,,Czasem łatwiej przychodzi śmierć szybka a bohaterska, niż praca znojna, zdawać by się mogło – niegodna uwiecznienia w pieśniach, a mimo to bardziej potrzebna'' – Chiron Hipocentaurus
Od
niepamiętnych czasów, na rozległych bagnach Sklawinii, gdzie
ludzie żyli jak bobry, ukazywały się błędne ogniki. Były to
żywe istoty, starsze od ludzi, bo stworzone przez Mokoszę już w
erze dziewiątej. Wśród ogromnej ich liczby widywało się Światła,
których
postać przybierały rusałki i wodniki, a także ognistych ludzi i
świeczniki. Te dwie ostatnie rasy jawiły się ludziom w rozmaitej
postaci; jako błędne ogniki barwy czerwonej, żółtej lub sinej,
tańczące na polach i błotach jako niewielkie kule ogniste,
migoczące światełka, płomyki – całe konstelacje płomyków,
niekiedy jak w przypadku ognistych ludzi – układających się na
kształt ciała ludzkiego.
W
owym czasie na bagnach gdzieś w Analapii żył sobie ognisty
człowiek o imieniu Iskrzyk. Całe jego ciało utkane było z iskier
i płomyków. Iskrzyk mógł je dowolnie przybliżać, przemieszczać
i oddalać, kurczyć się do rozmiaru płomyka świecy, lub stawać
się tak dużym jak ognisko, nad którym można by upiec wołu.
Potrafił też przybierać postać psów i innych zwierząt o ciałach
utkanych z ogników.
Razu
pewnego znudziło mu się ciągłe mieszkanie na bagnie, zapragnął
poznać szeroki świat. Gdy odchodził, ojciec i matka dali mu złoty
nawęz, zwany ,,Obliczem
Swarożyca'',
chroniący przed wodą mogącą zagasić ogień Iskrzyka. Nawęz ów
miał zaś postać niewielkiej okrągłej tarczy z wyobrażeniem
Słońca. Iskrzyk szukając przygód, doleciał pod postacią
ognistej kuli z rozwianym ogonem nad Morze Srebrne, gdzie został
uczniem morskiego wodnika, mistrza Sinowłosa, który czuprynę miał
długą i niebieską. Pod jego okiem uczył się Iskrzyk całymi
dniami walki mieczem, szablą z ości ogromnej ryby, trójzębem i
harpunem, zasad postępowania z honorem zgodnego i reguł dworności.
Już wkrótce młody ognisty człowiek miał przeżyć swój chrzest
bojowy...
W
owym czasie, gród Roztokę nad Morzem Srebrnym, w prowincji Bliski
Zachód nawiedził luty smok. Wielki jak korab Waregów, albo
półtorej wieloryba, wynurzył się z sino – zielonych fal
białogrzywych. Był to morski smok, nie mający skrzydeł. Palce
jego spięte były błoną, ogon zaś kończyła płetwa w kształcie
żabiej stopy. Potwór zionął niebieskim płomieniem. Gdy wypełznął
na plażę, jął palić rybackie korabie i sieci rozwieszone na
Słońcu, aby się suszyły. Nie darował chatom na podgrodziu
Roztoki, lecz niszczył je bezlitośnie. Pożerał ludzi i ich
trzodę. Wielu wojów, zachęconych nagrodą króla Bogusława I,
syna Radosława I Wielkiego udawało się do Roztoki, by ubić smoka,
dziewic pożeracza, lecz trud ich był daremny. Nikt nie wierzył, że
Iskrzyk może uwolnić mieszczan od plagi.
-
Smok chlapnie wodą i ugasi tego ognistego człowieka z bagien. Tyle
już płakaliśmy, że aż nam łez brakuje, by opłakiwać tego
cudaka – mówili mieszkańcy Roztoki.
Iskrzyk
zdawał się tańczyć nad wodą. Smok warczał i porykiwał
gniewnie, nie mogąc go chwycić zębami, a Sinowłos przypatrywał
się temu z bezpiecznej odległości, skryty w falach. Oblicze
Swarożyca chroniło ognistego wojownika przed wodą i ogniem z
paszczy smoka, niebieskim od soli. Na brzeg wyszli roztoccy kupcy i
rybacy, by patrzeć na zażarty pojedynek, w wyniku którego zrodziły
się białogrzywe bałwany, hulające na pełnym morzu ku zgubie
żeglarzy. Iskrzyk podskoczył tak wysoko jak żaden człowiek nie
potrafi. Opuścił się z wolna na powierzchnię morza, a stopy
utkane z płomyków spoczęły na łbie smoka. Ognisty człowiek czym
prędzej aż po rękojeść zatopił Ość – jak nazywał swój
miecz – w smoczych nozdrzach, które tak jak u wieloryba,
usytuowane były na czubku głowy. Rozległ się wizg, od którego
wały Roztoki zaczęły się rozsypywać. Fale zabarwiły się na
czerwono. Ciałem smoka wstrząsnął dreszcz. Szponiasta łapa po
raz ostatni pacnęła Iskrzyka. Zerwała mu z szyi złoty nawęz i
wciągnęła pod wodę, która ugasiła ognistego człowieka.
Widząc
to Sinowłos wydobył miecz Iskrzyka ze smoczej czaszki, po czym
wylazł na brzeg i ociekając wodą udał się do bawiącego
podówczas w Roztoce króla Bogusława I, aby przypisawszy sobie
zwycięstwo, prosić o nagrodę. Król uwierzył wodnikowi i nadał
mu herb Żmij Morski, Sinowłos nie omieszkał nawet pokazać władcy
smoczego języka, który wił się jak robak. Herb nie był jedyną
nagrodą. Bogusław I obiecał również swą córkę Małankę za
żonę i nic nie znaczyło to, że bała się wodnika i nie chciała
mieszkać w zimnym morzu jako rusałka! Słowo się rzekło....
*
Wody
pogrążonej w mroku rzeki Nevedamai niosły łódź Sowicy w stronę
Nawi. Wśród pasażerów był jakiś młody rycerz o ciele utkanym z
płomyków, a także jakaś mewa. Łódź dopłynęła do przystani
na Sudnym Ostrowie, gdzie Weles zasiadał na złotym tronie pośród
bagniska, a Mokosza i Čart stali po obu jego stronach, by bronić
dusz i je oskarżać. Księga została otwarta, sąd się rozpoczął.
Mewa, która towarzyszyła w drodze Iskrzykowi, sfrunęła nagle do
stóp Welesa i okazało się, że była to Jurata w ptasim
przebraniu.
-
Panie bracie – pozdrowiła cara Nawi – przybyłam tu, aby
oznajmić ci, że z woli Ageja, ten ognisty człowiek musi wrócić
między żywych, aby zapobiec niechcianemu ślubowi królewny Małanki
z wodnikiem Sinowłosem – Weles niechętnie wypuszczał mieszkańców
Nawi poza jej obszar, ale musiał uszanować wolę Ageja.
-
Słyszę i jestem posłuszny – zagrzmiały zgodnym chórem
wszystkie trzy głowy pana Nawi, a Jurata okryła Iskrzyka swym
płaszczem z grudek bursztynu i już po chwili był znów wśród
żywych.
Fale
Morza Srebrnego bawiły się złotą wydmuszką niczym piłką. Gdy
wreszcie wyrzuciły ją na brzeg, pękła złota skorupka i wyleciał
z niej maleńki płomyczek, który rósł i rósł, aż przybrał
postać podobną do ludzkiej.
-
Jurata mówiła mi – dumał Iskrzyk – że mój mistrz Sinowłos
okłamał króla Analapii, aby podstępem poślubić jego córkę.
Mam temu zapobiec, bo królewna z wyroku Agejowego przewidziana jest
komu innemu – pomyślał ognisty człowiek i zgodnie ze wskazówkami
Juraty skierował się do zamku grododzierżcy Roztoki, który gościł
króla Bogusława I.
Iskrzyk
pod postacią ognistego motyla wleciał w czas wystawnej uczty przez
otwarte okno, upodobnił
się do człowieka i upadł na kolana przed władcą Analapii.
Sinowłos na jego widok przybrał barwę kredy.
-
Wiedz, o sławny potomku Wielkiego Lecha – zwrócił się ognisty
człowiek do króla – że wydając swą córkę za Sinowłosa,
unieszczęśliwisz ją tylko. Nie każda dziewica chce być
zamieniona w rusałkę, ognicę, wąpierzycę, czarownicę czy
Neuryjkę. Może uśmiecha jej się pozostanie istotą ludzką?
-
Cóż za bezczelność! - parsknął któryś z dworzan.
-
Wiedz, królu, że obecny tu morski wodnik Sinowłos, który mnie
uczył władać orężem, przywłaszczył sobie moje zwycięstwo nad
smokiem.
-
Czy to prawda? - Bogusław I Radosławic spytał groźnie Sinowłosa.
-
Myślałem, że ten ognisty człowiek zgasł w morzu! - odpowiedział
szczerze Sinowłos.
-
To prawda – potwierdził Iskrzyk – mój ogień zgasł i stanąłem
przed trzema obliczami Welesa; wielkiego sędziego dusz, lecz
błogosławiona Jurata sprawiła, że powróciłem między żywych.
Pytaj jej; ona potwierdzi, a nawet jakby słowo samej królowej Morza
Srebrnego ci nie wystarczyło, królu, to tu mam listę świadków,
którzy widzieli moje zmagania ze smokiem i mogą potwierdzić, żem
to ja go zabił – Iskrzyk zdjął z szyi ołowianą tulejkę i
wyjął z niej papirus, na którym wypisane były imiona roztockich
kupców i rybaków.
Wobec
takich dowodów, król Bogusław I zmienił się na twarzy wobec
Sinowłosa i dobył miecza by go rozpłatać jak rybę. Wodnik jednak
czym prędzej zamienił się w niebieski płomyczek i wyleciał oknem
ku Srebrnemu Morzu. Król odebrał mu herb i nadał go Iskrzykowi,
ten zaś chcąc być pożytecznym, porzucił junacki szlak i resztę
swych dni spędził wyprowadzając zabłąkanych ludzi z lasów i
bagien.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz