,,Ultima
Thule na północy i Góra Magnetyczna na południu to dwa punkty
wysunięte najdalej na zachód. […] Ultima Thule to wyspa o surowym
klimacie, pełno na niej wulkanów. Wyspę tę zamieszkiwały elfy,
krasnoludki, olbrzymy (najsłynniejszym z nich był król Trimus),
[jednookie] trolle, smoki, gryfy, rusałki (najady i okeanidy),
wróżki, czarownice, syreny, morscy mnisi i morscy biskupi, morskie
węże i inne istoty. Wśród nich były jednorożce i białe konie o
ciemnozielonych grzywach, które potrafiły latać bez skrzydeł.
Ludzie dotarli tam w erze dziesiątej. W następnej erze wyspa
należała do imperium Kościeja, a jej namiestnikiem był czarny
Minotaur, imieniem Byczun (Taurun). Został on zwyciężony przez
niewolnika z Valkanicy, Relia Skrzydlatego (Relio Kriliatica),
którego wierzchowcem był gryf. Jarzmo Kościejowskie spadło, gdy
zły król został pokonany przez Lecha III na lodach buruskiego
jeziora Mamir i od tego czasu o tajemniczej wyspie Ultima Thule
mówiło się bardzo mało'' - ,,Pieśń o Sowim''.
Ilekroć
Kościej nakładał jarzmo coraz to nowym krainom, w całym imperium
zapełniały się jeńcami targi niewolników, kopalnie, domy,
folwarki, zamtuzy, haremy tyrana i jego dostojników. Valkanicę,
noszące tą nazwę od wodnika Bałkana Łobasty ogromne królestwo
nad Morzem Rajskim, graniczące z Apapem, Alpenlandem, Krajem Stepów
i Puaną, założył Volisław I Belak, syn Nissusa, syna Wiła
Sławicza. Kościej ruszył by grabić ową piękną ziemię i
tratować ją kopytami swej konnicy. Zadał klęskę jej królowi
Apołonowi Vukaszynowi nad niewielką rzeczką Strumicą, po czym
zajął stołeczny Vuczy Gardziec. Wtedy to niezliczonych jeńców
spalono żywcem w ofierze Čortom lub pognano w pętach na najdalsze
kresy Imperium Zachodu – do Nürtu, Altamiry, na Ultima Thule...
Pod rządami Kościeja na owej północnej wyspie żyło wielu
niewolników – Murzynów z Tassilii, mieszkańców Valkanicy,
Britainy, Presnaulandu, Lascoaux, Apapu, Aplanu, Nürtu, Irlandii....
Całe ich kolonie w pocie czoła pracowały przy wznoszeniu
kamiennych miast, świątyń i zamków, a niejednego zmorzył głód,
czy straszliwy mróz polarnej zimy.
W imieniu Kościeja,
władzę namiestniczą nad wyspą sprawował mieszkający w
kamiennym zamku Nordborg, Minotaur Byczun o czarnej głowie i białych
rogach, który w nozdrzach nosił złote kółko. Kiedyś był
człowiekiem; Oyem czy Puańczykiem, co wybrał służbę Carowi
Wszechzachodu i w czasie bitwy pod Asenogradem – stolicą Puany, by
pokazać swemu panu, jakim jest okrutnym i zajadłym wojownikiem,
pierwszemu zabitemu przez siebie wrogowi wyrwał ciepłą jeszcze
wątrobę i pożarł ją na surowo. Od tego momentu przestał być
człowiekiem, a stał się budzącym grozę Minotaurem. Byczun miał
nie tylko ciało, ale i serce potwora. Nikt nie mógł liczyć na
jego litość; pożerał on niemowlęta, dziewczęta i chłopców,
wielu ludzi złożył na ołtarzu Rykara i innych Čortów.
Przeciw
Byczunowi powstali Tassilijczycy pod wodzą Bambulosa z Bajadorska.
Opuścili swe czworaki, gdzie dozorcy okładali ich batogami i
umykając pogoni osiedlili się w prastarym, zbudowanym jeszcze przez
trolle, Labiryncie, skąd organizowali wypady, w czasie których
zadali liczne straty wojskom imperialnym i nawet zdobyli chorągiew
namiestnika, przedstawiającą czarną głowę byczą na polu
srebrnym. Niestety Byczun srodze pomścił ową klęskę na tych
Tassilijczykach, którzy z różnych powodów zostali w czworakach.
Bambulos (Vamvulos)
walczył nieustraszenie i spędzał sen z powiek samemu Kościejowi,
królującemu w Presnau i widzącemu powstanie w kryształowej
czaszce, lecz przeraźliwa, sypiąca góry śniegiem zima położyła
kres życiu załogi Labiryntu. Wszyscy wojownicy Bambulosa –
waleczni synowie palonej Słońcem Afryki zginęli wśród
trzaskającego mrozu i zadymki, a Byczun odetchnął.
Minęły
lata i starożytny Labirynt stał się schronieniem innej grupy
powstańców, którymi dowodził Svanterog znad Nemany. Powiadano o
nim, że kiedy jeszcze żył w Orlandzie w prowincji Korś, na jakiś
czas został razem z siostrą zaklęty w wilka, lecz z pomocą
Dziewanny Medeiny – Meże Mate, oblubienicy Boruty – Wielkiego
Medeinosa, i Svanterog i jego ukochana siostra Żemininka odzyskali
ludzką postać. Choć Orland nie należał do pierwszego imperium
Kościeja, rodzeństwo zostało schwytane przez wrogie Korsi plemiona
z innej orskiej prowincji – Letygoły. Brat i siostra zostali
sprzedani na targu w Asgardzie – stolicy podbitego przez Kościeja
Nürtu, zaś Sven Halebard – wysłannik handlowy Byczuna kupił ich
i zakutych w dyby sprowadził na Ultima Thule. Plemię Korsinów nade
wszystko umiłowało wolność i nawet swym suzerenom – królom
Orlandu z najwyższą niechęcią uiszczało dań w korze drzew i
miotełkach; było to bowiem plemię bardzo biedne, choć dumne.
Matka rodzeństwa nie przeżyła morskiej podróży, zaś po dostaniu
się na Ultima Thule, Svanterog posłyszawszy o Labiryncie,
zorganizował ucieczkę z czworaków. Uciekł nocą, razem z siostrą
i garstką rodaków, a sporządzoną potajemnie włócznię zatopił
w tłustym brzuchu ścigającego ich dozorcy czworaków, podobnego do
niedźwiedzia, czarnego potwora – chimiseta Nundy Dżamala z
Tassilii. Uciekinierzy okryli się sławą u innych niewolników i
rychło do Labiryntu poczęli zbiegać następni; od mieszkańców
Altamiry do Aplańczyków. Svanterog ujął ich w kluby żelazne i
utworzył z nich wojsko, które zadawało ciężkie straty siłom
Byczuna. Na takiej to Ultima Thule urodził się syn niewolników z
Valkanicy, imieniem Relio (Relius),
którego w pieśni i w kronice nazywano Skrzydlatym, lub Rycerzem z
Gryfem.
*
Nastała
wiosna i w miłym sercom Enków i ludzi blasku Słońca poczęła się
topić zalegająca na Ultima Thule gruba warstwa śniegu, a jeszcze
grubsza tafla lodu ścinająca ocean At – Azalath z hukiem popękała
w wielu miejscach. U stóp wygasłego wulkanu leżała mała osada
niewolników z Valkanicy przez nich samych na cześć Żweruny zwana
Suczymgródkiem (Suczyjgradek), zaś przez Nürtyjczyków –
Houndagard. W wioseczce tej, pracującej na potrzeby dworu Byczuna,
od urodzenia do siedemnastej wiosny życia żył Relio, syn Prelimira
i Geleny. Jeden z największych bohaterów Valkanicy, spotkanych
przez Trajka w Strażnicy Południa, jako pacholę nie wyróżniał
się spośród swoich rówieśników. Tej wiosny jak zawsze pomagał
swemu ojcu siać, a karbowy chodził z batogiem między niewolnikami.
Relio rzucając w ziemię ziarna wąsatego jęczmienia ujrzał w
bruździe cichutko popiskujące pisklę sępa. Zdziwił się tym
widokiem, bo w owych czasach sępy morskie zakładały gniazda na
stromych wybrzeżach Ultima Thule, nie zaś w głębi owego lądu.
,,Wielu
wierzy, że samice sępów do wydania potomstwa nie potrzebują
nasienia samców, jeno zapładnia je wiatr'' –
Kosa Owinniczew ,,Animalistyka''.
Relio zlitował się nad rzuconym z dala od gniazda pisklęciem i
czym prędzej, by srogi dozorca nie widział, schował je do kieszeni
sukmany. Ledwo siew się skończył, chłopiec umieścił ptaszka w
kącie swej izdebki i choć w jego chacie się nie przelewało,
próbował go karmić; na szczęście by to robić nie musiał
zakładać przypominającej ptasią głowę rękawicy. By zdobyć
mięso dla małego sępa, zbierał ochłapy z rzeźniczych jatek,
prosił szczurołapów o ciała zabitych przez nich szczurów, a
nawet próbował podkradać psom dozorców – gdyby jego ojciec,
Prelimir wiedział, że jego syn tak naraża się na śmiertelne
pogryzienie, zbiłby go pasem poniżej pleców. Relio opiekował się
pisklęciem sępa przez pięć dni. Piątego dnia nie mógł g
nigdzie znaleźć. Gdy szukał ptaszka pod łóżkiem, usłyszał
donośny krzyk jakby orła. Czym prędzej wyszedł spod łóżka i
ujrzał w swej izdebce, dzielonej z bratem i dwiema młodszymi
siostrami, wspaniałego białego gryfa.
- Witaj Relio, synu
Prelimira – przywitał młodzieńca gryf o złotym dziobie i
szponach. - Nie poznajesz mnie, a przecież jestem owym pisklęciem
sępa, którym się zaopiekowałeś, za co Agej ci wynagrodzi.
- Kim jesteś,
panie? - spytał zdziwiony i przestraszony Relio.
- Jam Teost;
Wcielony Swaróg, którego w mieście i prowincji Skifitanii nad
Morzem Smoły w Orlandzie przedstawiają jako białego gryfa. Oto
nadchodzi koniec Byczuna i Kościeja, czas twego powrotu na ziemię
ojców, czas ofiary, cierpienia, przygód i sławy. Junacki szlak
wzywa cię, byś nań wstąpił – oznajmił Teost – gryf.
- To nie jest dla
mnie, panie – opierał się Relio. - Urodziłem się niewolnikiem i
wraz z mym skonem wszelka pamięć po mnie zaginie.
- Nie, nikt nie
rodzi się do niewoli, małości i strachu – zaprzeczył biały
gryf. - Twój ojciec wykuje dla ciebie miecz, a ty udasz się do
Labiryntu, by złamać jarzmo narzucone Valkanicy. Gdy będziesz się
potykał ze sługami Kościeja, nie bądź jak oni. Pod żadnym
pozorem nie skrzywdzisz dziecięcia ni niewiasty, świętością
będzie dla ciebie jeniec, ani nie będziesz rabował. W przeciwnym
razie odwrócę się od ciebie i wpadniesz w ręce sług Kościeja.
- Panie – mówił
Relio – jeśli ja zbiegnę do Labiryntu, co stanie się z moim
ojcem i matką, siostrami, bratem i innymi bliskimi moimi? Przecież
Byczun ich zabije!
- Poproszę Ławora
i Ławrę, co strzegą niewolników, by ich osłonili – zapewnił
gryf.
- A możesz panie,
roztoczyć opiekę również nad moimi przyjaciółmi; Ivą i Iovą
wraz z ich zadrugami? - nieśmiało pytał Relio.
- Mogę – odparł
Enk – gryf, zaś młodzian zdobył się na odwagę i poprosił
jeszcze o ocalenie całej swojej osady, na co Teost się zgodził.
- Pamiętaj, Relio –
rzekł biały gryf skifitański – nie jesteś już nahlebnikiem
(niewolnym), lecz valkanickim rycerzem. Musisz przeciwstawić swe
męstwo i szlachetność tchórzostwu i podłości, a pomnij, że na
twą walkę patrzeć będzie Agej z wszystkimi Enkami – po tych
słowach gryf zrobił synowi Prelimira znak na czole, po czym
rozpłynął się jak mgła.
Od tej przygody, o
której Relio nikomu nie powiedział, minął miesiąc wypełniony
znojną pracą i krwią spływającą spod bicza dozorcy. Młodzieniec
niemal już zapomniał o słowach gryfa, gdy któregoś późnego
wieczora, jego ojciec w tajemnicy przed wszystkimi, pokazał mu
wykuty potajemnie, wspaniały miecz.
-
We śnie ukazał mi się Teost jako biały gryf z dalekiego Orlandu –
tłumaczył Prelimir i zapowiadał, że przez ciebie przyjdzie klęska
na wasali Kościeja. Bierz ten miecz, synu i jeszcze tej nocy uciekaj
w stronę Labiryntu. Macierz upiekła ci chleb na drogę. Uciekaj
czym prędzej i niech ci Agej zapali gwiazdę jako lampę na drogę –
Relio niemal płacząc opuszczał z ojcowskim błogosławieństwem
rodzinną chatę, a jednocześnie coś cieszyło się w nim, że
wreszcie zapłaci Minotaurowi za jego okrucieństwo. Szedł przez
pogrążoną w mroku i mgle osadę, nie bardzo wiedzieć gdzie szukać
Labiryntu. Prawdę mówiąc, odkąd przestał być dzieckiem, uważał
wszelkie szeptane z lękiem opowieści o Labiryncie, Bambulosie i
Svanterogu za bajki. Choć tego nie wiedział, nad nim unosił się
biały gryf – Teost. Osłaniał junaka obłokiem gęstej mgły, aby
wilczury, wilki, hieny północne i inni słudzy namiestnika Byczuna
nie spostrzegli jego ucieczki. Nocami Relia prowadził kolorowy
ognik, niby elf, albo maleńka gwiazdka spadła z nieba, zaś za dnia
biały gryf sam towarzyszył swemu wybrańcowi (łotkip).
Choć dzika, usiana gejzerami okolica była siedliskiem krwiożerczych
smoków i trolli, żaden z nich nie ważył się napaść na ludzkie
dziecię, pozostające pod opieką samego Teosta. Relio poczuł się
szczęśliwy.
*
Byczun zakładał
do walki sporządzoną przez Čorty kolczugę i pozłacane
nagolenniki. Na piersi nosił ryngraf z herbem Imperium Zachodu:
srebrną czaszką trupią na polu czarnym. Był szary, pochmurny
dzień, kiedy Minotaur – namiestnik, graf Onyksowego Tronu zasiadł
przy dębowym stole razem ze swymi doradcami i wojewodami. Potwór
obgryzał udko dziesięcioletniego chłopca, popijał ze srebrnego
kruża krew siedmiu młodych dziewic i obmyślał jak pognębić
swych wrogów.
- Przeklęty
Szwintorog (inna wersja imienia Svanterog) wciąż ukrywa się w
Labiryncie – mówił setnik Krasa z Tynavy; banita z Oylandu. - Ów
szczur siedzi tam bezpiecznie, bo my nie umiemy sforsować Labiryntu,
nie błądząc w tych zakrętasach, a co gorsza nie umiemy tych
prastarych murów zburzyć. W grę nie wchodzi nawet wzięcie
starożytnej twierdzy głodem, bo zbiegłe raby skądś czerpią
mnóstwo zapasów. Nie pomagają wreszcie srogie kary dla schwytanych
zbiegów i tych co im pomagają, jeno stale rośnie u nich zapiekła
nienawiść do nas i do najwspanialszej władzy Wielkiego Kościeja –
zakończył swą mowę Oy.
- Svanterog, po
tysiąckroć przeklęty syn suki, sukcesor czarnucha Bambulosa –
zabrał głos tysiącznik Pabel, syn żercy, pochodzący z tej części
Bliskiego Zachodu co graniczyła z Oylandem – pod stanicą krasną
ze złotym znakiem kras trzymanym przez dwa gryfy srebrne, rok w rok,
czarnoksięską mocą Ognistego Ageja zadaje nam klęski. Ostatnio
rozbił hufce Imperium pod Durnem, u stóp czynnego wulkanu Bredy i w
pobliżu wielkiego gejzeru Butterbaden. Jego wojownicy są zażarci
niczym lwy z Tassilii czy jaskiń Ojcowa, walczą przednią bronią
pod rozkazami wojewodów – wiedźmiochów (czarowników). Wśród
nich – dodał po chwili milczenia Pabel – wielki lęk wśród
wiernych Kościejowi budzi niejaki Relio Kriliatica (Skrzydlaty) z
osady Suczygródek. W bitwach towarzyszy mu biały gryf, którego
zbiegli nahlebnicy głupio nazywają Teostem – Minotaur ryknął
dziko słysząc to imię. - Gryfa tego nie imają się zatrute
strzały, ani włócznie – on osłania syna niewolników przed
należną mu karą. Grożny jest ten Relio Valkanicki, bo nawet
niektórzy z naszych go miłują, bo zawsze oszczędza jeńców i
rozbrojonych wrogów – Minotaur znów zaryczał, tym razem
wypowiadając sprośne słowa.
- Niech nas broni
Rykar z wszystkimi Čortami, gdyby Świński Róg miał nas dostać w
swe ręce – rzekł dziesiętnik Duszan Drewlenko z pogranicza
Valkanicy i Puany.
- Muuu! Jesteście
zady wołowe, skoro przez tyle lat nie zdołaliście unicestwić
jednego parszywego buntownika! - Minotaur ryczał donośnie niczym
tur, aż trzęsły się ściany pałacu.
Kością
udową dziecka rozpędził na cztery wiatry swych dowódców, a ci
rozcierając pokaźne guzy, uciekali w popłochu i w myślach
przeklinali krewkiego namiestnika. Byczun ciężko opadł na Onyksowy
Tron. Chwilę podumał, po czym osiodłał swego karego konia Zmora –
Duszytiela, zagłębił srebrne ostrogi w jego bokach, po czym pognał
ku owianemu grozą, pełnemu wielkich skał o dziwnych kształtach
uroczysku Tjerena. W miejscu tym zwanym Mroźnym Čortieńskiem,
Wichrowym Piekłem czy Kamiennym Grobem, poświęconym przez Kościeja
na sprawowanie przeklętych obrzędów ku czci Čortów; Farela i
Przegrzechy, od dnia podboju wyspy mieszkał czarny wołwch Kuźwa
(Cusva,
Cusova).
Teraz był to starzec, któremu porywisty wiatr rozwiewał siwą
brodę i powłóczyste szaty w barwach kiru. Siedział na nagiej
skale, pogrążony w rozmyślaniach, gdy z zadumy wyrwał go dźwięk
bawolego rogu. Kuźwa otworzył oczy i ujrzał obok siebie Minotaura
Byczuna, z pianą na byczej mordzie.
- Słucha klecho –
ryknął potwór – w imię Kościeja Nieśmiertelnego masz sprawić,
by przed upływem tygodnia, korskie pyje, Żemi... coś tam, porwał
smok, bo ty mocą Rykara rozkazujesz smokom? - czarny wołwch kiwnął
głową. - Niech jednak gad nie zabije jej, lecz przyniesie żywą
do mego zamku, bo jako siostra wodza powstańców Svanteroga, będzie
zakładniczką. Oto zapłata – Byczun rzucił czarny mieszek pełen
złotych monet z trupią główką – godłem imperium. - Pomnij
klecho z Salicy, że jeśli spartaczysz robotę, to chociaż jesteś
stary i kościsty, zjem cię, lub rzucę moim trójgłowym psom z
Afryki. Sława Czarnobogu! - zawołał namiestnik wsiadając na
obolałego od kłucia ostrogami konia.
-
I Kościejowi sława! - odpowiedział pustelnik nisko się kłaniając
i trzymając ręce skrzyżowane na piersi.
Kiedy
Byczun groził, nigdy nie rzucał słów na wiatr. Czarownik czym
prędzej począł kamłać straszliwe zaklęcia, pić wódkę
grzybówkę uwarzoną z czerownych muchomorów, założył maskę
borsuka z porożem jelenia i skrzydłami białego sokoła z herbu
Aplanu, tańczył wkoło do upadłego, kaleczył się mieczem i
włócznią, usiadł na wypchanej gęsi niczym szamani z Krainy
Białych Pól i tak czynił przez kilka dni, a srogi Minotaur się
niecierpliwił. Wreszcie czwartego dnia nad uroczyskiem Tjeremą
zebrały się ciemne, brzemienne ulewą chmury. Rozległ się łopot
skórzastych skrzydeł i z chmury zleciała wielka jak dwa konie
smoczyca Karwia (Carviya),
którą korska czarownica Ragana (Rahana)
wyhodowała z koguciego jaja niczym bazyliszka. Dodać należy, że
owa Ragana była tą samą czarownicą, co drzewiej zamieniła
Svanteroga i jego siostrę w wilki.
-
Czemu mnie wzywasz z Zaziemskich Jaskiń, synu Novalsa? - groźnie
spytała turkusowa, zionąca ogniem gadzina, unosząca się na
błoniastych skrzydłach.
-
Córko Rykara, leć do Labiryntu i schwytaj Żemininkę, siostrę
Svanteroga, a całą i zdrową zanieś do zamku namiestnika. Na
płomienie z paszczy Rykara; spełnij wolę Dzierżącego Mandat
Kościeja! - smoczyca usłyszawszy kosmatymi uszami rozkaz Kuźwy
wpełzła na burzową chmurę i wiosłując ogonem popłynęła po
bezmiarze trupio – sinego nieba ku siedzibie insuregentów.
Żemininka,
panna o piękności księżniczki Maiki, czy leśnej Devany, radująca
oczy czarnymi jak pkieł i miękkimi jak kitajka kręconymi włosami,
sięgającymi ramion, mieszkała w Labiryncie wraz z innymi zbiegłymi
z niewoli kobietami; siostrami i żonami powstańców walczących pod
stanicą jej brata Svanteroga. Niewiasty owe, którym Żemininka
przewodziła, usługiwały wojownikom z Labiryntu; prały, gotowały,
leczyły rannych i chorych, a niektóre nawet jak Kolica, Timisa i
Molada, brały udział w walkach. Tego dnia Żemininka wraz z młodszą
od siebie Mazą znad Visany opuściła mury twierdzy. Dzień był
wietrzny, ale całkiem ciepły jak na Ultima Thule. Wokół Labiryntu
kwitły niezapominajki; modre jak oczy Mokoszy. ,,Jak
bardzo chciałabym w taki dzień zapomnieć o wojnie i pomyśleć, że
znów jestem z bratem na Korsi'' –
rozmarzyła się Żemininka, lecz wojna nie dała o sobie zapomnieć.
Nad pełną niebieskiego kwiecia polaną pojawiła się ogromna,
szara chmura. Znienacka, tak jak lewart rzucający się z drzewa na
zdobycz, na jedną z panien runął wielki, skrzydlaty jaszczur.
Żemininka krzyknęła przerażona, gdy smok zacisnął na niej
szpony, nie uszkadzając skóry, ani nawet odzienia i uniósł w
powietrze. Maza w obronie swej przyjaciółki napięła łuk i
wycelowała w miękki jak ciało ślimaka brzuch smoka, lecz nie
zdążyła posłać weń śmiercionośnej strzały. Smoczyca ze
świstem machnęła kolczastym ogonem jak biczem, łamiąc łuk w
okrwawionych rękach dziewczyny i obalając ją na ziemię. Maza
płakała długo i żałośnie, gdy załopotały skórzaste skrzydła
i smoczyca Karwia z wijącym się łupem w szponach poleciała w
stronę zamku Byczuna. Doradcy namiestnika radzili by zgodnie z
wcześniejszymi ustaleniami zachował siostrę Svaneteroga przy życiu
jako zakładniczkę. To samo zalecał lubieżny Kościej, który
utrzymywał kontakt z najdalszymi kresami swego imperium mocą
zaczarowanej, kryształowej czaszki. Żemininka miała być kartą
przetargową, mającą skłonić powstańców Svanteroga do
opuszczenia Labiryntu i złożenia broni, by administracja
imperialna, za przykładem Kościeja łamiąca wszystkie układy,
mogła ich powbijać na pale, ukoronować rozpalonym żelazem, czy
nagich włóczyć w beczkach z powbijanymi mieczami. Jednak piękno
zakładniczki odebrało resztki rozumu i tak już głupiemu i
zapijaczonemu Minotaurowi. Byczun na szalonej z przerażenia
dziewczynie wielokrotnie zaspokajał swą bydlęcą żądzę, a gdy
mu się znudziła, wyrwał jej czyste serce na ołtarzu Rykara, a z
jej sponiewieranego, lecz wciąż pięknego ciała kazał ugotować w
wielkim kotle zupę, którą zjadł. W oczodoły czaszki dziewczyny z
rozkazu namiestnika wprawione zostały dwa przecudne szmaragdy, zaś
samą czaszkę Byczunowy posłaniec rzucił pod nogi Svanterogowi;
bratu umęczonej Żemininki ze słowami: ,,To
mówi Taurun Minotaurus, namiestnik Imperium Zachodu na Ultima Thule:
Taki los czeka wszystkich, co nie kochają władzy Kościeja''.
Svanterog zawrzał okrutnym gniewem i poprzysiągł pomścić
siostrę. Odtąd jeszcze gorliwiej zadawał straty hufcom
imperialnym, zaś Byczun szalał z wściekłości i podejrzane o
sprzyjanie powstańcom osady topił we krwi i równał z ziemią, aż
nazwano go Wieszającym. Namiestnik zalesiał wyspę palami ubranymi
w ciała aż do wielkiej bitwy u stóp wzgórza Sconeberg.
*
Hufce
niewolników, zbrojnych w obsydianowe miecze, tarcze ze skóry smoka,
krabba, czy tarandy, skradzione widły, cepy i siekiery, oraz sieci,
śpiewając hymn na cześć świętego
znaku kras, którym w erze dwunastej wymieniali się Ilja Muromiec i
Światogor, opuściły chłód i mrok Labiryntu. Jedni z walczących
o swą wolność nahlebników szli do boju pieszo, inni, a wśród
nich Svanterog szyli z łuków zasiadając na grzbietach dzikich,
białych koni i jednorożców. W ręku Relia Skrzydlatego srożył
się miecz żelazny, a imię jego Ostroń. Junaka nie odstępował
święty, biały gryf skifitański, a siedzącego na swym grzbiecie
prowadził do zwycięstw. Svanterog dowodził z grzbietu białego
jednorożca Alfarhondasa (,,Rumaka
Elfów''),
jego bronią były miecz Wilk i maczuga Młot Korsi; ciężka jak dwa
dziki, borsuk i bóbr. Tylko sam Svanterog, noszący kolczugę
wzmocnioną zaklęciami Żemininki i starej czarownicy Thorbjorgi z
Nürtu,
mógł unieść ową potężną buławę. Jego mleczny brat i
najlepszy po siostrze przyjaciel Warsz Aytanus znad Visany dowodził
hufcem jeźdźców na białych koniach o ciemnozielonych grzywach,
które umiały latać nie mając skrzydeł. Warsz i jego wojownicy
wybornie strzelali z łuków; przeraźliwe straty zadali wojskom
imperialnym, w czasie bitwy okrążyli i uśmiercili gradem strzał
smoczycę Karwię, co porwała Żemininkę, a także smoki Lodonosa i
Gradonosa. Chorąży powstańców dzierżył stanicę swego wodza –
złoty znak kras i dwa gryfy srebrne na polu krwawym. Minotaur Byczun
gotował się by stanąć pod Sconebergiem już od trzech dni. Wstyd
zasłaniał przepaską ze skóry chimiseta – postrachu Murzynów,
uzbroił się w obsydianowy miecz Zarzynacz i maczugę Pięść
Władcy, ważącą tyle co słoniątko. Jedynie sam Byczun mógł
walczyć taką buławą. Minotaur dowodził z grzbietu swego karego
rumaka. Pod trupią stanicą imperialną zgromadziły się pułki
konnicy w pancerzach żelaznych i skórzanych, piechoty zbrojnej w
kopie, miecze i szable z ości wielkich ryb, pomocnicze oddziały
smoków, ał i ażdach, Minotaurów, miejscowych, jednookich trolli,
chimisetów z Tassilii i wielogłowych psów. Po stronie Byczuna
walczył olbrzym z rodu pysznego króla Trimusa, paru karłów aż z
Ułan – Raptor, a nawet trzech czy czterech Korgołowców z
Pomerlandu Okidentalnnego. Pod stanicą Kościeja walczyli nawet
wojownicy w rydwanach ciągniętych przez konie, a niekiedy nawet
przez włochate nosorożce północne. Obie armie stanęły naprzeciw
siebie u stóp wzgórza. Byczun zrazu zwlekał z rozpoczęciem bitwy.
Na jego znak, przed obliczem Svanteroga stanął rycerz Flins Lew z
ogromnym mieczem, który rzucił pod nogi wodzowi powstania.
- Namiestnik naszego pana, Kościeja Nieśmiertelnego,
daje wam wspaniałomyślnie, wam – zbuntowanym rabom, ów miecz, bo
widzę, że broni macie mało – wojownicy zawrzeli gniewem na te
zuchwałe słowa, a młoda Maza nawet napięła łuk, lecz przed
wystrzeleniem strzały powstrzymała ją inna wojowniczka – Timisa
z Kraju Stepów. - Wiedzcie, nahlebnicy nieużyteczni, że na tym
kończy się wspaniałomyślność naszego pana o wielkich rogach i
gdy rozbijemy was w pył, sępy i kruki rozdziobią wasze zwłoki, a
ci co przeżyją, będą zazdrościć tym co pomarli – Relio za te
słowa, puściłby posła bez odzienia, ręki i języka, lecz
Svanterog postąpił jak prawdziwy wódz wolnych ludzi.
- Powiedz Wieszajowi, że mieczy mamy dosyć, a i ten
przyda się, by ściąć z karku rogatą, czarną głowę – Flins
Lew wrócił do obozu jak niepyszny.
Przed
armią namiestnika szła gromada czarnych wołwchów, wśród których
był Kuźwa z uroczyska Tjereny. Kapłani Rykara i innych Čortów
wyli jak wilki, fikali koziołki i połykali płomienie niby
Ogniożercy z wyspy Żary. Svanterog i towarzyszący mu kapłan
Świetlik, co bywał w pałacu arcykapłana rumskiego, wzywali opieki
ze strony Ageja, Mieczysława, prosili też Teosta – Gryfa, by
uchronił niewolnicze hufce przed losem straszniejszym od śmierci.
Pułki imperialne po złożeniu przez Byczuna ofiary z pożartego
żywcem czarnego jagnięcia, odśpiewały budzący grozę, podobny
ryku niedźwiedzia z jaskiń Ojcowa hymnu do Rykara, w którym padały
słowa: ,,Pan
Wielki, a Nieśmiertelny, Kościej naszym Prowadierem''.
Wojska Svanteroga sławiły hymnem miłosierną Mokoszę Miłującą
Ludzi, Osłodę Niewoli, Kojącą i Gojącą, Macierz Sobotniej Góry
oraz rodzeństwo Ławora i Ławrę, którym Agej nakazał opiekę nad
cierpiącymi niewolę.
- Za Teosta i wolność! - Svanterog dał znak do boju i
rozpoczęła się największa bitwa w dziejach Ultima Thule.
Svanterog
jak przystało na wodza walczył w pierwszym szeregu, zaś tchórzliwy
Minotaur chronił się za plecami swych wojowników. Strzały z łuków
Kolicy i Mazy kładły pokotem zbrojne w kamienne topory i maczugi
trolle jednookie. Niewolnicy z Aplanu, widłami i cepami zabili dwa
nosorożce północne ciągnące rydwany, po czym zabili w zaciętym
boju jeźdźćów. Warsz, mleczny brat Svanteroga został przez dwie
ażdachy z Valkanicy zasieczony szablami; wcześniej przebił
włócznią o gwiezdnikowym grocie smoka Nosza (Noša).
Prelimir, ojciec Relia, co ostatnio przyłączył się do powstańców,
potykał się z wojskami batalionu ,,Macioł''.
Tworzyły go leśne Čarty
– ludzie o kozich głowach. Prelimir ubił sporo synów Čarcicy
o piersiach do kolan, lecz Koziogłowcy otoczyli go kołem i już
wyciągnęli swe ogromne łuki. Prelimir widząc bezcelowość
dalszej walki, padł na kolana i począł zanosić modły o przyjęcie
go do Nawi Jasnej. Nie dane mu jednak było zginąć. Na białym
gryfie nadleciał Relio. Koźle głowy poczęły spadać jak
ulęgałki, a niedobitki Čartów z żałosnym beczeniem, salwowały
się bezładną ucieczką. Po uratowaniu ojca, Relio poleciał dalej,
aż spostrzegł donośnie ryczącego dla dodania sobie animuszu
Minotaura Byczuna. Gryf podleciał w jego stronę i swą mocą
wcielonego Swaroga sprawił, że pękły miecz, tarcza, maczuga i
kolczuga namiestnika. Jego koń Zmor – Duszytiel nie chcąc dłużej
służyć złemu panu, stanął dęba i obalił Minotaura na skalistą
ziemię. Biały gryf otworzył dziób i rzekł do swego wybrańca:
- Oto twój wróg
został wydany w twe ręce. Uczyń mu tak jak przystoi, aby uczynił
to prawy witeź – Relio zsiadł z grzbietu gryfa, podszedł do
obolałego i posiniaczonego potwora. Złapał jego rogi i z wielką
siłą odłamał je, po czym wraz z gryfem – Teostem znów wzbił
się w powietrze, by gromić sługi Kościeja.
Panika stoczyła
pułki imperialne niczym robak, a niewolnicy zadali klęskę swym
panom. W czasie tej bitwy Svanterog odnalazł leżącego wśród
poległych Byczuna i na tę chwilę zapomniał o wspaniałomyślności
jaka powinna cechować junaków i witezi. Gdy ujrzał powalonego
Byczuna, co pożarł jego siostrę, zawył jak Neur, a następnie
żelaznym mieczem, który przed bitwą wręczy jego armii Flins Lew,
przeszył serce poczwary, a następnie ściął jego byczą głowę,
tak jak łotrowski Wieszaj na to zasłużył. Tak Ultima Thule
została wyzwolona; zewsząd poznikały trupie flagi i ołtarze
Čortów, a wiele lat po tym wydarzeniu, obok pola bitwy ludzie
zbudowali gród, który nazwali Sconebergą. Tymczasem Kościej
widział całą batalię w kryształowej czaszce i nie posiadał się
ze złości. On sam brał udział w bitwie na drugim końcu Europy, a
była to najważniejsza bitwa ery jedenastej.
,,W
kraju Burus stały dwie armie. Obie pływały w śniegu i obecni byli
dwaj przywódcy; Lech III i Kościej wezwany przez posła do
stoczenia boju na północy. Oba obozy leżały naprzeciwko siebie,
po obu stronach jeziora Mamir skutego lodem i przysypanego grubą
warstwą białego puchu. Już trzeci dzień przeciwnicy koczowali na
brzegach, czekając na rozpoczęcie walki. Nikt nie chciał być
pierwszy.
- Czuję, że coś
knuje – podejrzewał Kościej – i, że im szybciej uderzę, tym
szybciej go pokonam. Nie chce rozpoczynać bitwy, bo czekając
zwiększa swoje siły. Uderzeniem odbiorę psubratu możliwość
gromadzenia posiłków! - przemawiał na naradzie wojennej, a
Mięsojad i Uszak jak zawsze mu przyklasnęli. Również
generałowie Lecha III nie rozumieli sensu czekania. Król jednak nie
znosił sprzeciwów. Wtem ze wschodem Słońca ujrzano imperialną
armię z samym królem na czele, przeprawiającą się przez
zamarznięty Mamir. […] Prowadząc swych wojowników, Kościej nie
zwracał uwagi na podejrzane skrzypienie gruntu. Tymczasem Lech III
obserwował go, siedząc na grzbiecie swojego jednorożca. Armia
aplańska, w której byli też Oyowie, Oxiowie, czyli ludzie z
foczymi głowami, Wydrzanie i Orowie, wśród których byli książęta
Wieńczesław i Kylnem z Małego Młyna, nie wychodziła naprzeciw
najeźdźcom, a nawet jakby zaczęła się cofać.- Spieszcie się,
aby ich zniszczyć! - wrzasnął Kościej i pognał galopem na swym
wierzchowcu. Jego przeciwnik
wciąż grał na zwłokę. Nieoczekiwanie oczy [rusałki] Ruty
zaświeciły niczym pochodnie i uderzywszy piętami swego przyjaciela
po kudłatych bokach, skłoniła go do skoku w dal. Tuman śniegu
wzbił się w górę niczym pióra, coś chrupnęło i na miejscu
niedźwiedzia i rusałki ukazała się ogromna fala.
- Nasz król to ma
łeb! - wykrzykiwali żołnierze. - Zamierza wprowadzić Kościeja w
pułapkę. Po chwili lód pękł
w innym miejscu i wodny niedźwiedź z miną zbesztanego psa
wyprowadził Rutę na ląd. Zima była jeszcze wczesna i lód nie był
jeszcze gruby, za to systematycznie pękał w wielu miejscach, aż w
końcu wojsko Kościeja zauważyło zagrożenie. Król spiął
swojego czarnego jednorożca, a ten stanąwszy dęba wpadł w wodę
niczym roślina ściągnięta przez pewne zwierzątko z Sonoru. Grozę
sytuacji potęgowały zachęcone perspektywą żeru ryby. Oto z lodu
wyłania się paszcza wielkiego jak smok szczupaka, w której zginął
jakiś człowiek razem z koniem. Żołnierze po obu stronach z
przerażeniem kontemplowali widok wielkiego jak wieloryb płetwal
błękitny suma, który zjadł właśnie wojaka i wyskoczył z wody,
a z jego śliskiego cielska kapała lodowata ulewa. 'Ciekawe czy w
Synarze takie bestie nie biłyby się z [rakiem] Estinusem'?- myślała
Tatra. Kiedy sum wpadł do jeziora, ludzie i konie czuli się jak
gąbki.
- Ty będziesz ich
tylko leczyć, ale wyłowieni zostaną przez moich braci i siostry –
mówiła Ruta powstrzymując Tatrę przed wyłowieniem tonących z
pełnego potworów akwenu.-
Gloriya alden Leien ov Tyjen!
- powtarzało całe Burus, a poprzednia, zła sława króla poszła w
niepamięć. Imperium Kościeja
się rozpadło, a on sam został uwięziony w podziemiach zamku
zimującej królowej Betel – Gausse'' – K. Oppman ,,Perłowy
latopis''.
Po
śmierci Minotaura Byczuna i rozbiciu jego wojsk, powstańcy zajęli
zamek namiestnika i ogłosili Svanteroga królem Ultima Thule.
Krótkie było jego panowanie. Następnego lata przypłynęły statki
z kontynentu, niosąc radosną wieść o klęsce i uwięzieniu
Kościeja. Wtedy to niemal wszyscy byli niewolnicy opuścili Ultima
Thule. Svanterog udał się na rodzinną Korś, zaś Relio wraz z
ojcem i białym gryfem pożeglował ku nigdy nie widzianej a
umiłowanej Valkanicy, na której tronie zasiadał król Miłosz III.
On sam jak i jego poddani z wielkim zainteresowaniem słuchali
opowieści o czynach Rycerza z Gryfem i jego towarzyszy broni, zaś
niejedna panna pragnęła być żoną Relia, syna Prelimira. Dzięki
zwycięskiemu królowi Aplanu, cały Szafirowy Ląd Europy radował
się pokojem, nie trwało to jednak długo. Orscy książęta
Wieńczesław i Kylnem z Małego Młyna podstępem uwolnili Kościeja
z zamku królowej – ropuchy Betel – Gausse, a ów dygocząc żądzą
zemsty, zgotował Europie nowe udręki....
,,
[…] Na łące płonęło ognisko, przy którym siedzieli Kościej,
książęta Kylnem i Wieńczesław, oraz jakiś groteskowo
wyglądający chłopiec; miał ciało dziecka i twarz brodatego
starca. Był to krasnolud z Dalekiego Zachodu.
- Wypijmy na pohybel
Wiłkokukowi i innym Enkom! - Kościej maczał sine wargi w piwie. Następnie zwrócił
się do zdradzieckich arystokratów.
- Widzę, że
szczere z was żołniry i terrorem waszym mógłbym klęskę pomścić!
A twoje imię jest?- Moje imię jest
Ixmarg, albo Iżmargł – powiedział brodaty chłopiec – i muszę
powiedzieć, że skoro władzę twoją obalono zbrojnie, odzyskać ją
musisz pokojowo.- Co ?!!! - zawył
Kościej, a z nim książęta.- A tak –
potwierdził krasnolud. - Twoja władza musi realizować się
stopniowo. Potrzebny jest marsz przez instytucje; zatrzyjmy granicę
między dobrem a złem we wszystkich wspólnotach. Rodzina za
rodziną, gród za grodem, państwo za państwem, aż cały świat
legnie u stóp twoich. Twoja chwała przez instytucje przejdzie i
wszystko zatruje – Kościej słuchał oczarowany.- Terror to dobra
rzecz – zaoponował Wieńczesław.- To go realizuj –
westchnął Kylnem. - Sam lubię zabijać.- Czy możesz mi
pokazać drogi Ixmargu jak odbywa się marsz przez instytucje?- Nąpkś! Nopokoś!
- zawołał krasnolud na sępa, a ten usiadł na piersi leżącego na
trawie związanego dziecka. W jego kierunku przyleciał biały bocian
z klekotem 'Bandyci'!, chcący ratować jeńca, lecz Wieńczesław
skręcił ptaku kark. Tymczasem przerażone oczy dziecka widziały
sępi dziób zanurzający się w nosie. Chłopczyk krzyczał, zaś
sęp miał dziób we krwi. Wreszcie krzyk zamarł, a łzy przestały
lecieć. Ptak szarpnął i z dumą pokazał wyrwany zwój mózgu. Po
chwili dziecko wstało i oddało hołd Kościejowi.- Wyżeranie mózgów
daje lepsze efekty niż wyżeranie serc – mentorsko orzekł Ixmarg. Tymczasem
w lesie sójka i wiewiórka przekazały mrożące krew w żyłach
wiadomości sroce, popielicy, żubrowi i reszcie zwierzyny. Kiedy
[biały orzeł] Tinez przybył na łąkę, mający wyżarte mózgi
mieszkańcy wioski rzucali w niego kamieniami i przeklinali go.
Zewsząd dawały się słyszeć okrzyki: 'Gloriya alden Costen –
Lemurus, Ixmargus, Kylenemus ad priniceps Stefanus'!
W tejże wiosce koronowano Kościeja na króla świata. Rychło, nie
tylko w Burus, ale i na Dalekim Zachodzie, w Orlandzie i Aplanie,
tłumy bezmózgich wojowników, zbrojnych w oszczepy, siejąc zamęt
śpiewały:
Na Nist
Na Nist
Idziemy, my o
hultajskie syny!
Kościeja królem se
zrobimy, my o hultajskie syny!
Lechowi łeb
skręcimy, my o hultajskie syny!'' - K. Oppman ,,Perłowy latopis.
Relio
wraz ze swym ojcem Prelimirem, oraz matką i rodzeństwem zamieszkał
w chatce z ogrodem, zbudowanej na skraju lasu. Mieszkańcy pobliskiej
wsi Rożany polubili dzielnego Relia co walczył na Ultima Thule,
oraz jego rodzinę. Sam Relio był skromny, mówił, że bez Teosta –
Gryfa, Svanteroga i jego wojowników, on sam nie przemógłby potęgi
srogiego Byczuna. Jednak nawet do maleńkiej wioski gdzieś w
Valkanicy, z wolna docierały straszne wieści; oto Kościej
Nieśmiertelny z pomocą dwóch łotrów wyrwał się na wolność.
Rygława, żona karczmarza opowiadał, że Kościejowi towarzyszy
ponoć jakiś szkaradny ptak; kruk czy sęp, który wyjada ludziom
mózgi, przez co głupieją i spieszą pod stanice tyrana. Relio
stropił się gdy do Rożan przybyły wozy uchodźców z Alpenlandu,
rozgłaszających zdobycie ich królestwa przez Bezmózgich Wojów, a
jednocześnie głęboko wierzył, że Biały Gryf, co wydał Byczuna
w jego ręce, powróci i razem odpędzą Kościeja od granic
Valkanicy. ,,Gryf
mocniejszy od sępa, bo za gryfem stoi Pan Palącego Słońca''
– Relio uspokajał swe młodsze rodzeństwo, gdy tymczasem spełniły
się najgorsze przeczucia.
Bez
wypowiedzenia wojny, podstępny Kościej najechał Valkanicę i nad
rzeką Czeredawą starł się z hufcami króla Miłosza III. Kościej
prowadził swe zastępy siedząc na grzbiecie czarnego jednorożca –
następcy Nürmana utopionego w Mamirze, zaś obok niego, na
wspaniałych międzyrajskich rumakach jechali Mięsojad –
sprowadzony z Nürtu i pozbawiony mózgu, okrutny Uszak z rasy
Leśnych Ludzi Lynx, żmij Kąsacz i książęta Wieńczesław i
Kylnem z Małego Młyna. Pod królewską stanicą Valkanicy,
przedstawiającą białego orła Tineza Dwugłowego na polu
błękitnym, zgromadzili się najlepsi wojownicy. Nad Czeredawą z
siłami Kościeja starli się Jop z Baru, Bożun Szyszman ledwo
siedzący na koniu, bracia Telewoje, Moroczan z Bogna, Kiżysz
Jampolski, wreszcie sam Relio, syn Prelimira jadący na białym
rumaku Śnieżniku. Uzbrojenie bohatera stanowiły jego miecz Ostroń,
którym walczył już na Ultima Thule, tarcza ze srebrną głową
gryfa w złotej koronie na polu błękitnym i ciężka włócznia
Palica. Jego brat, Mityń służył mu za giermka. Mityń pomógł
bratu – junakowi założyć nową, karacenową zbroję, podobną do
noszonych nad rzekami Tigrą i Evaratem, której częścią był
takiż hełm zdobiony piórami białych sylfów. W tej bitwie biały
gryf, Teost – Swaróg wcielony nie stał przy bohaterze. ,,Opuścił
go lękając się potęgi Sępa Nąpkśa''
– pomyślał nierozumnie Kościej. W rzeczywistości biały gryf
unosił się wysoko w przestworzach, widząc swojego ,,łotkip''
(wybrańca), w każdej chwili gotów spaść na pole bitwy jak
jastrząb i mu pomóc. Po odśpiewaniu zagrzewających do boju pieśni
i złorzeczeniu wrogom, Miłosz III pierwszy ruszył na wroga.
Przebił Kościeja palicą, lecz namiestnik smoka Rykara przeżył,
bo był nieśmiertelny. Mięsojad rzucił się na króla Valkanicy,
lecz ocalili go bracia Telewoje, com walczyli jeszcze pod
Svanterogiem, teraz zaś zginęli ratując króla. Relio zdawał się
nie wiedzieć co to strach. Rzucał się w największą ciżbę
wrogów i poił Ostronia ich krwią, aż zwarł się z rosłym
wojownikiem Aulusem Palatinusem z krainy Lascaux, leżącej między
Altamirą a Teutmanią. Walczący pieszo Laskończyk, w którego
czole tkwiło trzecie oko, znacznie większe od dwóch pozostałych,
ołowianą palicą ważącą trzysta oków ubił pod chrobrym synem
Prelimira jego białego konia Śnieżnika. Relio zawrzał gniewem na
mordercę szlachetnego zwierzęcia. Wyswobodził się ze strzemion i
jednym cięciem Ostronia przepołowił palicę Palatinusa, któremu
sęp wyjadł mózg przez dziurę w czole. Wówczas Laskończyk,
któremu wszyscy pozostali rośli wojownicy sięgali do piersi, dobył
miecza, zwanego Gromem Czarnoboga i skrzyżował go z Ostroniem Relia
Skrzydlatego. Długie i zażarte były owe zmagania dwóch bohaterów.
Szczęk ich mieczy niósł się daleko, a spod ostrzy mogących
przeciąć kamień, stal jak i włos płynący na powierzchni wody,
sypały się iskry. Obie armie zamarły widząc bój swych
największych mocarzy, po czym zarówno wojownicy Miłosza III jak i
Kościeja I Nieśmiertelnego okrzykami zagrzewali ich do zwycięstwa.
Choć Relio kruszył w dłoniach kamienie i wyrywał stuletnie sosny
i buki, teraz wyraźnie słabł w boju z Laskończykiem, a Kościej
zawył z uciechy. Relio lubiany przez całą drużynę króla
Valkanicy, padł powalony na kolana i skierował swe myśli ku
Agejowi, prosząc by przyjął go do Janej Nawi, pokrytej borami,
rajem witezi, bo choć przelewał dużo krwi, czynił to w obronie
słabych i bezbronnych przed sługami Rykara. Laskończyk już
wzniósł swój obosieczny miecz, by w drobny mak roztrzaskać jego
karacenowy hełm, gdy nieoczekiwanie na głowie najtęższego
wojownika Kościeja usiadł spory kruk i jak nie zacznie krakać,
drapać, dziobać i okładać skrzydłami. Łucznik Heinus Durrus z
Teutmanii, na rozkaz żmija Kąsacza posłał strzałę w kierunku
ptaka, lecz ta odbiła się od niego i omal nie zabiła łucznika.
,,Udelnik,
psia mać''!
- warknął Kościej, zaś Relio uznał w nim Teosta lub jego
wysłańca. Syn Prelimira wstał z kolan i znów skrzyżował miecz z
godnym siebie przeciwnikiem. Kruk przeszkadzał Laskończykowi w
walce, a nawet wydziobał mu oko z czoła. Dzięki pomocy ptaka,
Relio zdołał odciąć Aulusowi Palatinusowi najpierw ramię
trzymające zdobioną trupią czaszką tarczę, a następnie głowę
w orskim szyszaku z czerwoną kitą. Wielki strach padł na bezmózgie
hufce Kościejowe. Wojownicy Miłosza III zadali im klęskę i
rozpędzili na cztery wiatry, co nie powstrzymało Kościeja, by
uderzyć ponownie. Po bitwie kruk usiadł na zakrytej sokolniczą
rękawicą pięści Relia i dał mu w darze wielkie jak burak oko
Laskończyka, które zamieniło się w przepiękny klejnot. Ów
drogocenny kamień stał się największym skarbem dla Relia i jego
rodu, który żył w Valkanicy aż do potopu. Tymczasem kruk zamienił
się w białego gryfa i odleciał w siną dal.
*
Po
klęsce pod Czeredawą, Kościej umykając pogoni hufców
valkanickich schronił się w Kraju Stepów w twierdzy Tschara
(Čara).
Przeczekał w niej zimę, zaś na wiosnę znów ruszył by zawojować
królestwo Miłosza III. Na spotkanie Wroga o Trupiej Twarzy wyszli
junacy dowodzeni przez królewicza Nonadeja, syna Miłosza III i
Balateny; księżniczki z Korsi; lenna Orlandu. Obie armie starły
się pod wsią Starkovem. Pod stanicą Nonadeja walczył Relio,
któremu król Valkanicy nadał herb Kruk (Corvinus)
i krocie najbitniejszych witezi; Hajduków Południa, jednak tym
razem Rycerze Tineza Dwugłowego ponieśli klęskę, zaś Relio
dostał się do niewoli. Kościej nigdy nie miał litości dla
pojmanych wrogów. W dalekim Aplanie, królowa Tatra skręciła głowę
Nopokosiowi – zjadającemu mózgi sępowi Ixmarga. Gdyby Nąpkś
żył, Kościej kazałby mu zjeść mózg Relia, aby ów przeszedł
na jego służbę. Jednak sęp już nie żył i Kościej nakazał,
aby nieustraszonego pogromcę jego wojsk nawleczono na pal. Kościej
lubił ucztować w cieniu pali obwieszonych ciałami, a nawet szydząc
z pomordowanych, pił ich zdrowie. Relio leżał związany na ziemi,
a kaci szykowali dlań pal. Kościej upijający się bez opamiętania
piwem i winem, trącał jeńca butem i przygadywał:
-
Ty głupcze,
synu głupiej suki. Niewolniku i synu niewolników; jak mogłeś
myśleć, że twój zakichany Teost może być możniejszy od smoka
Rykara?! Patrz zakuta pało; teraz w imię Cara Piekieł nawlekę cię
na pal, a ty będziesz błagał mnie o szybką śmierć. Wiedz, że
żaden z Enków nie wyrwie cię z mej ręki! - Relio nic nie odrzekł,
jeno roześmiał się w twarz tyranowi i począł pieśnią sławić
Wcielonego Swaroga, co wielce rozgniewało imperatora Zachodu, a
wielu jego wojowników napełniło podziwem.
Wtem rozległ się szum, jakby ogromnych skrzydeł i
coś rozerwało pęta krępujące junaka. Wszyscy spostrzegli, że
Biały Gryf Skifitański powrócił, by ocalić swego czciciela.
Relio usiadł na jego grzbiecie, a miecz Ostroń i Gryfia Tarcza same
wróciły do jego rąk.
- Zabijcie ich do grzyba pana! - histerycznie ryknął
Kościej, gdy Relio odpierając ciosy armii bezmózgich, uwolnił
innych jeńców, po czym wszyscy Hajducy Valkanicy zniknęli w
chmurze obłoku. Relio dosiadając gryfa, przyprowadził wszystkich
uwolnionych przed oblicze króla Miłosza III i królewicza Nonadeja,
a ci ucieszyli się wielce, choć następca tronu zawstydził się,
że nie miał tyle odwagi co Relio.
Kościej
wciąż pustoszył Valkanicę – palił jej sioła i grody, tratował
całą krainę kopytami swej konnicy, aż koło sioła Płonnik nad
rzeką Płonawą, drogę zastąpił mu królewicz Nonadej z licznymi
hufcami. Ów nie miał doświadczenia w kierowaniu wojskiem, a
słuchał złych doradców, zaprawiających swą mowę pochlebstwem.
Kiedy Miłosz III walczył z sotnią rezunów księcia Wieńczesława
pod Valebnikiem, jego synowi Kościej zgotował straszną klęskę
nad Płonawą. Nonadej dostał się do niewoli lutego wroga, a wraz z
nim Relio i wielu najlepszych witezi Valkanicy. Jeńców powiązano
parami, wiążąc ich nogi i ręce łańcuchami, umocowanymi do
słupów. Rano wszyscy z nich mieli zostać spaleni na przenośnym
ołtarzu Smoka Piekieł. Nonadej czując zbliżającą się straszną
śmierć przez wydarcie serca, drżał i płakał, zaś Relio litując
się nad nieporadnym następcą tronu, chwycił walający się gdzieś
miecz z obsydianu i zaciskając zęby odpiłował sobie nogę, na
której był łańcuch łączący go z królewiczem. Następnie
trącił go kułakiem w bok i kazał uciekać. Uszczęśliwiony, choć
przerażony Nonadej uściskał dłoń Relia, po czym zbiegł ku
najbliższemu posterunkowi wojsk Miłosza III, ciągnąc za sobą
uciętą nogę Kriliaticy. Relio wyrzucał z siebie fontanny krwi, a
w jego piersi jak w klatce tłukł się ryk bólu. Nad ranem
wartownik spostrzegł brak najważniejszego jeńca i przyczynę tego;
podniósł larum na cały obóz. Zamglonymi oczami Relio widział
Durkosa; namalowanego przez Dziewannę ojca wszystkich rudzików,
który słodkim śpiewem koił ból konających, odpędzał Čorty
dybiące na wychodzącą z ciała duszę i mówił o nieskończonej
miłości Ageja. Tymczasem wieść o mężnym czynie Relia dotarła
do uszu Kościeja. Ów zawrzał gniewem i najchętniej utopiłby
junaka w smole, lecz licząc się z nastrojami wojska, w którym
bohaterskie czyny budziły podziw, pozwolił Rycerzowi z Gryfem,
cało, lecz o kulach wyjść z obozu. Gdy Relio dotarł przed oblicze
Miłosza III, ów dał mu mosiężną, posrebrzaną nogę do
chodzenia i nowy herb, w którym widniała ucięta noga okryta
rycerskim pancerzem. Władca Valkanicy zebrał nowe siły i począł
wypierać Kościeja ze swych ziem. Kościej tymczasem zmienił
strategię. Zawarł pokój z wszystkimi wrogami, wprowadził jako
płacidło papierową monetę (viridis
vesponiust),
a swe władztwo ograniczył do Prenaulandu. Niedługo potem poślubił
królową Teutmanii, Šlezvigę
Holsanę, zaś ich nowe, połączone królestwo otrzymało nazwę
Presmanii (Presmaniya).
W owych czasach niewiele było w Europie ludzkich siół
i grodów, a nawet te największe niewiele liczyły mieszkańców w
porównaniu z obecnym stanem. Nieprzebyte puszcze przemierzały tury
i żubry, mamuty, słonie o wyprostowanych ciosach z Altamiry,
nosorożce północne, hieny, lwy, wilki, niedźwiedzie, rysie,
żbiki, tygrysy szablozębne, rosomaki... Było to siedlisko leśnych
ludzi, Naradów, Neurów i Lynxów.
W
Azji, swoje królestwo zwane Sind już w czasach Teosta miało plemię
walecznych krasawicAsasynek. W Aplanie, nad środkowym biegiem Visany
leżały osady wojowniczych Kolic, których królowa Maza I złożyła
hołd królowi Nissusowi. Pełne wilków i niedźwiedzi, nimf i
satyrów, strzyg, cyjonów i ogromnych czarnych kogutów o krasnych
oczach polujących na ludzi, puszcze Valkanicy od końca ery
dziesiątej zamieszkiwało plemię Łowczyn (Lovice);
walecznych krasawic jak Asasynki z Sindu i Kolice z Mazova.
Łowczynie, których królowa, a zarazem najwyższa kapłanka zawsze
nazywała się Jelona, stroniły od innych plemion pochodzących od
Navalsa i Aivalsy, od dziwów, Čartów,
satyrów, Centaurów, a nawet od bliskich nam leśnych ludzi –
potomków żmija Rucława i rusałki Ayisaki. Budowały swe szałasy
ze skór i gałęzi w najbardziej niedostępnych zakątkach puszczy.
Żyły z polowań, łowienia ryb, oraz zbieractwa, podobnie jak leśni
ludzie i Naradowie o szpetnych twarzach. Ubierały się w skóry i
malowały farbami czarną i czerwoną, nosiły ozdoby z kości i
muszli. Z Enków najwięcej poważały Borutę i Dziewannę Šumina
Mati oraz Dziwicę. W czasie wielkich świąt, takich jak Stado
pokrywające się z Nocą Kupały, Łowczynie o włosach niczym
pkieł, opuszczały swe leśne sioła – mateczniki i spotykały się
z mężczyznami z innych plemion, żmijami i wodnikami, by płodzić
dzieci. Niczym Amazonki z er dwunastej i trzynastej wychowywały
tylko dziewczynki; chłopców zaś oddawały mężczyznom. Na łowach
używały zatrutych strzał, włóczni i dmuchawek. Ludzie z wsi i
grodów mało lub zgoła nic nie wiedzieli o ,,dzikich
kobietach z puszczy'',
a nawet nie garnęli się, by je bliżej poznać.
Pewnej
księżycowej nocy, królowa Jelona VII nosząca strój ze skóry
wielkiego węża trusia i złote kolczyki, siedziała na szczycie
ukwieconego wzgórza przy ognisku i sławiła pieśnią leśnych
Enków. Padały w niej imiona Boruty i Leśnej Matki, Kołowierszy,
białego wilka Ovova Tęczookinsona, suki Żweruny, czarnego lwa
Poleszy... ,,A
o mnie zapominasz''?
- z ogniska dobył się głos jakby mruczał ogromny kot. Łowczyni
otworzyła przymknięte oczy i ujrzała jak z ogniska wychodzi
potężny mężczyzna w przepasce ze skóry czarnego bawoła z
Tassilii. Na karku męża srożyła się głowa lwa; takiego jak te
co żyły w jaskiniach i puszczach Ojcowa.
- Nigdy o was nie słyszałam – rzekła królowa
Łowczyń.
- Jestem Lewko, syn Boruty – przedstawił się stwór.
Jelona
zaczęła coś podejrzewać, gdy przelatująca w pobliżu ćma trupia
główka, piszcząca jak mysz, musnęła jej skroń aksamitnymi
skrzydłami i z rozkazu swego pana, Trojana – dobrego potwora,
włożyła jej do ucha maleńki brylant umożliwiający słyszenie
myśli upadłego Enka, czyli Čorta.
Z paszczy Lewka wydobywała się mowa zaiste kwiecista, ale królowa
słyszała jego myśli; ciemne, straszne bluźnierstwa miotane
przeciw Agejowi i wiernym mu Enkom, oraz pragnienie zniszczenia
całego świata, owego Mundus Noster, na którym teraz żyjemy.
Brylancik stopniał jakby był z lodu i opuścił ucho Jelony VII, ta
zaś bez strachu rzucająca się z samym sztyletem na rozpędzone
tury i żubry, teraz uczuła mróz w kościach, jakby całowała ją
Mar – Zanna.
-
Na łuk Dziwicy i trzy koźle głowy Trojana! - zakrzyknęła Jelona.
- Niech próżnymi staną się zakusy Čortów!
- wyszarpnęła zza pasa sztylet zrobiony z kła szablozębnej,
czarnej pantery i nakreśliła nim w powietrzu święty znak kras.
Čort
Lewko zaryczał strasznie i jak mgła rozpłynął się na porywistym
wietrze.
Relio
herbu Goleńczyk, wcześniej: Kruk, zamieszkał w stołecznym grodzie
Valkanicy - Vučym
Gardźcu, otoczony podziwem i szacunkiem swego ludu. Miłosz III
ceniąc witezia wysyłał go na niebezpieczne wyprawy, na których
Relio toczył boje z rozbójnikami potworami, takimi jak krokoryby –
morskie smoki pamiętające jeszcze erę trzecią. Na turniejach
Relio strącał dachy z domów, które zaraz potem naprawiano. Tym
razem, król Valkanicy rzekł do Rycerza z Gryfem:
- Jeszcze nim Kościej po raz pierwszy nałożył jarzmo
tym ziemiom, mój poprzednik Bogdan II Ares przyjął hołd od
królowej Łowczyń; dzikich niewiast z Puszczy Dęblińskiej, Jelony
II, która pomogła Valkanicy odeprzeć atak połączonych sił
Neurów, Budynów i Minotaurów. W podzięce Bogdan II objął
Łowczynie i ich mateczniki ochroną prawną Korony Południa –
Relio słuchał, znając dotąd Łowczynie z urywków legend i baśni,
zaś król Miłosz ciągnął. - Ostatnimi czasy awanturnik Mazepa z
Orlandu stanął na czele poszukiwaczy złota z różnych krain.
Skierowali się do Puszczy Łowczyń i przekopują ją w pogoni za
złotem, a Łowczynie i inne istoty broniące swego domu mordują, a
ten Mazepa pożera ich ciała.
- Dlaczego ja miałbym walczyć z tym łotrem? - spytał
Relio.
- Bo od tego są witezie – odparł król – by bronić
praw słabszych. Agej wydał w twe ręce Byczuna, wyda też tego Ora
– Relio wyruszył do puszczy, a wraz z nim podążał królewicz
Nonadej, którego ojciec chciał nauczyć odwagi i odpowiedzialności.
Mazepa
z Orlandu miał postać rosłego męża o sumiastych, czarnych wąsach
i wygolonej głowie z czarną kitą – osełdejcem. Ubrany był w
białą, rozpiętą na piersi koszulę i ciemnoniebieskie szarawary.
Jego oręż stanowiła krzywa szabla, taka jaką walczyły ażdachy.
W nieprzebyte puszcze Valkanicy powiódł ze sobą stu awanturników
z Orlandu, Aplanu, zachodnich krajów Międzyraju, a nawet z
Altamiry. Wszyscy oni, uzbrojeni po zęby, obalali prastare drzewa i
pod ich korzeniami szukali skarbów. Łowczynie i inne rozumne istoty
zamieszkałe w lesie broniły się szyjąc strzałami, zaś leśni
ludzie mieli ponadto jako obrońców ogromne węże leśne. Relio i
Nonadej przybyli do puszczy z piernaczami od Miłosza III. Relio
ojcowskim mieczem Ostroniem skruszył szablę, zaś gdy uciął głowę
Mazepie, ów przybrał właściwą sobie postać Čorta
Lewki i powrócił do Čortieńska.
Nonadej wraz z Łowczyniami i towarzyszącym mu oddziałem witezi,
przydzielonym przez ojca, rozpędził resztki poszukiwaczy złota.
Wielu z nich poszło w pęta, lecz następca tronu darował im życie
i osiedlił w pewnej niezaludnionej prowincji, by założyli w niej
sioła i grody, mogące dostarczać wojów i dani. Po tym wydarzeniu
Nonadej wziął za żonę jedną z Łowczyń; córkę królowej
Jelony, co odbyło się za zgodą leśnej królewny. Podobnie
uczyniła drużyna valkanickiego królewicza. Sam Relio przywiózł
żonę dopiero z następnej wyprawy.
*
,,
[…] Kartwelia jest znacznie większą krainą [niż Tmu –
Tarakan]. Z licznych zwierząt jak rosomnaki i cyjony posiada ogromne
bażanty, większe od strusi i nielotne. Takie widziała Tatra, a
nawet jadła bażancie jajo wymiarów ludzkiej głowy'' – opowieść
geparda Akkona Jubastina.
Kartwelia
(Kartveliya)
przez Greków zwana Kolchidą, leżała w Azji nad Morzem Smoły –
późniejszym Morzem Czarnym (Pontus
Euxinus)
lub Ciemnym. Ludzie pojawili się w tej krainie w czasach Teosta, a
ich pierwszym królem był Kurdż I, noszący kołpak i szeroki,
bogato zdobiony pas z jedwabiu. Władca ów wzniósł stołeczny gród
nazywany Kurdż Tivili. Kartwelię porastała ogromna puszcza
Vrastan, co niegdyś wydała potwora Czudę – Judę, pełna panter,
turów, żubrów, wilków i żbików. Tylko w owej krainie żyły
kurostrusie – strusie o kogucich grzebieniach, dzwonkach, ostrogach
i ogonach, lecz o strusich żołądkach. Owe ogromne ptaki nie miały
samic – koguty składały jaja wielkie jak jaja strusie i je
wysiadywały. Podobnie było u czarnych kogutów z Puszczy
Obrzyńskiej w Valkanicy, władnych rozszarpać Centaura. W IV wieku
ery XI Kartwelię od Europy oddzieliły Góry Jasowskie (późniejszy
Promet), powstałe ze skamieniałego ciała wielkiego zaskrońca
Jasego, służącego Gorynyczowi. Nazwy Kartwelia (Sakartwelo)
i Kolchida przetrwały potop. Jak wiadomo, właśnie w ziemi
Kolchów, Jazon wraz z innymi Argonautami poszukiwał złotego runa.
W czasach Kościeja, Tatry i Lecha III, kolchidzki król Kurdż V
Melodos poległ broniąc swego królestwa przed najazdem
zjednoczonych plemion Sowiczów z Krasnego Lasu. Istoty te, których
carem – królem królów był Sowij (nie mylić z Sowim z Liteny)
przypominały ludzi, lecz miały czerwoną skórę i włosy. Kiedy za
sprawą Tatry, Kościej stracił nieśmiertelność, do Kartwelii
przybył Relio.
,,Kościej
[widząc jak drzewny potwór Grabiuk torturował Tatrę] był w
siódmym niebie, lecz zarazem czuł zmęczenie i upływ sił
witalnych. Gapiąc się, ugryzł kawałek karasia w śmietanie i
chciał przełknąć, lecz poczuł, że nie może. Wypił dużo
wódki, lecz to nie pomogło. Zaczął się dusić i osunął się
martwy na piasek. Tak oto Kościej I Nieśmiertelny umarł
zadławiwszy się ością i został umieszczony na najciemniejszej i
najgorętszej z wysp Nawi Čortów
[…]. Po śmierci Kościeja jego imperium upadło i nigdy nie
powstało […]'' - K. Oppman ,,Perłowy latopis''.
Relio
wyruszył z Valkanicy i udał się do królestwa Puany, na którego
tronie zasiadał Zamul II Jasen. Bawiąc w Puanie, gdy odpoczywał
pod drzewem, usłyszał rozmowę ptaków.
- Ponoć za morzem pełnym czarnej mazi – ćwierkał
jeden wróbel – w królestwie założonym przez Kurdża, syna
Kolchosa, ongiś władali ludzie z rodu Novalsa i Aivalsy.
- Któregoś dnia – zabrał głos inny wróbel, a
przysłuchiwały mu się kos, słowik i synogarlica – z wielkiej
Puszczy Krasnoborskiej, gdzie rośnie krasna trawa, drzewa mają
rubinowe liście, a jeziora i strumienie nie wiedzieć czemu
przypominają gorąca krew, wyszły hordy potomków chana Krasarza –
dzikich ludzi o czerwonej skórze i włosach, noszących złote
ozdoby i zasłaniających wstyd białymi przepaskami. Oni to;
walczący pod białą stanicą z wizerunkiem czerwonej sowy,
najechali ludne i bogate Królestwo Kartwelii – Kolchidy –
Kurdżystanu, ubili w walce króla, a jego poddanych uczynili swymi
niewolnikami.
- Garstka wolnych Kartwelczyków – zagwizdał kos –
ukrywa się jeszcze wśród pamiętających jeszcze Teosta ruin w
borach, a na czele wygnańców stoi urodna Sulica, potomkini
królewskiego rodu Kurdżów.
- Władca Sowiczów – zagruchał przybyły właśnie
biały gołąbek – tępi zbiegłych nahlebników i dybie na życie
Sulicy, bo wraz z jej skonem ma wygansnąć dynastia Kurdża I, syna
Kolchosa – Relio Kriliatica wcześniej nie rozumiał mowy ptaków,
lecz Biały Gryf dał mu ową zdolność.
Gdy
junak, wciąż jeszcze samotny, usłyszał o pięknej Sulicy i jej
udręczonym plemieniu, czym prędzej udał się do portu Złocieńca
i wsiadłszy na handlowy statek ,,Nef'',
pożeglował przez Morze Smoły ku brzegom zniewolonej krainy.
Sowicze,
którzy przed zjednoczeniem przez cara Sowija, żyli z łowów na
kurostrusie, olbrzymie bażanty, wśród których istniał gatunek o
dziobach jak u pieprzojadów z Sonoru, oraz na wielkie, czarne
brodźce o czerwonych dziobach i nogach, po zdobyciu szturmem
stołecznego Kurdż – Tivili wypędzili Kartwelczyków z ich
kamiennych domów wielu zesłali do kopalń, oraz do pracy przy
wznoszeniu nowych miast i pałaców. Niejeden człowiek z woli Sowij
– cara został zabity na srebrnym ołtarzu Gwiazdy i Świętych
Narzędzi.
Na
pełnym morzu Relio odłączył się od załogi ,,Nefu''
płynącego ku portom orskiej Skifitanii. Za zgodą kapitana wsiadł
do szalupy i wiosłując dotarł do wybrzeży Kartwelii. Gdy wysiadł
z łodzi, przez kilka dni błąkał się po zrujnowanej, zarosłej
puszczą krainie. Pierwsi napotkani Sowicze, których witeź z
niewiedzy wziął za Čorty,
wyciągnęli arkany, by zarzucić je synowi Prelimira na szyję, a
byli to agenci ,,Opercza''
noszący szyszaki z Orlandu i na skinienie Sowij – cara gotowi
uśmiercić ojca i matkę. Relio broniąc się ubił pięciu Sowiczów
wraz z ich wodzem Malutą, po czym dosiadając zdobytego na nim konia
Świerzopa pognał z dala od miejsca walki. ,,Opercz''
począł ścigać przybysza z dalekiej Valkanicy; wyznaczył nagrodę
za jego głowę. Relio uciekał nocami przez wrogie synom Novalsa
osady, a agenci władcy już mieli go schwytać i obedrzeć ze skóry,
gdy schronienia udzieliła mu wdowa, należąca do rasy Sowij –
cara, samotnie wychowująca syna. Ona to ugościła junaka z
Valkanicy i wskazała fałszywy trop oprawcom z ,,Opercza''.
Była niezwykle uboga, aż Reliowi zrobiło się wstyd, że korzystał
z jej skromnych zapasów. Chciał by wraz z małym synkiem znalazła
schronienie w Puszczy Vrastańskiej, gdzie ukrywali się wolni
ludzie, lecz wdowa odmówiła. ,,Za
grzechy Sowija, jego drużyny i 'Opercza' Kolchowie znienawidzili
wszystkich Sowiczów; dla nas nie będą mieć litości''.
Po tej odmowie, nocą wdowa zaprowadziła Relia na skraj Puszczy,
zwanej teraz Puszczą Ludzi i tu pożegnali się. Przemierzając
pełne żubrów i żbików mateczniki, Relio obronił Sulicę przed
olbrzymem żywiącym się ludzkim mięsem, ona zaś przedstawiła
bohatera z Valkanicy swym pobratymcom. W sercach syna byłego
niewolnika z Ultima Thule i kartwelskiej księżniczki zapłonęła
miłość – Relio pragnął poślubić ją po obaleniu Sowija i
przywrócić jej należny tron. Tymczasem ludzie wyszli z wielkiej
Puszczy Vrastan i dowodzeni przez Relia i Sulicę stoczyli szereg
potyczek z hufcami Czerwonego Pana.
Pod
Vatum Ačar
stanęły dwie armie. Sowiczów zgromadzonych pod znakiem Krasnej
Sowy, prowadził do boju sam Sowij – car. Okryty kolczugą, noszący
orski szyszak z czerwoną, końską kitą siedział na grzbiecie
białego konia. W ręku trzymał kopię, zaś na szyi miał srebrny
nawęz – tabliczkę z gwiazdą i Świętymi Narzędziami.
Rozpoczęła się bitwa. Oba wojska zasypywały się gradem zatrutych
strzał, a jeźdźcy szarżowali na siebie z kopiami. Niektórzy
ludzie uzbrojeni byli w kosy i cepy. Zginął Jadownik co zatruwał
strzały Kartwelczykom, a spiżowy Arkades Sowija z brzękiem zwarł
się z Ostroniem Relia Skrzydlatego. Pięć razy junak z Valkanicy
odrzucił w dal władcę Sowiczów; strącił jego spiczasty hełm i
przeciął kolczugę. Zażarta bitwa toczyła się w najlepsze, gdy
tymczasem niebo z wolna ciemniało, a Jarowitowa błyskawica dziesięć
razy uderzyła. Na wojowników spadł ulewny deszcz. Na niebie kłębił
się gąszcz białych chmur; rozległ się krzyk jakby stu orłów i
oczom wszystkich ukazał się wielki, biały gryf skifitański w
koronie z ognia. Był to Teost – Swaróg Wcielony. Wówczas obalony
przez Relia na ziemię Sowij – car padł na kolana i wyrzekł z
trwogą:
-
Carze – Słońce; twoim jest zwycięstwo!
Tu
kończą się wszystkie rękopisy opowiadające o Rycerzu z Gryfem;
resztę trzeba sobie wyobrazić.