W siódmym roku panowania królowej Udmurcji, Księżyc na nocnym niebie przyoblókł się w rubinową szatę, zaś złote i srebrne gwiazdy wirowały z wdziękiem, nucąc pieśni w zapomnianej mowie bujańskiej, starszej niż świat stworzony. Cała przyroda odczytała w tym zdarzeniu prognostyk narodzin potężnego herosa.
Istotnie, owej nocy w rzece zwanej Cedrową Wodą (Kedraka), rusałka Mamilda, oblubienica wodnika Gomera, wydała na świat syna. Dziecię otrzymało imię Aszkenaz (Aškenazi) i od pierwszych dni posiadało niezrównaną siłę w swych drobnych członkach. Kiedy Mamilda ułożyła Aszkenaza w złotej kołysce i zasnęła wielce zmęczona w ramionach Gomera, do komnaty podwodnego pałacu, cicho jak kot, wpełzł wielki wąż Kozybun. Przypominał nieco nadzwyczaj wyrośniętego zaskrońca. Jego ciało upstrzone było żółtymi plamami, w szczękach zaś srożyły się liczne kły ociekające jadem. Kozybun otrzymał swe imię stąd, że ze szczególnym upodobaniem połykał kozy, choć nie gardził również mięsem innych stworzeń. Spleceni ze sobą w łożu Mamilda i Gomer nie przeczuwali nic złego, kiedy srogi Kozybun wysunął z paszczy żądło i dotknął nim uśpionego dziecięcia. Aszkenaz, napełniony mocą Cara Księżyca w Krwawej Szacie, obudził się. Miast płakać jak uczyniłyby to inne niemowlęta, roześmiał się radośnie i zaklaskał drobnymi rączkami. Następnie zacisnął obie dłonie na śliskim żądle Kozybuna i począł nim szarpać. Po trzech szarpnięciach wyrwał wężowi język, zaśmiewając się przy tym do łez.
- Ty mały, zdradziecki okrutniku! - Syknął z bólu Kozybun, po czym szybko jak myśl ulotnił się ze złotego domu na dnie Cedrowej Wody.
Przez cały czas broczył obficie krwią z zębatej paszczy, a gdy dotarł wreszcie do swej nory na błotnistym brzegu, padł martwy. Jego padliną pożywiły się wydra i błotniak stawowy.
Mamilda i Gomer zerwali się z łoża, obudzeni śmiechem synka i upiornym sykiem węża. Ujrzeli małego Aszkenaza, roześmianego od ucha do ucha, który trzymał w rączce zakrwawiony, widełkowaty język. Mamilda z płaczem przytuliła swe dziecię.
- Mój mały bohater! - Szeptała czule, całując policzki Aszkenaza.
- Dzięki niech będą Enkom, że złożyli w nim depozyt swej siły! - Gomer był dumny z syna.
Rusałka i wodnik ucieszyli się, że przygoda ich dziecka przybrała taki właśnie finał. Jednocześnie na dnie ich serc osiadła dokuczliwa myśl, że równie dobrze ich synek mógł stać się posiłkiem wielkiego węża, podczas gdy oni spali nieświadomi zagrożenia…
Aszkenaz dorastał. Miał kasztanowe włosy i duże, złote oczy, a jego ciało pokryte było twardymi muskułami. Gomer uczył syna jak wypasać ławice ryb, troszczyć się o żaby i raki, Aszkenaz wolał jednak od tych spokojnych zajęć zapasy oraz ćwiczenia w zadawaniu ciosów maczugą. W dziesiątym roku życia sporządził sobie oręż z drzewa jabłoni, maczugę najeżoną ostrymi krzemieniami, która ważyła tyle samo co wół. Nikt prócz samego Aszkenaza, nawet najsilniejszy olbrzym nie był w stanie jej unieść. Aszkenaz rósł i stawał się coraz silniejszy. W jedenastej wiośnie życia ubił maczugą wodnego smoka Pluskolca, który zamierzał pożreć jego macierz. Wtedy to niepozorny ptak nazywany trzciniakiem, siedząc na łodydze tataraku, zaśpiewał pieśń, której słowa rozpaliły płomień w sercu młodego wodnika.
- Ryba – rak, ryba – rak.
Czas by Aszkenaz wstąpił na junacki szlak!
Idź, Aszkenazie do Domu Mężów.
Tam nauczą cię jak masz zwyciężać!
Ryba – rak, drap – cierp!
Po wyśpiewaniu tej piosenki, trzciniak odleciał w pogoni za komarem, zostawiając Aszkenaza z pragnieniem przygody.
- Tato – wodnik zapytał swego ojca, Gomera. - Czymże jest Dom Mężów?
- Przed wiekami Enkowie, dwugłowy Mieczysław, szermierz wojny sprawiedliwej i Dziwica, niezrównana łowczyni założyli w puszczańskich ostępach dwie szkoły dla herosów. Przyszłe wojowniczki pobierają nauki w Szkole Dziewic, podczas gdy wojownicy kształcą się w Domu Mężów. Nikt nie wie dokładnie gdzie znajdują się te szkoły. Drogi do nich prowadzące są okryte tajemnicą, a ich poszukiwanie stanowi próbę charakteru. Nawet leśni ludzie nie potrafią ich wskazać – dodał po chwili.
- Czy tam uczynią ze mnie witezia? - Spytał podekscytowany Aszkenaz.
- Z pewnością tak – odrzekł w zadumie Gomer. - Widzę, że nie zrobię z ciebie pasterza ryb, zaś zadayki na mocarza masz z całą pewnością. Z drugiej strony czekałby się tam wyczerpujący trening i moc wyrzeczeń.
- Kochany ojcze, pozwól mi szukać Domu Mężów! - Poprosił Aszkenaz. - Chcę zostać junakiem tak jak chrobry Boran z rasy leśnych ludzi!
Gomer naradził się ze swoją żoną, po czym oboje pobłogosławili w imię Doli swego syna wyruszającego na spotkanie wielkiej przygody. Kiedy nad brzegiem Cedrowej Wody stanął biały jeleń ze złotym porożem oraz biała łania, Aszkenaz rozpoznając w zwierzętach posłańców z Domu Mężów, uściskał serdecznie macierz i ojca, wziął na ramię maczugę, po czym wyruszył w drogę. Jeleń i łania mające na szyjach zawieszone złote serca, prowadziły młodego wodnika dniem i nocą po krętej ścieżce wijącej się wśród nieprzebytych puszcz, moczarów, ośnieżonych, górskich szczytów i rwących rzek. Z wyroku dwugłowego Mieczysława, Prawego Woja, każdy kto zmierzał do Domu Mężów, gubił orientację, nawet jeśli wcześniej nie miał ku temu żadnych skłonności. Nie sposób było drogi tej nanieść na mapę, co chroniło Dom Mężów przed odnalezieniem przez żądne krwi hordy nieprzyjaciół Ageja, gotowych wydać na pastwę płomieni szkołę herosów. Wędrując Aszkenaz zaspokajał głód zrywając grzyby, w tym trujące dla ludzi muchomory i huby. Jadł wszelkie jagody, chwytał jaszczurki i żaby oraz plądrował naziemne gniazda jarząbków. Strzygi i źli Neurowie woleli nie ryzykować spotkania z jego nabijaną krzemieniami maczugą. Wreszcie czterdziestego dnia marszu, Aszkenaz stanął u bram otoczonego zewsząd puszczą, kamiennego bastionu zbudowanego na planie ośmioramiennej gwiazdy. Pokłonił się jeleniowi i łani, które przywiodły go aż tutaj. Oba zwierzęta przeobraziły się w wielką chmarę śnieżnobiałych motyli, które odleciały, roztaczając aromat róż i ambry. Aszkenaz dziarsko uderzył maczugą w stalową bramę, wydobywając z niej odgłos jakby uderzenia dzwonu.
- Jam Aszkenaz, syn Gomera z Cedrowej Wody, z rasy wodników. Przybywam do Domu Mężów, aby zostać junakiem. Otwórzcie mi w imię Mieczysława, Mistrza Rycerzy! - Gromko zawołał młody wodnik.
Gdy wypowiedział te słowa, Neur o siwej sierści i złotych oczach, otworzył bramę, która przeraźliwie skrzypiała. Ponoć adepci Domu Mężów z jej skrzypienia odczytywali napomnienia Welesa. Kiedy Aszkenaz wszedł do wnętrza bastionu, wyszedł mu naprzeciw rosły mąż z głową tygrysa, odziany jeno w przepaskę na biodrach i uzbrojony w maczugę jeszcze większą i cięższą niż ta, która należała do wodnika.
- Sława! Jestem Kiratus, syn Tory. Będziesz ćwiczył pod moim okiem.
- To dla mnie zaszczyt, mistrzu. – Skłonił się Aszkenaz, a wrota bastionu zamknęły się za nim z hukiem.
Rozpoczęła się nauka; trudna i pełna wyrzeczeń.
,,Aszkenaz, syn Gomera spędził w Domu Mężów dziesięć lat wypełnionych intensywnym treningiem pod okiem mistrza Kiratusa. Kandydaci na przyszłych junaków uczyli się walki każdym rodzajem broni; mieczem, szablą, maczugą, włócznią, toporem, sztyletem, a także łukiem i arkanem. Ćwiczyli się również w biegach, zapasach, jeździe konnej i pływaniu. Uczyli się rozpoznawania tropów zwierząt i rozumienia ich mowy, czerpania siły z ziemi, odporności na ból, głód, gorąco i zimno. Ukazano im tajniki sztuki obroticzestwa, to jest zmiany postaci. Przy ogniskach słuchali opowieści o chrobrych czynach herosów z dawnych dni. Nabywali siłę pozwalającą im kruszyć skały i obalać stuletnie dęby. Wpajano im, że powinnością każdego junaka jest walczyć ze sługami Czarnoboga, broniąc słabych i skrzywdzonych. Ci, którzy ukończyli wszystkie nauki, opuszczali Dom Mężów naznaczeni malowidłem dwóch mieczy wykłutym na skórze’’ - Telimir ,,Zapiski Domu Mężów’’.
*
Aszkenaz igrał z falami Zatoki Balat, przybrawszy postać olbrzymiego szczupaka zdolnego zatapiać łodzie. Swoją maczugę połknął i przechowywał w przepastnym brzuchu. Trzynastego dnia dopłynął do brzegu wyspy Jumme, dziś nazywanej Wolinem. Wówczas znów przybrał właściwą sobie postać potężnie zbudowanego wodnika, zaś podczas tej przemiany, maczuga gładko wyślizgnęła się z jego żołądka przez usta. Sierpień powoli dobiegał kresu, niebo zaś było zachmurzone i wiał zimny wiatr.
- Jesień nadchodzi… - Rzekł sam do siebie Aszkenaz, po czym skierował swe kroki w stronę pobliskiego lasu.
Kiedy przedzierał się niestrudzenie przez zarośla, z oddali wpatrywały się w niego złotymi oczami nadobne driady, a ich spragnione miłości serca biły szybciej na widok udałego męża. Aszkenaz nic nie wiedząc, że był obserwowany, zatrzymał się na rozległej polanie będącej jakby sercem wyspy. Pośrodku owej polany rosło drzewo, najwyższe na całej wyspie, obsypane białym kwieciem i rodzące owoce wszelkiego rodzaju; jabłka, gruszki, pigwy, śliwki, wiśnie, czereśnie, brzoskwinie, orzechy i żołędzie. U stóp drzewa siedział ze splecionymi nogami młody wodnik odziany jeno w przepaskę z wodorostów. Miał długie, zielone włosy, z których ciurkiem ciekła woda oraz zamknięte oczy. W smukłych palcach trzymał sznur z trzystu pereł służący mu do pobożnych rozmyślań. Po prawej i lewej stronie siedzącego wodnika warowały dwa lwy o jadowicie zielonych oczach. Kiedy Aszkenaz śmiało zbliżył się do drzewa, lwy zaryczały, a z ich ślepi zaczęły wydobywać się płomienie. Wówczas zielonowłosy wodnik przerwał modły. Otworzył swe pomarańczowe oczy i powstał.
- W imię Ageja i Enków przybywam w pokoju! - Uspokoił go przybysz. - Jestem Aszkenaz Gomerowic z Cedrowej Wody i przybyłem tu, aby zerwać owoce z Drzewa Życia. Potrzebuję ich jako lekarstwa dla siostry i ojca, którzy zarazili się raczą dżumą i bardzo cierpią.
Wodnik o zielonych włosach uśmiechnął się przyjaźnie i uspokoił oba lwy kładąc im dłonie na głowach.
- Witaj, mężny Aszkenazie i spełnij co powiedziałeś. Jestem Set, syn Europy i Bałkana Łobasty. Strzegę Drzewa Życia oraz ukrytej pod płaskim kamieniem Księgi Wyroków Ageja, którą przekazał mi ojciec. W niej to wyczytałem o twoim przybyciu. Nie obawiaj się moich lwów. Noszą imiona Hoš i Srogosz, wyszły zaś z kamienia, który wyłowiłem z dna morza… - Set widząc oczekiwanie malujące się na twarzy Aszkenaza, czym prędzej zerwał z Drzewa Życia dwa jabłka i wręczył je przybyszowi, który schował je do sakwy.
- Sława ci dobry i długowieczny Secie, synu pierwszej rusałki i pierwszego wodnika! - Podziękował mu Aszkenaz. - Czy mogę spytać czyjemu błogosławieństwu zawdzięczasz tak długie życie i młodość?
- Po prostu Weles obdarzył mnie zdolnością zrzucania upływu lat wraz ze zbyt ciasną skórą, tak jak to czynią węże – odrzekł Set. - Z kolei ja jestem ciekawy jak zowie się twoja siostra?
- Zowie się Jatura i jest dużo młodsza ode mnie. Urodziła się gdym pobierał nauki w Domu Mężów.
- Pozdrów ją ode mnie. - Poprosił Set, lecz Aszkenaz już biegł w stronę Zatoki Balat.
*
Nastała zima. Pola i lasy pokryły się grubym kobiercem śniegu, wody zaś ściął lód. Aszkenaz brnął przez zaspy, zmierzając w stronę Jaskini Latawców stojącej na lodowym polu smaganym porywistym wiatrem. Jaskinia ta zbudowana była z błyszczących kryształów, które z daleka wyglądały jak lód. Latawce o ciałach utkanych z zimnych płomieni już dawno ją opuściły. Teraz w połyskliwej grocie mieszkała zimowa rusałka. Zima obdarzyła ją wielką mocą kołoduńską, polegającą na zamianie wody w lód. Imię jakie nosiła stosowne było do wykonywanej przez nią pracy. Nazywała się bowiem Lodicha, córka Iskierki. Lodicha miała alabastrową cerę i mieniące się jak złoto warkocze. Z jej modrych jak niezapominajki oczu, ciekły łzy podobne do pereł i opali. Jakżeby inaczej skoro przebywała w niewoli. Zima ukarała ją za nieposłuszeństwo, za to, że wbrew jej wytycznym nie pozwoliła utopić się dwójce dzieci leśnych ludzi, pod którymi zarwał się lód. Dzieci te po utopieniu się w lodowatej wodzie, miały zamienić się w rusałkę i wodnika i w tej postaci służyć Zimie. Lodicha zlitowała się jednak nad nimi widząc ich strach i łzy. Wówczas Zima z obliczem wykrzywionym gniewem, rozkazała bałwanowi Śnieżelcowi uwięzić Lodichę w opustoszałej Jaskini Latawców. Śnieżelec przykuł rusałkę srebrnym łańcuchem do krzesła wykonanego z żelaznej kraty, pod którą buzował ogień. Nad jej głową zawiesił zielonego węża Setka, z którego paszczy, wprost na twarz i piersi rusałki sączył się lodowaty jad.
- Siedźże tutaj, niebogo, dopóki moja Pani nie zdecyduje się odmienić twego nędznego losu. Niech pokuta twoja przeplata się z pracą, aby na świecie nie zabrakło zimowego lodu! - Przykazał Śnieżelec, po czym odszedł z jaskini.
Lodicha wątpiła czy był on zdolny współczuć jakiejkolwiek istocie.
- Okrutny bałwan! - Syknęła z bólu, gdy płomienie przypiekały jej kształtne pośladki. - Jest taki sam jak jego pani… zła Zima, córka Mar – Zanny!
Więźniarka pędziła swoje żałosne dni wypełnione przejmującym bólem i ciężką pracą. Kiedy całe Królestwo Toropieckie, radośnie świętowało Szczodry Wieczór, w Jaskini Latawców rozległo się chrząkanie jakby wielkiej świni. Lodicha ujrzała wyłaniającego się z mroku czarnego, włochatego potwora o gorejących, czerwonych oczach. Straszydło miało obśliniony ryj knura, pokaźne szpony na palcach dłoni i stóp oraz ruchliwy ogon.
- Twoje cierpienia zakończą się zaraz w moim żołądku! - Czarny stwór poklepał się szponiastą łapą po wydętym brzuchu.
- Kiedy ja chcę żyć i być wolna! - Zapłakała Lodicha.
- … I dalej cierpieć? - Zadrwił z niej potwór. - Jesteś głupia. Nie zjem cię jeśli odgadniesz moje imię.
- Nazywasz się… Orizabel… Bucel… Titelitury… Fronestex… - Rusałka wymieniała kolejne imiona, podczas gdy potwór szyderczo kręcił głową.
- Wyczerpały ci się pomysły? Jesteś za głupia, aby dłużej żyć! Zaraz cię schrupię!
Ledwo przebrzmiały te okrutne słowa, gdy do jaskini wdarł się powiew lodowatego wiatru i na jej progu stanął Aszkenaz. Wodnik niewiele myśląc, opuścił maczugę na łeb maszkary. Rozległ się głośny dźwięk, niby uderzenie dzwonu. Łeb potwora uległ spłaszczeniu i pociekła zeń jadowicie zielona posoka. Myliłby się jednak ten, kto pomyślałby, że Aszkenaz położył kres życiu odrażającej istoty. Kosmaty maszkaron zawarczał groźnie i wyrosły mu cztery dodatkowe ręce. W każdej dłoni lśnił sejmitar o ostrzu spragnionym krwi. Wówczas Aszkenaz odłożył maczugę i z powagą wyrecytował zaklęcie, którego nauczył się w Winterforcie.
- W imię Mokoszy Anahity i chrobrego Peruna, Szermierza Ognistego Miecza, nakazuję ci nieszczęsny Nawiuszu, abyś zostawił w spokoju tę rusałkę!
Na te słowa kosmate straszydło nazywane Nawiuszem, padło skrzecząc na ziemię i zaczęło zmieniać się w oczach. Z jego ciała opadły kudły i szpony, zaś świński ryj przybrał postać ust podobnych do ludzkich. U stóp Aszkenaza leżał młody, zapłakany wodnik. Spomiędzy jego warg wysunęła się różdżka, zaś Aszkenaz podniósł ją i złamał.
- Zostałeś oswobodzony z mocy Čortów – powiedział wyrozumiale Aszkenaz. - Niech teraz sąd Welesa w Nawii okaże się dla ciebie łagodny.
Nawiusz zerwał się na równe nogi, po czym z płaczem wybiegł z jaskini. Wskoczył do najbliższego jeziora i ukrył się w jego głębinie. Aszkenaz podszedł do skutek Lodichy.
- Nie bój się – rzekł krótko, po czym napiął muskuły i rozerwał łańcuch.
Następnie z medalionu noszonego na szyi wydobył maść z kwiatu paproci, którą delikatnie nasmarował poparzone i bolące części ciała rusałki, te zaś w mgnieniu oka, zagoiły się. Wdzięczna Lodicha płacząc ze szczęścia, całowała swego wybawcę po rękach i nogach, aż zrobiło mu się głupio.
- Przestań. To był mój obowiązek jako junaka. Pewnie jesteś teraz głodna? W pobliskim jeziorze pochrupiemy sobie wodorostów, a i rybką nie pogardzimy…
- Powiedz mi, mój sokole, skąd znałeś jego imię? - Spytała Lodicha, która przestała już płakać.
- Bawiąc w Winterforcie zdobyłem tę wiedzę od Zimy. Została skarcona przez Ageja za niesprawiedliwą karę jaką ci nałożyła i teraz próbuje to naprawić. Agej powiedział Zimie, że ty nie musisz już jej służyć.
- I nie będę! - Z pasją powiedziała Lodicha. - Mam już dość zimy, mrozu i śniegu! - Po tych słowach pocałowała Aszkenaza w usta.
*
Gdy nastała wiosna, Aszkenaz i Lodicha pobrali się i zamieszkali razem na dnie Cedrowej Wody. Gościem na ich ślubie był Set, syn Bałkana Łobasty, strażnik Drzewa Życia z Wolina, który obdarował nowożeńców złotymi jabłkami, na których widniały napisy Łado i Łada.