łyk, tego minie cierpienie duszy, a nie jest to to samo co
čorcie ziele, którym Licho poiło Żbiczan ku ich zgubie. Woda
letejska to coś zupełnie innego. Koi skołatane serca, lecz nie
niszczy duszy ni ciała. Agej mi świadkiem – Samodiva pomyślała,
że nie ma nic do stracenia.
Weszła do rzeki,
napiła się i poczuła ulgę, lecz nie taką iluzoryczną ulgę
zawartą w gorzałce, lecz ulgę prawdziwą, ulgę na stałe. Co
więcej pomogło jej to wybaczyć. Rościelowi, chale i innym
potworom – zawsze łatwiej przebaczyć po długim czasie niż od
razu, niestety. Samodiva i książę rzeki zaprzyjaźnili się, a gdy
przyjaźń przerodziła się w miłość, pobrali się, a jeszcze
potem stali ojcem i matką licznych dzieci. Gdy Samodiva umarła w
wieku 900 lat, a jej dusza zamieszkała w Nawi Jasnej, jej ciało z
łaski Mokoszy zamieniło się w pierwszą na świecie mandragorę.
Była to roślina o korzeniu przypominającym człowieka, która
wyrywana z ziemi wrzeszczała wniebogłosy i była używana do
leczenia bezpłodności.
*
,,W słowiańskim micie istniał król strzyg Rościel katujący niewolnice i zabity przez królową rusałek. W naszych czasach niewolnictwo też istnieje, choć zmienia formy. Wystarczy wymienić sprzedawanie kobiet by zmuszać je do nierządu. Smutne jest też to, że w niektórych krajach mahometańskich niewolnictwo trwa jak przed wiekami. To co złe bierze się z serca i trwać będzie tak długo jak trwać będzie grzech, ale i tak nie wolno zaprzestać z tym walki. Rościel ciągle żywy''! - kazanie św. Marcina Buraka, proboszcza z Pawlaczycy w 1990 roku.