Festiwal Słowian
i Wikingów – brałem
w nim udział, studiując historię na Uniwersytecie Szczecińskim.
Już w 2006 r. mediewista, dr. Kristoferianus ov Petelinov,
wypowiedział się bardzo pozytywnie o tej imprezie edukacyjnej,
wspominał o zagranicznych gościach z Norwegii i Sankt Petersburga.
W Festiwalu wziąłem udział dwa razy, w czasie letnich wakacji w
latach 2007 i 2008. Impreza odbyła się w zrekonstruowanej wiosce
wczesnośredniowiecznej, a pogoda była wówczas piękna i słoneczna
(gdybym był neopoganinem powiedziałbym, że to Swaróg; bóg Słońca
tak pobłogosławił potomkom swych wyznawców ;). Moją uwagę
przykuł warsztat kowalski; praca kowala była bardzo głośna. Za
zgodą właścicieli głaskałem mieszańce psów z wilkami; bardzo
piękne zwierzęta o gęstym, ciepłym futrze, mające założone
kagańce. Widziałem też rosłe psy rasy wilczarz, fretki (choć
były bardzo sympatyczne, nie można ich było głaskać), a nawet
sokolnika z sokołem wędrownym siedzącym na ramieniu. Jadłem
prasłowiański specjał – podpłomyki z miodem, makiem i chyba
owocami. Owe pieczywo przypominało meksykańskie tortille, ale było
jeszcze smaczniejsze. Piłem do tego wyśmienity kwas chlebowy (po
powrocie do Szczecina pan Voytakus ov Viernitis wmawiał mi, że był
to alkohol). Sprzedawano też mięso żubra, ale nie kosztowałem go
(myślę, że smakowało jak zwykła wołowina, tyle, że było
znacznie droższe). Płynąłem prasłowiańską łodzią i widziałem
jak niektórzy wojowie skakali do wody. Widziałem wybijanie
ówczesnych monet, pokaz walki Słowian i Skandynawów, przykłady
starolitewskich lekarstw (min. zasuszonego padalca), byłem też
świadkiem swadźby – słowiańskiego ślubu, na którym tańczyły
piękne dziewczyny w strojach z epoki. Zobaczyłem drewniane rzeźby
Świętowita i krucyfiksy wzorowane na tych z wczesnego
średniowiecza, a także srebrne, celtyckie naszyjniki – torquesy
(oczywiście
horrendalnie drogie...), ręce Boga i wytatuowany młot Thora.
Zajrzałem do wnętrza słowiańskiej chaty. Jako, że była
niedziela, byłym na Mszy Świętej w miejscowym kościele, w którym
niegdyś przebywał sam prymas Stefan Wyszyński (w nabożeństwie
wzięła udział część ludzi w strojach z zamierzchłej epoki).
Jedyną rzeczą, której sobie z przyczyn religijnych odmówiłem,
było wróżenie z runów, bo magia to nie zabawa; to byłoby
przekroczenie granicy między zdrowym zainteresowaniem przeszłością,
a bałwochwalstwem. Później
czytałem w szczecińskim wydaniu ,,Niedzieli''
artykuł pana Przemysława Fenrycha, który oceniał imprezę
pozytywnie, aczkolwiek z jednym małym zastrzeżeniem, że mogłaby
więcej mówić o stosunkach Słowian i Wikingów z chrześcijaństwem.
Swój pobyt na Festiwalu oceniam jako bardzo udany, chciałbym kiedyś
tam powrócić.
W
fantazji ,,Córka
węża’’,
opowiadającej o Bognie Nowickiej, małej rusałce wychowującej się
w ludzkiej rodzinie, tytułowa bohaterka spędzała wakacje na wyspie
Wolin. W czasie Festiwalu Słowian i Wikingów, porwali ją ...
prawdziwi Wikingowie i obwołali swoją królową. Mieszkając w ich
krainie, stała się dorosła. Po napiciu się czarodziejskiego miodu
z Walhalii, otrzymała nadludzką siłę i moc czarodziejską.
Uczestniczyła w wyprawach na Ruś, płynąc królewskim drakkarem z
biegiem rzek Dniepru i Wołgi. Koło Kijowa zabiła z łuku spętanego
wilka Fenrira. Podróżowała też do Bizancjum, Anglii, Szkocji, u
której wybrzeży zabiła włócznią węża Midgardsorma, na wyspę
Man, na Islandię, gdzie uśmierciła Lokiego i Surta, a także na
Grenlandię i do Vinlandu w Ameryce Północnej. Zgodnie z
przepowiednią Völvy miała uwolnić z Nilfheimu boga Baldera. Udała
się w tym celu na pogrążony w wiecznym mroku i porośnięty
żelaznymi drzewami półwysep Hel. Mieściło się na nim wejście
do królestwa bogini śmierci Hel – córki Lokiego. Drużyna
słowiańskiej królowej Wikingów zginęła, a ona sama została
wyrzucona przez morską falę na brzeg wyspy Wolin.