- Wzięto dużą liczbę jeńców, a wśród nich Towarzysza Pogranicznika.
Pan Sołtys naprawdę nie był
okrutny, ale był porywczy. Teraz zaś przypomniawszy sobie wszystkie
zbrodnie jeńca podbiegł doń i zanim ktokolwiek zdążył go
powstrzymać, ciosem brzytwy uciął komuniście ramię.
- To za
traktory! Dziewczyny! Pistolet! – wypominał mu krzykiem.
Przerażony towarzysz Pogranicznik
zbladł jak ściana, a jego ramię poniewierało się w czerwonej od
krwi trawie. Chłopi zdawali sobie sprawę z jego łotrostw, ale
uważali, że tak nie można traktować bezbronnego jeńca. Ten zaś
liczył sekundy swojego życia. Wtem podszedł do niego Ksiądz
Dobrodziej: Teraz ten klecha chce mnie dobić - myślał
Towarzysz Pogranicznik – pragnie się zemścić za to, że wczoraj
radziłem, aby porobili sobie ~ ugołki bezbożnika ~ w miejsce
obrazów...
Tymczasem Ksiądz Dobrodziej wziął
ucięte ramię do ręki. Niedobrze, pewnie rzuci je psom –
myślał zdesperowany. Tymczasem ksiądz przyłożył ucięte ramię
do rany, pobłogosławił je, a wtedy... Wszystkich ogarnęło
zdumienie. Ramię Towarzysza Pogranicznika znów było na miejscu,
zniknęły krew i rozdarcie rękawa, a jedynym śladem po brzytwie
była cienka biała blizna (Czytelnikowi odradzam jednak robienie
podobnych rzeczy, chyba nie muszę wyjaśniać dlaczego!) Komunista
nie mógł wymówić ani słowa, a Ksiądz Dobrodziej powiedział
doń:
- Jesteś
już wolny, bracie – na te słowa Towarzysz Pogranicznik z
pomieszaniem odchodził tyłem, co chwila trwożliwie przyklękał i
żegnał się, przez zęby rzucił dziękuję, po czym
czmychnął, aż się za nim kurzyło. To był dla niego szok; raz że
został cudownie uzdrowiony, a dwa, że ksiądz, reprezentujący tak szkalowane
przezeń duchowieństwo, bezinteresownie uratował mu życie.
Kiedy wrócił do siedziby
Dziadostwa, Plaptonius wysłał go na przymusowe leczenie w zakładzie
psychiatrycznym. Tymczasem na łące...
- Kto
brzytwą wojuje, od brzytwy ginie – spokojnie mówił Ksiądz
Dobrodziej do Pana Sołtysa.
- Ale...
ale... – jąkał się Pan Sołtys – wszak brzytwa jest po to aby
nią walczyć – próbował się usprawiedliwiać.
- Ale z
zarostem, nie z ludźmi – tłumaczył Ksiądz Dobrodziej.
Zapadło krótkie kontemplacyjne
milczenie. Pan Sołtys miesił słowa jak ciasto.
- Ja nie
wiedziałem, że Dobrodziej umie czarować... – wybąkał wreszcie.
- Traktuję to jako moją osobistą
klęskę, że ty uważasz to za czary – z werwą odrzekł
ksiądz. To co się stało, to nie
żadna magia, ani moja zasługa. To Bóg zechciał przeze mnie
uzdrowić tego człowieka, aby pokazać, że nie ma względu na osoby
i jest ponad polityką. Chrześcijaństwo to nie bajka, a nawet
najbardziej szara rzeczywistość może przerastać fikcję –
tłumaczył Panu Sołtysowi. Czy pamiętasz jak Szewc myślał, że
Pan Konida był czarodziejem? Teraz powtarzasz jego błąd.
2. Czy Ksiądz Dobrodziej nie cieszy
się ze zwycięstwa? Tylu kacapów wysłaliśmy do piekła?! –
mówił Pan Sołtys.
- To
bardzo źle, że mogą tam być z naszej winy, bowiem Bóg nie ma
żadnego upodobania w śmierci. Obrona była wprawdzie koniecznością,
ale na wojnie nie można być wolnym, bo jest to wybór tzw.
mniejszego zła; zabija się w ataku, lub w obronie, ale
zawsze pozostaje to zabójstwem.
- Ja nie
zabiłem tego szofera, co prowadził Ruskomobil – pod nosem mruczał
Pan Sołtys, głośniej zaś dodał: Nauczyłem się dzisiaj, że
jestem tylko człowiekiem, nikim mniej, nikim więcej i, że nie mogę
wszystkiego pojąć rozumem, choć nie uniemożliwia to przyjęcie
czegoś do wiadomości. Wierzę już, że Bóg o nas nie zapomniał,
a wojna to klęska tylko człowieka, ale mam pytanie. Ksiądz
Dobrodziej wyrozumiale czekał, aż Pan Sołtys je zada.
- Ta
bitwa była za przeproszeniem do odbytu. Po co w ogóle miała
miejsce?
-
Słusznie to określiłeś, ale my się nie znamy tak naprawdę.
Wszyscy nosimy maski, a walka jest potrzebna, aby taką maskę zerwać
z twarzy i pokazać swoje prawdziwe oblicze – odparł ksiądz, a
Pan Sołtys nad czymś bardzo intensywnie myślał.
-
Przepraszam bardzo, czy mogę prosić o przykład? – zapytał w
końcu.
- Myślę
właśnie o tobie. Znałem u ciebie zdolność do chwalenia siebie z
byle powodu, a teraz, po bitwie nic nie słyszę, z twoich
przechwałek – Ksiądz Dobrodziej nie bał się mówić bolesnej
prawdy.
- Ach,
Księże Dobrodzieju! – Pan Sołtys żachnąwszy się, machnął
ręką – czy to ja jeden wojowałem, abym się miał chwalić? Ja
nie rozumiem tych Rzymian – dodał po chwili – robili sobie jak
wygrywali wielkie triumfy, a przecież robili je wodzowie, na chwałę
swoją, a nie swoich żołnierzy mimo, ze ci ostatni najwięcej
działali dla zwycięstwa. To prawda, że zdobyłem Ruskomobil, ale
przecież sam nie mógłbym pokonać całego Dziadostwa – zakończył
skromnie.
-
Cierpienie nawet głupca uczyni mądrym – podsumował Ksiądz
Dobrodziej.
3. Po bitwie trzeba było sprawić
pogrzeb poległym, nad którymi z nieba rozlegało się krakanie
czarnego ptactwa. Chłopi zadbali o godny pochówek dla własnych
wojowników, ale nie zapomnieli też o poległych z przeciwnej strony
barykady. Plaptonius składając kapitulację z pokorą prosił o
wydanie mu ciał Dziadowskich. Na pobojowisku zwycięzcy nie mogli
się powstrzymać od kolekcjonowania łupów. Łukasz wyjął z
kieszeni Jana Czarnego mosiężny, gruziński rewolwer wysadzany
perłami i rubinami. Później w jego rękach znalazł się
tajemniczy Cyrklowachlarz.
- A więc,
to są owe grabie, z których strzelano do Rybaka – zamyślił
się uważnie oglądając niezwykły przedmiot ze wszystkich stron.
Badając palcami nacisnął mimochodem jakiś guzik i wtem...
Cyrklowachlarz wydzielając zapach siarki zajął się
płomieniem. Łukasz przerażony rzucił go na trawę i patrzył jak
niezwykły przedmiot ze świstem płonie, aż wreszcie eksploduje
niczym petarda. Gdy Skyjłycki ochłonął, szukał dalej. Był
zdziwiony gdy pod czarnym ubraniem znalazł papierowy obrazek
przedstawiający reprodukcję jakiejś ikony, a na nim napisany
odręcznym, dziecięcym pismem jakiś napis w cyrylicy. Było to
imię... Obrazek ten budził wielkie zainteresowanie chłopów z
Pawlaczycy, znających tylko pismo łacińskie. Więcej łupów nie
było.
Łukasz niósł jego trumnę. Więcej
zdobyczy wojennych znaleziono przy bezgłowym ciele Kurskiego. Nosił
on bardzo dużo zegarków na obu ramionach. Kiedy wraz z Armią
Czerwoną był w Wilnie, to właśnie posiadane przez Polaków
zegarki najbardziej przykuwały jego uwagę. Jednak nie tylko one
zajmowały poczesne miejsce w polskich zainteresowaniach
sowieckiego konkwiskadora. Podobały mu się Polki w nocnych
koszulach; toteż pocztą wojskową wysyłał ów ubiór swojej żonie
i kochance w Leningradzie, matce w Tbilisi i córce w Erewaniu. W
kieszeni jego munduru znaleziono kanapkę z białego pieczywa i
kiełbasy. W Wilnie jadł to niemal do wymiotów, a nawet – w
dzikim entuzjazmie planował przesłać pocztą kiełbasę do wujka w
Jakucku; rychło jednak się opamiętał. Przecież kiełbasa w
drodze z Wilna do Jakucka i to jeszcze we wrześniu dawno by się
zepsuła! Zamiast niej wysłał kolekcję obrazów zrabowaną w
jakimś dworku.
Rewizję zakończyło znalezienie
kilku sztuk amunicji, woreczka z tytoniem i listu od żony, którego
nikt nie umiał przeczytać.
Teraz nadeszła pora na pogrzeb, ale
Plaptonius ze łzami w oczach, klęczał i prosił Pana Sołtysa, aby
odszukano głowę Kurskiego. Okazało się, że teraz bawiły się
nią dzieci Kowala. Rozgrywały nieszczęsną głową mecz piłki
nożnej. W oczach komisarza widział Eros z napiętym łukiem i
ptasimi skrzydełkami. Język Kurskiego ociekał krwią, która na
piasku układała się na kształt inicjałów: A.W. – J.G. Za
życia postępował niegodziwie i nie będę tego usprawiedliwiał.
Jednak profanując jego zwłoki też postąpiono niegodziwie. Na
wojnie nie można być wolnym, bo niezależnie od ideałów
wszyscy postępują podobnie i dlatego właśnie jest to złe. Kiedy
Kowal z żoną to zobaczył, myślał, że zaraz, zaraz upadnie.
- Dzieci
wymamrotał pobladłymi wargami – co wy robicie?!
- To był
zły człowiek, tatusiu – powiedział synek.
- Ale
przecież, ale przecież to grzech tak robić! – wybuchnął
ojciec.
-
Przecież Boga nie ma mówiły dzieci, a rodzicom zdawało się, że
śnią. Kowal był w szoku. Jego żona również.
- Ależ
dzieci, kto wam naopowiadał takich bzdur? – wybąkał w końcu.
- Taki
pan, kazał nam się modlić, aby z nieba spadły cukierki, my się
modliłyśmy, a one nie spadły, a potem mówił nam, że w takim
dalekim kraju rządzili źli ludzie i kiedy była wojna, to jego
mieszkańcy pozabijali złych ludzi i teraz są szczęśliwi.
Powiedział, że kto zabija, ten żyje! – mówiła z rozbrajającą
szczerością córeczka państwa Kowalskich, wykłuwając oczy igłą
i i podając język Burkowi. Rodzice tymczasem leżeli nieprzytomni.
Jeśli Czytelnik nie słyszał o odczulaniu tematycznym odsyłam
do lektury Nowego, wspaniałego świata Aldousa Huxleya.
Pan Sołtys dał Dziadowskim tydzień
na opuszczenie Pawlaczycy i nakazał odtruć wszystkie studnie.
Dom Towarzysza Pogranicznika
początkowo chciał oddać do rozbiórki, później otworzono w nim
Muzeum Walki i Męczeństwa Narodu
Polskiego w gminie Pawlaczyca w 1950 roku.
Opracowano też obszerny memoriał o
Ludobójstwie dokonanym przez S.Cz.Z.Dz.P. na narodzie polskim we
wsi Pawlaczzzyca w 1950r. Zawierał informacje o wszystkich
zbrodniach Dziadostwa.
Był adresowany do Partii i napisany
w wielu egzemplarzach. Do Warszawy miał go dostarczyć Pilzstain.
Drugi egzemplarz Strach na Wróble wręczył czarownicy, lecącej
właśnie na sabat do Szkocji. Niech się na zachodzie też dowiedzą!
4. Zmagania się skończyły i
państwo de Slony mogli teraz pomyśleć o miesiącu miodowym. Jednak
Lawendycja nie chciała jechać – rany zadane przez Dziadostwo
wciąż krwawiły. Po bitwie zostało wielu rannych i żałoba
trapiła rodziny poległych. Wiele było wdów i sierot; cała wieś
potrzebowała opieki, by móc znów stanąć na nogi. Współczucie
nie pozwalało jej opuścić wsi, mimo, że naprawienie szkód leżało
w obowiązkach jej ojca. Ona zaś jako jego córka musiała tylko
reprezentować rodzinę na uroczystościach religijnych i
patriotycznych, być dobrą żoną dla Heńka i matką jego dzieci.
Ten zgodził się, choć nie bez trudu na zostanie w Pawlaczycy i
wzmożoną pracę społeczną. Cała rodzina Skyjłyckich pracowała
teraz nad naprawianiem krzywd wyrządzonych przez Dziadostwo, a
zaangażowanie Lawendycji Ewy Marii de Slony było największe;
największy autorytet przypadł właśnie jej, bowiem spełniany
obowiązek nie był narzucony jej z zewnątrz.
Prace posuwały się sprawnie, odkąd
zostało usunięte Dziadostwo, aż zostały zakończone na początku
następnego roku. Wiosną 1951 roku, miała być dla państwa de
Slony czasem spełnienia marzeń o wspólnej przygodzie.
5. Po bitwie zwycięzcy mieli dużo
łupów, takich jak: broń palna, amunicja, nawet granaty się
zdarzały, były też szczecińskie Junaki, a Pan Sołtys stał
się posiadaczem Ruskomobila.
Z domu Towarzysza Pogranicznika
zarekwirowano wiele ubrań, żywności i lekarstw. Memoriał napisano
w całości na zdobycznych trzech maszynach do pisania. Do niewoli
wzięto licznych jeńców, ale Ksiądz Dobrodziej pilnował, aby nikt
nie robił im krzywdy i aby w odpowiednim czasie zostali wypuszczeni.
Jeńcy mieli bowiem nauczyć chłopów korzystania z łupów. Na
początku nauki wieli chłopów chciało orać pole szczecińskim
motocyklem, rychło jednak zdobyli pożądaną umiejętność. Oto
Pan Sołtys uczy się prowadzić Ruskomobil – jeniec uczy go jak ma
prowadzić. Uczeń stara się jak może, naciska czarny guzik
zastanawiając się do czego on służy, a wówczas -
gwałtu-rety! Działo się włącza i ... z płotu zostają tylko
osmalone drzazgi.
Jeńców traktowano na ogół
humanitarnie, niektórzy przyjęli katolicyzm i ożenili się z
chłopkami, inni opuścili wieś udając się do Warszawy,
Konstancina – Jeziornej, Otwocka, Karczewa, bądź też Józefowa
lub Łodzi. Samosądy były surowo karane.
6. Zdobyto też wiele chorągwi –
flagę ZSRR, czarny sztandar giordanobrunistów, chorągiew
Antychrysta, flagę NRD oraz Polski, wizerunek białego orła bez
korony, Bieruta, Marksa, Lenina, chorągiew Sierpa i Młota,
Międzynarodówki, Cyrkla i Kompasu oraz herb Dziadostwa.
Jako znak zwycięstwa zawieszono je w
Kościele w Cripta Tanatoporfiria. Jeden z absolwentów szkoły
Księdza Dobrodzieja opisał je w monumentalnym dziele Banderia
socialistica.
Jednak nie wszystkie udało się
zabrać z pola walki. Jeszcze długo nad Wisłą i Jeziorem można
było zobaczyć dzieci w czerwonych kąpielówkach zdobnych w sierpy
i młoty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz