sobota, 15 czerwca 2019

Sławoń


,,Spieszmy się zrywać wianki, tak szybko więdną!’’ - Popiel II Gnuśny






W czasie kiedy pan Borzywoj Błyszczyński przedzierał się przez Las Ciemny, w stołecznej Neście umarł Olszan – król Analapii, Burus i Jatvy. Jego królestwo okryła żałoba, bo i dobrym był władcą. Bałtowie sami ofiarowali mu koronę za to, że ubił nękającego ich ziemie lutego smoka. Olszan wybudował w Burus, gdzie ongiś w olchowym gaju nauczał św. Jakub Apostoł, gród nazwany od jego imienia Olsaną, który stoi do dziś. Mądre były jego rządy w trudnym dla Analapii okresie kiedy Odoaker zniszczył Cesarstwo Rzymskie. Opłakiwano go przeto od Lebany po Soprač, w Truso i Rajgrodzie, od Baltii – wyspy Kynokefali, aż po ośnieżone szczyty Montanii. Gdy ciało króla Olsana spłonęło na pogrzebowym stosie, a prochy spoczęły w popielnicy, arcykapłan Ageja z Nesty włożył złotą koronę na głowę młodego jeszcze królewicza Barnima VI, który zapisał się w annałach Analapii jako św. Bogdal.
Gdy powrócił pan Borzywoj z Wymrocza, czekał go smutek wielki, bowiem podczas jego nieobecności sroga Mar – Zanna przebodła swym lodowym ościeniem serca pana Wiatysława i pani Bielisławy Błyszczyńskich, których miłował jak własnych rodziców, choć ci nie ukrywali przed nim, że jako niemowlę został znaleziony przez nich na łące.
- Teraz musisz być silny, aby nie okryć wstydem rodzinnego gniazda – mówił mu stary klucznik Bańko o siwej brodzie sięgającej pasa.







W owym czasie w majątku Wymrocze mieszkał gospodarski syn imieniem Sławoń – młodzieniec piękny jak Apollo, a zarazem jurny jak szympans. Miast przykładać się do pracy na roli, pędził dni na uciechach takich jak picie w karczmie ,,Pod Chazarskim Trollem’’, śpiewanie na cały głos pijackich piosenek, a nade wszystko obłapianie hożych dziewek na sianie i rusałek na leśnym mchu. Pragnął, aby ,,święta ruja’’ Nocy Kupały trwała okrągły rok. Niesyty był wciąż nowych doznań rozkosznych; gdy poił swym nasieniem łono dziewki już myślał o trzech następnych. Mówił przy piwie, że pragnie miłości czystej, wiernej i wiecznej, sam jednak nic nie czynił, aby samemu stać się zdolnym do zaofiarowania takowej wybrance swego serca. Gdy znudził się swoją kochanką, a działo się to bardzo szybko, odtrącał ją niby śmieć, nie bacząc na jej łzy i szukał kolejnej i jeszcze kolejnej. Nie chciał przy tym słuchać swej schorowanej matki; starej wdowy, ani innych ludzi mądrzejszych od siebie.
- Jestem młody, muszę się wyszumieć – odpowiadał im niecierpliwie.







Niedawno w pragnieniach jego zagościła Anej z Lasu – dziewica złotowłosa, w której żyłach płynęła krew leśnych ludzi. To ją właśnie ujrzał modlącą się pan Borzywoj Błyszczyński gdy wracał przez Las Ciemny z Vompierska. Anej budziła miłość w każdym kto na nią spojrzał, była bowiem tak nieskazitelnie jasna, kształtna i pełna wdzięku, że zdawała się ziemskim wcieleniem Mokoszy, albo chociaż jej córką. W jej piersi biło serce miękkie jak roztopiony wosk, czułe na cudzą krzywdę i pełne dobroci. Anej kochali ludzie i zwierzęta, Enkowie i wszyscy mieszkańcy pól i lasów.
- Ona będzie ozdobą mojej kolekcji – Sławoń podglądał ją podczas kąpieli w leśnym strumyku i oblizywał się na tę myśl jak jakiś satyr nienasycony.
Anej z Lasu niczego nie podejrzewając, wyszła z wody i założyła na siebie białe giezło. Sławoń nie wytrzymał. Wyszedł z zarośli i zagadnął do dziewicy:
- Masz wielkie szczęście, bo teraz będę z tobą poczynał jak szalejący władca zagajnika z łanią! - Anej w pierwszej chwili zrobiła wielkie oczy, a jej policzki pokrył mocny rumieniec.
Następnie szybko jak kąsająca żmija spoliczkowała bezwstydnika.
- Jesteś wieprzem! - rzuciła mu w twarz i płacząc pobiegła w knieje.
Sławoń stał przez chwilę oniemiały, a gdy Anej skryła się już wśród drzew, zaklął siarczyście.
- Mówią o niej, że taka łagodna i dobra, a jednak umie przyłożyć. Musi być moja! - od tego czasu wyprawy do zamtuza nie przynosiły już Sławoniowi tyle uciechy co dawniej.
Zmarkotniał i zdarzało mu się całe dnie przesiadywać na pniu zrąbanego drzewa, z tępym wyrazem twarzy, strugającego korzeń kozikiem. Gdy tak siedział pochmurny, nie zauważył jak obok niego przykucnął jego druh Chałdzisz, który należał do rasy sarenów – ludzi o głowach saren zrodzonych przez Dziewannę w erze czwartej.
- Co się z tobą dzieje? - spytał saren. - Dawno już nie piliśmy piwa ani gorzałki zaprawionej dla smaku małpim moczem, ani nie zrywaliśmy wianków w lasach, ani na polach. Chory jesteś?
- Gryzie mnie mól zakryty – odrzekł Sławoń, po czym wyłuszczył sarenowi co leżało mu na sercu.
- Tyle się dziewcząt pałęta po świecie, a ty, głupi, stoisz o jedną? - machnął ludzką ręką saren. - Daj sobie siana i idź ze mną do zamtuza!
- Anej z Lasu jest jedyna i niepowtarzalna, jest niby życiodajne Słońce na niebie – mówił Sławoń, a saren westchnął.
- Jeśli chcesz się męczyć z jedną tylko samką, to pomóc może ci tylko czarownica Danika z Vompierska. Poproszę ją w twoim imieniu, a rzuci ci tę Anej do nóg! - słysząc to Sławoń rzucił się sarenowi na szyję i ucałował jego zwierzęcy pysk.
- Cudotwórco! Przywróciłeś mi chęć do życia! - krzyczał Sławoń, aż spłoszone ptaki podrywały się w górę z gałęzi.
Saren upadł na ziemię i przybrał postać dorodnego kozła o dużych parostkach. Na szyi miał zawieszony biały kamyk z wyrytym na nim imieniem Rogasia.
- No to na co czekasz, człowiecze? - spytał sarni kozioł. - Wsiadaj na mój grzbiet i pędzimy do domostwa Daniki! - Sławoniowi nie trzeba było tego dwa razy powtarzać.
Usadowił się na grzbiecie sarena, uderzył go piętami po bokach i już mknęli w stronę Lasu Ciemnego. Gdy zanurzyli się w jego kniejach, nawąz z imieniem Rogasia na szyi sarena świecił jak 









spadła z nieba gwiazda pokazując drogę. Zza drzew wychodziły greckie jędze – Erynie smagając Sławonia biczami uplecionymi ze żmij, lecz junak pochłonięty myślami o nadobnej Anej nie zważał na ich ataki. Wreszcie człowiek i saren dotarli do pogrążonego w mroku Vompierska gdzie odszukali willę Daniki. Saren, który już parę razy bawił w Vompiersku wziął na siebie ciężar wyłuszczenia sprawy.
- Powiadasz, że tak zależy ci na niej, żeś gotów przelać własną krew? - spytała drwiąco piękna Danika. - Ano, udowodnij mi to i daj mi swoje ucho! - Sławoń posłusznie odciął sobie ucho zdobionym sztyletem z Bharacji i podał je Danice.
Czarownica wzięła je do ręki, po czym mamrocząc zaklęcie, zamieniła ucho w dużego pieroga nadziewanego mięsem i zaraz go spałaszowała.
- Zuch z ciebie, Sławoniu, synu Rzepana, przeto pomogę ci – Danika chuchnęła w jego stronę i krew przestała się sączyć z miejsca po odciętym uchu. - Wiedz jednak, że twoja Anej przystała do chrystolubców, a ich żydowskiego Boga lękają się wszystkie służące mi Čorty. Będę więc musiała skorzystać z usług zbójców.
- Zgadzam się, o ile nie pobiją jej, ani nie obedrą z dziewictwa – rzekł Sławoń.








- Bądź dobrej myśli i wracaj do domu, rano twe marzenie zostanie spełnione – odpowiedziała Danika, po czym zamknęła się w swojej komnacie, gdzie lewitowała wdychając zdradliwe opary czarnego lotosu.
Gdy wrócili do Wymrocza, saren na powrót przyjął postać półnagiego męża z głową kozła sarny.
- Wspólnie nadstawialiśmy karku, liczę więc, że podzielisz się ze mną swą panną. Słodkich snów, syny Novalsa! - saren chichocząc lubieżnie odwrócił się na bosej pięcie i pobiegł do lasu.
Rano lubiącego się wylegiwać Sławonia zbudził niewieści szloch i jakieś słowa grube i odgłosy bicia. Klnąc zwlókł się z barłogu i otworzył drzwi. Ujrzał sponiewieraną Anej z Lasu w podartym gieźle i z obrożą na szyi. Nad nią stał dawno nie widziany w Wymroczu zbójca Korczałek wraz z dwoma drabami, oraz ubrana na czarno, rudowłosa Danika z Vompierska trzymająca koniec powroza, którym skrępowana była Anej.
- Oto twoja niewolnica – czarownica rzuciła szyderczo.
Sławoniowi krew uderzyła do głowy. Nie myśląc wiele, dobył sztyletu i rozciął powrozy.
- Biegnij, a nie oglądaj się za siebie! - krzyknął do Anej, która uciekła szybko jak łania ścigana przez wilki.
- Zapłacicie mi za jej krzywdę! - ryknął Sławoń i zatopił sztylet w piersi zbója Korczałka.
Dwóch innych zbójców widząc śmierć herszta rzuciło się na Sławonia z nabitymi gwoździami pałkami, lecz on, zwykle tchórzliwy, tego dnia walczył jak berserk z Nürtu, aż położył trupem obu drabów. Sławoń dyszał zlany swoją i cudzą krwią jak czarny pies jarchuk po wyczerpującym boju z pomiotem Czarnoboga.
- Anej! Przebacz! Kocham cię! - jego wołanie postawiło na nogi niemal całą wieś.
Danika pogroziła Sławoniowi pięścią, po czym przeniosła się do Vompierska w chmurze cuchnącego dymu.
- Słuchaj, młodzieńcze – klepnął go w ramię stary Kapian Dynia – ty się musisz jeszcze dużo nauczyć zanim staniesz się dobrym mężem i ojcem, ale jesteś na dobrej drodze ku temu.








Jednak nie dane było Sławoniowi poślubić Anej z Lasu. Tej nocy mściwa Danika posłała po niego nocne zmory. W łożu, pod powiekami Sławonia przesuwał się korowód nagich rusałek o świecących oczach. Nie były to jednak rusałki, ale wąpie – miały bowiem białe i długie, wystające kły wąpierzy.
- Dziewczyny zaciągną cię do dziury, dziewczyny zaciągną cię do dziury… - nuciły monotonnie wąpie wyciągając w stronę Sławonia zimne dłonie.
- Anej; módl się za mnie! - krzyczał przez sen Sławoń.
Rano znaleziono go w łożu z wielką dziurą po wydartym przez wąpie sercu…