,,K
jest bardzo wielką i bardzo rzadką rybą, której widok budzi
strach i przerażenie. Zależnie od szerokości geograficznej ludzie
nazywają ja kolomber, kahlourbha, kalonga, kahu, chelung – gra. Co
ciekawe nie znają tej oryginalnej ryby przyrodnicy. Niektórzy
twierdzą nawet, że nie istnieje...’’ - Dino Buzzati ,,K’’.
Bharatiena
była córką Waszti, córki Waraszi, córki Asmuri, córki Apsar –
Hurisy, córki Santi, córki Santiny, córki Sonii, córki Glorii,
córki Petissy, córki Ganakamudry, córki Hurem – pašti
z krainy Banu. Poślubiła wodnika Gangosa, księcia rzeki, która
otrzymała jego imię, syna Gangi, córki Bramatusa,
syna Porosa, syna Bomy, syna Mumbina, syna Kalaczergi, syna
Trisulosa, walczącego złotym trójzębem, syna Pirpaka, syna
Himabanita. Z łona królowej Bharatieny, na której cześć jedna z
krain Wyraju otrzymała nazwę Bharacji, wyszło sześć królewien i
dwóch królewiczów.
Dżawa,
smukła i pełna dostojeństwa, została w kołysce
obdarzona przez Swarożyca – Agniego mocą rozpalania i gaszenia
ognia samym unoszeniem lub zamykaniem powiek. Mogła też bez żadnej
szkody iść boso po lawie wylewającej się z ognistych gór w jakie
obfitowała wyspa nazwana jej imieniem. Z upodobaniem polowała,
przemierzając z orszakiem jakszasów, kinerów i gandarwów
nieprzebyte puszcze Wyraju. Wybornie strzelała z łuku i walczyła
oszczepem oraz kindżałem, a przy całej swej zwiewnej urodzie, była
też silna jak pantera. W
czasie jednej ze swych łowieckich wypraw pokonała w zapasach dzika
wyrywając mu żuchwę. Pełna dumy nadała sobie na pamiątkę tego
wyczynu imię Świnka. Jednak jej macierz, królowa Bharatiena miast
podziwu wyraziła żal z powodu śmierci wspaniałego zwierzęcia,
któremu nikt już nie mógł przywrócić życia. Powiadano w
Królestwie Javasu, że od tej pory królowa Dżawa zaniechała
łowów. Kiedy umarła w wieku 950 lat, z jej popiołów złożonych
do ozdobnej urny, wyrosły aromatyczne przyprawy: pieprz, imbir,
goździki, cynamon i gałka muszkatowa.
Sumatra
(Smatra)
żyła w przyjaźni ze słoniami i tygrysami oraz wypasała nosorożce
zamieszkujące wyrajską wyspę nazwaną jej imieniem. Mlekiem ze
swych pełnych wdzięku piersi karmiła osierocone tygrysiątka i
młode dzikich kotów, zwanych cigau. Kiedy nawilżała żwir swoją
śliną lub łzami, ten zamieniał się w grudki złota bądź
turkusy czy też inne drogie kamienie, co wielce bawiło królewnę.
Iriana
miała
hebanową cerę i sięgające pasa, czarne pukle. Nosiła ozdoby z
morskich muszli, leśnych kwiatów i bajecznie kolorowych ptasich
piór. Najchętniej podróżowała złotym lub srebrnym rydwanem
zaprzężonym w parę kazuarów, bądź też dosiadając babirussy
imieniem Alisa. Rajskie ptaki, które nazywała beznogimi
sylfami z Kazuarii i ogromne motyle służyły jej za posłańców.
Królewny
Sumbawa i Flores, najmłodsze z całego rodzeństwa, były liczącymi
sobie każda po pięć latek, radosnymi i wrażliwymi dziewczynkami.
Spędzały dnie bawiąc się w ogrodzie, a ich zainteresowania
krążyły wokół motyli, kwiatów, muszli i jaszczurek. Na ich
cześć dwie małe wyspy na Oceanie Wyrajskim otrzymały nazwy
Sumbawa i Flores.
Malaya
po zjedzeniu ryżowego kołacza obficie doprawionego miodem i
korzeniami, otrzymała zdolność latania bez skrzydeł. Z wielkim
oddaniem troszczyła się o rasę orangpendeków przypominających
dwunożne orangutany, poruszające się w pozycji wyprostowanej,
które leczyła i rozsądzała ich spory. Chon Bam, jedenasty lama
wyrajskiego ludu Tcho – Tcho napisał w ,,Księdze
nefrytowego smoka’’,
że Malaya była matką nocnego plemienia niewiast z Vietmy mających
zamiast rąk skrzydła nietoperzy.
Królewicz
Celebes (Sulawesi)
od najmłodszych lat kochał słonie. Uzbrojony w miecz z ości
wielkiej ryby Rohity, bronił je przed smokami pragnącymi dla
ochłody pić ich krew. Z tego to powodu nazywano go Obrońcą Słoni.
Gdy wyrósł z lat dziecięcych, pożegnał macierz i ojca, po czym
rzucił się w ciepłe fale Oceanu Wyrajskiego. Dopłynął do wyspy
nazwanej później jego imieniem. Osiadł na niej i poślubił
rusałkę imieniem Anoa, pasterkę bawołów, z którą miał synów
i córki.
Kalimantian,
brat Celebesa, z całego rodzeństwa najpilniej przykładał się do
nauk potrzebnych młodemu księciu. Równocześnie marzył o wielkiej
miłości i wielkiej przygodzie, a jego rozmarzony wzrok kierował
się ku tajemniczym lądom na Oceanie Wyrajskim.
*
-
Raczcie zezwolić, czcigodna pani matko i ty, czcigodny panie ojcze,
abym i ja mógł rzucić się w fale na spotkanie nieznanemu, tak jak
uczynił mój brat, Celebes i odnalazł szczęście. – W
dniu swoich siedemnastych urodzin, królewicz Kalimantian nagrodzony
złotym medalem za wyniki w
nauce, ugiął kolana przed Bharatieną i Gangosem zasiadającymi na
złotych tronach.
Królowa
Bharatiena podniosła z kolan i ucałowała syna.
-
Razem z ojcem radzi
bylibyśmy, abyś z nami został i odziedziczył tron w Mrówkowie,
nie możemy jednak trzymać młodego sokoła w złotej klatce.
Zechciej od nas przyjąć na drogę ten nawąz; złoty znak kras –
Bharatiena nałożyła synowi kosztowny naszyjnik, dzieło mrówek –
złotników.
-
Dziękuję serdecznie – odrzekł Kalimantian. - Nie przyniosę wam
wstydu! - obiecał wzruszony wodnik, po czym uściskał obu rodziców
oraz siostry bawiące podówczas na jego uczcie urodzinowej.
-
Gdziekolwiek trafisz, pozostań wierny cnotom prawego witezia, o
których cię uczyłem – przestrzegał Gangos. - Pamiętasz je
jeszcze?
-
Tak, kochany ojcze – odrzekł Kalimantian. - Są to umiar,
roztropność, sprawiedliwość i męstwo. Nie zawiodę cię, tato –
na pożegnanie uściskał prawicę starszego wodnika.
Bharatiena
i Gangos wraz ze swymi królewskimi orszakami, towarzyszyli
Kalimantianowi w drodze na mieniący się od pereł brzeg Oceanu
Wyrajskiego. Królewicz po raz ostatni pożegna rodziców, po czym,
odziany jeno w przepaskę z bisioru na biodrach, dał nura w fale.
Będąc
wodnikiem, nie potrzebował używać do żeglugi statku, łodzi, ani
tratwy, pływał bowiem niczym ryba i tak jak ona władny był
oddychać pod wodą skrzelami, które posiadał oprócz płuc. Płynął
przed siebie całymi dniami, noce zaś spędzał unosząc się jako
błędny ognik nazywany Światłem. Za pożywienie służyły mu
algi, babki, dobijaki, krewetki, żeglarki i łodziki. Nieraz wzorem
kałana – wydrozwierza, chwytał jeżowce i płynąc na plecach,
rozłupywał ich kolczaste skorupy uderzeniami płaskiego kamienia.
Kiedy atakowały go rekiny, morskie smoki lub węże, salwował się
przed nimi ucieczką, bądź też przybierał postać Światła.
Płynąc
przez Ocean Wyrajski nieraz spotykał igrające wśród koralowych
raf syreny, pełne wdzięku okeanidy i oktapie; urodziwe panny miast
nóg mające macki ośmiornic. Wszystkie one serdecznie witały
młodego królewicza i radowały jego serce grą na złotych i
srebrnych harfach oraz śpiewaniem pieśni rzadkiej piękności.
Szczególnie młoda okeanida Shanti, córka morskiego wodnika Varuny,
rozkochała się w przystojnym księciu Kalimantianie i zapragnęła
zostać jego żoną i matką jego dzieci. Kalimantian obiecał
Shanti, że kiedy odkryje nowy ląd zdatny do zamieszkania, poślubi
ją i będą na nim żyć razem jako para udzielnych władców. Na
świadectwo prawdziwości tych słów, ofiarował okeanidzie złoty
pierścień, który ongiś królowa Bharatiena zmaterializowała z
wirujących niedziałek natężeniem swej woli.
Wreszcie
pięćdziesiątego dnia podróży, królewicz wyszedł z oceanu na
brzeg nieznanej mu, ogromnej wyspy. Słońce hojnie błogosławiło
ten ostrów swoimi promieniami, zaś w jego głębi rozciągała się
nieprzebyta dżungla rozbrzmiewająca głosami ptaków i małp.
Kalimantian uśmiechnął się radośnie na myśl o czekających go
przygodach.
*
,,Choć
wyspy, do której dotarłem, daremno szukać na mapach, okazało się,
że posiada swoich mieszkańców. Są to istoty, które nazywam
Kulfonami, a które same sobie nadały nazwę Nosalisów. Wyglądem
przypominają plemiona leśnych ludzi z puszcz Europy, są od nich
jednak niżsi, cerę zaś mają smagłą, a głowy łyse jak kolano,
zarówno w przypadku mężów jak i niewiast. Swoje lica malują
bielidłem i zdobią wzorkami z czarnego tuszu. Mają spiczaste nosy,
tak długie jak ten, który należał do pajaca Pinchasa Sosnowica i
malują je lazurowym urzetem. Za jedyne odzienie służą im opaski
ze skóry upolowanych węży i jaszczurek. Mowa Nosalisów –
Kulfonów przypomina używaną przez rasę Orang Banian, o której
tyle opowiadała nam Malaya. Czczą Słońce i Księżyc, zaś o
samym Ageju mają bardzo mgliste pojęcie. Zakładają wioski nad
brzegiem Oceanu Wyrajskiego, w dżungli i w lesie mangrowym na
bagnach. Z małpią zwinnością wspinają się na drzewa, po czym z
ich gałęzi skaczą do rzek i jezior. Polują i łowią ryby przy
użyciu dmuchawek z zatrutymi strzałkami. Ne
gardzą też owocami, korzeniami, ziołami i grzybami, oraz orzechami
i miodem. Ciała swych zmarłych palą na stosach układanych na
plaży. Oddzielają czaszki od reszty zwłok, czyszczą je z pomocą
mrówek i pieczołowicie przechowują w chatach. Nosalisy powiedziały
mi, że praojciec ich rasy nazywał się Larvatus, macierz zaś
nosiła imię Graza. W zamierzchłych czasach ich przodkowie walczyli
w obronie tej wyspy przeciw inwazji okrutnych karłów Tcho – Tcho,
teraz zaś Nosalisom sen z powiek spędza morski wąż Ka z gatunku
kolomberów, który wypełza na ląd, by pożerać ich ciała [...]’’
-
pisał Kalimantian w liście do swego brata Celebesa, który niedawno
poślubił rusałkę Anoę.
*
-
Mój ojciec, król wodników Gangos nauczył mnie walczyć włócznią,
przeto teraz się okaże czy byłem dlań pojętnym uczniem –
powiedział Kalimantian na nocnym wiecu Nosalisów – Kulfonów.
-
Jeśli ubijesz poczwarę, będzie to dla nas znaczyło, że Słońce
i Księżyc zechciały, abyś był naszym królem – w imieniu całej
starszyzny przemówił sędziwy Nosalis imieniem Yannu.
Kalimantian
udał się na zalaną księżycowym blaskiem plażę. Ostrze włóczni
miał sporządzone ze smoczego zęba i zatrute jadem drzewa Bohun
Upas. Nosalisy opowiedziały mu, że Ka wypełza z głębi oceanu na
ląd w każdą pełnię Księżyca. Tak miało być i tej nocy.
Powiadano, że powodem ataków morskiego potwora była klątwa
rzucona przez lamę pokonanych w walnej bitwie okrutnych Tcho –
Tcho. Oczy Kalimantiana świeciły jak gwiazdy wpatrując się w
okryty mrokiem ocean. Wreszcie z fal wynurzył się Ka. Wyglądał
jak skrzyżowanie gargantuicznego pytona z żarłaczem. Miał głowę
rekina i trójkątną płetwę na wężowym grzbiecie. Kiedy wyczuł
Kalimantiana, jego smocze oczy zapłonęły jak szkarłatne
płomienie. Zaatakował wodnika, lecz ten uskoczył ze zwinnością
kozicy. Kalimantian ugiął nogi i zawisł w powietrzu parę stóp
nad ziemię. Uważnie wypatrywał słabego punktu na ciele wroga, aż
w końcu zdecydowanym ruchem wraził włócznię aż po rękojeść w
skrzela, które kolomber posiadał oprócz płuc. Ka wydał z siebie
straszliwy wizg. Miotał się jak ryba wyjęta z wody, a jego potężne
cielsko opadając na ziemię, sprawiło, że się trzęsła. Wreszcie
znieruchomiał. Wówczas Kalimantian dobył konchę i zadął w nią,
ogłaszając swoje zwycięstwo. Nosalisy – Kulfony zgromadziły się
na plaży z pochodniami w rękach. Ujrzały martwego kolombera i
ogarnęła ich radość, tak, że zaczęli tańczyć i klaskać w
dłonie.
-
Zostań naszym królem! - jednogłośnie prosili Kalimantiana.
Syn
Bharatieny przystał na tę propozycję i jako król zamieszkał w
stawie pośród palmowego zagajnika.
-
Prawa jakie wam nadaję są proste – oświadczył poddanym. -
Czyńcie innym to co sami chcielibyście, aby wam czynili, a
unikajcie tego, czego nie chcecie , aby wam czyniono.
Prawo
to zostało wyryte na złotej tabliczce, a Nosalisy – Kulfony
sławiły króla Kalimantiana za mądrość i prawość. Rok po
objęciu tronu, zaprosił do siebie poznaną wcześniej okeanidę
Shanti. Ku jej wielkiej radości, pojął ją za żonę i miał z nią
licznych synów i córki. Wyspa zaś, na której panował, otrzymała
na jego cześć nazwę Kalimantian. Dziś znana jest jako Borneo.