wtorek, 15 stycznia 2019

Barbórka - śląski epos z XI wieku









4 grudnia 1995 r. mediewista, prof. Leszek Siermiążkowski z Uniwersytetu Wrocławskiego w bibliotece klasztornej na Ślęży odkrył średniowieczny manuskrypt; plik trzynastu pergaminowych kart zapisanych atramentem w kolorach czarnym, zielonym, czerwonym i złotym. Badania wykazały pochodzenie tekstu z pierwszej połowy XI wieku; jego autorem był mnich Balduch, albo Godzisz. Spisany został częściowo po łacinie, a częściowo w mowie Słowian. Nosi tytuł ,,Barbórka’’ i opowiada wcześniej nieznaną legendę o św. Barbarze i jej związku z chrystianizacją Analapii. Odkrycie profesora Siermiążkowskiego niestety przeszło w mediach bez echa, a on sam umarł w 2004 r. Prezentowane tu opowiadanie napisałem na podstawie jego książki ,,Św. Barbara i Słowianie’’ wydanej przez Wydawnictwo Ibidem.


*

W dusznej, pogrążonej w półmroku chacie grono domowników zgromadziło się wokół starego Lutka; dziada w siwej kapocie, o wąsach przypominających słomę okrytą szronem, aby słuchać jego opowieści. Tych zaś Lutko znał wiele, bowiem w młodości odbył sporo wojaży tak po obszarach Imperium Romanum jak i Barbaricum, a i wojna nie była mu cudna. Lutko podkręcił wąsa i zaczął snuć nową opowieść o żyjącym w erze jedenastej rycerzu Jurku z Opawy, który pod wpływem wieszczego snu obronił księżniczkę z dalekiej Bharacji przed atakiem wodnych wilków – wentusów, a potem ją poślubił.








- Dziadku – spytała ośmioletnia Miłka – a jak wygląda taki wentus?
- Tak strasznie, że mógłby się wam przyśnić – odrzekł Lutko. - Wystawcie sobie takiego wilka co żyje w jeziorze, a tylną część ciała ma jak szczupak. To jest właśnie wentus – dreszcz przebiegł dziewczynkę. - Szczęśliwie w naszych czasach – dodał Lutko – dawno nie widziano wentusów na Ślążu i całe szczęście, bo potwory te wielce są rozmiłowane w smakowitych ciałkach małych dzieci – za oknem zakrytym błoną ze świńskiego pęcherza prószył śnieg, zaś w opowiadającego dziada Lutka wpatrywała się rodzina Kwiatków ze Śląża; jednej z prowincji sławnego Królestwa Analapii: kmieć Lutyr, jego żona Tęga, grono dzieci w wieku od pięciu do czternastu lat, oraz gość – urodziwa panna odbywająca podróż z dalekich krain bijących czołem przed cesarzem rzymskim.
Panna przedstawiła się jako Aurelia Barbara, córka patrycjusza Dioskura z Nikomedii, uczennica filozofa Orygenesa, pod którego wpływem przyjęła wiarę w Jezusa Chrystusa. Tych, którzy przyjmowali Nowy Zakon skierowany do wszystkich ludzi, tak z rąk Żydów jak i pogan spotykały prześladowania budzące grozę swym okrucieństwem, tak że nawet wśród swych bliskich wyznawca Chrystusa nie mógł się czuć bezpiecznie. Również i ta, którą Słowianie nazywali Basią, ściągnęła na siebie gniew ziemskiego ojca, a pamiątką po nim była zadana nożem blizna na twarzy. Barbara opuściła Nikomedię i zbiegła za limes do ludów nomem omem barbarzyńskich, głosząc im 








Ewangelię tak jak przed laty uczyniła św. Nina nawracając króla Iberii – Kolchidy. Kmiecie i górnicy ze Śląża przyjęli pełną męstwa dziewczynę z wielką serdecznością, tak jak wiara ich ojców kazała im witać każdego gościa. W każdej chacie mogła liczyć na zaszczytne miejsce przy stole i gorący poczęstunek.
,,Jedyne czego brakuje tym ludziom; tak szlachetnym, pełnym ciepła i dobroci jest prawdziwa wiara katolicka dająca zbawienie!’’ - pisała Barbara w liście do swego mistrza Orygenesa.
Tymczasem stary Lutko nagabywany przez wnuki snuł kolejną opowieść, tym razem o przygodach mężnego rycerza Sztyfryda z Bohemii, o jego komitywie z czarnym orłem Ridanem, wyprawie do Brytanii i Rzymu po nowy herb i o tym jak odczarował analapijską księżniczkę Jadosławę zarzucając jej na białą szyję naszyjnik, który dostał od wodnika zawiedzionego w miłości. Za oknem panowała ciemność, a płatki śniegu tańczyły opadając z posiwiałej brody Peruna – Jarowita; króla Ziemi z mandatu Ageja. Lutko zakończył bajania, zaciągnął się fajką wystruganą z korzenia, w której palił ziele zwane lulkiem, a następnie zwrócił się do Barbary:
- Radzi bylibyśmy wysłuchać opowieści Panienki o szerokim świecie – gospodarz zachęcił ją do opowiadania.








- Mój Pan, Jezus Chrystus przyszedł do wszystkich ludzi od ziemi Septentrionów aż po Antypody i do Ultima Thule po Sericum. Gdyby gwiazdy błądzące miały swych mieszkańców, tych też w swoim nieskończonym miłosierdziu powołałby do zbawienia. Pozwala się znaleźć tym, którzy Go szczerze szukają. Mnie samą wymiana listów z aleksandryjskim mędrcem Orygenesem doprowadziła do przyjęcia chrztu w Kościele.
- A cóż to jest ten Kościół? - spytał kmieć Lutyr.
- Kościół jest niczym arka Noego pośród wód potopu; kto się w nim schroni, ten ocaleje przed ogniem piekielnym. Jest święty, choć składa się z grzesznych ludzi – słuchającym Słowianom przypomniał się ich własny mit o herosie Dobromirze i jego korabiu ze skorupy żołędzia spadłego z Wielkiego Dębu. - W dniach kiedy Jezus Chrystus stał się człowiekiem, zrodzony przez Maryję Dziewicę – ciągnęła Barbara – z odległych krain Wschodu, zwanych przed potopem Peristanem, przybyli Trzej Mędrcy niosąc Mu dary: mirrę, kadzidło i złoto. Choć nie byli żydowskiej wiary, znali pisma żydowskich wieszczów – proroków i oczekiwali zapowiedzianego w nich Mesjasza. Nieobcy 







był im też z pewnością perski mit o mającym się narodzić Saoszjancie – posłańcu Ormuzda, przez was nazywanego Agejem, bowiem to co pogańscy poeci zaledwie mgliście przeczuwali, w Starym i Nowym Zakonie zostało przez Boga wyłożone jasno i bez domieszek ludzkiej fantazji. Dary owych Mędrców miały znaczenie symboliczne. Złoto oznaczało godność królewską, kadzidło – boskość, a mirra -cierpienie, bowiem to właśnie poprzez śmierć na krzyżu otwarte zostały wrota do Raju. Również i wy, Słowianie, możecie pójść tą samą drogą co owi Mędrcy ze Wschodu… - domownicy zamyślili się.







- Twoja mowa jest warta rozważenia – odrzekł Lutyr, zaś Barbara nauczała kmieci i górników w tej i innych wioskach Śląża, niejednego skutecznie zachęcając do przyjęcia chrztu.


*








Działo się to gdy na tronie w Neście zasiadał król Zbylut syn Zbigniewa z dynastii Grakchidów. Tak jak ongiś w erze ósmej zachłanny wąż Ogniożer uniósł się w statku latającym ku niebu i wyssał ze smakiem Słońce, jakby to było żółtko jaja, tak teraz w trzynastym eonie jakiś potwór połknął srebrzysty Księżyc wraz z zamieszkującymi jego powierzchnię Płanetnikami. Wielki frasunek zagościł wówczas w sercach gwarków słowiańskich, zabrakło bowiem niebiańskiego tronu dla króla Chorsa – Srebronia z mandatu Ageja zapładniającego łono Ziemi przejrzystymi strzałami – promieniami, aby mogła rodzić srebro. Z kolei bez Płanetników ustać miały po wieki opady deszczu co groziło ziemicy słowiańskiej zamianą w pustynię, taką jak te co są na południowych i wschodnich kresach Imperium Romanum. Jaskółki powiedziały żercom, że Księżyc połknął luty wąż Żnuj. Ci co go widzieli mającego swe leże w ciemnych kopalniach Śląża powiadali, że dłuższy był niźli pyton 







Odontotyranus wylegujący się w rzece Gangos w Bharacji, a pokrywająca go łuska była bladoróżowa. Miał czas bezczasowo młodej, łysej niewiasty skrywającej w ustach trzy rzędy zatrutych jadem kłów. Wzdłuż jego grzbietu ciągnął się grzebień z kolców. Żnuj zwykł zaspokajać swój głód ciałami nieostrożnych górników, zwłaszcza tych, którzy budzili gniew Skarbnika przeklinaniem, wabiąc ich ku sobie śpiewem rozkosznym niczym pienie syreny. Nadaremno rycerze z Analapii, Bohemii i Germanii schodzili w mroczne korytarze, aby przynieść śmierć bestii. Ich samych śmierć dopadała w mocnych szczękach przebiegłego potwora. Żnuj niesyty ciała i krwi człowieczej, pewnej nocy wypełzł z kopalni i wypowiadając zaklęcie w mowie egipskiej, sprawił, że wyrosły mu skrzydła błoniaste. Załopotał nimi i uniósł się w stronę Księżyca. Otworzył usta i połknął go jak wąż boa połyka wołu. Następnie ociężały sfrunął z wolna na ziemię i zaszył się w najgłębszej i najciemniejszej z węglowych kopalń Śląża, a świat pogrążył się w egipskich ciemnościach…


*

- Żnuj okazał się zbyt srogim przeciwnikiem dla najtęższych wojów – perswadował Barbarze namiestnik Śląża, graf Zbirad Czerwonka. - Śmierć w jego gębie jest taka straszna, a panienki szkoda… - wówczas Barbara jęła przytaczać przykłady ze świętych pism Starego Zakonu, o tym jak młody pasterz Dawid zabił z procy filistyńskiego olbrzyma Goliata i o młodzieńcach żydowskich, którzy ocaleli mimo wrzucenia ich w rozpalony piec przez Chaldejczyków.
- Oni zwyciężyli, bo zaufali Bogu – objaśniała Barbara. - Również i ja nie w sobie pokładam nadzieję, ale w Tym, który nieskończenie mnie przewyższa.
- Panienka jest albo natchniona, albo obłąkana – westchnął Zbirad Czerwonka. - Jeśli jednak zdoła panienka wydrzeć Księżyc z gardła Żnuja, jestem gotów przyjąć chrzest w imię Jezusa Chrystusa wraz z całym mym domem! - Barbara słysząc to uśmiechnęła się promiennie.








Jeszcze tego samego dnia, po nocy spędzonej na żarliwych modłach, dzielna Rzymianka zeszła w głąb ziemi, gdzie duchy kopalni zawodziły hymny ku czci Skarbnika, a towarzyszył jej jeno dzierżący pochodnię, uzbrojony w halabardę, garbaty karzeł Szybor. Trzech rycerzy z Analapii, Bohemii i Germanii odmówiło eskortowania Barbary w głąb kopalni, przedkładając swój strach przed Żnujem nad hańbę. Szybor pewnie prowadził Babarę po krętych korytarzach; wyczuwał niebezpieczeństwa węsząc jak pies i ostrzegał przed nimi. Posuwał się tak sprawnie w ciasnych tunelach o niskim stropie, że zdawał się być jednym z kobali zamieszkujących podziemne, bogate w kruszce krainy wiele eonów przed stworzeniem pierwszych ludzi.
- Jesteśmy już blisko; czuję odór Żnuja – ściszonym głosem oznajmił Szybor, po czym zwinnie jak żaba skoczył przed siebie.
Barbara ostrożnie zeszła po trzech czarnych, nierównych stopniach w dół do wielkiej, podziemnej sali i wtedy jej zielonym oczom ukazał się śpiący Żnuj. Potwór spał słodko, a jego brzuch był rozciągnięty do niemożliwości przez połknięty Księżyc świecący przez różową skórę gada. Barbara rzuciła kamyk w jego kierunku, a wtedy Żnuj uniósł powieki i zasyczał groźnie, wysuwając długi, rozwidlony na końcu język. Dziewica uniosła wysoko w górę krucyfiks i zawołała:
- W imię Pana Jezusa Chrystusa, Jego Matki Maryi i św. Michała – wodza zastępów anielskich, rozkazuję ci, abyś oddał Księżyc! - Żnuj w pierwszej chwili roześmiał się urągliwie.
Śmiał się i nie mógł przestać, aż począł się krztusić i miotać w konwulsji. Wreszcie Księżyc podszedł mu do gardła i wyleciał przez usta. Zrazu przypominał srebrną piłkę unoszącą się po kopalni w stronę światła. Gdy Księżyc wyleciał z kopalni, zaczął się unosić ku niebu, a im wyżej się unosił, tym stawał się większy. Wreszcie osiągnąwszy swoje poprzednie wymiary znów osiadł na swym dawnym miejscu na nieboskłonie, aby rozpraszać mroki nocy i swymi białymi promieniami płodzić srebro w łonie Ziemi. Szybor podbiegł i uderzył Żnuja halabardą w łysą, niewieścią głowę. Nie zdołał go jednak zabić, bo wąż nagle wślizgnął się do wąskiej jamy zapadając się niczym robak śmierci z Mogol w pustynnym piasku.
- Wróci wraz z końcem świata – powiedziała Barbara – ale ty dzielnie się spisałeś.
- I o panience można powiedzieć, że ma serce mężniejsze od niejednego woja z drużyny namiestnika – odrzekł Szybor.


*







Gdy wyszli na powierzchnię, witano ich niczym samego Teosta powracającego z Nawi. Barbara otrzymała od Analapów imię Basława i pod nim została opisana w kronikach Prandoty i Paprucha. Namiestnik Śląża okazał się słowny i z rąk Barbary przyjął chrzest wraz ze swą rodziną. Również liczni mieszkańcy Różowego Miasta (Rosyje Polis) dobrowolnie i bez żadnego przymusu zostali chrześcijanami. Jednak, którejś nocy, Barbara pouczona we śnie przez anioła, opuściła gościnny Śląż i powróciła do rodzinnej Nikomedii gdzie czekała na nią palma męczeństwa.

Demonizacja nauki







,,Jeden szlachcic w Normandii popadł w suspicję o czarodziejstwo dlatego, iż spojrzawszy na barometrum w pogodę, kazał grabić siano (...). Roku 1611 de Vatan oskarżony o czarodziejstwo, że kazał drukować uwagi swoje na księgę Euklidesa, co tak przeraziło Genesta, którego on tego dzieła uczynił dozorcą, iż nie tylko uciekł z Paryża, ale też wkrótce umarł. Galiena w Rzymie miano za czarownika, iż w dwóch dniach zatamował krew przez otworzenie żyły i upuszczenie krwi. Lami pisze w swojej Anatomii (r. 1615), iż Blondel, sławny lekarz paryski, publicznie w szkołach nauczał, iż używający do lekarstw chiny grzeszą śmiertelnie i mają tajemną zmowę z szatanem, gdyż ona służy wszystkim temperamentom, a po niejakim czasie choroba powraca, co jest charakterem uzdrowienia szatańskiego według wszystkich pisarzów (...)'' - ks. Jan Bohomolec ,,Diabeł w swojej postaci'' (przypis) cyt. za: Julian Tuwim ,,Czary i czarty polskie oraz wypisy czarnoksięskie''



Święci czarodzieje?







,,Czytamy w księdze De essentiis essentiarum, fałszywie przypisanej św. Tomaszowi, iż Abel zamknął w kamieniu księgę mocy niebieskich, która Hermes znalazł po potopie. Były czarodziejskie księgi, pod imieniem wydane Enocha, Raziela, Rafała, Abrahama, Salomona, św. Tomasza, Alberta Wielkiego, św. Hieronima, Owidiusza, Galiena'' - ks. Jan Bohomolec ,,Diabeł w swojej postaci'' (przypis) cyt. za: Julian Tuwim ,,Czary i czarty polskie oraz wypisy czarnoksięskie''