,, […] Wystarczy, że przyjmiesz za syna tego sierotę i razem będziecie szukać Nawi Jasnej – wskazała palcem na tego, który podał Sowiemu kubek miodu, a ten rzekł.- Jestem Giża z Sirenopolis. Nigdy nie znałem ojca ni macierzy, mieszkałem u wuja, który był szewcem. Myślałem, że i ja będę szył buty, do czasu gdy usłyszałem o twych czynach; zabiciu bazyliszka z ulicy Kosorondo, Czarnej Wólki i zdobyciu skarbów Złotek Kaczki. Ba, widziałem nawet to co zostało się z potworów. […] Młodzieniec […] nie bez wsparcia Marychy, został przyjęty do drużyny. […]. Spali długo i mocno, a gdy nastał ranek, Giża i Wilheida spostrzegli, że śpią w domu w Sirenopolis, który Giża odziedziczył po wuju. Mieli synów i córki, a parę ich dzieci dokonało bohaterskich czynów’’ - ,,Pieśń o Sowim’’
Powiadali
rybałci w swych pieśniach, że chrobry Grzymała (Hrimala)
był synem lub przynajmniej uczniem Giży z Sirenopolis – tego
samego Giży, który razem z Sowim i rusałką Marychą odbył wielką
wyprawę ku zachodnim krainom w poszukiwaniu Nawi Jasnej. Na dalekiej
wyspie Ultima Thule, Giża poznał i poślubił urodziwą, morską
pannę Wilheidę z rasy Selków mającej moc zamieniać się w foki.
Całej czwórce było dane ujrzeć wspaniałe, utkane ze światła
przybytki, tonącej w kwiatach Nawi Jasnej, po czym podróżnicy
zasnęli i w czasie snu zostali mocą Welesa przeniesieni do swych
stron rodzinnych – Sowi i Marycha do Liteny, którą mężny
Palemon oswobodził właśnie spod władzy czarnoksiężnika
Musulusa, zaś Giża i Wilheida zamieszkali w Sirenopolis – grodzie
w Analapii wzniesionym przez Warsa i Sawę.
Już
jako pacholę, słuchał Grzymała opowieści Giży o jego przygodach
i pod jego okiem uczył się władać orężem; mieczem z bułatowej
stali, toporem, łukiem i ciężką maczugą nabijaną krzemieniami,
którą podnieść mogła tylko ręka samego herosa. Rosły był
Grzymała; niby tur w barach szeroki i nieustraszone serce mieścił
w piersi swej szerokiej. Włosy jego długie, czarne, w dziewięć
warkoczy były zaplecione, wąs zaś sumiasty, a oczy szare. W jego
rękach potężnych wyginało się żelazo. Król Wilk, który objął
tron po męczeńskiej śmierci Wandy Dziewiczej, pasował Grzymałę
na witezia dając mu ostrogi i pas ze smoczej skóry. Od tej pory
Grzymała przemierzał Analapię od Lebany po Soprač i wiele innych
krain, zwalczając rozbójników i potwory. Ubił zbója Butyrkę
mającego postać męża z wystającymi kłami dzika, potwornego,
cuchnącego siarką odyńca Dęboroga z Puszczy Kurapiu, oraz bandę
zielonych jak trucizna orków. Śpiewano o nim pieśni na dworach w
Dendropolis i Piropolis; jego czyny znane były też w Kolonii i
Trewirze.
*
Kiedy
bawił w Litenie posłyszał o trapiącym wieś Lidy potworze –
letunie, którego nazywano imieniem Syreniusz.
-
Nazywa się tak – tłumaczył Grzymale w zajeździe rudy
Simajdyjczyk – bowiem niegdyś był człowiekiem; zielarzem z
dalekiego grodu Posany. Po tym jak zgłębiając magiczne nauki
czarnoksiężnika Cherej Hebeta z Egiptu wypróbował na sobie
działanie sporządzonego według jego receptury eliksiru, zamieniał
się w letuna.
-
Jak taki wygląda? - spytał Grzymała.
-
Ano jako starzec mocno wycharsły o zębach wilka, głowie łysej i
brodzie siwej a długiej. Ma ci on rozłożyste skrzydła jak
nietoperz i ogon żmijowy, z którego czubka sypią się iskry śmierć
przynoszące. Choć stary, silny jest i jurny; powiem nawet, że
więcej niż jurny. Na jego plecach niby na latającym dywanie z
Partii przemieszcza się banda zbójców, a każdy z nich ma oczy
czarne jak u bydlęcia i kły niczym lew. Co zaś do jurności, to
chwyta szponami dziewczęta i odbiera im cnotę. Mógłby je tak
turbować dniem i nocą; raz nawet łoże się pod nim zarwało! -
Simajdyjczyk opowiadając to miał w oczach wesołe iskierki, lecz
Grzymała splunął z obrzydzeniem.
-
Położę kres jego porubstwu, albo dam głowę! - obiecał witeź i
wstał od stołu.
Tropił
Syreniusza trzy dni, a drogę wskazywały mu tu i ówdzie czaszki
młodych dziewic. W końcu dotarł do podnóża góry Szatryi, gdzie
od wieków gromadziły się na sabaty liteńskie czarownice.
-
Przybywaj obmierzły staruchu, ty gachu čortowski bez czci i honoru!
- zawołał donośnym głosem Grzymała i zadął w róg.
Wówczas
niebo pociemniało i rozległ się wrzask, jakby obdzierano wilkołaka
ze skóry. Nadleciał Syreniusz, tak straszny jak głosiła o nim
fama. Do grzbietu miał prztroczony wielki kosz z wikliny, w którym
siedziało siedmiu zbójców obleczonych w kolczugi, a każdy z nich
w ręku trzymał szablę.
-
Wspomóż mnie Matko Wilgotna Ziemio… - wyszeptał modlitwę
Grzymała tak jak ongiś czynił to Ilja Muromiec, gwizdnął
przeciągle ku chwale Strzyboga, po czym napiął łuk. Wypuścił
zeń strzałę ze świstem i strącił kosz z grzbietu potwora.
Znajdujący się w nim zbójcy upadli na ziemię łamiąc sobie ręce
i nogi, a niekiedy też skręcając karki.
-
Wami później się zajmę! - warknął Grzymała, po czym drugą
strzałą ugodził Syreniusza prosto w serce.
Letun
zawył jak przebijany osikowym kołkiem wampir i runął na ziemię.
Grzymała odciął mu łysą głowę i sypiący iskrami koniec ogona.
Gdy ubił Syreniusza, począł maczugą dobijać rannych zbójców.
Nie miał dla nich litości tak jak oni nie mieli jej dla swych
niewinnych ofiar. Ostatniemu łotrowi kazał przed śmiercią wyjawić
gdzie była kryjówka bandy, po czym uzyskawszy informację, skręcił
mu kark. Witeź dyszał jak zagoniony tur, zmęczony walką, a jego
łuskowy, sarmaci pancerz ociekał krwią. Wtedy to z okolicznych
drzew zwinnie zeskoczyli ukrywający się w gałęziach liteńscy
chłopi. Upadli na twarz przed Grzymałą.
-
Sława ci, wielki Perkunie! - wołali usiłując całować czubki
jego butów.
-
Nie jestem Perkunem, najwyżej jego rózgą ognistą – zaprzeczył
Grzymała. - Przestańcie się już płaszczyć, zjadacze boćwiny,
jakbyście nie byli pobratymcami wielkiego Sowiego. Hmm; a może nimi
nie jesteście, skoro pozwoliliście, aby Masiulis tak długo was
uciskał? Zresztą nieważne; chodźmy do zbójeckiej groty! -
bosonodzy kmiecie o skołtunionych włosach, ochoczo podążyli za
Grzymałą po zboczach góry Szatryi.
Razem
z nimi szedł mąż w powłóczystej, białej szacie z kapturem, spod
którego wystawała rozłożysta, szpakowata broda, opierający się
na poskręcanej lasce. ,,Widać
ich żerca, czy jak oni nazywają? Burtnik?’’
- pomyślał Grzymała. Podążając za analapijskim witeziem,
Liteńczycy stanęli wreszcie przed częściowo zakrytymi bujną
roślinnością cynowymi wrotami. Grzymała naprężył muskuły i
wyrwał wrota z zawiasów. Za nimi były wrota miedziane, które też
sforsował. Gdy i z tymi się uporał, pozostały mu drzwi z żelaza
i dębiny, które również udało się wyważyć. Za ostatnimi
drzwiami ukazała się rozległa, wysoko sklepiona jaskinia
rozświetlona blaskiem pochodni. Pełna była skarbów wszelakich:
stosów złotych i srebrnych monet, pereł, które niegdyś nosiła
Tamila – królowa zatopionej wyspy Kumari Kandam, kamieni
połyskujących wszystkimi barwami tęczy, sznurów bursztynu, skór
rysiów, soboli, gronostajów, bobrów i niedźwiedzi, kości
słoniowej, miodu, beczek przedniego wina, piwa i siwej wódki. Idąc
w głąb jaskini, oczom Grzymały i jego towarzyszy ukazały się
omdlewające w kajdanach urodziwe niewolnice w białe giezła
odziane. Było ich w sumie dwanaście. Liteńczycy rozpoznali w nich
swoje porwane przez zbójców siostry i córki. Kapłan w białej
szacie podbiegł ku najpiękniejszej z nich, której kosa rzucała
złote blaski i dał jej wody.
-
Wajdenuto, słonko, wytrzymaj jeszcze, zaraz będziesz wolna! - mówił
kapłan Liteńczyków pełen wzruszenia.
-
Brutenie, czy i ciebie pojmali? - słabym głosem spytała Wajdenuta,
a w jej modrych oczach zalśniły łzy podobne do diamentów.
-
Dosyć tego wzdychania, bo i ja się popłaczę, a to mężowi nie
przystoi – warknął Grzymała, po czym siłą swych mięśni
pozrywał kajdany krępujące panny, jakby to były przegniłe
postronki. - Zmierzch zapada, a im szybciej opuścimy to przeklęte
miejsce tym lepiej!
Liteńczycy
zabrali uwolnione panny i część skarbów do swoich wiosek.
Nazajutrz wrócili do groty po resztę skarbów, a gdy wydobyli
wszystkie, zamurowali jej otwór. Tymczasem Grzymała w czasie uczty
wydanej na swoją cześć, dowiedział się, że kapłan Bruten z
nadania króla Palemona pełnił godność Krive Krivejtego, to jest
arcykapłana całej Liteny, zaś Wajdenuta była jego siostrą.
-
W mordę jeża; obdarzyliście mnie złotem i srebrem, ale chętnie
oddałbym cały ten skarb wdowom i sierotom, jeśli tylko mógłbym w
zamian poślubić twą siostrę Wajdenutę – przy stole zastawionym
kołaczami i kindziukiem, Grzymała, popijając tęgo lipowy miód
zwierzał się Brutenowi.
-
Z radością pobłogosławię waszemu związkowi jeśli tylko moja
siostra się zgodzi – oznajmił poważnie Bruten, a Wajdenuta
pokraśniała z radości, bowiem jej serce upodobało sobie w
Grzymale, gdy tylko ujrzała go przybywającym do jaskini, aby ją
uwolnić.
Niebawem
w świętym gaju, przy kamiennej, rzeźbionej studni odbył się ślub
Grzymały z Wajdenutą, na który Bruten zaprosił króla Palemona i
królową Litenę. Potem odbyła się uczta weselna, na której nie
żałowano sobie kołdunów, pierogów z wieprzowiną i kapustą,
wędzonych, świńskich uszu, kwasu chlebowego oraz miodu, a gdy
wszystkie przysmaki zostały zjedzone, Grzymała udał się wraz ze
swą żoną do Analapii gdzie zamieszkali w modrzewiowym dworcu
nieopodal grodu Plox w prowincji Maziva.
*
,,Kiedy w świętym gaju Mildy, Bruten wiązał moją dłoń z dłonią Grzymały, byłam najszczęśliwszą z niewiast. Od czasów Laczplesisa Niedźwiedziego Uszka, to jest od ery dwunastej nie zjawił się w ziemicy Bałtów mąż równie potężny i pełen dostojeństwa. Nawet sam wielki Palemon nie dorównuje mojemu Grzymale. Poznałam go nie tylko jako mocarza o sercu nieulękłym, ale i męża szlachetnego, zawsze stającego w obronie skrzywdzonych. Pierwsze trzy miesiące odkąd zostałam jego żoną minęły nam jak najcudowniejszy sen. Potem jednak Grzymała zmienił się jakby ragany rzuciły na niego zły urok. Coraz mniej czasu mi poświęcał, a coraz więcej piciu wina. Raniło mnie, gdy mówił, że mnie nie szanuje, bo jestem niewiastą, a niewiast nie trzeba szanować, bo są słabe. Mawiał też, że ‘wódka jest lepsza od baby, bo lepiej wali w czerep’. Stał się zimny i oschły. Boję się, że już mnie nie kocha. Stał się gnuśny i mawiać zaczął, że mąż ma prawo być leniwym, a niewiasta nie. Ktoś z kim się spotyka wywiera nań zły wpływ, tylko nie wiem kto. Nocami płaczę, że ktoś odmienił mojego męża nie do poznania, że z bohatera zamienił się w pijaka i nieroba. Jednak nawet jeśli Grzymała przestał mnie kochać, ja go kochać nie przestanę. Pójdę za nim w ogień i wodę i zawsze będę mu wierna, bo kocha się nie za cokolwiek, lecz mimo wszystko. Kocha się za nic’’
-
pisała Wajednuta w swoim ,,Pamiętniku’’,
a łzy plamiły jego pergaminowe karty.
*
W
owym czasie król Wilk I Zakonodawca niezadowolony z postępującej
gnuśności Grzymały umyślił sobie wysłać go z misją do kraju
Traków składających daniny cesarzom z Rzymie. Jak podaje ,,Codex
vimrothensis’’
byli oni Słowianami, którzy swą nazwę zawdzięczali oddawaniu
czci Barankowi Traczykowi. Wyruszył przeto Grzymała zaopatrzony w
list żelazny od króla Analapii, zły i markotny, że nie będzie
mógł dłużej żłopać wina falerno z osiadłym wśród Słowian
rzymskim dekurionem Paulusem Incelusem, który go namawiał do
gnuśności i nieposzanowania żony. Grzymała wraz ze swym pocztem
przejeżdżał przez Bramę Moravi, zagłębiając się w rejony
podległe królowi Bohemii. Zabawił w Nitrze, którą przed wiekami
założyła królowa Slawi i nazwała swoim imieniem, po czym
przekroczył świętą rzekę Dunaj, a z nią limes Imperium
Rzymskiego, na którego tronie zasiadał cesarz Domicjan. Szlak
witezia znaczyły jak za dawnych lat ścięte głowy zbójców i
potworów; smoków, wąpierzy, chimer, ogrów, wilkołaków, panków,
léwic, strzyg, ał, ażdach, ker, harpii, oraz mantykory, która
przybyła aż z Imperium Partów.
Po
przybyciu do Tracji i uczczeniu libacją jytnas Spartakusa, Grzymała
dostał się w wir waśni rodowej pomiędzy Sędzisławicami, a
Sabamirami. Idąc za wytycznymi króla Analapii, Grzymała podjął
się mediacji; przestrzegał Traków przed rozlewem krwi pobratymców,
lecz daremne okazały się jego wysiłki! Nienawiść zbyt mocno
zatruła serca obu dumnych, góralskich rodów, aby ich naczelnicy
próbowali sobie przebaczyć. Sami już nie wiedzieli o co walczą;
mówiono, że cały spór zaczął się przed dwudziestu laty od
Rzymianki lekkich obyczajów, niejakiej Fabii Konstytuty. Wreszcie w
walnej bitwie u stóp Rodopów, górę wzięli Sędzisławice, przez
Greków zwani Sentykletoi, którzy wezwali na pomoc miejscowy
garnizon rzymski. Sabamirowie od siwych jak gołębie starców po
maleńkie dzieci zostali ukrzyżowani, zaś ich niewiasty sprzedano w
niewolę.
Również
Grzymała mimo swej herkulesowej siły dostał się do niewoli
rzymskiej. Rzymianie pomni jego zasług w zwalczaniu potworów, miast
go ukrzyżować, przekazali Trakom. Ci zaś zakuli go w kajdany
ważące trzysta pudów i kazali w ciemnym lochu obracać żarna. Tak
mijały Grzymale dni i noce nie do odróżnienia, a cały świat
zdawał się już o nim zapomnieć.
*
Wajdenuta
jak ongiś Penelopa, nie przestawała oczekiwać na powrót swego
męża i zawsze odrzucała umizgi zajeżdżającego do jej dworca
Paulusa Incelusa, który wciąż przekonywał ją, że Grzymała od
dawna nie żyje, a czciciele Boga – Kameleona z Jaskini Zbójców
są uczciwi. Tymczasem lata biegły szybko niby konie, a Grzymała
wciąż nie wracał.
-
Był taki potężny i chrobry; jakiż to mocarz mógł go pokonać? -
stojąc w oknie głośno spytała Wajdenuta, która jako siostra
Krive Krivejtego miała moc rozumienia mowy ptaków i innych istot
żywych.
-
Kra! - nieoczekiwanie przyleciał kruk i usiadł na parapecie.
-
Jakie wieści przynosić, posłańcu Swaroga? - spytała Wajednuta. -
Pewnie smutne.
-
Długo leciałem z Tracji – odparł kruk – gdzie przebywa twój
oblubieniec Grzymała. Skrzat Stopan mi powiedział, że dostał się
do niewoli i przebywa teraz w lochu gdzie obraca żarna, a wszyscy
jego towarzysze zostali wybici przez Rzymian, kra! - po czym kruk
odleciał.
Wajdenucie
w pierwszej chwili trysnęły z modrych oczu strumienie łez
gorzkich, szybko jednak powiedziała sobie.
-
A jednak żyje. Tak jak niegdyś on mnie uratował, tak teraz ja
uratuję jego!
Wkrótce
potem Wajdenuta przekazała włodarstwo nad majątkiem staremu
słudze, sama zaś nie żegnając się z nikim ruszyła przed siebie.
Szła nocą, wylewając potoki łez, a wiatr z deszczem jej
przygrywał….
*
Sentykles
VII – patriarcha trackiego rodu Sędzisławiców był otyłym
starcem o siwej brodzie i ciężkiej ręce. Odziany w kaftan ze
złotogłowiu, wraz z dziećmi, wnukami i prawnukami ucztował w sali
biesiadnej swego zamku, pijąc wino z oprawionej w złoto czaszki
śmiertelnego wroga, a półnagie, egipskie niewolnice przynosiły
wciąż nowe półmiski z pieczystym. Ucztę uświetniał występ
młodego flecisty, który przybył z ziem dalekich i barbarzyńskich.
Młodzieniec ten o włosach złocistych, zdawał się być samym
Orfeuszem cudem przywróconym do świata żywych. Potrafił grać nie
tylko na flecie, ale i na lirze, śpiewając pieśni urokliwe niby
pienie syreny.
-
Drogi chłopcze, uracz nas pieśnią o bohaterach z krain co są za
Scytią! - rozkazała głowa rodu, a wówczas z ust urodziwego
śpiewaka popłynęła stara, analapijska pieśń o przodkach rodu
Grzymały;
kochających się braciach Komli i Brodzie, którzy bawiąc
w Persji pomogli królowi Cyrusowi, przez Słowian zwanemu Kirusem,
odeprzeć najazd dzikich gauszydów ze Wschodu. Gauszydy były to
mocarne stworzenia, do pasa mężowie z rogami na głowach, od pasa
zaś byki. Za to, że bracia Komla i Broda nie stchórzyli przed
nimi, otrzymali od Cyrusa I Wielkiego herb Grzymała. Następna
pieśń
opowiadała o żalu młodej żony, której mąż zaginął w dalekiej
wyprawie, ona zaś miłowała go nad życie. Słuchając tej rzewnej
skargi, nawet najdziksi i najtwardsi wojownicy traccy płakali jak
bobry. Jeszcze wiele innych pieśni i melodii; tak smutnych jak i
wesołych zaprezentował młody rybałt przedstawiający się
imieniem Femi, aż w końcu rzekł doń Sentykles VII.
-
Proś o nagrodę, a nie żałuj sobie!
-
Jedyne czego pragnę, panie, to abyś uwolnił tego witezia z
Analapii, który w twoim lochu obraca żarna, jesteśmy bowiem z
jednego rodu.
Na
te słowa patriarcha bezzwłocznie kazał uwolnić Grzymałę z
lochu, ubrać go, nakarmić i napoić, po czym pozwolił mu odejść
razem z rybałtem, w prezencie dorzucając jeszcze pękaty worek
złotych rzymskich monet.
*
Kiedy
już zbliżali się do rubieży Analapii, Grzymała wciąż nie mógł
się nadziękować swojemu wybawcy.
-
Niezgłębiona jest moja wdzięczność, zacny młodzieńcze –
mówił witeź – gdy wrócimy do domu, powiem królowi, by uczynił
cię wielkim panem, a tę moją, tfu! Żonę niewierną, co gdy byłem
uwięziony, uciekła chyłkiem z dworca, aby się zabawić z gachami,
każę wybatożyć i odeślę ją jej bratu… - na te słowa twarz
Femi posmutniała.
-
Naprawdę mnie nie poznajesz?! - spytał rybałt zrzucając męskie
przebranie. - To ja, twoja Wajdenuta. Wyprosiłam dla ciebie wolność;
to ja byłam owym grajkiem!
Wówczas
Grzymale jakby łuski opadły z oczu. Upadł żonie do nóg i
przepraszał ją z łzami.
-
Przebacz, najdroższa, że nie chciałem cię szanować, że byłem
wobec ciebie niczym demon z Germanii zwany bucem… - jednak
Wajdenuta przytuliła go z czułością.
-
Teraz to wszystko już nieważne; czas żebyśmy znów byli
szczęśliwi – tak się też stało gdy wrócili do Analapii.
Zamieszkali
w rodowym dworcu Grzymały i mieli synów i córki.