,,Apolonjusz z Tyru, jedna z najbardziej ulubionych w średniowieczu postaci powieściowych. W pierwotnej swej formie wzięła prawdopodobnie początek z opowiadania Ksenofonta z Efezu. Najwcześniejszy rękopis, zawierający wersję łacińską (opublikowany po raz pierwszy w r. 1887), pochodzi z IV. lub X. w. po Chr., w dalszych rękopisach ujęcie tematu odbiega często od pierwowzoru, tak n. p. w sławnym zbiorze ‘Gesta Romanorum’ (Czyny Rzymian). Zachowały się też opracowania wierszowane. Gottfryd z Viterbo (kapelan i wikary niemieckich cesarzy Fryderyka I. i Henryka VI.), zebrał wszystkie ówczesne redakcje i przeniósł fabułę w czasy drugiej wojny punickiej (218 do 210 przed Chr.), o której wypadkach, jak zamordowanie Hamilkara i wyprawie Hannibala do Włoch, wspomina się w utworze. Również między zebranymi pod tytułem ‘Carmina Burana’ pieśniami studenckimi znajduje się opracowanie opowieści o Apolonjuszu. W 1471 słynny drukarz augsburski Günther Zainer wydał Apolonjusza w redakcji lekarza i humanisty Henryka Steinhöwela, później w r. 1553 napisał Hans Sachs swą balladę: ‘Der König Apollonius im Bad’ (Król A. w kąpieli). Dalsze redakcje znajdziemy w licznych książkach ludowych XV. i XVI w. Na podstawie redakcyj angielskich napisał Shakespeare ‘Peryklesa, księcia Tyru’, dramat przez długi czas zaliczany do szeregu utworów o niepewnem autorstwie; w prologu wspomina on też o ogromnej popularności tego dramatu’’ - ,,Encyklopedia Powszechna Wydawnictwa Gutenberga tom 1 A do Assuan’’
-
W brzuchu
mi burczy, a z twojej świni, mistrzu, można zrobić wiele pysznej
szynki i kiełbasy! - mówił młody, fenicki książę dosiadający
białego jak mleko, arabskiego konia do jadącego obok dostojnego,
łysego starca z długą, popielatą brodą, odzianego w powłóczystą,
niebieską szatę, który dosiadał rosłej maciory o siwej
szczecinie.
Świnia
tak się obraziła, że aż zakwiczała.
-
Ile razy już ci mówiłem, drogi Apoloniuszu, że Kremara to moja
przyjaciółka i nie jest przeznaczona na mięso?
Karawana
Fenicjan zdążających nad Morze Srebrne po bursztyn, rozbiła obóz
na odludziu mając widok na ośnieżone szczyty Montanii. Do
najbliższej gospody było daleko, a zmierzch już zapadał i różne
groźne stwory zaczynały opuszczać swe kryjówki. Starzec jadący
na świni ujął miedziany kociołek wypełniony wodą, wymamrotał
słowa, które Fenicjanom zdały się modlitwą lub zaklęciem,
zamieszał w wodze długim, kościstym palcem, a wówczas kociołek
wypełnił się po brzegi pachnącym smakowicie, gorącym gulaszem.
Siwa Kremara ryła tymczasem w darni poszukując dżdżownic i
pędraków. Kiedy wszyscy zajadali gulasz, aż im się uszy trzęsły,
do starca podszedł młody pacholik, by zadać mu nurtujące pytanie.
-
Czy to prawda, mistrzu Owsieniu, że jesteście bogiem? - nad głową
starca na moment zapłonęła ognista korona.
-
Tak nazywają nas poeci, ale rację mają krasnoludki, które
obdarzyły Ageja imieniem Unyj – Jedyny. Jestem jednym z Enków;
posłańców Ageja – starzec otworzył dłoń, w której
zmaterializowały się suszone daktyle i figi.
-
Mistrzu, a czymże jest krasnoludek? - spytał częstując się
pacholik tęskniący za rodzinnym Tyrem.
-
To taka istota żyjąca w Sklawinii, którą Grecy nazywają Pigmejem
– odparł Owsień. - Krasnoludki są mądre mądrością eonów i
znają wszystkie baśnie, bo istnieją na świecie dłużej niż
ludzie – zakończył Enk Owsień.
Apoloniusz
był synem Hadrona, króla Tyru i jego przyszłym dziedzicem tronu.
Młody jeszcze, o włosach długich i jasnych przodował w biegach i
zapasach. Równie świetnie pływał, rzucał oszczepem i dyskiem i
powoził rydwanem. W jego piersi biło serce odważne, każące za
nic mieć niebezpieczeństwa na wojnie i łowach jak też wrażliwe
na skargi bitych i poniżanych. Jednak nauki inne niż ćwiczenia
cielesne wchodziły do jego kędzierzawej głowy z wielkim oporem.
Chcąc wypróbować przywódcze umiejętności syna, król Tyru
wysłał go na czele idącej lądem wyprawy po bursztyn do dalekiej
Analapii. W starożytności bowiem przez Analapię biegł szlak
bursztynowy prowadzący aż ku sinym falom Morza Srebrnego, którym
podążało wielu kupców z Rzymu. Ów handel wielce wzbogacił
Analapów i trwał aż do czasów króla Olszana współczesnego
Romulusowi Augustusowi.
W
grodzie Bizancjum założonym przed laty przez córkę Romulusa, do
Fenicjan przyłączył się sędziwy Owsień dosiadający siwej
świni. Znał mowę grecką, fenicką i słowiańską. Posiadał
rozległą wiedzę o ziemiach leżących nad brzegiem Morza Srebrnego
– wyczerpująco prawił o Analapii, Burus, państwie tyrana Bałtów
– Musulusa, o Roxie, Svamii, Oxlandzie zamieszkanym przez ludzi z
głowami fok i Nürcie
skąd wypływały długie łodzie Waregów. W czasie marszu przez
góry i lasy, Owsień nie raz i nie dwa, wielce przysłużył się
ekspedycji broniąc księcia Apoloniusza i jego towarzyszy przed
głodem, atakami strzyg, drapieżnych zwierząt i zbójców. Świnia
Kremara miała rzadki dar znajdowania w ziemi ukrytych skarbów.
-
Ten pierścionek będzie w sam raz dla twojej przyszłej żony,
książę – oświadczył z powagą Owsień, gdy jego świnia wyryła
z ziemi złoty pierścień z wprawionym weń rubinem.
Jednak
Apoloniusz posmutniał, bo nie miał jeszcze nawet narzeczonej.
-
Raczcie powiedzieć, mistrzu, kto jest królem Analapii i czy jest to
w miarę bezpieczny kraj? - postanowił zmienić temat.
-
Na tronie Analapii w stołecznej Neście zasiada Aleksander, syn
Lestka Złotnika, który fortelem pokonał Aleksandra Macedońskiego
– słuchacze spojrzeli zdziwieni, więc Owsień pospieszył z
wyjaśnieniem. - Królowie Analapii mają taki zwyczaj, że swoich
synów nazywają imionami pobitych wrogów w uznaniu dla ich męstwa.
Analapia należy do krain słowiańskich, a te zawsze słynęły z
gościnności – ciągnął Owsień. - Jej mieszkańcy z reguły
chwytają za broń jedynie gdy zagrożona jest ich wolność.
Drużyna
Apoloniusza z Tyru opuściła gościnną Slawię i wkroczyła do
analapijskiej prowincji Montanii. Owsień opowiadał zasłuchanym
Tyryjczykom o miejscowych bohaterach; o królowej Tatrze urodzonej w
Toreniu – Nowym Głogowie, o jej ojcu Giewoncie, o wodniku Rysym i
Perłowicu – junaku z białej perły zrodzonym. Fenicjanie
zatrzymali się na popas w grodzie zwanym Śnieżelicą, którą
ongiś założył bohater o imieniu Gąsienica – założyciel
potężnego i licznego rodu w Montanii. Na dworze było już ciemno
gdy ucztowali w przytulnej karczmie ,,U
Jadzierki’’
przy stołach zastawionych kołaczami, pieczonymi prosiętami i
drewnianymi kuflami pełnymi pienistego piwa pachnącego wrzosem.
Biesiadnicy siedzieli zasłuchani w głos ociemniałego starca,
zwanego Królem Lir z racji instrumentu, na którym grał. Złotowłose
pacholę prowadziło starca na rękę i zbierało dlań datki. Król
Lir otworzył usta i począł śpiewać balladę z czasów gdy
Analapia była jeszcze młoda.
-
Tam gdzie od śniegu błyszczą górskie szczyty,
W
głębi skały spoczywa skarb zakryty,
Nie
jest to srebro, ani złoto,
Jeno
dziewica z kosą złotą,
Morskiego
króla jest to córa,
Po
policzkach ściekają jej perliste łzy,
Bo
jej dola jest ciężka i ponura.
Od
lat samotnie pędzi życie uwięziona w skale,
Kruki
mają o nią staranie.
Przynoszą
jej pokarmy i napoje,
Aby
głodowa śmierć nie przyszła po dziewoję…
-
śpiewał dziad proszalny, a opiekujący się nim chłopiec zebrał
do czapki niejedną srebrną i złotą monetę.
Fenicjanie
dzięki czarom Osienia zrozumieli słowa słowiańskiej pieśni.
-
Tą nieszczęśliwą panną jest nimfa Nereida, córka morskiego
wodnika Nereusza – mówił Owsień. - Uwięził ją w skale luty
Čort
żywiący się ciałami małych dziatek za to, że odmówiła mu swej
ręki. Wiele wieków już trwa jej niewola w jednej z gór Montanii.
Z woli Nereusza przylatują do niej kruki i przez szczelinę w skale
spuszczają jej jadło i napój, aby nie pomarła z głodu. Niektórzy
słyszą jej śpiew dobywający się z miejsca uwięzienia. Wielu
junaków próbowało już ją uwolnić, lecz trzeba wielkiej krzepy,
aby rozbić Skałę Niewoli – opowieść Owsienia roznieciła w
sercu Apoloniusza iskrę nieznanego dotąd uczucia.
-
Chętnie przyłożyłbym ręki do jej uwolnienia – oznajmił
królewicz.
-
Nie zapominaj, panie, że przybyliśmy tu po bursztyn – zaoponował
jego towarzysz Hiburkan, lecz Apoloniusz zmarszczył brwi.
-
Bursztyny nie zające, nie uciekną, a obowiązkiem rycerza jest
wspomóc pannę w potrzebie -Owsień uśmiechnął się słysząc te
słowa, a jego niebieskie oko rozbłysnęło na moment jak gwiazda.
-
Szlachetny jest twój cel, książę i dopomogę ci w jego
osiągnięciu – zapewnił Owsień. - Musimy jeno zaopatrzyć się w
odpowiednie młoty do kruszenia skały.
Nazajutrz
mędrzec dosiadający świni zaprowadził Fenicjan do kuźni kowala
Bulandy, położonej na obrzeżach grodu Śnieżelicy i opowiedział
o celu wyprawy. Kowal usłyszawszy o zamiarze uwolnienia księżniczki
Nereidy nie zażądał zapłaty. Razem ze swymi czeladnikami zabrał
się raźno do kucia potężnych a ciężkich młotów, śpiewając
w czasie roboty przekazywane z pokolenia na pokolenie pieśni o
czynach Swarożyca – pana płomieni i mistrza kowali; pogromcy
złych smoków, o żelazie spadającym z nieba i rosnącym w ziemi
niczym dziecię w łonie matki, o mocy żelaznego noża
odstraszającego wilki i Čorty,
wreszcie o carze Teoście – wcielonym Swarogu, który przed eonami
sprawił, że na ziemię egipską spadły z nieba ogromne kleszcze
żelazne… Gdy kowal skończył się trudzić, wyrył na młotach w
tinezyjskim piśmie inwokację do Swarożyca, aby były pełne mocy.
Fenicjanie
ruszyli za Owsieniem w stronę Skały Uwięzienia. W ich dłoniach
ciążyły młoty, a wyryte na nich inskrypcje połyskiwały
ognistymi literami. Nim jeszcze zaczęli pracę, nad ich głowami
przeleciał kruk i odezwał się ludzkim głosem.
-
Kra! Tęgo uderzajcie, a nie zniechęcajcie się – po tych słowach
odleciał.
Z
wielkim łoskotem młoty uderzyły w skałę, gdy zza porannych mgieł
wyszła pełna wdzięku i dostojeństwa postać niewieścia w
czerwonej sukni i ognistej koronie na długich, czarnych włosach.
Jej oczy lśniły przenikliwie jak błękitne gwiazdy. Niewiasta
miała ze sobą refleksyjny, scytyjski łuk i uszyty ze smoczej skóry
kołczan pełen strzał.
-
Sława tobie, Tatro – Gorska Majko! - z szacunkiem przywitał ją
Owsień.
-
Uderzajcie, a nie zniechęcajcie się, o synowie Tyru i Sydonu! -
zachęciła ich do pracy jytnas Tatra odbierająca cześć w
Montanii, Fenicjanie zaś pracowali z jeszcze większym zapałem.
Bita
młotami skała zdawała się ryczeć jak krowa, gdy zza kosodrzewiny
wyszła druga niewiasta w ognistej koronie, olśniewająco piękna, o
włosach niczym złota przędza, odziana w białą suknię i płaszcz
barwy wiosennej trawy.
-
Bądź pozdrowiona Włodarko Ziemi; wielka Mokoszo Aradvi – Sura –
Aredvi – Anahito! - Owsień nisko skłonił głowę przed jej
promienistym obliczem pełnym dobroci.
-
Rozpaleni ogniem Ageja; kujcie tęgo, a nie zniechęcajcie się! -
Mokosza pobłogosławiła pracy Apoloniusza i jego drużyny, której
nie trzeba było dwa razy tego powtarzać.
Fenicjanie
kuli niczym szalone Cyklopy, aż nadszedł zmierzch i opadło ich
zmęczenie. Z gęstniejącego mroku wyszedł ku nim nagi mąż o
skórze brązowej, błyszczącej od oliwy, oczach czerwonych, zębach
godnych wilka albo smoka i łysej głowie zwieńczonej pokaźnymi
rogami byka. Jego obwisły brzuch zdawał się być zrobiony z
cienkiego, fenickiego szkła, za którym płonął ogień.
-
Nie poznajecie mnie? - zahuczał Čort
w stronę Fenicjan. - To ja, Moloch, bóg waszych dziadów, w którego
brzuchu pieką się ciała waszych dziatek! Swą boską powagą
nakazuję wam; porzućcie tę skałę!Zostaliście oszukani – ona w
środku jest pusta!
-
Nie słuchajcie go – rzekł Owsień do Fenicjan. - On nie jest
żadnym bogiem, jeno nędznym stworzeniem zbuntowanym przeciw
Agejowi! - Moloch zaryczał plując iskrami i ruszył do ataku.
Oczy
Kremary rozbłysły jak bursztynowe gwiazdy. Świnia chrząknęła
gniewnie i tupnęła racicą. Mokosza odpięła złoty łańcuch,
który nosiła zamiast paska i uderzyła nim Čorta
niby biczem, obalając go na ziemię. Następnie postawiła swą
białą stopę na jego szklanym brzuchu i buchnęły z niego
płomienie. Moloch zniknął w oparach siarki.
-
Bijcie a nie ustawajcie! - zawołała Mokosza, a drużyna Apoloniusza
wróciła do przerwanej pracy.
Fenicjanie
kuli zawzięcie niczym dzięcioły w pień drzewa. Pracowali dzień
po dniu, aż wycharśli od tej roboty niby niewolnicy w
kamieniołomach.
-
Jeśli tak dalej pójdzie to zostaną z nas same młoty kujące skały
gdy nas już zabraknie – skarżył się Dozyteusz, jeden z
doradców.
Siódmego
dnia nad pracującymi w pocie czoła, zakłębiły się chmury szare
jak broda Owsienia. Ponad nimi książę Apoloniusz wraz ze swymi
towarzyszami ujrzał potężnego witezia odzianego w zbroję ze
stalowych łusek, który dzierżył w dłoni błyszczący topór.
Witeź zamachnął się swym orężem, a wtedy rozległ się dźwięk
ognistego gromu. Piorun rozłupał skałę w drobny mak, po czym
spadł rzęsisty deszcz.
W
jego strugach oczom Apoloniusza ukazała się wychudła i
wynędzniała, lecz wciąż piękna panna o błyszczących złotem
włosach, oczach niczym gwiazdy w kolorze lapis lazuli, na której
czole pulsowała srebrzysta gwiazdka, a tchnienie Pochwista szarpało
jej powłóczystą sukienkę z białej kitajki. Panna płakała jak
bóbr, choć jej oczy się śmiały, a Tatra i Mokosza podały jej
bułkę z czarnuszką i kubek gorącego, korzennego miodu. Apoloniusz
uklęknął przed nimfą i spytał dwornie.
-
Nereido, córko Nereusza, czy chcesz zostać moją królową? -
pokazał jej złoty pierścionek wyryty przez siwą świnię z ziemi.
-
Chcę, kimkolwiek jesteś, panie – odrzekła Nereida i zarzuciła
Apoloniuszowi swe srebrzyste ramiona na szyję.
Owsień
wyjaśnił, że Nereidę uwięził Moloch, a jej więzienie rozbił
król Ziemi; Perun – Jarowit, z mandatu Ageja władca gromu.
Apoloniusz poślubił Nereidę i od jej ojca otrzymał kilkanaście
wozów wyładowanych bursztynem z Morza Srebrnego. Powrócił do
Tyru, lecz odtąd nie składał więcej ofiar Molochowi.