poniedziałek, 2 czerwca 2014

Mardy - pamięci niewolników naszych czasów




Ów dzień był nadzwyczaj piękny. W przyrodzie panował Maj, a Słońce rozrzutnie darzyło złotymi promykami. Po pełnej kwiatów i motyli łące, lekko pląsały rusałki; najady czyli wodnice, driady, oready, jedna okeanida i lejmonady – panie ukwieconych niw. Razem z nimi tańczyły wodniki i satyry. Z koralowych usteczek nimf wydobywały się urocze tony ,,Piosenki o kijance'':

,,Nad strumieniem
bije boginka kijem w to co leży na kamieniu,
To co bije to ubierze''.

Zalana Słońcem łąka przylegała do tajemniczego, ponurego lasu. Driady czyli rusałki leśne nieco obawiały się tego miejsca. Szeptano z trwogą, że niektóre z tamtejszych drzew czczą Rykara. W ich cieniu miały żyć złośliwe sibiele – nimfy o owłosionych nogach zakończonych stopami kury, porywające dzieci, a także ogromny wąż Gadiuka, który wchodził w ciała dzieci i sprawiał, że rzucały się w ogień. Jednak rozbawione boginki nie martwiły się ponurymi opowieściami snutymi w długie, zimowe wieczory. Niefrasobliwie zaczęły zanurzać się w las, by szukać kwiatów i jagód. Razem z nimi poszedł, przy całej swej dezaprobacie, car 



kotów Harubamba. Był to rosły, czarno – biały kocur, o którym opowiadano, że ma żmiję w ogonie, co siedem lat wychodzącą by kąsać (z powodu takich zabobonów wiele niewinnych kotów straciło ogony). Każdej nocy miała go nachodzić ochota zjedzenia leśnych rusałek śpiących na konarach drzew, lub na miękkim posłaniu z mchu i paproci. Jednak gdy przed tym poczynał mruczeć modły do Dziewanny, zapominał o swym zamiarze.

- Ten las jest zbyt cudowny, by mógł być groźny – rzekła wesoło okeanida Neftalia z Morza Rajskiego odkrywająca wspaniałości lądu.
Harubamba zjeżył sierść i wystawił pazury, gdy spod muchomorów wyszły jakieś ludziki. Rusałkom zdawało się w pierwszej chwili, że to krasnoludki, lecz owe dziwne skrzaty ubrane na czerwono, miały krasne czapeczki w białe plamki, spiczaste uszy, lekko zielonkawą cerę i długie, czarne włosy i brody. Dźwigały kubki z jakimś napojem i przystanęły na widok nimf i kota.
- Kim jesteście? - spytała lejmonada Chloe z Niw Jawańskich, a przewodnik ludzików zdjął czapeczkę i pokłonił się do ziemi.



- Jesteśmy ludem spod muchomorów – oznajmił – synami Mokoszy i braćmi krasnoludków – w rzeczywistości były to znieprawione krasnoludki. - Witamy śliczne rusałki w naszym lesie i zapraszamy do spełnienia toastu za Banika, praojca skrzatów, tym oto napojem.
- Coś mi się nie podoba – mruknął car kotów. - Skąd wiedzieliście, że tu przybędziemy i z czego jest ten napój?
- E,... krecik nam powiedział – rzekł wódz ludu spod muchomorów. - Napój jest przepyszny, taki chłodny i słodki.
- To sam go spróbuj – Harubamba nadal był nieufny, jednak ufne rusałki ku jego przerażeniu dały się poczęstować. Wtem ich podobne do klejnotów oczy skleiły się i zarówno okeanida Neftalia, lejmonada Chloe, najada Glauke, driada Rode, oreada Głuchogłazka opadły na trawę jak ścięte kosą kwiaty. Harubamba od początku był przeciwny temu wejściu do Zakazanego Lasu. Odradzał je jak mógł, ale nie posłuchano go. Teraz zjeżył się; z jego łap znów wyskoczyły pazury, a z ogona wynurzyła się żmija. Lud spod muchomorów przeraził się i począł szykować łuki ze strzałami małymi jak igły. Nieoczekiwanie z kniei wyszedł przystojny młodzieniec odziany w jedwabie i koronki delikatne jak morska piana. Jednak car kotów widział jego prawdziwą postać. Ujrzał Čorta mającego postać rogatej małpy sokomotu z Afryki, zwanej 



szympansem, mającej skrzydła nietoperza i ogon żmii. Paskuda Zalotnik, bo tak nazywał się ów Čort rozpusty, rozkazał ludowi spod muchomorów związać rusałki, po czym zamierzał je wszystkie ciągnąć. Wtedy Harubamba rzucił się nań z głośnym miauczeniem, wystawionymi pazurami i żmiją wynurzającą się z czubka ogona. Lud spod muchomorów szył doń z łuków, lecz on na to nie zważał. ,,Co z nimi zrobiłeś, przeklęty Paskudju''?! - miauczał na cały głos. Dopadł Paskudy i zatopił w nim pazury, aż się zielona, čortowska posoka zaczęła sączyć. Żmija z kociego ogona kąsała małpi pysk wroga. Jednak wróg i przeciwnik Ageja jeno zadrasnął cara kotów orlim szponem, a ten brocząc krwią w mig opadł na trawę. Paskuda postawił na kocie małpią nogę i byłby go roztłamsił, lecz nie mógł tego zrobić, bo nie miał takiego pozwolenia od Ageja. Przeto oddalił się gwiżdżąc i holując rusałki gdzieś gdzie jest strasznie. Leśne ptaszęta zlitowały się nad rannym kotem i poleciały na łąkę by opowiadać wszystko bawiącym się rusałkom, wodnikom i satyrom. Te odważnie zabrały Harubambę z lasu. Jedna kropla krwi wodnika Spasejewicza uleczyła kota, który podziękowawszy za uratowanie Agejowi i towarzystwu puścił się w drogę, by wyprosić pomoc dla uśpionych rusałek.

*



W jaskini, której wejście zakrywał wodospad, mieściła się siedziba mard. Był to zakon nimf zajmujących się wykupem niewolników od straszydeł służących Rykarowi. Czasem nawet zajmowały miejsce nieszczęsnych u srogich panów. Zakon wziął swą nazwę od Mardy – jednej z sióstr królowej Anej I, która jako pierwsza rozpoczęła wykup niewolnic, a nawet sama oddała siebie za okup cierpiąc srogie męki i upokorzenia. Jaskinia Mard była uboga, lecz czysta. Stół był z kamienia, a miast krzeseł – zwisające z sufitu huśtawki. Grotę oświetlały alatyry i złociste kamienie, a na poczesnym miejscu stał posążek Mardy tulonej do piersi przez Mokoszę. Podłoże wyścielały najpiękniejsze kwiaty w okolicy. Na huśtawkach zasiadały dwie rusałki. Obie wyglądały jak młode niewiasty, lecz jedna z nich miała na czole błękitny deltoid – znak podobny do latawca, świadczący, że przekroczyła już 600 rok życia. Ta starsza, mająca na głowie diadem, rzekła do młodszej.


- Wiesz, Samodiwo Wędrująca; wczoraj przybył do nas car kotów Harubamba z wieścią, że Paskuda z pomocą ludu spod muchomorów uśpił okeanidę, lejmonadę, wodnicę, rusałkę leśną i górską, a następnie zabrał ze sobą. Śledzące go ptaki lasu i chlapa wodna doniosły nam, że nimfy obudziły się u króla strzyg Rościela – Samodiwa zadrżała ze zgrozy, bo znała z opowieści okrucieństwo króla i jego żony Karabinki. - Spróbujemy je wykupić – po tych słowach zabrała ją do skarbca, gdzie rosło Złote Drzewo rodzące klejnoty. Obie mardy wraz z towarzyszkami nazrywały kosztowności i czym prędzej zaniosły do Zakazanego Lasu, z liścikiem: ,,Królowi strzyg Rościelowi jako okup za uwolnienie Neftalii, Chloe, Rode, Glauke i Głuchogłazki''. Już miały odejść, gdy z wrzaskiem nadleciały strzygi i porwały worki. Matce Wielkiej Mistrzyni Mard kazali powiedzieć: ,,Rościel z mandatu Rykara nasz król, odda niewolnice jeśli w zamian dostanie jedną z was''. Słowa te w Jaskini Mard wywołały wielkie przygnębienie. Żadna nie chciała iść, żadna nie chciała pozostawić swych sióstr w niewoli i żadna nie chciała aby jej towarzyszka poszła zamiast niej. Wreszcie Samodiwa Wędrująca wstała z huśtawki i zabrała głos.
- Któraś z nas musi się poświęcić, jak ongiś jytnas Marda Miłosierna – rzekła. - Niech więc to będę ja – Samodiwa była młoda nawet wedle człowieczych kategorii; liczyła sobie siedemnastą wiosnę życia. Swój przydomek zawdzięczała zamiłowaniu do ciągłego zwiedzania nowych jezior, lasów i pól, rzek i dzielnic, grodów, gór i mórz, oraz łąk. Choć oglądały się za nią wodniki, satyry, żmijowie i leśni ludzie – potomkowie żmija Rucława i rusałki Ayisaki, to dobrowolnie i z całą świadomością wybrała dziewictwo jako marda, przejęta litością dla niewolników sług Rykara. Jej towarzyszki uwielbiały ją za jej dobroć i mądrość i bardzo zasmuciły się jej słowami.
- To już lepiej ja pójdę – rzekła wstając z huśtawki Sławonia (Slavoniya).



- Nie, ja – zaprzeczyła jej siostra Słonka umiejąca przybierać postać ptaka o tej nazwie.
- Wszystkie pójdziemy – oświadczyły pozostałe mardy, a Matka Wielka Mistrzyni, driada Drevna rzekła.
- Ty Samodiwo, córo Księstwa Połonii jesteś za młoda i za słaba, by iść w niewolę. Tymczasem strzygi nie będą miały dla ciebie litości; one będą cię kaleczyć, straszyć śmiercią przez wydarcie nimfolitu z głowy, będą chciały byś się wyparła Ageja i Mokoszy. Strzygi głodzą niewolników i torturują na wsze sposoby, tak jak Čorty ongiś katowały ich praojców – chochliki. Jak złapią jakąś nimfę, to pozbawiają ją dziewictwa do końca jej dni. Nawet jeśli przeżyjesz, możesz wyjść zamieniona w jakieś straszydło żądne krwi – Samodiwa była najposłuszniejszą z mard, lecz tym razem postawiła się Drevnie.
- To samo cierpią nasze siostry złowione przez Paskudę. Jakoś musimy im pomóc, a jytnas Marda nie żałowała swego cierpienia by uwolniono nie tylko rusałki i wodniki, ale i istoty innych ras.
- Ostatecznie odbiła ją z niewoli nasza pierwsza królowa Anej I – rzekła Hinta Polijtis z Błotnistego Jeziora na ziemi w erze trzynastej nazwanej Madunią. - Jednak strzygi są zbyt liczne by wszystkie wybić.
- Ty pokładasz nadzieję w orężu – rzekła jej Samodiwa – a ja w czystej Mokoszy; Odbiciu Ageja i matce naszych prarodziców Europy i Bałkana Łobasty. Ona zakryje mnie swym płaszczem przed złością strzygoni, a nawet jeśli wiele wycierpię pod stopą Rościela, to nie stracę wiary, że macierz Sobotniej Góry mnie ocali. Dziękuję wam za waszą troskę, ale obowiązkiem mardy jest użyć wszelkich godziwych środków, by ulżyć doli niewolników. Czy się to wam podoba czy nie, pójdę w ślady wielkiej jytnas – tej nocy Samodiwa, której imię w mowie toropieckiej brzmiało ,,Aniana Telera'', wyruszyła pieszo w stronę Zakazanego Lasu recytując dziesięć imion Mokoszy. Dopiero po czasie zobaczyła, że idą z nią Słonka i Hinta Polijtis, a także jakiś wyrośnięty, czarno – biały kocur, który ocierał się o jej nogi. Nie wiedziała, że był to sam car kotów Harubamba. Rusałki szły wiele godzin, aż znalazły się wśród drzew szepczących groźne zaklęcia pełne nienawiści. Samodiwa złożyła białe dłonie w trąbkę i zawołała:
- Oto ja, służebnica Aredvi depczącej Čorty, smoki, skorpiony i węże, przybyłam do Rościela, aby w zamian za mnie uwolnił Chloe, Rode... - nie zdążyła dokończyć, gdy rozległ się chichot, jakby to śmiały się krokuty zwane hienami i z drzew zeskoczyły strzygi.


Na ich czele stał następca tronu Racarius Niras, syn Rościela. Nosił długą szatę barwy malinowej, pozostałe strzygi miały jeno białe przepaski biodrowe. Królewicz trzymał worek. Rozwiązał go i pięć nimf wyleciało z niego pod postacią Świateł. Następnie strzygi rzuciły się na Samodiwę, Słonkę i Hintę Polijtis z arkanami, lecz zza drzewa wyskoczył Harubamba. Żmija z jego ogona zabiła pięć strzyg, Racariusa nie zdołała, bo ten uskoczył i rzucił sztyletem w cara kotów, który schronił się na drzewie. Sztylet był jednak zaczarowany i począł gonić kota, a ten uciekł z Zakazanego Lasu. Miejsce zabitych jadem strzyg zajęły następne; skrepowały wszystkie trzy mardy i powiodły, wyzywając, bijąc i poszturchując do siedziby króla Rościela. To co Samodiwa i jej towarzyszki teraz przeżyły było jeszcze gorsze niż w słuchanych do tej pory opowieściach...

*



Król Rościel, herbu Rost, któremu zawdzięczał swe imię, jak wszyscy władcy strzyg ubrany był w czerwoną szatę. Nosił też dużo złota niczym królowe rusałek w dniu koronacji, nawet niektóre jego zęby (a miał je białe i kończyste jak u wąpierza) były sporządzone z drogiego metalu. Miał wielką głowę, którą umiał kręcić na wsze strony jak sowa, podobną do ludzkiej i ozdobioną koroną. Jego zmierzwione, pełne pcheł włosy miały barwę kasztanową, nos był zakrzywiony, a uszy spiczaste. Na wszystkich palcach srożyły się sowie szpony, a z ramion wyrastały sowie pióra. Siedziba króla strzyg Zakazanego Lasu mieściła się w kamiennym dworcu otoczonym kręgiem zrośniętych ze sobą czternastu dębów. Rościel zajadał właśnie paluszki rusałczych dzieci nadziewane ślimakami, gdy jego syn Racarius rzucił mu do nóg trzy nieszczęsne mardy.
- Piękny łup – pochwalił król, a jego sowie oczy zapłonęły pożądaniem. - Podobno same pchały się nam w łapy?
- O tak – potwierdził Racarius – szedł za nimi przeklęty car kotów, który zabił paru naszych towarzyszy, lecz rzuciłem weń czarnoksięskim sztyletem i myślę, żem go usmiercił.
Strzygi wlepiły oczy w rusałki, skrępowane i przestraszone i pomrukiwały ,,gorzko''. Piły całe dzbany wódki, aż cuchnęły jak gorzelnia i napełniały swe umysłu sprośnościami.
- Ta – wskazał na Hintę Polijtis – będzie dla mego syna. Ta – pokazał Słonkę – dostanie się memu palatynowi Čamarowi, a ty, kociaczku – wycelował paluchem w Samodiwę – będziesz moja i będę sam odbierał ci dziewictwo i wypożyczał gościom. Teraz przynieście rozpalone węgle i niech na nich tańcują ku naszej uciesze!
- Nigdy nie będę cię zabawiać, wieprzu – rzekła Samodiwa, a strzygi wybuchnęły śmiechem.
Na skinienie Rościela przyszły trupiszony i srożyce, ogry i wąpierze z biczami i choć rusałki wyrywały się, gryzły i zamieniały w Światło, zostały zmuszone do upokarzającego tańca. Następnie zostały wtrącone do lochu, gdzie opłakiwały niewypowiedzianą wprost hańbę, a był to dopiero początek. Samodiwa pocieszała przyjaciółki, a gdy spojrzała w mrok lochu, spostrzegła, że wychodzi z niego jakaś istota z dzbanem wody i surowym mięsem nie wiadomo jakiego zwierzaka. Miała postać niewiasty ubranej w skóry zwierząt, podobnej nieco do niewiast z obrazów Rubensa, ogon krowy, dużą, brzydką głowę z płowymi włosami i wystającymi z ust szablami dzika. Rusałki rozpoznały w niej dziką babę – istotę jak one pochodzącą od Mokoszy, lecz niewiarygodnie głupią i ordynarną. Myślały, że przysłał ją Rościel, albo Karabinka, aby je dręczyła. Dzika baba postawiła przed nimi dzban i mięso ze słowami:



- Żryjta, to jest … e, e, jedźcie, panienki – powiedziała najgrzeczniej jak umiała.
Samodiwa pierwsza się zbliżyła i podziękowała. Zaczęła pić, a dzika baba odezwała się.
- Nazywam się Świnka i jestem dziką babą jak widzicie. Strzygi mnie porwały i uczyniły niewolnicą tej suki Karabinki. W tym mięsie ukryłam pilniki dla was. Dzikie baby i rusałki nie przepadają za sobą, ale przecie mamy jedną Macierz i jednego wroga, to czemu mamy sobie robić świństwa? Panienki są jakimiś smardami? - zaciekawiła się.
- Nie, nasz zakon nazywa się ,,mardami'' – wyjaśniła uprzejmie Słonka. - Bierzemy swoją nazwę od jytnas Mardy Miłosiernej, siostry królowej Anej I. Wykupujemy niewolników od straszydeł.
- A to pięknie – rzekła Świnka. - Na życie Ageja, już nie powiem, że rusałki są wyniosłe i głupie gęsi – w tym czasie usłyszano kroki strażnika – srożycy i dzika baba bez słowa oddaliła się. Srożyca zjadła rusałkom mięso, a umieszczone w nim pilniki przekłuły jej trzewia...
Rościel i inne strzygi nie miały litości dla swych niewolnic. Tego wieczoru przybyli goście. Karabinka trzymała na kolanach czarnego kota o dwóch ogonach, który żywił się krwią jak wąpierze i pochodził z ziemi Kame, którą w erach dziesiątej i jedenastej ludzie nazwali Jomonem, a w dwunastej i trzynastej – Cipangu. Dziwaczny kocur nosił imię Sedrach. Rościel grał w bierki z ałą – powietrznym potworem noszącym też nazwy ,,chała'' i ,,holofagus'', który towarzyszył ażdachom i z którym walczyli rycerze stuha.



,,Ały (chały) to wielkie jak stodoła, wężowate smoki o brązowej skórze. Posiadały wielkie, czerwone oczy i malutkie, nietoperzowe skrzydła. Najstraszniejsze były ich bezzębne pyski, którymi mogły łykać całe chmary ptactwa'' - ,,Codex vimrothensis''.

Potwór służący Rykarowi używał do gry języka, takiego jaki mają węże i grał tak sprawnie, że wygrał, a król Rościel zacisnął zęby i pogroził mu pięścią. Ała dostała w nagrodę Samodiwę. Oprawcy wyprowadzili ją i rzucili na twarz przed całożercą. Samodiwa zdrętwiała ze strachu, a ała owinęła się wokół jej ciała okrytego białą sukienką, niczym pyton. Stwór na końcu ogona miał stalowy kolec, który z chichotem wraził w alabastrowe udo nimfy, a ta konając z bólu wzywała Ageja i wszystkich Enków. Przez kolec sączyły się smoła, siarka, gnój i lód, nie było to nasienie, z którego mogłoby się począć dziecię. Spojrzenie czerwonych trzewi paliło jak płomień, a cuchnący zgnilizną oddech przyprawiał o mdłości. Mardy nie skosztowały co prawda surowego mięsa nadziewanego pilnikami, lecz myszy litując się nad ich niedolą przyniosły im nieco lepszego jedzenia. Samodiwa nie mogła już wytrzymać fetoru z paszczy ały, toteż zapaskudziła potwora ostatnim posiłkiem. Widząc to Rościel czerwony z gniewu, wstał z tronu i rzekł: ,,Za karę nic nie dostaniesz do gęby. O, tu koszyk niosę''! - oczywiście strzygi spełniły swą groźbę. Nie lepiej działo się z 




towarzyszkami Samodiwy. Nad Hintą Polijtis pastwiła się srożyca z Irlandii (Gibernii) – dwunożny potwór o rogatej, trupiej czaszce, zielonkawej skórze, krogulczych szponach i kujących włoskach jak u liszek. Słonka cierpiała gdy przyszedł do niej czarny ogier Zmorowiec, który dusił ją przednimi kopytami. Mardy błagały Mokoszę o skrócenie męki, a Rościel, Karabinka, Racarius Niras i inne strzygi patrzyły na to i wołały: ,,Gorzko''!, a ich księga ,,Słowo Czarnoboga'' spisana przez strzygonia Sandoriusa na skórach rusałek, uczyła czerpać przyjemność z dręczenia, rozpusty i – przepraszam za wyrażenie – bydlactwa. Katusze nimf trwały jeszcze kilka dni; zauważono, że dzika baba z lasu, Świnka, niewolnica królowej Karabinki uciekła i wysłano za nią pościg.




Ongiś Mardę ocaliła z niewoli jej siostra, królowa Anej I. Teraz z Zakazany Las wjechała na rydwanie ciągniętym przez jednorożce sama królowa rusałek, potrząsająca włócznią, a z nią szły hufce wojowniczek. W rydwanie królowej jechał car kotów Harubamba, a przed nim biegła dzika baba Świnka nosząca puklerz i w ręku dzierżąca oszczep. Towarzyszył im olbrzym Pikulos z ziemi, która w erze dziesiątej otrzymała nazwę ,,Burus'', uzbrojony w maczugę. Przewodnikiem był stwór Cudak; wzrostu ludzkiego, podobny do lazurowego dudka, mający ludzkie ręce i ptasie skrzydła, a jego ptasie stopy zostawiały takie ślady jak ślady stóp człowieka. Dodać należy, że Harubamba ocalał przed sztyletem Racariusa, bo zasłoniła go swym ciałem biała kotka Kicia, od dawna miłująca swego władcę, lecz niezauważana przezeń. Droga przez Zakazany Las przebiegała spokojnie, jednak im bliżej było do siedziby Rościela, tym więcej toczono potyczek. Olbrzym Pikulos nadepnął na węża Gadiukę, a ten jak się nie rzuci! Jak nie owinie się! Gadiuka szarpał ciało olbrzyma wielkimi zębami i już miał wejść w niego i zaprowadzić w ogień, gdy w potężne, brązowe cielsko wraziły się strzały z łuku królowej i oszczep Świnki. W czasie dalszej wędrówki jedna z wojowniczek, najada Dafne została omotana przez bluszcz Amwira – roślinę, która niczym wąpierz wyssała z niej całą krew. Im bliżej było celu, tym liczniejsze były potyczki z ogrami i goblinami z Wyspy Wiosennej. Pikulos stoczył bój ze smokiem, a wygrał dzięki włóczni królowej. Rusałki toczyły boje ze strzygami i wąpierzami, a Cudak, Harubamba i Świnka dzielnie im pomagali. Wreszcie po rozbiciu hordy najemnych Neurów, maczuga Pikulosa przełamała palisadę z czternastu zrośniętych dębów i uszkodziła dach kamiennego dworca. Dzika baba pierwsza wbiegła do siedziby Rościela, a za nią cała reszta. Strzygi nie znały litości więc nie prosiły o nią. ..Prosi to się świnia prosi'' – brzmiało ich porzekadło. Ginęły i mordowały, mordowały i ginęły. Królowa ubiła w boju Rościela długim mieczem, a wcześniej z jej ręki zginął Racarius Niras. Karabince rusałki darowały życie, bo chociaż to strzyga, jednak była płci białej. Świnka z trudem, ale posłuchała królowej i spróbowała wybaczyć swej dręczycielce, lecz Karabinka otumaniona mordem i rozpacza, leciała na oślep, aż wbiła się na dziób Cudaka i została przebita na wylot. Bitwa była już skończona. Rykar, bluźnierczo nazywany Czernobogiem nie pomógł swym wyznawcom, a nawet cieszył się z ich zagłady, bo teraz inne Čorty będą mogły ich dręczyć przez całą wieczność. Z pomocą Cudaka i Świnki rusałki odsunęły kamienną pokrywę do lochu i tam wśród ciał innych niewolnic, pomordowanych by nie wpadły w ręce zwycięzców, ujrzano wiszące na hakach trzy mardy. Były wyczerpane, ale jeszcze żyły...

*



Po śmierci Rościela, Samodiva, Słonka i Hinta Polijtis, ku wielkiej radości swych towarzyszek i Wielkiej Mistrzyni powróciły do Jaskini Mard. Były bardziej wytrzymałe od wielu współczesnych ludzi, jednak nie obyło się bez pomocy ,,wracza dusznego'' z ziemi, która w erze dwunastej nazwana została Libią. Należał on do plemienia Hathorów – ludzi z krowimi rogami i ogonami, mogących zamieniać się w byki i krowy. Po jego kuracji Słonka i Hinta Polijtis zdecydowały się zostać mardami aż po kres swych dni. Jednak Samodiva w doznanych cierpieniach odkryła, że Agej przeznaczył ją do czegoś innego. Śluby, które złożyła były tymczasowe i ich czas właśnie przeminął. Opuściła przeto inne mardy i tak jak ongiś, tak i znów poczęła wędrować od dzielnicy do dzielnicy. Drzewiej jej wędrówki pełne były radości – teraz zaś nie mogła odpędzić od siebie bólu i nienawiści do tych co ją skrzywdzili. Gdy zamykała oczy przepojona znużeniem, Zmora ciskała w nią koszmarami. Świnka zaprosiła ją do lasu, gdzie żyły inne dzikie baby, lecz nie potrafiła jej pomóc. Nie umieli jej też pocieszyć dawni towarzysze wędrówek. ,,Czas zmniejszy twe utrapienie'' – rzekł jej pewien satyr. Samodiva błąkała się zżerana przez smutek, aż zaszła do pięknej dzielnicy Żyrnaj (Letno) leżącej nad Morzem Rajskim, którym z mandatu Juraty zarządzał żmij, książę Lamia. Zatrzymała się nad nieznaną sobie rzeką, a że była zmęczona, położyła się nad jej brzegiem i zasnęła. Tym razem Zmora zlitowała się nad nią i nie zesłała koszmaru. Samodiva Wędrująca spała i wydawało jej się, że najady z owej rzeki, której nazwa była jej obca, z litością pochylają się nad nią i szepczą do ucha przebitego kolczykiem... ,,Strudzona pielgrzymko z Północy, ta rzeka zowie się Leto. Kto się z niej napije, zapomni o swym udręczeniu...'' Słowa te powtarzały się kilka razy w czasie snu. Gdy się zbudziła ujrzała, że na wystającym z wody kamieniu siedział wodnik o czarnych włosach, odziany w czarną przepaskę biodrową. Na ramieniu miał złotą manelę z szafirem – oznakę jakiejś godności. Wodnik zagadnął do niej przyjaźnie.
- Jestem Wodzisław z rodu Bestermanów; z łaski Mokoszy książę rzeki Leto...
- ,,Słyszałam tę nazwę we śnie'' – pomyślała Samodiva.
- Inni mieszkańcy Żyrnaju powiedzieli mi o tobie i twoim bólu – ciągnął wodnik. - Udręczona córo Połonii, wiedz, że rzeka, którą zarządzam wraz z siostrami jest cudowna. Kto wypije z niej choć łyk, tego minie cierpienie duszy, a nie jest to to samo co čorcie ziele, którym Licho poiło Żbiczan ku ich zgubie. Woda letejska to coś zupełnie innego. Koi skołatane serca, lecz nie niszczy duszy ni ciała. Agej mi świadkiem – Samodiva pomyślała, że nie ma nic do stracenia.
Weszła do rzeki, napiła się i poczuła ulgę, lecz nie taką iluzoryczną ulgę zawartą w gorzałce, lecz ulgę prawdziwą, ulgę na stałe. Co więcej pomogło jej to wybaczyć. Rościelowi, chale i innym potworom – zawsze łatwiej przebaczyć po długim czasie niż od razu, niestety. Samodiva i książę rzeki zaprzyjaźnili się, a gdy przyjaźń przerodziła się w miłość, pobrali się, a jeszcze potem stali ojcem i matką licznych dzieci. Gdy Samodiva umarła w wieku 900 lat, a jej dusza zamieszkała w Nawi Jasnej, jej ciało z łaski Mokoszy zamieniło się w pierwszą na świecie mandragorę. Była to roślina o korzeniu przypominającym człowieka, która wyrywana z ziemi wrzeszczała wniebogłosy i była używana do leczenia bezpłodności.

*



,,W słowiańskim micie istniał król strzyg Rościel katujący niewolnice i zabity przez królową rusałek. W naszych czasach niewolnictwo też istnieje, choć zmienia formy. Wystarczy wymienić sprzedawanie kobiet by zmuszać je do nierządu. Smutne jest też to, że w niektórych krajach mahometańskich niewolnictwo trwa jak przed wiekami. To co złe bierze się z serca i trwać będzie tak długo jak trwać będzie grzech, ale i tak nie wolno zaprzestać z tym walki. Rościel ciągle żywy''! - kazanie św. Marcina Buraka, proboszcza z Pawlaczycy w 1990 roku. 

,,Pan Lodowego Ogrodu''

,Czytaj 'Pana'''! - p. F ilipus ov Falconius



Rok 2013 nazywam rokiem Jarosława Grzędowicza. Przeczytałem wówczas wszystkie cztery tomy monumentalnej powieści science fantasy ,,Pan Lodowego Ogrodu''. Tetralogię polecił mi mój znajomy, pan Filipus ov Falconius. Początkowo myślałem, że jest to science fiction, zaś o podgatunku science fantasy, łączącym elementy magiczne i naukowe, dowiedziałem się z książki Grzegorza Trębickiego ,,Fantasy – ewolucja gatunku''. Przykładem science fantasy była min. kreskówka o He – Manie, którą oglądałem w dzieciństwie.



Akcja rozgrywa się w niedalekiej przyszłości (XXI wiek), częściowo na Ziemi (Unia Europejska, Kamerun Północny) oraz na odległej planecie Midgaard. Nazwa owej planety nawiązuje do mitologii skandynawskiej, gdzie słowo ,,Midgard'' oznacza świat zamieszkany przez ludzi (ów mityczny Midgard był również pierwowzorem Tolkienowskiego Śródziemna). Planeta Midgaard miała dwa księżyce (na początku XX wieku niektórzy wierzyli, że Ziemia miała kiedyś dwa księżyce, z których ten drugi, zwany Perkunem, spadł i zatopił Atlantydę). Jej klimat, fauna i flora były podobne do swych ziemskich odpowiedników, a ponadto żyli tam ludzie, podobni do nas, lecz mający wole oczy i bardziej cienkie nosy). Na Midgaardzie mieszkali bogowie i działała magia, za to ziemska elektronika nie mogła funkcjonować w tym świecie. Midgaardczycy cały czas żyli na poziomie wczesnego średniowiecza. Byli wśród nich zarówno mieszkańcy Wybrzeża Żagli przypominający wikingów, Amitraje podobni do Chińczyków i Mongołów, oraz Kebirczycy – odpowiednik Murzynów. Postęp techniczny był niemożliwy, bowiem bogowie w takich przypadkach zsyłali na ziemię Martwy Śnieg o niebieskiej barwie. Ów Martwy Śnieg miał moc usypiać i czyścić pamięć. Po obudzeniu Midgaardczycy odbudowywali swą cywilizację opierając się na zaszczepionej przez bogów ,,instrukcji'' zwanej ,,Pieśnią Ludzi''. Żyjąc w naszym świecie, w którym jest tyle dziadostwa, przyłapuję siebie na pragnieniu, aby i u nas spadł taki .Martwy Śnieg i przerwał wreszcie bezsensowne wojny.


Głównym bohaterem jest ziemski awanturnik Vuko Drakkainen, syn Polki i Fina wychowany w Chorwacji. Wystrzelono go w rakiecie na Midgaard w tajnej misji polegającej na sprowadzeniu na Ziemię grupy uczonych ze stacji badawczej ,,Midgaard II'', o których słuch zaginął. Uczeni odkryli magię i ulegli pokusie, aby z jej pomocą ,,bawić się w Boga''. Holender van Dyken omamił Ludzi Węży i stworzył inspirowane komunizmem państwo totalitarne, w którym realizował czarami malarskie fantazje Hieronima Boscha. Jak prawdziwy totalitarysta miał w pogardzie życie jednostek – jednego ze swych kolegów – uczonych zamienił w drzewo, posuwał się też do strasznego okrucieństwa zamieniając dzieci w podobne do krabów potwory okryte żelaznymi pancerzami. Pracował też nad wyhodowaniem smoków, co w końcu po wielu niepowodzeniach mu się udało. Razem z obłąkaną feministką Ulrike Freihof, która zawładnęła Amitrajem, dążył do podboju całej planety. Hiszpanka Passionaria Callo zamieniła się w Panią Bolesną pogrążoną w głębokim śnie (czyżby nawiązanie do baśni o Śpiącej Królewnie?). Została uratowana przez Drakkainena i zabrana na Ziemię. Z kolei Norweg, Olaf Fjollsfin używał magii tylko w dobrych celach i inspirując się XIX wiekiem, założył na wulkanicznej wyspie Lodowy Ogród, zamieszkany przez zniekształcone magią stworzenia. Przybywszy na obcą planetę, Vuko posługiwał się pseudonimem Ulf Nitj'sefni (norweskie: ,,Wilk Nocny Wędrowiec''). Choć jego imię może budzić skojarzenie z serbskim herosem Żmijem Ognistym Wilkiem, Vuko bardziej przypomina Conana. Tak jak Conan miał swoje wady i zalety. Potrafił ,,rzucać mięsem'' po polsku, fińsku i chorwacku, co jego przyjaciele z Midgaardu brali za ...zaklęcia lub modlitwy. Ponadto w przeszłości przemycał samochody w Afryce, rozwiódł się, uprawiał pozamałżeński seks z Sylfaną. Mimo, że nie jest takim wzorem chrześcijańskim cnót jak Aragorn, to ma w sobie coś co budzi w nim sympatię czytelnika. Jest to bohater odważny, honorowy (na Midgaardzie przywiązywano dużą wagę do honoru i uczciwości), odpowiedzialny za swą drużynę, walczy ze złymi magami – Pierem van Dykenem i Ulrike Freihof, samemu nie pragnąc dla siebie władzy dawanej przez magię, oraz jest jak na prawdziwego Polaka przystało bardzo przywiązany do wolności, co każe mu nienawidzić rozpasanej, unijnej biurokracji. Przed wystrzeleniem w kosmos wszczepiono mu niewielki mechanizm zwany Cyfralem, który zapewniał mu nadludzką siłę i sprawność (później Cyfral przekształcił się we … wróżkę, podobną do Dzwoneczka z kreskówki o Piotrusiu Panie). Wierzchowcem Vuka był midgaardzki koń Jadran mający palczaste kończyny i niewielkie poroże. Vuko lubił czeskie piwo ,,Karlovačko'' i chorwacką potrawę salata od hobotnice. Gdy na Midgaard spadł Martwy Śnieg przerywając wojnę między Wybrzeżem Żagli i Lodowym Ogrodem, a Ludźmi Wężami i Amitrajem, Vuko został zabrany statkiem kosmicznym na Ziemię. Wcześniej w finałowym pojedynku zabił van Dykena i Freihof. Odtąd na Wybrzeżu Żagli zaczęto opowiadać o nim bohaterskie sagi. Po powrocie na Ziemię został niesłusznie oskarżony o zbrodnie wojenne i złamanie zakazu ingerencji w życie mieszkańców Midgaaardu. Za pomocą czarów ucharakteryzował się na Murzyna i zbiegł do Kamerunu Północnego.


Równolegle z dziejami misji Drakkainena poznajemy burzliwe losy Terkeja Tendżaruka, syna cesarza Amitraju (władcy Amitraju pochodzili z ludu najeźdźców Kirenenów, dynastia Tendżaruk jest więc odpowiednikiem dynastii mandżurskiej, która władała Chinami w latach 1644 – 1911). Książę utracił tron w wyniku katastrofalnej suszy i rewolucji rozpętanej przez prorokinię Nahel Ifriję (to imię przybrane przez niemiecką feministkę Ulrike Freihof ma związek z ifrytami – złymi duchami z wierzeń arabskich). Nahel Iffrija wprowadziła totalitarne, skrajnie feministyczne rządy opierające się na kulcie Podziemnej Matki – bogini Azziny i ,,Kodeksu Ziemi''. Następca tronu udał się w długą tułaczkę na północ razem ze swym opiekunem Brusem synem Piołunnika. W czasie pełnej przygód wędrówki, Terkej Tendżaruk zmienił imię na Ardżuk Hatarmał. Przemierzał pustynię Nahel Zym na grzbiecie ptaka ornipanta, zakochał się w Wodzie córce Tkaczki, spotkał Ludzi – Niedźwiedzie, został też sprzedany do niewoli Smildrun Lśniącej Rosą. Ostatecznie na Wybrzeżu Żagli spotkał Vuka Drakkainena. Razem z nim zamieszkał w tytułowym Lodowym Ogrodzie; wulkanicznej wyspie, oazie wolności, którą władał dobry czarodziej – norweski uczony Olaf Fjollsfin, którego zdeformowana przez magię głowa przypominała basztę zamku. Po śmierci Fjollsfina, opadzie Martwego Śniegu i powrocie Drakkainena na Ziemię, Filar został drugim Panem Lodowego Ogrodu.


W myśl zasady sformułowanej przez C. S. Lewisa, że to co jest mitem w jednym świecie, może być rzeczywistością w innym, na planecie Midgaard ożywają motywy z ziemskich mitologii, takich jak: germańska (bóg Hind jest wzorowany na Odynie, potwór Grendel nawiązuje do staroangielskiego eposu ,,Beowulf''), celtycka (stwory podobne do Fomorów z irlandzkich legend, bogini przypominająca irlandzką Morrigan), fińska (rola słowa jako motoru magii jest zaczerpnięta z ,,Kalewali''), a nawet afrykańskiej (bóstwa Pan Gwoździ i Morska Dziwka wzywane przez N'Dele Aligende w rytuale nawiązującym do santerii). Istnieją również nawiązania do chrześcijaństwa (w Amitraju czczono boga Idącego pod Górę, w którym można się dopatrzeć podobieństwa do Jezusa Chrystusa zmierzającego na Kalwarię). W cesarskim Amitraju panowała tolerancja wyznaniowa, choć zakazana była magia (przypomina to trochę szlachecką Polskę). W powieści źródłem magii są nanowektory, zwane Pieśniami Bogów. Jest to niebezpieczna siła, wyobrażająca żądzę władzy, stanowiąca dla ludzi bardziej zagrożenie niż szansę. Nawet jeśli chwilowo przynosi korzyść, to zawsze ma poważne skutki uboczne. N'Dele Aligende przypłacił magiczny rytuał życiem, zaś magia Fjollsfina używana do leczenia zamieniała pacjentów w potwory. Vuko w przeciwieństwie do Harry' ego Pottera korzystał z magii rzadko i niechętnie, tylko wtedy gdy zawodziły konwencjonalne metody walki z uzbrojonymi w czary przeciwnikami. Gdy wrócił na Ziemię, jego były szef, Lodowiec chciał go namówić, aby nauczył Ziemian jak czarować, jednak Vuko wiedząc, że wyniknie z tego więcej nieszczęść niż korzyści, odmówił.

Pewne zastrzeżenia może budzić rola seksu w Amitraju. Następcę Tygrysiego Tronu uczyła ars amandi jego nauczycielka Aiina, która potem wymagała aby młodzieniec uprawiał seks z dwiema nałożnicami. Z drugiej strony pokazuje to, że brak szacunku do kobiet, sprowadzanie ich do roli obiektów seksualnych, sprawia, że posłuch zyskują feministki, niekoniecznie chcące dobra dla kobiet. Aiina poległa w walce z buntownikami Nahel Ifriji. Pod względem stosunku do wicca powiem śmiało, że ,,Pan Lodowego Ogrodu'' jest odtrutką na ,,Mgły Avalonu''!



Tym co bardzo mi się spodobało w tetralogii jest midgaardzka fauna, przypominająca nieco kopalną faunę ziemska. Można tu wymienić ogromne niedźwiedzie i leniwce, nielotne ptaki ornipanty podobne do diatrym, wielkie kruki i wilki skalne, kowce, bystretki, świnie podobne do hipopotamów, kury podobne do wymarłych ptaków dodo i wiele innych.
Tetralogię Grzędowicza oceniam jak najbardziej pozytywnie, co więcej jestem dumny, że tak wspaniałe dzieło powstało w języku polskim. Marzę, żeby kiedyś Amerykanie je sfilmowali. ,,Pana...'' można nabyć w katolickiej księgarni ,,Tolle''.
Śniło mi się, że jeden z wrogów Vuka Drakkainena nazwał go Żydem.