Nad
Morzem Joldów między Aplanem, Burus, Orlandem i Letygołą
rozciągała się niewielka lesista kraina nazywana Korsią. Jej
mieszkańcy płacili dań królom Orlandu. Powiadano, że byli tak
biedni, że uiszczali ją w brzozowych wiechciach używanych w łaźni.
Korś wywodziła swe miano od junaka Korsa, pogromcy bajstruków i
wilkatów. Kors założył własne księstwo, lecz został pojmany i
oślepiony przez siepaczy króla Orusa. Wtedy to jego lud dostał się
wielowiekową niewolę, trwającą aż do potopu kończącego erę
jedenastą.
Wśród
puszcz i bezdroży Korsi, nieopodal rubieży Aplanu leżała wioska
nazywana Żurawiejką (Grusava).
Opowiadano, że w pierwszym wieku ery jedenastej założył ją witeź
Ciżan, pogromca smoliście czarnego tura o czerwonych oczach,
ziejącego ogniem i pożerającego zabłąkane w lesie niewiasty i
dzieci. Kiedy Ciżan uśmiercił potwora, razem ze swoją drużyną
uczcił Enków, tańcząc taniec żurawia. Ta właśnie na pamiątkę
owego tańca, Żurawiejka otrzymała swoją nazwę. Kmiecie z
Żurawiejki żyli we własnym rytmie, odcięci od wielkiego i
groźnego świata barierą nieprzebytych puszcz i bagien, bezpieczni
niczym bobry w żeremiu. Większości z nich obca była wiedza kto
obecnie zasiada na królewskim stolcu na wyspie Cortix bądź w
Niście i wcale im to nie przeszkadzało. Samych siebie z dumą
określali jako tutejszych. Kosa
Oppman spisując w erze dwunastej ,,Perłowy
latopis’’, zapewne
nie poświęciłby mieszkańcom Żurawiejki ani jednego akapitu,
gdyby nie sława zdobyta przez pochodzącego z niej obieżyświata
Pilsia, syna Pilcha, syna Obsrusa, syna Mazirasa.
Pilś
miał długie, złociste włosy i oczy barwy szmaragdów. Od
dzieciństwa różnił się od swoich rówieśników. Miał dwie lewe
ręce do roboty. Nie pociągała go praca na roli. Swoje obowiązki
przy wypasie bydła, pieleniu ogrodu, czy zbieraniu chrustu,
wykonywał z największą niechęcią i to tylko pod groźbą
ojcowskiego lania batogiem po tyłku. Z lubością natomiast oddawał
się całymi dniami marzeniom i dociekaniom o tym co może znajdować
się za lasem otaczającym Żurawiejkę. Z tego to powodu, inne
parobczaki nazywały Pilsia dziwakiem i odmieńcem oraz stroniły od
jego towarzystwa.
-
Głupiś jak but, synu –
Pilch, ojciec Pilsia żachnął się któregoś zimowego wieczora,
gdy dorastający syn po raz setny czy tysiączny zaczął drążyć
temat tego, co znajduje się za lasem. - Nie masz innych zmartwień?
Lepiej byś się do roboty więcej przykładał, tak jak czynią to
twoi bracia i siostry, miast tracić czas i siły na jałowe
rozważania.
-
Kiedy to takie ciekawe, kochany ojcze, czy gdzieś są wioski podobne
do naszej! - Oponował Pilś, a jego bliscy roześmiali się jakby
powiedział wyborny dowcip.
-
Wiedz, synu, że lasem pewnikiem
nic nie ma, żadnych ludzi, jeno bezkresne morze bez początku i
końca – tłumaczył Pilch. - Tak mi opowiadał mój świętej
pamięci ojciec, jemu zaś świętej pamięci dziad. Nasza Żurawiejka
otulona lasem i bagnem, spoczywa na tym morzu, jakby taka wyspa. Tak
było od początku, jest i będzie zawsze, jak Słońce na niebie!
-
Ach, gdybym mógł zbadać jakie to skarby kryją się w owym
bezkresnym morzu! - Rozmarzył się Pilś, zaś rozgniewany ojciec
dał mu w ucho.
-
Jesteś niepoprawny, próżniaku! - Wycedził ze złością.
Pilś
istotnie był niepoprawny. Lata biegły niczym rozpędzone konie, zaś
Pilś wciąż zamiast przykładać się do gospodarskiej roboty,
trawił dni na rozmyślaniu o tym co może znajdować się za lasem.
Tak dożył czternastej wiosny życia. Chociaż był szwarny,
dziewczęta unikały go i za jego plecami wyśmiewały się zeń jako
z wiejskiego głupka. W dniu urodzin ojciec powiedział mu z
zatroskaną twarzą.
-
Widzę, że nie zrobię z ciebie gospodarza, choć – Velinas mi
świadkiem – nie żałowałem batoga, aby wybić ci nim lenistwo z
głowy. Trudno się mówi. Jeśli jest taka twoja wola, możesz iść
w świat, bo w naszej rodzinie jesteś jeno jak to piąte koło u
wozu. Gospodarstwo odziedziczą po mnie twoi bracia, którym w
przeciwieństwie do ciebie nie braknie ochoty do pracy – serce
Pilsia zabiło mocniej. - Masz mi coś do powiedzenia, niewdzięczny
synu?
-
Ojcze, tam za lasem pewnikiem mieszkają ludzie tacy jak my! - Oczy
Pilsia zalśniły z radości.
-
Guzik prawda – machnął ręką Pilch. - Nawet jeśli na bezkresnym
morzu są inne wyspy, a na nich mieszkają ludzie, to nie spodziewaj
się po nich niczego dobrego. Muszą to być potwory i
czarnoksiężnicy bez wiary i sumienia. Pożerają dzieci na zastawie
ze złota i srebra, skórę mają czarną jak święta ziemia, a
matki rodzą ich tyłkiem. Nie idź do nich, synu. Jeśli istnieją,
to na pewno cię skrzywdzą.
-
Kochany ojcze, pragnę być jak witeź Ciżan, założyciel
Żurawiejki.
-
Mrzonki, drogi synu – pokręcił głową ojciec. - Ci wszyscy
witezie w lśniących zbrojach żyją jeno w bajędach. W prawdziwym
życiu nie ma żadnych bohaterów. Liczą się nie sława i przygody,
jeno to aby było co do garnka włożyć i czym grzbiet okryć. Takie
jest życie i nic na to nie poradzę.
-
Ależ ojcze… - w oczach Pilsia zalśniły łzy rozczarowania.
-
Jesteś uparty jak osioł! - Żachnął się Pilch. - Chciałeś to
idź sobie w świat szukać szczęścia i niech cię wszyscy…
Enkowie prowadzą.
Pilś
spakował tobołek przywiązany do kija. Uściskał braci i siostry.
Następnie razem z ojcem i matką udał się na skraj lasu, pod
kamienną figurę Świętowita. Padł na kolana przez zapłakanymi
rodzicami i poprosił ich o błogosławieństwo.
-
… abyś odnalazł szczęście tam dokąd zmierzasz i powrócił do
rodzinnej zagrody, podzielić się nim z tymi, których kochasz –
Pilch drżącym głosem wyrecytował formułę przekazywaną ustnie z
pokolenia na pokolenie, a następnie podniósł syna z klęczek i
uściskał go.
Latuna,
matka Pilsia płakała rzewnie tak jakby już widziała syna na
marach. Wzruszony Pilś po raz ostatni uściskał rodziców. Odwrócił
się i zagłębił w las. W późniejszych latach kmiecie z
Żurawiejki rozmaite rzeczy opowiadali o jego przygodach. Każdy
bajarz dodawał coś do siebie, aby tylko maksymalnie ubarwić
opowieść. Z relacji spisanej przez Kosę Oppmana, którą badacze
dziejów uważają za najbardziej wiarygodną, wiemy, że Pilś
wędrował wiele miesięcy przez Korś, Burus i Aplan. Za każdym
razem otwierał szeroko usta, nie mogąc się nadziwić temu jak
bardzo świat jest wielki i pełen ludzi oraz zwierząt. Przemierzał
wioski, jakże przypominające rodzinną Żurawiejkę jak też ludne
grody takie jak Truso i Nist. Jako, że nie miał żadnego
doświadczenia w kontaktach z ludźmi spoza wioski i nie palił się
do jakiejkolwiek roboty, wszędzie poczytywany był za dziwaka i
leniwego głupca. Zdarzało się nieraz, że dzieci rzucały w niego
gnojem i kamieniami, dorośli zaś szczuli nań psy. Częściej
jednak otrzymywał od litościwych gospodarzy ciepły kąt i miskę
strawy, bowiem święte prawo gościnności było honorowane nawet w
tak zepsutych czasach jak era jedenasta zakończona potopem. Minął
miesiąc odkąd Pilś opuścił Żurawiejkę a zaczął doceniać
wartość pracy. Motywowany głodem przezwyciężył swój
zakorzeniony wstręt do roboty i zaczął najmować się na parobka.
Pracował przy żniwach, zbieraniu owoców, wypasie bydła i kopaniu
rowów, z wolna zdobywając coraz to nowe umiejętności a wraz z
nimi ludzkie poważanie. Płacono mu ciepłym posiłkiem i miejscem
do spania. Wędrując z grodu do grodu, przez rozległe puszcze
napotkał przyjaznego, zielonego smoka rozmiarów sikorki, który
polował na muchy. Tańczył w kręgu z nadobnymi dziwożanami w
czerwonych czapeczkach zaś pod drzewem siedział dzw, nagi mąż o
dwóch koźlich głowach i przygrywał im do tańca na parze fujarek.
Spotkał łysego i tłustego wodnika o zielonkawej cerze, który
próbował go utopić, kusząc muszlą wypełnioną perłami i
złotymi monetami. Odnalazł ukrytą w mateczniku wioskę
krasnoludków, których domki mieściły się wewnątrz grzybów.
Nieraz uciekał przez zbójcami i wilkołakami oraz przebił
zaostrzonym kijem napastującego go wąpierza.
Przeprawiwszy
się przez Odirnę, opuścił Aplan i znalazł się na Bliskim
Zachodzie ciągnącym się aż po rzekę Lebanę. W małej wiosce
nazywanej Ostranicą, wstąpił na piwo do karczmy. Postawił mu je
nieznany mu wcześniej wąsaty mężczyzna w czarnym kubraku i
płaszczu, który przedstawił się jako Knud Gunarsson. Pilś
osuszając kufel za kuflem, chętnie opowiadał mu o swoich
przygodach. W głowie szumiało mu jakby morze. Czuł się błogo i
bezpiecznie. Nie spostrzegł jak towarzysz popijawy zręcznie wsypał
mu zielony proszek do drewnianego kufla. Pilś, wesoły jak
skowronek, z nosem czerwonym jak u Dziadka Mroza, nic nie
podejrzewając, wyżłopał już piąte piwo tego wieczora. Ledwo
przełknął ostatni łyk, zapadł w twardy sen bez żadnych marzeń.
Widząc to, Knud Gunarsson uśmiechnął się wrednie. Kiedy po
kilkudziesięciu godzinach Pilś otworzył wreszcie oczy, spostrzegł,
że leży w zimnej celi na gołej podłodze. Syknął z bólu i nic
nie rozumiejąc, dostrzegł na swoim ramieniu wypalony znak trupiej
czaszki. Wtem drzwi celi rozwarły się na oścież i stanął w nich
groźny, wąsaty wojak, wywijający batem na wszystkie strony.
-
Nie leń się! - Wrzasnął wojak o siwych wąsach. - W try miga
zakładaj mundur. Spotkał cię wielki zaszczyt. Będziesz służyć
w niezwyciężonej armii imperialnej, naszego pana, Kościeja I
Nieśmiertelnego, z mandatu smoka Rykara, cara Zachodu!
-
Dobry człowieku, ja nie chcę iść do żadnego wojska! - Odparł
Pilś rozcierając wciąż jeszcze klejące się oczy.
-
Co powiedziałeś, gnido?! - Twarz wojaka stała się purpurowa z
gniewu. - Kościejowi się nie odmawia!
Pod
ciosami żołnierskiego bata, Pilś zerwał się na równe nogi i w
pospiechu przywdział złowrogi, czarny mundur z hełmem zdobionym
srebrną, trupią czaszką. Serdeczny kompan do picia, Knud Gunarsson
okazał się werbownikiem, podstępem zasilającym szeregi wojsk
imperialnych. Klnąc pod nosem jak szewc, Pilś pomaszerował wraz z
innymi rekrutami na Daleki Zachód, do stolicy imperium noszącej
nazwę Presnau. Każda z jego dwunastu ulic nosiła nazwę jednego ze
Znaków Zodiaku, bowiem pan tego miasta przykładał ogromną wagę
do astrologii. Żołdacy zebrali się na położonym w centrum miasta
Placu Ryb, przy którym stał kapiący od złota i klejnotów pałac
króla Kościeja. Na placu stała już trybuna wyłożona czarnym
aksamitem haftowanym w trupie czaszki. Zagrzmiały surmy i na trybunę
wstąpił Kościej. Pilś dziwował się wielce, spoglądając na
jego straszliwe, trupie oblicze.
-
Dlatego właśnie nazywa się Kościej, bo składa się z samych
skóry i gnatów – objaśnił mu szeptem kolega noszący imię
Derek.
Car
Zachodu miał puste oczodoły, którymi dzięki magii widział tak,
jakby posiadał oczy oraz zaledwie trzy włoski na głowie. Odziany
był na czarno w pelerynę, koszulę z bufiastymi rękawami, pludry i
kapelusz z szerokim rondem, zdobiony strusim piórem barwy czeluści.
U boku nosił srebrną szablę, na nogach zaś miał ciżemki
czerwone jak piekielne ognie. Tajemnicą poliszynela było to, iż
uszyto je ze skóry zabłąkanych dzieci, za pełną wiedzą i zgodą
właściciela obuwia. Kościej otworzył usta i rozpoczął
przemówienie trwające bite cztery godziny, w czasie których nikt
nie śmiał głośniej oddychać. Przemawiał z gniewem, krzycząc i
wywijając zaciśniętym kułakiem, a jednocześnie jego głos
magnetyzował słuchaczy.
-
… w Tassilii diamenty mnożą się jak szczury – grzmiał Kościej
– z wytęsknieniem oczekując dnia, kiedy znajdą się w skarbcach
ludzi białej rasy. Teraz marnują się w brudnych łapach czarnych
bestii, podludzi, potworów i ludożerców, mieszkających w chatach
ulepionych z łajna i pozbawionych wszelkiej kultury. Na ogień z
paszczy smoka Rykara! Pokażmy tym pokracznym dzikusom naszą
wojowniczą siłę! Naszą praworządność i tolerancję wepchniemy
im głęboko do gardeł, aż im wyjdzie bokiem! Kiedy wyruszycie
przez Rajskie Morze na Czarny Ląd, nie okazujcie litości ani
czarnuchom, ani żadnym innym niższym rasom! Macie zabijać
Tassilijczyków jak wszy, tak samo ich baby, bachory i zwierzęta.
Burzcie i palcie, jeno zdobyczne złoto i srebro bierzcie jako należy
wam łup. Śmiało gwałćcie Murzynki, jest to wasz przywilej
białych herosów, rycerzy Smoka Piekielnego !!! - Pilś słuchał z
przerażeniem, nie dowierzając własnym uszom.
,,Ten
gnojek musi być pewnikiem opętany przez sotnię Čortów’’ -
wzdrygnął się z obrzydzeniem.
Kiedy
Kościej zakończył tyradę, na umówiony znak jego żołdacy
unieśli w górę wyprostowane prawice.
-
Sława Kościejowi! Bij, zabij, morduj! - Rozległ się okrzyk z
tysięcy gardeł.
Jedynie
Pilś nie uniósł ręki, ani nie wykrzyczał bojowego hasła.
Głęboko brzydził się tyranem. Kościej dostrzegł go z daleka i
gniewnie zgrzytnął wyszczerzonymi zębami, obmyślając dlań karę
straszniejszą od śmierci.
Nikt
nie pytał Pilsia czy chce jako żołdak Kościeja, brać udział w
zaborczej wojnie. Czując na plecach razy kija swego dziesiętnika,
został pognany z Presnau aż na brzeg Morza Rajskiego, dziś
nazywanego Śródziemnym. W porcie zwanym Brunada, na ziemiach
podbitego ongiś przez Kościeja, Apapu, wojacy z trupimi czaszkami
na hełmach, usiedli na korabie. Podniesiono żagle i okręty ruszyły
do Afryki. Kościej wyruszył wraz ze swoim wojskiem. Był
nieśmiertelny, przeto nie musiał obawiać się, że polegnie w
bitwie. Imperialna flota liczyła czterdzieści korabi, z których
każdy płynął pod czarnymi jak kir żaglami z wyhaftowaną na nich
srebrną nicią, trupią czaszką, godłem Kościeja. Na jednym z
nich, noszącym nazwę ,,Krwawa Zemsta’’ płynął Pilś z
Żurawiejki. Wielce był niezadowolony z tego, że wbrew jego woli
wcielono go do wojska. Nikt jednakże nie pytał go o zdanie.
Zbliżając się ku tassilijskim brzegom, załoga ,,Krwawej Zemsty’’
poczęła śpiewać pieśń przejmującą grozą:
,,Ostrzymy
długie miecze
Na
kamiennych płytach,
Aby
je zatopić
W
brudnym ciele Afrykanina!’’
Jeden
tylko Pilś nie śpiewał. Jego dziesiętnik zauważył to i od ręki
wymierzył mu chłostę bykowcem przez ramię.
-
Hardy jesteś, Korsinie – wycedził z nienawiścią żołdak. -
Przeczuwam, że jeszcze będą przez ciebie kłopoty!
Według
,,Perłowego latopisu’’ Kosy Oppmana, flota Kościeja
stoczyła na wodach Morza Rajskiego pięć potyczek z okrętami
Tassilijczyków. Po ich zatopieniu, nie bez wsparcia czarów, wojska
imperialne wylądowały na piaszczystym brzegu. Z marszu zdobyły i
obróciły w zgliszcza bogaty port zwany Garamantas. Tak rozpoczął
się krwawy rajd białych łajdaków, nazywających siebie zdobywcami
w stronę stołecznego Loitikonu, Miasta Żyraf, gdzie na złotym
tronie zasiadał król Wielki Barnum. Podczas tych walk żołdacy
Kościeja przekonali się naocznie, że opowieści o przedludzkich
istotach zamieszkujących Afrykę były szczerą prawdą. Oprócz
Murzynów w szeregach tassilijskich broniły swej ojczyzny
kynokefale, akefale, cyjanopody, ucholoty, smoki, hienołaki,
olbrzymy, cyklopy, Sturęcy, aigamuksy, mające oczy na stopach,
uzbrojeni we włócznie i dmuchawki, Pigmeje, dosiadający żurawi
koroniastych, małpoludy z ras Agogve, Xantopiteków, Gorilla i
Pongo, gorgony, zdolne do duszenia lampartów, fauny i satyry,
centaury, rogaci i ogoniaści Hathorowie, Bastowie, przypominający
europejskich Żbiczan, Czarne Uszy, to jest plemię ludzie z głowami
karakali, Sobakowie, czyli nilowe wodniki opiekujące się
krokodylami, Potamidy; nadobne nimfy z rzeki Nilus, których opiece
podlegały hipopotamy, gryfy, sfinksy, mantykory, Olfowie i
Rinocerowie, podobni do uczłowieczonych słoni i nosorożców,
Sztrutowie z głowami strusi, Błękitni Nomadzi oraz cała masa
potężnych zwierząt jak: lwy, pantery, słonie, nosorożce, bawoły,
mngwy, marozi, chimisety, emele ntounka, czui – mfisi, likaony,
dinofelisy, olbrzymie pawiany i wiele innych. Słowa przedbitewnej
pieśni całej tej armii, składającej się istot tak różnych, a
zjednoczonych umiłowaniem jednej ojczyzny, brzmiały: ,,Wszystko
może się zdarzyć, gdy głowa pełna marzeń...’’
Tymczasem najezdnicy walczący pod trupim sztandarem Kościeja,
śpiewali przed każdą bitwą bluźnierczy hymn ku czci smoka
Rykara, ułożony przez obłąkanego Mitinusa. Dziesiętnik Pilsia
często powtarzał:
-
Pamiętajcie, aby nigdy nie prosić smoluchów o łaskę, ani samemu
im jej nie okazywać. To jest Afryka, kraina potworów, które tylko
czekają, aby obgryźć do czysta wasze kości! Jedynym prawem, jakie
tu obowiązuje jest siła i zajadłość w boju! - Stary żołdak
opowiadał swym podkomendnym przy ognisku, samemu ślepo wierząc we
wszystko co wtłaczał mu do posiwiałem głowy kłamliwy Kościej.
Wówczas
to w umyśle Pilsia zaczęła kiełkować myśl o ucieczce. Nazajutrz
z samego rana hufce imperialne, dowodzone przez prawą rękę
Kościeja, czarnego potwora Mięsojada, podobnego do długouchego
kocura, stawiły się wraz z machinami oblężniczymi pod grubymi i
wysokimi murami bogatego miasta Zerzury. Powiadano, że jeszcze w
erze szóstej, kiedy na świecie nie było ludzi, Zerzurę zbudowały
olbrzymy. Dziś miasto to leżało na kupieckim szlaku, prowadzącym
do stołecznego Loitikonu i wielce wzbogaciło się na handlu złotem
i klejnotami. Przywiezione przez najezdników z Europy i balisty
okazały się zbyt słabe by ruszyć mury otaczające Zerzurę.
Obroną grodu dowodził sędziwy, zaufany mag i alchemik króla
Barnuma, mistrz Burkinabus, należący do powszechnie szanowanego
bractwa Abakulu Bantu, założonego jeszcze za panowania Samba,
pierwszego króla Tassilii. Mistrz Burkinabus wezwał przez heroldów
wojska Kościeja, aby odstąpiły od warownego grodu i tym samym
ocaliły życie. W odpowiedzi hetman Mięsojad wypowiedział słowa
wielce obelżywe, ani myśląc przerwać oblężenia. Wówczas
obrońcy Zerzury sięgnęli po tajną broń alchemiczną opracowaną
przez Burkinabusa. Na głowy butnych najezdników popłynęła pod
ciśnieniem z bambusowych rur żrąca, brązowo – zielonkawa ciecz,
wydzielająca niewyobrażalny fetor. Była to mieszanina palącego
łajna bonnakona, zwierza podobnego do antylopy gnu i uryny małych
gryzoni nazywanych leofontonami, której odór miał moc uśmiercać
lwy. Wojacy Kościeja wrzeszczeli i klęli z bólu, próbując gasić
na sobie płonące odzież i zbroje. Smród bojowej mieszaniny był
tak silny, że wyciskał krwawe łzy z oczu. Tam gdzie cuchnąca
ciecz spływała na ziemię, tam w błyskawicznym tempie usychały
rośliny. Broń alchemiczna w kontakcie z palącym, afrykańskim
Słońcem, zaczęła obficie wydzielać miazmaty pod postacią
gęstego, gryzącego dymu, barwą przypominającego musztardę.
Hetman Mięsojad ryknął rozdzierająco, kiedy jego czerwona
peleryna zajęła się cuchnącym ogniem. Czym prędzej zdarł z
siebie płonący przyodziewek, pogroził pięścią obrońcom
Zerzury, po czym dał drapaka. Zmykał tak szybko, że zgubił w
biegu czerwone kozaki ze złotymi ostrogami. Żołnierze miotali się
na wszystkie strony niczym węże z odciętymi głowami. Przewracali
się nawzajem i dziurawili orężem w bezładnej ucieczce. ,,Czarnego
Lądu strzeże magia potężniejsza niż czary Kościeja!’’
- wołali ogarnięci panicznym strachem, nie bacząc, że za
wypowiedzenie tych słów groziły im wymyślne tortury.
Pilś
od samego początku zamierzał zbiec z imperialnej armii, teraz zaś
wykorzystał tę okazję. Nie miał wyrzutów sumienia z powodu
dezercji, Kościej był bowiem niezwykle okrutnym tyranem,
poplecznikiem smoka Rykara, lubującym się w przelewaniu niewinnej
krwi. Porzucił szyszak oznaczony trupią czaszką, czarny płaszcz i
lamelkową zbroję tej samej barwy. Zostawszy w samej przepasce na
biodrach cisnął te rzeczy do pełnej krokodyli rzeki Asanidy, która
wyschła na początku obecnej ery trzynastej. Dobył sztyletu i
zaciskając zęby, by nie wrzeszczeć z palącego bólu, zeskrobał
sobie jego ostrzem wypalonej na prawej ręce piętno w kształcie
trupiej czaszki, znak przynależności do Kościeja.
-
Lepiej mi skończyć w kotle samojedzi, niż dalej pałętać się z
tą sołdacką dziczą. - Powiedział sobie stanowczo i wyruszył na
południe w głąb Tassilii.
Błąkał
się trapiony głodem, pragnieniem, upałem i komarami. Nie raz brał
nogi za pas przed lwami, bądź swymi niedawnymi towarzyszami broni.
Zmierzając ku południowym rubieżom Tassilii czuł lęk z powodu
opowieści jakimi straszono go na ziemiach Imperium Zachodu przed
wyruszeniem do Afryki. Nasłuchał się relacji o tym, że Równik,
przecinający Afrykę jest ścianą płomieni, sięgająca nieba, za
którą nie mogą żyć żadne stworzenia oprócz salamander,
feniksów i pyralisów. Historie te opowiadano mu ze śmiertelną
powagą i Pilś wierzył w ich prawdziwość. Mimo to szedł uparcie
przed siebie, gasząc pragnienie wodą, wydobywaną spod spieczonej
ziemi przez słonie i zaspokajając głód owocami, bulwami i mięsem
drobnych zwierząt.
-
Wolę spalić się na sypki popiół docierając do Południowego
Końca Świata, niźli znów znaleźć się w wojsku Kościeja! -
Postanowił sobie twardo.
Minął
jezioro Czad i wielką rzekę Kongo. Nie spełniło się to czego
się spodziewał. Miast natrafić na ścianę ognia, znalazł się w
granicach udzielnego księstwa Zindż, płacącego dań królom
Tassilii.
*
-
Takie były moje dzieje nim do was przybyłem – Pilś opowiadał
siedząc u stóp okazałego drzewa rosnącego pośrodku wioski,
złożonej z dwudziestu glinianych chat z dachami krytymi strzechą.
Jego
opowieści słuchał ojciec rodziny, jego małżonka i gromadka ich
dwudziestu potomków obu płci w wieku od dwóch do dwudziestu jeden
lat. Mieszkańcy krainy Zindż nie różnili się od Murzynów,
których Pilś spotykał do tej pory poza jednym ważnym szczegółem.
Każdy z nich posiadał aż trzy nogi; prawą, lewą i środkową
niczym kruk yatagarasu z dalekiego Jomonu. Również ich niewiasty
były trójnogie.
-
Nasze plemię nosi nazwę Tripodów – objaśniał Kadż, gospodarz,
który ugościł Pilsia. - Początek naszej rasie dał trójnogi
książę Tiropitak z Mulumbalu wraz ze swą oblubienicą, piękną
Himbą z Dasaratu. Oboje urodzili się w plemionach ludzi dwunogich i
zaznali od nich goryczy prześladowań za swą odmienność. Po wielu
przygodach osiedlili się nad rzeką Sinagą, gdzie założyli
księstwo Zindż.
-
Wielcem ciekawy skąd wzięła się nazwa waszej krainy –
powiedział Pilś w przerwie między wkładaniem sobie do ust
pieczonej koźlęciny z zielonym pieprzem i orzechami nerkowca
podanej mu przez córkę gospodarza w glinianej misce.
-
Najstarsi Tripodzi nie są tego całkowicie pewni – zafrasował się
Kadż. - Kiedyś słyszałem z ust swego dziadka, że na naszych
ziemiach, nim trafił tu książę Tiropitak, władał małpolud
imieniem Zindż. Był o siedem stóp wyższy niż bywają goryle, zaś
pokrywająca go sierść miała barwę brunatną, a nie czarną.
Odznaczał się szeroką mordą pełną wielkich zębów. Miażdżył
nimi skorupy zaczarowanych kokosów, miast mleka i kopry wypełnionych
diamentami.
-
Co się stało z owym Zindżem? Musiał być bardzo bogaty, prawie
jak … Kościej – dopytywał Pilś.
-
Dziadek prawił mi, że kiedy Tiropitak przybył w te strony, prosząc
o gościnę, Zindż naruszył święte prawo Enków nakazujące
opiekę nad przybyszami. Dobierać się począł do naszej pramatki,
Himby. Wówczas Tiropitak, jak przystało na prawego morana, stanął
w jej obronie. Chwycił włócznię i zatopił ją w bezwłosej
piersi małpoluda. Gdy Zindż oddał ducha Złemu Mzimu, nasi
prarodzice upiekli jego mięso w popiele i jedli je przez okrągły
tydzień, aby się nie zmarnowało. Pozostałe kości, po rozłupaniu
ich w poszukiwaniu szpiku, wrzucili do rzeki. Po tej uczcie ich ciała
pokryły się pryszczami pokrytymi jak rubiny. Tiropitak bijąc do
upadłego w bęben, zapytał Enków o przyczyny i sposób wleczenia
choroby. Otrzymał we śnie odpowiedź, że to zagniewany duch Zindża
zesłał na nich pryszcze. Przebłagać go zaś można było jedynie
nazywając nowo założone księstwo imieniem zabitego małpoluda.
Tiropitak i Himba uczynili tak, a wówczas zostali uzdrowieni.
-
Czy mieszkało tu kiedyś więcej istot podobnych do Zindża? -
Zapytał Pilś. - Co się z nimi stało?
-
Lepiej zmieńmy temat – westchnął trójnogi Kadż.
Zapadła
dłuższa chwila ciszy, podczas której Pilś zjadł dokładkę
koźlęciny i popił ją kokosowym mlekiem.
-
Nie miej nas za ułomnych z tego tytułu, że posiadamy o jedną nogę
więcej niż ty – rzekł po chwili Kadż. - Dzięki temu poruszamy
się szybciej niż tobie podobni. Na świecie są Tripody, ludzie z
dwiema nogami, zarówno czarni jak i biali, Cyjanopody, mające tylko
jedną nogę z olbrzymią stopą, używaną jako parasol
przeciwsłoneczny oraz dziesiątki i setki innych ras rozumnych
wszelkich barw i kształtów. Każda z nich jest dobra i potrzebna w
oczach Ageja, inaczej nie zostałyby powołane do istnienia.
-
Kto jest teraz panem nad wami? - Spytał Pilś, przekonany, że
powinien powiadomić kompetentną osobę o ważnej sprawie.
-
Pięć mil od naszej wioski, za Małpim Gajem wznosi się miasto
Zindż o glinianych murach. Jest ono grodem stołecznym naszego
księstwa o tej samej nazwie. Mieszkają w nim niemal same Tripody,
choć widuje się w nim przychodzących na targ Murzynów, Bambutów,
Arynosów, Tokoloszów, rogate plemię Gnu, przypominające antylopy
poruszające się w pozycji wyprostowanej, Zebrocentaurów,
Kwaggocentaurów, Parocytów…
-
Kim są przykładowo tacy Arynosi? - Zaciekawił się Pilś.
-
Wyglądają jak zwykli Murzyni, jednak nie straszny im smród łajna
bonnakona, bowiem nie mają czym go wdychać. Mzimu jedno wie czym
oni oddychają, nie posiadając nosów. Poza tym w Zindż widuje się
czasem rude małpy z długimi ogonami, których psim obowiązkiem
jest karmić węża Aido – Hwedo…
-
Wróćmy do naszych baranów – Pilś przerwał rozwlekły wywód
Kadża. - Kto do pioruna kulistego zasiada na tronie w Zindż?
-
Włada nami Bayamus, syn Kalaka – gospodarz udzielił wreszcie
pożądanej informacji.
-
Zależy mi, aby spotkać się z waszym wodzem i ostrzec go o
najeździe Kościeja – oznajmił Pilś. - Tassilia płonie, a my
tracimy czas na pogaduszki o czerwonych małpach!
-
Sprawiedliwie rzekłeś, biały, dwunogi przyjacielu – westchnął
Kadż. - Bayamus jest wiernym wasalem króla Barnuma, przeto na pewno
nie odmówi mu pomocy. Mwindo! Tsidibe! Zaprowadźcie bwanę Pilsia
do grodu stołecznego, jeno nie przynieście mi wstydu przed
księciem!
Dwaj
synowie Kadża, rośli młodzieńcy w przepaskach ze skóry czarnej
mamby, obaj ciemni jak heban i trójnodzy, ze złotymi kolczykami w
uszach i z naszyjnikami z zębów trupojada, zwanego rompo, zabrali
sakwy z chlebowymi plackami i daktylami na drogę i pomogli Pilsiowi
przeprawić się przez Małpi Gaj. Kiedy weszli do miasta Zindż,
mieszkające w nim Tripody, spozierały na Pilsia niczym na raroga i
pokazywały go sobie palcami, nie mogąc się nadziwić jego białej
skórze i tylko dwóm nogom.
-
To jest nasz przyjaciel – oznajmił Mwindo gromadzie podpitych
wyrostków, którzy wyśmiewali się z Pilsia. - Kto go zaczepi,
zakosztuje mojej włóczni!
-
Bwana Pilś idzie z nami na audiencję do księcia Bayamusa, aby
ostrzec go przed najazdem Kościeja za morza, który właśnie
pustoszy włości króla Barnuma – biada Tsidibe. - Biada temu, kto
spróbuje nas zatrzymać!
Pilś
tymczasem podziwiał czyste i zadbane ulice afrykańskiego miasta,
jakich w owym czasie próżno było uświadczyć w Europie.
Przykładowo Presnau, stolica imperium Kościeja nie widziała miotły
od czasów swego założyciela, króla Bruxa.
Bayamus
udzielał audiencji w przestronnej komnacie wyłożonej lwimi i
panterczymi skórami, zasiadając na tronie ze złota i kości
słoniowej. Ledwo wysłuchał relacji Pilsia o Kościeju,
nienasyconym jak pożoga i okrucieństwach jego swawolnego żołdactwa,
rozkazał dąć w rogi na ulicach Zindżu, zwołujące junaków na
wojnę. Rozesłał też heroldów z wiciami do tripodzkich miast
Tukary, Dżeli i Kikumiku oraz do licznych wiosek zagubionych w
buszu. Tripody pochwyciły za włócznie, maczugi, topory, tarcze
oraz łuki i zatrute strzały, a następnie ruszyły na północ.
Bayamus zaufał Pilsiowi, który powoził książęcym rydwanem
zaprzężonym w strusie czy też jak prawią inni autorzy – w
zebry. Po odparciu najazdu, zamyślał nawet ofiarować Pilsiowi
swoją trójnogą i wielce nadobną córkę, Siraffę za żonę i
uczynić go swoim dziedzicem. Pilś dzielnie gromił swych niedawnych
towarzyszy boju z imperialnej armii i siedem razy udało mu się
wyprosić u Bayamusa łaskę dla poddających się wrogów.
-
Nie wszyscy biali są źli, książę. Wielu z nich walczy tu jeno z
przymusu – zapewniał Pilś, zaś Bayamus odbierał im oręż i
kierował pod eskortą do strzeżonej wioski na rzecznej wyspie
Dżabbie, przeznaczonej dla jeńców wojennych.
Pilś
dwukrotnie uratował w bitwie życie Bayamusa, za co został
odznaczony naszyjnikami z lwich pazurów oprawionych w złoto.
Tymczasem Kościej ogłosił go zdrajcą białej rasy i obiecał
trzydzieści beczek wina z Valkanicy jako nagrodę za jego głowę.
Tassilijczycy
wraz ze swymi lennikami bronili Czarnego Królestwa z nieopisanym
męstwem, wprawiającym najezdników w mimowolny podziw. Nawet dzikie
zwierzęta z buszu i sawanny, rzeki, skały i gwiazdy na niebie
walczyły przeciw Kościejowi.
*
Straszna
to była wojna, która obficie zrosiła ziemię tassilijską krwią i
łzami. Jej wynik zaś sprawił, że wielu poczęło, wbrew naukom
kapłanów, głośno zaprzeczać wszechmocy i dobroci Ageja i Enków.
Padł Loitikon, miasto warowne, macierz i perła miast afrykańskich.
Zdobywcy zgotowali rzeź wszystkim jego mieszkańcom, łącznie z
niemowlętami ssącymi piersi. Wielki Barnum poległ w bitwie pod
Lotofoto, w godzinie swej śmierci kładąc trupem czterdziestu
wrogów. Powiadano, że klęska Tassilii nastąpiła w wyniku zdrady
rycerskiego zakonu ludzi – lewartów, którzy poddali Kościejowi
grody Levartov i Lubartov. Do zdrady przyłączy się również ras
(książę) Xux, którego zamek wznosił się nad jeziorem Tsana oraz
czarownicy Abiur i Xuratas. Książę Bayamus odmówił złożenia
pokłonu Kościejowi jak również spalenia żertwy z kadzidła na
onyksowym ołtarzu smoka Rykara. Państwo Zindż zostało przeto
zniszczone przez karną ekspedycję generała Horsta von Girengoga.
Poległ w boju rycerski Bayamus, własną piersią broniąc
tripodzkich niewiast i dzieci. Pilś walczył do upadłego u jego
boku. Położył trupem siedemnastu żołdaków. W końcu sam
Girengog, który miał syna w tym samum wieku, ogłuszył go ciosem
buławy w głowę. Bogate i ludne Zindż zostało spalone, a jego
mieszkańców włącznie z nadobną Siraffą i jej dwórkami,
zdobywcy wymordowali, nie szczędząc przy tym wymyślnych tortur.
Pilś, jako jedyny biały został zakuty w pęta i pognany pod batem
do grodu Nandii, gdzie rezydował Kościej, przeklinany przez
owdowiałe niewiasty i osierocone dzieci, Imperator Zachodu, zdobywca
Czarnego Lądu.
*
Przez
cały ten czas kmiecie z Żurawiejki żyli własnym rytmem, pogrążeni
w błogiej nieświadomości, kto zacz Kościej, ani jakie wojny
prowadzi. Nie wiedzieli nawet jak nazywał się namiestnik Korsi, ani
król Orlandu zasiadający na tronie w Cortix. Wyobraźcie sobie, że
wcale im to nie przeszkadzało. W piątek trzynastego, kiedy prażyło
sierpniowe Słońce, wypijając wodę z okolicznych bagien, we wsi
zjawił się dziwny wędrowiec. Był wysoki i chudy jak szczapa.
Blady jak śmierć, nosił czarny płaszcz i takiż kapelusz z
szerokim rondem. Obrazu dopełniały czarne, sumiaste wąsy,
rozwichrzona broda, złote zęby, brylantowe kolczyki w uszach oraz
karakter w postaci sinego oka namalowanego na czole. Przybysz
przedstawił się jako Mścisław Kotojedow; czarodziej i alchemik z
Orlandu, uchodzący z dóbr księcia Baramuta w wyniku intryg
dworskich. Prostoduszni kmiecie ugościli wędrowca, wierząc, że
został im zesłany przez Enków. Jedna tylko baba imieniem Łasztuka,
licząca sobie setny rok życia, szemrała, że może być nic
dobrego z tego kto zjada koty. Nazwisko Kotojedow znaczyło bowiem:
,,pożeracz kotów’’. Orski mag zamieszkał w chacie
starego Palidarasa, wytwórcy kamiennych narzędzi. Swojej mocy
używał do leczenie, wróżb i odnajdywania rzeczy zgubionych,
dzięki czemu pozyskał zaufanie kmieci. W październiku więc
ogłosił jednomyślnie Kotojedowa nowym sołtysem Żurawiejki.
Wówczas czarodziej zamieszkał w bielonej chacie na środku wsi, zaś
na palcu spoczął złoty pierścień, wcześniej należący do
starego i zniedołężniałego Buburasa, poprzedniego sołtysa.
Buburas nie był już w stanie sprawować urzędu, przeto najstarszy
syn, uroczyście uśmiercił go ciosem siekiery w kark, aby mógł
dołączyć do Dziadów. Kotojedow ustawił przed swą chatą pal z
zawieszonym na nim herbem, przedstawiającym puste serce w barwach
krwi i trupiej kości. Nakazał kmieciom bić pokłony przed owym
pustym sercem, a także biczować się przed nim do krwi. Mawiał, że
bez tego obrzędu w przyszłym roku nie udadzą się zbiory. Chłopi
posłusznie spełniali ten rozkaz, lękając się głodu. Potulni jak
owce godzili się także na coraz wyższe daniny płacone w naturze,
dzięki którym nowy sołtys opływał w dostatki a obrastał
tłuszczem niczym wieprz. Nie ośmielali się nań krzywo spojrzeć
nawet wówczas gdy zabierał im córki jako swoje nałożnice. Gdy
któraś z nich znudziła mu się lub okazała nieposłuszeństwo,
Kotojedow rozcinał ją krzemiennym nożem na płaskim kamieniu na
skraju lasu, aby wróżyć z jej trzewi ofiarowanych na żertwę
Čortom. Baba Łasztuka prawiła, że władający magią sołtys,
nocami bierze na siebie postać bajstruka, straszliwej potwory
rozszarpującej ludzi, którzy z jakiegoś powodu znaleźli się po
obrębem rodzinnych chat.
-
Ale prawisz kocopoły, kumo! - Powiedziała jej dużo młodsza
sąsiadka. - Znać, że wszystko co się pokręciło w głowie na
stare lata!
Tymczasem
znaleziono w przydrożnym rowie ciało nieszczęsnej Łasztuki z
przetrąconym karkiem. Chłopi dzwonili zębami ze strachu, lecz
lękali się podnieść rękę na swego sołtysa, któremu usługiwały
čortieńskie legiony.
*
Pilś
powrócił do Żurawiejki po dwunastu latach. Nikt go nie rozpoznał,
prócz Brysia, zdychającego kundla z kulawą nogą. Przez ten czas
Pilś dorósł i zmężniał. Nauczył się też władać bronią jak
prawdziwy witeź. Rozpłakał się jednakże, gdy mu powiedziano o
śmierci ojca i matki. Uczuł też w sercu palący gniew, kiedy
stary, niewidzący na jedno oko Matas powiedział mu o rządach
sołtysa Kotojedowa.
-
Gdybyś wiedział, panoczku, jak się on dobrze zapowiadał! Był
słodki jak miód i do rany można go było przyłożyć, a teraz?
Stał się sroższy niźli wilkołak! - Płakał Matas i trząsł się
ze strachu, czy przypadkiem nie słyszą go donosiciele krwawego
sołtysa.
-
Prowadźcie do tego łajdaka – rozkazał zimno Pilś.
Kiedy
stanął przed chatą sołtysa, dobył bojowego topora i zniszczył
nim herb Pustego Serca, znienawidzony przez chłopów, którzy
musieli składać przed nim krwawe żertwy. Następnie roztrącając
straże, wparował do chaty, gdzie zastał Kotojedowa zasiadającego
za biurkiem.
-
Gotuj się na śmierć, biesosławco! - Wezwał czarnoksiężnika do
walki.
Oczy
Kotojedowa rozbłysły krwawym światłem. Mag zrzucił szaty i na
oczach Pilsia przemienił się w bajstruka. Przypominał teraz wilka
z głową sowy i kozimi rogami.
-
Twoją czaszkę zawieszę na palu ku przestrodze innych buntowników!
- Obiecał solennie bajstruk, po czym zranił Pilsia kopnięciem
piątej nogi, zazwyczaj dobrze schowanej pod ogonem. Dodatkowa
kończyna była uzbrojona w szpony z brązu, które zadały Pilsiowi
piekielny ból. Pilś opuścił topór na głowę i grzbiet
bajstruka. Uczynił to jeszcze drugi i trzeci raz, aż upewnił się,
że ubił potwora.
-
Kiedy bawiłem w Nandii, Agej zesłał gryfa, który mnie wyrwał z
rąk Kościeja. Tym razem wyrwał mnie z łap bajstruka – rzekł
Pilś.
Wraz
ze śmiercią czarnoksiężnika zawył porywisty wicher, zrywający
słomiany dach sołtysiej chaty i lunął rzęsisty deszcz.
*
Kmiecie
z Żurawiejki spalili truchło bajstruka na stercie gnoju. Następnie
zmusili Pilsia, aby włożywszy na palec złoty pierścień, został
ich nowym sołtysem.
-
Cała nasza gromada będzie potrzebować twego męstwa i wiedzy o
świecie, nabytej podczas podróży – tłumaczył kum zmarłego
Pilcha.
Pilś
władał mądrze i sprawiedliwe Żurawiejką, aż po kres swoich dni.
Zniósł wiele dzikich i okrutnych obyczajów. Poślubił
zielonowłosą i wielce urodziwą rusałkę imieniem Gondolina i miał
z nią gromadkę pociech. Gdy umarł stary i siwowłosy, złoty
pierścień odziedziczył po nim jego syn, Rasmut, zwany Mądrym.