,,Spieszmy się zrywać wianki, tak szybko więdną!’’ - Popiel II Gnuśny
W
czasie
kiedy pan Borzywoj Błyszczyński przedzierał się przez Las Ciemny,
w stołecznej Neście umarł Olszan – król Analapii, Burus i
Jatvy. Jego królestwo okryła żałoba, bo i dobrym był władcą.
Bałtowie sami ofiarowali mu koronę za to, że ubił nękającego
ich ziemie lutego smoka. Olszan wybudował w Burus, gdzie ongiś w
olchowym gaju nauczał św. Jakub Apostoł, gród nazwany od jego
imienia Olsaną, który stoi do dziś. Mądre były jego rządy w
trudnym dla Analapii okresie kiedy Odoaker zniszczył Cesarstwo
Rzymskie. Opłakiwano go przeto od Lebany po Soprač, w Truso i
Rajgrodzie, od Baltii – wyspy Kynokefali, aż po ośnieżone
szczyty Montanii. Gdy ciało króla Olsana spłonęło na pogrzebowym
stosie, a prochy spoczęły w popielnicy, arcykapłan Ageja z Nesty
włożył złotą koronę na głowę młodego jeszcze królewicza
Barnima VI, który zapisał się w annałach Analapii jako św.
Bogdal.
Gdy
powrócił pan Borzywoj z Wymrocza, czekał go smutek wielki, bowiem
podczas jego nieobecności sroga Mar – Zanna przebodła swym
lodowym ościeniem serca pana Wiatysława i pani Bielisławy
Błyszczyńskich, których miłował jak własnych rodziców, choć
ci nie ukrywali przed nim, że jako niemowlę został znaleziony
przez nich na łące.
-
Teraz musisz być silny, aby nie okryć wstydem rodzinnego gniazda –
mówił mu stary klucznik Bańko o siwej brodzie sięgającej pasa.
W
owym czasie w majątku Wymrocze mieszkał gospodarski syn imieniem
Sławoń – młodzieniec piękny jak Apollo, a zarazem jurny jak
szympans. Miast przykładać się do pracy na roli, pędził dni na
uciechach takich jak picie w karczmie ,,Pod
Chazarskim Trollem’’,
śpiewanie na cały głos pijackich piosenek, a nade wszystko
obłapianie hożych dziewek na sianie i rusałek na leśnym mchu.
Pragnął, aby ,,święta
ruja’’
Nocy Kupały trwała okrągły rok. Niesyty był wciąż nowych
doznań rozkosznych; gdy poił swym nasieniem łono dziewki już
myślał o trzech następnych. Mówił przy piwie, że pragnie
miłości czystej, wiernej i wiecznej, sam jednak nic nie czynił,
aby samemu stać się zdolnym do zaofiarowania takowej wybrance swego
serca. Gdy znudził się swoją kochanką, a działo się to bardzo
szybko, odtrącał ją niby śmieć, nie bacząc na jej łzy i szukał
kolejnej i jeszcze kolejnej. Nie chciał przy tym słuchać swej
schorowanej matki; starej wdowy, ani innych ludzi mądrzejszych od
siebie.
-
Jestem młody, muszę się wyszumieć – odpowiadał im
niecierpliwie.
Niedawno
w pragnieniach jego zagościła Anej z Lasu – dziewica złotowłosa,
w której żyłach płynęła krew leśnych ludzi. To ją właśnie
ujrzał modlącą się pan Borzywoj Błyszczyński gdy wracał przez
Las Ciemny z Vompierska. Anej budziła miłość w każdym kto na nią
spojrzał, była bowiem tak nieskazitelnie jasna, kształtna i pełna
wdzięku, że zdawała się ziemskim wcieleniem Mokoszy, albo chociaż
jej córką. W jej piersi biło serce miękkie jak roztopiony wosk,
czułe na cudzą krzywdę i pełne dobroci. Anej kochali ludzie i
zwierzęta, Enkowie i wszyscy mieszkańcy pól i lasów.
-
Ona będzie ozdobą mojej kolekcji – Sławoń podglądał ją
podczas kąpieli w leśnym strumyku i oblizywał się na tę myśl
jak jakiś satyr nienasycony.
Anej
z Lasu niczego nie podejrzewając, wyszła z wody i założyła na
siebie białe giezło. Sławoń nie wytrzymał. Wyszedł z zarośli i
zagadnął do dziewicy:
-
Masz wielkie szczęście, bo teraz będę z tobą poczynał jak
szalejący władca zagajnika z łanią! - Anej w pierwszej chwili
zrobiła wielkie oczy, a jej policzki pokrył mocny rumieniec.
Następnie
szybko jak kąsająca żmija spoliczkowała bezwstydnika.
-
Jesteś wieprzem! - rzuciła mu w twarz i płacząc pobiegła w
knieje.
Sławoń
stał przez chwilę oniemiały, a gdy Anej skryła się już wśród
drzew, zaklął siarczyście.
-
Mówią o niej, że taka łagodna i dobra, a jednak umie przyłożyć.
Musi być moja! - od tego czasu wyprawy do zamtuza nie przynosiły
już Sławoniowi tyle uciechy co dawniej.
Zmarkotniał
i zdarzało mu się całe dnie przesiadywać na pniu zrąbanego
drzewa, z tępym wyrazem twarzy, strugającego korzeń kozikiem. Gdy
tak siedział pochmurny, nie zauważył jak obok niego przykucnął
jego druh Chałdzisz, który należał do rasy sarenów – ludzi o
głowach saren zrodzonych przez Dziewannę w erze czwartej.
-
Co się z tobą dzieje? - spytał saren. - Dawno już nie piliśmy
piwa ani gorzałki zaprawionej dla smaku małpim moczem, ani nie
zrywaliśmy wianków w lasach, ani na polach. Chory jesteś?
-
Gryzie mnie mól zakryty – odrzekł Sławoń, po czym wyłuszczył
sarenowi co leżało mu na sercu.
-
Tyle się dziewcząt pałęta po świecie, a ty, głupi, stoisz o
jedną? - machnął ludzką ręką saren. - Daj sobie siana i idź ze
mną do zamtuza!
-
Anej z Lasu jest jedyna i niepowtarzalna, jest niby życiodajne
Słońce na niebie – mówił Sławoń, a saren westchnął.
-
Jeśli chcesz się męczyć z jedną tylko samką, to pomóc może ci
tylko czarownica Danika z Vompierska. Poproszę ją w twoim imieniu,
a rzuci ci tę Anej do nóg! - słysząc to Sławoń rzucił się
sarenowi na szyję i ucałował jego zwierzęcy pysk.
-
Cudotwórco! Przywróciłeś mi chęć do życia! - krzyczał Sławoń,
aż spłoszone ptaki podrywały się w górę z gałęzi.
Saren
upadł na ziemię i przybrał postać dorodnego kozła o dużych
parostkach. Na szyi miał zawieszony biały kamyk z wyrytym na nim
imieniem Rogasia.
-
No to na co czekasz, człowiecze? - spytał sarni kozioł. - Wsiadaj
na mój grzbiet i pędzimy do domostwa Daniki! - Sławoniowi nie
trzeba było tego dwa razy powtarzać.
Usadowił
się na grzbiecie sarena, uderzył go piętami po bokach i już
mknęli w stronę Lasu Ciemnego. Gdy zanurzyli się w jego kniejach,
nawąz z imieniem Rogasia na szyi sarena świecił jak
spadła z nieba gwiazda pokazując drogę. Zza drzew wychodziły greckie jędze – Erynie smagając Sławonia biczami uplecionymi ze żmij, lecz junak pochłonięty myślami o nadobnej Anej nie zważał na ich ataki. Wreszcie człowiek i saren dotarli do pogrążonego w mroku Vompierska gdzie odszukali willę Daniki. Saren, który już parę razy bawił w Vompiersku wziął na siebie ciężar wyłuszczenia sprawy.
spadła z nieba gwiazda pokazując drogę. Zza drzew wychodziły greckie jędze – Erynie smagając Sławonia biczami uplecionymi ze żmij, lecz junak pochłonięty myślami o nadobnej Anej nie zważał na ich ataki. Wreszcie człowiek i saren dotarli do pogrążonego w mroku Vompierska gdzie odszukali willę Daniki. Saren, który już parę razy bawił w Vompiersku wziął na siebie ciężar wyłuszczenia sprawy.
-
Powiadasz, że tak zależy ci na niej, żeś gotów przelać własną
krew? - spytała drwiąco piękna Danika. - Ano, udowodnij mi to i
daj mi swoje ucho! - Sławoń posłusznie odciął sobie ucho
zdobionym sztyletem z Bharacji i podał je Danice.
Czarownica
wzięła je do ręki, po czym mamrocząc zaklęcie, zamieniła ucho w
dużego pieroga nadziewanego mięsem i zaraz go spałaszowała.
-
Zuch z ciebie, Sławoniu, synu Rzepana, przeto pomogę ci – Danika
chuchnęła w jego stronę i krew przestała się sączyć z miejsca
po odciętym uchu. - Wiedz jednak, że twoja Anej przystała do
chrystolubców, a ich żydowskiego Boga lękają się wszystkie
służące mi Čorty. Będę więc musiała skorzystać z usług
zbójców.
-
Zgadzam
się, o ile nie pobiją jej, ani nie obedrą z dziewictwa – rzekł
Sławoń.
-
Bądź dobrej myśli i wracaj do domu, rano twe marzenie zostanie
spełnione – odpowiedziała Danika, po czym zamknęła się w
swojej komnacie, gdzie lewitowała wdychając zdradliwe opary
czarnego lotosu.
Gdy
wrócili do Wymrocza, saren na powrót przyjął postać półnagiego
męża z głową kozła sarny.
-
Wspólnie nadstawialiśmy karku, liczę więc, że podzielisz się ze
mną swą panną. Słodkich snów, syny Novalsa! - saren chichocząc
lubieżnie odwrócił się na bosej pięcie i pobiegł do lasu.
Rano
lubiącego się wylegiwać Sławonia zbudził niewieści szloch i
jakieś słowa grube i odgłosy bicia. Klnąc zwlókł się z barłogu
i otworzył drzwi. Ujrzał sponiewieraną Anej z Lasu w podartym
gieźle i z obrożą na szyi. Nad nią stał dawno nie widziany w
Wymroczu zbójca Korczałek wraz z dwoma drabami, oraz ubrana na
czarno, rudowłosa Danika z Vompierska trzymająca koniec powroza,
którym skrępowana była Anej.
-
Oto twoja niewolnica – czarownica rzuciła szyderczo.
Sławoniowi
krew uderzyła do głowy. Nie myśląc wiele, dobył sztyletu i
rozciął powrozy.
-
Biegnij, a nie oglądaj się za siebie! - krzyknął do Anej, która
uciekła szybko jak łania ścigana przez wilki.
-
Zapłacicie mi za jej krzywdę! - ryknął Sławoń i zatopił
sztylet w piersi zbója Korczałka.
Dwóch
innych zbójców widząc śmierć herszta rzuciło się na Sławonia
z nabitymi gwoździami pałkami, lecz on, zwykle tchórzliwy, tego
dnia walczył jak berserk z Nürtu, aż położył trupem obu drabów.
Sławoń dyszał zlany swoją i cudzą krwią jak czarny pies jarchuk
po wyczerpującym boju z pomiotem Czarnoboga.
-
Anej! Przebacz! Kocham cię! - jego wołanie postawiło na nogi
niemal całą wieś.
Danika
pogroziła Sławoniowi pięścią, po czym przeniosła się do
Vompierska w chmurze cuchnącego dymu.
-
Słuchaj, młodzieńcze – klepnął go w ramię stary Kapian Dynia
– ty się musisz jeszcze dużo nauczyć zanim staniesz się dobrym
mężem i ojcem, ale jesteś na dobrej drodze ku temu.
Jednak
nie dane było Sławoniowi poślubić Anej z Lasu. Tej nocy mściwa
Danika posłała po niego nocne zmory. W łożu, pod powiekami
Sławonia przesuwał się korowód nagich rusałek o świecących
oczach. Nie były to jednak rusałki, ale wąpie – miały bowiem
białe i długie, wystające kły wąpierzy.
-
Dziewczyny zaciągną cię do dziury, dziewczyny zaciągną cię do
dziury… - nuciły monotonnie wąpie wyciągając w stronę Sławonia
zimne dłonie.
-
Anej; módl się za mnie! - krzyczał przez sen Sławoń.