,,Pokój – szczęśliwość, ale bojowanie
Byt nasz podniebny: on srogi ciemności
Hetman i świata łakome marności
O nasze pilno czynią zepsowanie’’
- Mikołaj Sęp Szarzyński ,,Sonet IV o wojnie naszej, którą wiedziemy z szatanem, światem i ciałem’’
Było to za panowania Burusa Żółtego, syna Lecha III i królowej Tatry. Zima okryła Aplan grubym całunem śniegu, zaś do ludzkich siedzib poczęły zbliżać się wygłodniałe mamuty i tygrysy szablozębne.
Nocą na obrzeżach wsi Pałuby, gdzieś na południowo – wschodniej rubieży Aplanu wędrowała urodziwa Dziwica w asyście sfory psów; chartów, wyżłów, ogarów i brytanów. Kosę czarną jak pkieł i miękką jak kitajka miała zaplecioną w warkocz, zaś jej oczy były podobne błękitnym płomieniom. Uzbrojona w srebrny łuk i strzały, zatrute jadem ośmionogiego Hermusa lub samego Króla Węży, polowała na strzygi, strzygonie, wąpierze, wilkołaki, libery, brukołaki, nocnice i wszelki inny pomiot Czarnoboga, knujący mnogie zbrodnie. Pomimo siarczystego mrozu, odziana była jeno w zwiewne, białe giezło, sięgające gołych kolan. Nie był to odpowiedni ubiór dla tej pory roku, kiedy to Mróz kąsał jak oszalały pies. Jednak Dziwica, nadobna łuczniczka nie wywodziła się z jakże kruchej i podatnej na wszelkie zranienia i choroby rasy człowieczej. Była nieśmiertelną Enką, córką Srebronia i Srebrennicy, żyjącą nieprzerwanie od pierwszego eonu, a jej imię budziło postrach w Čortieńsku.
- Hau! Czuję człowieka nasączonego gorzałką! - Nieoczekiwanie zaszczekał Łapaj, kudłaty chart z Orlandu.
Dziwica podeszła we wskazanym przez psa kierunku. Istotnie pod cienką warstwą śniegu leżał starzec wychudzony w podartych łachmanach. Brodę i czuprynę miał białe jak mleko, brudne i skołtunione, zaś złamany w dwóch miejscach i krzywo zrośnięty nos, czerwienią przypominał buraka. Poszkodowany dawno wziął rozbrat z wodą i korzeniem mydelnicy o czym świadczył przykry zapach przezeń roztaczany. Czarne, dziurawe jak rzeszoto portki dziada były mokre od uryny i innych wydalin, które zdążyły już zamarznąć. Mówiąc krótko a węzłowato, nieszczęśnik przedstawiał sobą obraz nędzy i rozpaczy.
- Prawdę rzekłeś, synu Żweruny – Dziwica pochwaliła Łapaja i pogłaskała go po głowie.
Następnie ujęła gwizdek z rogu jednorożca i dmuchnęła weń z całej siły. W mroźnym powietrzu zawirowały potężne ciosy mamutów. Z wolna opadały na śnieg, tworząc kopulastą konstrukcję w rodzaju tych, które zapewniały plemieniu Naradów schronienie przed szalejącymi zamieciami. Dziwica gwizdnęła po raz drugi i niewidzialne ręce, silne a zarazem delikatne, uniosły ostrożnie dziada w powietrze. Następnie umieściły go wewnątrz kościanego namiotu na posłaniu z wilczej skóry przy niewielkim ognisku. Życzenia Dziwicy materializowały się w najdrobniejszych szczegółach. Księżycowa łuczniczka weszła do namiotu razem z psami i z troską pochyliła się nad przemarzniętym dziadygą. Jego serce biło słabo, w każdej chwili gotowe na cios lodowego ościenia Mar – Zanny. Wtedy to Dziwica poczęła delikatnie dmuchać na nieprzytomnego charłaka. Razem z nią dmuchała cała dziewiątka jej wiernych i oddanych psów. Pod wpływem ciepłych oddechów Enków, bezwładne ciało dziada poczęło się rozgrzewać. Krew krążyła szybciej, rumieńce wróciły na policzki, a chwila wybudzenia z letargu stawała się coraz bliższa. Dziad zamrugał powiekami. Kichnął, parsknął i wybudził się na dobre.
- Majdo z Niżu, jestem Dziwica i nie ma znaczenia czy w to wierzysz czy nie. – Dziad nazywający się właśnie Majda z Niżu, ujrzał dwa cale nad głową Enki koronę z płomieni.
- Czy… czy to już koniec? - Wybełkotał Majda. - Czy umarłem? Czy panienka będzie mnie sądzić? Ja nie chcę do Nawii Čortów! - Majda rozpłakał się jak dziecię.
- To nie koniec jeno początek nowej przygody. - Odparła zagadkowo Dziwica, a w jej dłoniach zmaterializowała się filiżanka z sineańskiej porcelany, wypełniona czerwonym napojem. - Pij – rozkazała Enka.
- Czy to trucizna? - Zapytał nieufnie dziad.
- Truciznę to wlewałeś w siebie przez te wszystkie lata, aż odnalazłam ciebie zamarzniętego na śniegu – Dziwica z wolna zaczęła tracić cierpliwość.
- Widzi panienka – stropił się Majda. - Przed laty żona zabrała dziatki i uciekła ode mnie za siedem dunajów, przeto rozpiłem się z rozpaczy.
- Czarodora opuściła cię i została wiedźmą, bo byłeś nierobem i opojem, mającym dobro rodziny głęboko w rzyci – zripostowała Dziwica. - Dość użalania się. Daję ci nie jad jeno gorący sok malinowy, abyś się rozgrzał.
Majda posłusznie wypił. Sok skutecznie go rozgrzał.
- Dziękuję, panienko. Tak mi zasmakował, że jakoś odeszła mi już ochota na gorzałkę.
- To dobrze, bo odtąd nie będziesz już w stanie przełknąć ani kropli wódki, miodu, ani niczego wyskokowego.
- O zakręt… - zaklął Majda. - Za co mnie panienka tak surowo karze?
Dziwica zamiast odpowiedzieć na to niemądre pytanie, wskazała mu stojącą w kącie namiotu luksusową, lśniąco białą wannę na złotych nóżkach valkanickiej roboty, pełną gorącej wody z mydlinami.
- Marsz do kąpieli – nakazała stanowczo opierającemu się Majdzie. - Mogę umyć ci plecy – dodała łagodniej.
Majda z Niżu popłakał się ze szczęścia jak dzieciak, gdy gorąca woda zmyła zeń wieloletnią skorupę brudu, potu, kurzu i innych zanieczyszczeń. Gdy wyszedł czysty i odświeżony, spostrzegł, że wanna wraz z brudną zawartością znikła jakby Čort nakrył ją ogonem. Nie dbał o to. Dziwica dała mu czyste lniane szaty i chodaki z wołowej skóry, zaś podarte, cuchnące łachmany jeden z jej psów cisnął z odrazą do ogniska. Płomienie strawiły również lepiące się od łoju kołtuny Majdy, które Dziwica ścięła kordelasem, nie bacząc na płacze i jęki ich właściciela.
- Niech Agej panience wynagrodzi – podziękował Majda. - Rad bym wiedzieć co teraz będę robił. Gorzałka dawała mi poczucie sensu życia, a gdy teraz nie będę w stanie jej pić…
Dziwica roześmiała się perliście bez cienia złośliwości.
- Człowieku małej wiary! Tobie jest pisane być wojem Ageja i odnosić zwycięstwa nad wąpierzami takimi jak Presjan z Puany o czerwonych nozdrzach czy nadzy krwiopijcy z Morau, a nie leżeć napruty pod krzywym płotem!
- Łatwo powiedzieć. Jestem już stary. Łupie mnie w kościach i nawet odpędzanie się kijem od zdziczałych psów zdaje mi się nadludzkim wyczynem. Nie dla mnie przygody na junackim szlaku, panienko. - Majda pokręcił ze smutkiem głową.
Wówczas Dziwica wytrząsnęła z rękawa duży pieróg o chrupiącej, złocistej skórce, nadziewany kapustą i grzybami.
- Weź i zjedz – poleciła. - Upiekła go Cyza z Domu Enków wśród gałęzi Wielkiego Dębu.
Dziad zjadł łapczywie posypanego makiem i sezamem pieroga. Wiele już lat upłynęło odkąd widział podobne przysmaki. Gdyby miał przed sobą zwierciadło, spostrzegłby, że jego niebieskie, bezmyślne i wodniste oczy przybrały barwę najpiękniejszego złota.
- Co ty teraz czujesz? - Spytała Dziwica.
- Widno ten pieróg jest jakowyś zaczarowany – ożywił się Majda – czuję bowiem, że ubyło mi lat, coś więcej niż dwadzieścia. Serce zaś wypełniają mi teraz siła i odwaga. Łacno mógłbym niedźwiedzia rozłożyć na łopatki.
- Mówiłam przecież, że to pieróg z kuchni Enków – uśmiechnęła się Dziwica. - Zjadłszy go zostałeś napełniony siłą trzech wołów, szybkością atakującej żmii oraz sprytem dziesięciu lisów. Twoje ciało, wciąż stare w wyglądu, lecz teraz krzepkie i pełne mocy zostało uodpornione na ukąszenia wąpierzy i wszelkich jadowitych gadzin.
- O sku… To znaczy; dziękuję serdecznie panience.
- Jeszcze nie skończyłam – przerwała Dziwica i podała Majdzie czerwoną pochwę ze skóry bazyliszka. - Wyjmij oręż z pochwy.
Majda aż zaniemówił z wrażenia gdy w jego upstrzonej brązowymi plamami dłoni zalśniła szabla wykonana w całości ze srebra.
- Oręż ten wykuł męczennik, kowal Mikuła, uczeń Teosta, wbity na pal przez siepaczy Amosowa – objaśniła Dziwica. - Moc zaklęta w pierogu sprawiła, że nie musisz się uczyć fechtunku. Władać tą szablą jak i każdą inną bronią będziesz równie naturalnie jakbyś oddychał.
- Dziękuję, panienko. Nazwę ją … eee… Chwastorwiją
- Potrzebujesz jednakże – Dziwica podniosła palec – uzupełnić wiedzę o wąpierzach i innych poplecznikach Čortieńska. W tym celu udasz się do sioła Kaczewnika, aby przez rok słuchać nauk doświadczonego żercy – czarcipłocha, Głosiłowa. On namaści się na swego następcę.
- Glosisłowa? Tego Głosisłowa? - Dopytywał się Majda z Niżu.
- Tak, tego samego, który tępił Čorty, bawiąc na wielkiej wyspie Britainie na Dalekim Zachodzie – potwierdziła Dziwica.
- Jeszcze raz dziękuję, panienko – Majda powstał i próbował objąć Dziwicę w celu ucałowania jej dłoni i stóp.
Jednak Enka znikła razem ze sforą psów, kościanym namiotem i całym jego wyposażeniem. Majda znów został sam na śniegu. Jego odmłodzone serce przepełniała wola walki.
*
Wiosną, trzy dni po Jarych Godach, Majda z Niżu opuścił sławną szkołę dla czarcipłochów w Kaczewniku. Jego mistrz, Głosisłow z przydomkiem Wyspiarski, z mandatu Chirona X, arcykapłana z Rum, namaścił jego poorane zmarszczkami czoło łojem barana o złoconych rogach i runie zabarwionym na purpurowo, zmieszanym z zielem, noszącym nazwę czarcipłoch.
- Idź w świat pomagać wszystkim skrzywdzonym przez sługi Rykara, złe duchy i ciemne moce. Atrit – Patrit – Agej! - Powiedział Głosisłow, mażąc czoło klęczącego przed nim Majdy.
- Agej viełatifikoł! 1 - Odrzekł Majda, roniąc łzy wzruszenia.
Świeżo wyświęcony czarcipłoch szedł dziarskim krokiem wśród świeżo zaoranych pól i topniejących śniegów, odziany w białą szatę z wyhaftowanymi na jej obrzeżach czerwoną nicią, świętym znakiem kras, Mokoszą depczącą smoka Rykara, piorunem Jarowita, rozpędzającym gromadę Čortów, orłami i bocianami, chwytającymi węże oraz kołowrotem, podtrzymywanym przez wilka i jelenia, wokół którego klęczały rusałki w pozie adoracji. Majda nie potrzebował kostura, za to u jego boku kołysała się srebrna szabla w czerwonej pochwie. Na szyi nosił bursztynowy wizerunek splecionych ze sobą wilka i rysia. Minął wioski Osnówek i Rucień Czerwieńską, aż zaszedł na skraj niewielkiej osady, nazywanej Bagienką. Wszystkie one położone były na ścianie wschodniej Aplanu.
W Bagience powitał Majdę przeraźliwy krzyk młodzieży, przemieszany z piskami, gwizdami, śmiechem i sprośnymi słowami. Pięciu obdartych wyrostków, podjudzanych przez dwie przypatrujące się im dziewuchy, ciskało kamieniami oraz pacynami zaschniętego błota i gnoju w uwiązaną do pnia wiązu oślicę. Przerażone zwierzę miało oblicze urodziwej niewiasty o długich, czarnych włosach i płakało tak, że wzruszyłoby kamień.
- Dziatki! Źle się bawicie. Natychmiast przestańcie. - Młódź przerwała kamienowanie oślicy.
- A ty kim jesteś, staruchu, że nam rozkazujesz? - Odpyskował mu rudowłosy Mikora Pyszczak, najbardziej bezczelny z całej czeredy.
- Zowię się Majda, syn Korzonka, czarcipłoch. Nie wy daliście życie tej istocie, nie do was też należy jej go pozbawiać.
- Ale jesteś śmieszny, staruchu! - Mikora zaśmiał się złośliwie, a w ślad za nim zarechotała jego banda. - Ubijemy to szkaradztwo, bo taki mamy kaprys, a tobie, dziadygo, możemy giczoły poprzetrącać dla większego ubawu.
Po tych słowach Mikora cisnął w wędrowca od niechcenia grudą zaschłego błota.
- Na co jeszcze czekasz, stary pryku? - Dodał Wroniec, młodszy od Mikory. - Nikt cię tu nie chce!
- Idź, parchu, śmieciu, kutasie, niedołęgo! - Rozkrzyczeli się Banek, Pratko i Durdzioch, zaś Chwostka i Lubiśka zachichotały z uciechy jak myszy do sera.
Majda westchnął i pokręcił ze smutkiem siwą głową.
- Sami tego chcieliście. Takie będą królestwa jak młodzieży chowanie!
Dobył szabli i rzucił się płazować młódź wszeteczną. Dziewuchy uciekły, piszcząc niczym zmory wrzucone do ognia. W jednej chwili z twarzy rozwydrzonych dręczycieli poznikały złośliwe uśmiechy, a ich miejsce zajęło przerażenie. Miast przekleństw i rechotu dało się teraz słyszeć skomlenie o litość.
- Jejku, czemu nam to robisz? - Rozpłakał się Mikora.
- Płazuję was jeno miast rąbać, boście nie są wojacy jeno dzieci i tchórze – odparł Majda. - Zmykajcie i zastanówcie się dobrze nim znów będziecie krzywdzić słabszych od siebie!
Nieświęci młodziankowie wzięli czym prędzej nogi za pas. Nie minął kwadrans a już zdążyli ukryć się w zagrodach.
- Ejże, stary pierniku! Po kiego grzyba biłeś mojego dziubaska!? - Uszu czarcipłocha dobiegł zza płoty głos rozsierdzonej baby, tulącej do siebie zapłakanego i zasmarkanego Wrońca.
Majda nie zwrócił na nią uwagi. Powoli podszedł do uwiązanej oślicy z twarzą zapłakanej niewiasty.
- Nie bój się. Oni już poszli. Nie skrzywdzą cię już więcej.
Powiedziawszy to czarcipłoch delikatnie rozciął ostrzem szabli postronek pętający oślicę i otarł jej łzy rękawem swej kapłańskiej szaty. Oślica wydała okrzyk, stanęła na zadnich nogach, po czym obiegła wiąz i stojącego pod nim wybawce dookoła. Nie minęły trzy minuty, gdy stanęła przed Majdą i delikatnie pocałowała go w policzek.
- Dziękuję – rzekła melodyjnym głosem. - Nawet nie wiesz jak bardzo jestem ci wdzięczna!
- Nigdy nie widziałem istoty podobnej do ciebie – zamyślił się Majda.
- Nazywam się Asela – odpowiedziała oślica. - Jestem po stronie Ageja. Ci tutaj chcieli mnie ukamienować za to tylko, że nie przypominam znanych im oślic,
- Zowię się Majda z Niżu i jestem czarcipłochem, orężem Enków w ich boju z Čortami. Prawdę powiedziawszy jeszcze do niedawna we mnie też rzucano kamieniami.
- Usiądź na moim grzbiecie - zaproponowała Asela. - Czas opuścić tę wioskę, bo gromadzi się tu coraz więcej gapiów z widłami.
Majda posłuchał i dosiadł Aseli. W biegu była szybka niczym dżejran ze stepów Taj – Każk.
Badacze zamierzchłych dziejów nie są zgodni co do pochodzenia Aseli. Jedni kronikarze prawili, że została sprowadzona jako źrebię do Aplanu przez surjańskich kupców z dalekiej wyspy Wak – Wak, leżącej pośród Oceanu Wyrajskiego. Inni z kolei powiadają, że nekromanta Paliszur doprowadził czarami do miłosnego zbliżenia między czarnowłosą rusałką a jego osłem, Buridanem. Wszystkie przekazy są natomiast zgodne co do tego, że Asela była wierną przyjaciółką czarcipłocha.
*
Na skraju lasu w Królestwie Oylandu płonęło ognisko. Na trzech kamieniach ustawionych wokół, siedział wąsaty rataj wraz ze swym siostrzeńcem, dziesięcioletnim otrokiem oraz żerca siwy jak gołąb. Wszyscy trzej piekli kiełbaski, podczas gdy oślica z twarzą urodziwej niewiasty chrupała owies i słodkie gruszki, dane jej przez chłopca.
- Długo będziemy pamiętać o twoim świetnym zwycięstwie nad gołymi wąpierzami ze starego zamku w Morau! - Chłop podkręcił sumiastego wąsa. - Królewscy witezie nie dawali im rady, aż zjawiłeś się ty, zacny Majdo z Aplanu i posiekałeś je swoją szablicą niczym nadzienie do knedli. Wypijmy za przyjaźń Oylandu z Aplanem! - Rataj wydobył z sakwy gąsior śliwowicy i dwa kubki z rogu.
- Zważcie, gospodarzu – odrzekł skromnie Majda – że nie poradziłbym sobie, gdyby nie pomogła mi biała rysica Denebula, córka Deneba. To ona wskazała mi drogę do zamku, ukrytego wśród chaszczy. Niejednego też wąpierza rozdarła na strzępy swymi kłami i pazurami.
- Ano – westchnął gospodarz. - Sława Denebuli! - Chłop imieniem Topol wychylił śliwowicą toast na cześć białej rysicy, patronki rycerskiego zakonu wojowniczek, założonego już przez królową Ravę Ujeżdżającą Niedźwiedzia w erze siódmej, czasach Lynxów. W tym czasie Majda zamiast wódki gasił pragnienie źródlaną wodą z manierki.
- Na wdzięczną pamięć zasłużyła również moja przyjaciółka, Asela, co ma twarz jak peri, zaś serce nieustraszone niczym Kolica, Łowczyni bądź Bieskierzyca. - Asela posłyszała te słowa swoimi długimi uszami i zarumieniła się niczym ranna zorza. - Od dwóch lat wiernie służy mi grzbietem i mądrą rada, a odważna jest, ho, ho, jak nie przymierzając bojowy rumak! Choć prawiłem jej, że może poczekać w ustronnym miejscu, aż skończę walczyć z wąpierzami, ona uparła się, żeby pójść razem ze mną w ruiny. Jak dzielnie tłukła wapierze kopytami! Trzeba było widzieć ich wybite kły i nagie, posiniaczone cielska, blade jak trupy! Można by pomyśleć, że to sama Perperuna u boku swego małżonka, ciskała złotymi gromami w przebrzydłe Čorty! Z taką oślicą to można konie kraść!
- Ano, sława Aseli! - Topol wzniósł kolejny toast.
- Majda ocalił mnie niegdyś przed ukamienowaniem. - Zabrała głos Asela. - Nigdy mu tego nie zapomnę.
W czasie gdy dwa mężowie gwarzyli między sobą i zajadali kiełbaski, chłopiec imieniem Rajko wstał z kamienia.
- Dokąd się wybierasz, smyku, hę? - Spytał jego wuj, któremu śliwowica jakoś nie odebrała jasności myślenia.
- Ja w krzaki za potrzebą – odparł chłopiec.
- Idź, mały. Uważaj jeno, aby w trakcie jej załatwiania żaden hejkal ani wilkołak nie ułapił ciebie za ptaszka, ani za tyłek! - Doradził mu troskliwie wujek.
Rajek zaczerwienił się lekko jak zwiewne giezło Dennicy i oddalił się między drzewa. Rozochocony Topol wyjął z kieszeni kościaną harmonijkę i począł na niej grać dla zabawienia gości z Aplanu. Wesoły nastrój niebawem prysnął, gdy zza drzew dobiegł wrzask, jaki mógłby z siebie wydać przypalany żywcem wołak.
Majda zerwał się z siedzenia szybko niczym atakujący wąż, aż trzymany przezeń patyk z nabitą kiełbaską upadł w ogień niczym żertwa dla Swarożyca. W zaroślach na skraju lasu przerażony Rajko wrzeszczał i wił się jak piskorz w uścisku istoty przypominającej olbrzymią pieczarkę z mackami ośmiornicy. Stworzenie to posiadało także okrutne, czerwone oczy, krzywy nos i szeroką gębę, pełną pożółkłych kłów. Majda uderzył grzybowego potwora płazem szabli w szeroki kapelusz.
- Ostaw otroka! - Rzucił krótko.
Macki rozluźniły się a chłopiec przywarł do pnia dębu. Dygotał i wlepiał wzrok w przebieg walki. Straszliwy grzyb wyciągnął macki z przyssawkami, aby oplątać nimi Majdę i go pożreć. Czarcipłoch wykonał jednakże cięcie szablą z góry do dołu. Rozpłatał połączenie grzyba i głowonoga na dwie połowy z taką siłą, że srebrne ostrze zaryło się w ziemi.
- Już po wszystkim, Rajko. On już cię więcej nie skrzywdzi.
- Co… co to było, dziadku? - Spytał uratowany chłopiec.
- Szpek, postrach lasów Oylandu. Pożera wiewiórki, sarny, zające, młode hejkale… Jak widać nie pogardzi też małym chłopcem… - Rajko wzdrygnął się.
- Skąd się takie wzięły?
- Jeszcze w trzecim eonie, erze smoków, przybyły z Zaziemia, z gwiazdy błądzącej, która w ichnim języku nazywa się bodaj Yuggoth. Dość już tych rozhoworów – uciął Majda. - Pomóż mi, chłopcze, przytaszczyć obie połowy szpeka do ogniska.
- Dlaczego, dziadku? - Znów wzdrygnął się Rajko.
- W szkole czarcipłochów uczono mnie, że szpek wyśmienicie smakuje upieczony, zwłaszcza po dodaniu cebuli i słoniny – Majdzie ślina napłynęła do ust.
Rajko pomyślał, że jedzenie szpeka, istoty odżywiającej się ludzkim mięsem, musi być obrzydliwe. Zachował jednak tę uwagę dla siebie. Majda i uratowany otrok wzięli na ramiona obie połowy rozpłatanego szpeka.
- Niech Ziewonia ci wynagrodzi, Aplańczyku, za to dobro, któreś wyświadczył! - Ucieszył się Topol. - Jednego wieczora ocaliłeś mi siostrzeńca, a zarazem przyniosłeś smakowite jadło do pieczenia. Ten szpek jest taki duży, że godzi się sprosić sąsiadów, aby nic się zeń nie zmarnowało…
Majda przyjął zaproszenie Topola i pozostał w jego siole jeszcze trzy dni, aż cały pieczony z cebulą i słonina szpek został zjedzony…
*
Na północnym wschodzie Aplanu w pobliżu rubieży z Orlandem, nieprzebyta puszcza skrywała ruiny stolicy Neurów z ery ósmej, nazywanej Białą Wieżą (Vioro Vakilis). Jedna z wiosek rozsianych w tych okolicach nazywała się Kokockiem. Aspirowała do praw miejskich i własnego herbu z czerwonym kogutem w polu białym. Jednakże prawdę mówiąc była tak zagubiona wśród lasów i bagien, że mało kto w niej orientował się jak nazywał się król zasiadający aktualnie na tronie w dalekim Niście. Przybysze z szerokiego świata z uwagi na przysłowiowy już, fatalny stan aplańskich dróg, rzadko kiedy zachodzili do Kokocka. Mieszkańcom wioski nie można jednak było odmówić gościnności.
Majda z Niżu razem ze swą mówiącą oślica, Aselą, został przyjęty przez rodzinę gospodarza Soleja niczym sam Teost Car Słońce. Solej, jego żona Axinia oraz drobne dziatki, nie szczędząc poczęstunku, wypytywali kapłana o wieści ze świata. Majda prawił przeto o swoich bojach z siłą nieczystą, o księciu wąpierzy, Presjanie z Puany, o nocnych potyczkach z grobnikami i karakondżulami w Valkanicy, o tłustym wodniku z rzeki Tinerpy, dzierżącym złoty trójząb, zabłąkanych w lesie dziewicach, zaklętych przez wiedźmę w kotki oraz o panu Jarząbku, na którego głowie zaklęte włosy jeżyły się i wrzeszczały straszliwie. Majda nie tylko opowiadał o swoich przygodach, ale i sam chciwie nadstawiał ucha. Solej i jego żona skarżyli się na dokuczliwe kołtuny, których nie mieli odwagi ścinać i na dokuczające im podczas snu zmory, na złośliwe nocnice, szczerzące się zza okien po zapadnięciu zmroku oraz płaczki nie dające spać ich najmłodszym dzieciom.
- … Wiedzcie też, panoczku – rozkręciła się Axinia, popijając kwas chlebowy – że Simona Premudra, kapłanka Boruty i Leśnej Matki opowiadała o Dziwadle, które w naszej puszczy skacze z gałęzi na gałąź i pewnikiem marznie zimową porą.
- Rad bym więcej dowiedzieć się o tym Dziwadle.
- Ludzie powiadają – wtrącił Solej – że przypomina toto łokisa albo maupę, też takie włochate i z długim ogonem, z mordy zaś podobna do człowieka. Znamy dobrze łokisy i maupy, a i nieraz gdy na przednówku głód przycisnął, pożywialiśmy się ich wędzonym mięsiwem. Dziwadło jednakże to zdaje się jakiś inny gatunek z małpiego rodu, bo sierść na nim jest całkiem siwa. Uczeni ludzie powiadają – dodał po chwili – że w zamorskich krajach Rajku i Wyraju żyją krocie różnistych małpiszonów.
- Też myślę, że nasza małpka, Dziwadłem zwana pochodzi z Azji bądź Afryki – zgodził się czarcipłoch.
Majda przyjął zaproszenie Soleja i Axinii, zatrzymując się na nocleg w ich zagrodzie. Sen miał lekki i pełen widziadeł. Ukazywały mu się szkaradne mordy ubitych Čortów, które zapowiadały mu straszliwą pomstę. Wraz z pierwszym pianiem koguta, nim jeszcze powabna Dennica zapląsała na ciemnym niebie, Majda wstał z posłania. Udał się do stajni gdzie czekała na niego wierna Asela.
- Pora na przygodę – rzucił krótko.
- Całe nasze życie to jedna wielka przygoda. - Odburknęła Asela z trudem otwierając sklejone snem powieki.
Majda wydobył z sakwy jakieś liście, przypominające ni to seler ni to paproć. Było to ziele pierelet, umożliwiające latanie. Sam zjadł listek piereletu, smakiem przypominający szczaw i dał skosztować Aseli. Niebawem oślica i jej pan wzbili się w niebo, wysoko ponad dachy chat w Kokocku.
- Kieruj się w stronę puszczy – zakomenderował Majda. - Będziemy tropić Dziwadło z lotu ptaka.
Asela płynęła w powietrzu z wdziękiem Pegaza, podczas gdy nad Kokockiem wstawał różany świt. Majda, bystrooki jak sokół, dał znak swojej oślicy, aby wylądowała na kępie turzycy w podmokłym zagajniku. Piękna twarz Aseli zbladła z przestrachu. Nic w tym dziwnego, skoro powietrze drgało od donośnego syku olbrzymich węży. Nie były to zwyczajne żmije czy zaskrońce, jeno osławione trusie, wielkie jak pytony z najdzikszych ostępów Afryki i Bharacji, wyposażone ponadto w palący jad, którym dzikie, leśne plemiona zatruwały swe strzały. Najdłuższa z trusi, samiec pokryty złocisto – brązową łuską z czarnym zygzakiem na grzbiecie, nosił na wielkiej głowie drogocenną złotą koronę, wykutą na zamówienie przez karły z Nürtu. Majda rozpoznał w nim srogiego cara Perepłuta, którego Szara Orda czciła pod imieniem Urobora – chana. Trusie zgromadziły się kołem wokół siedzącej na ziemi i dygoczącej ze strachu małej małpki, pokrytej siwą sierścią. Zwierzątko nie mogło się ruszyć, bowiem wzrok straszliwych gadów odebrał mu zdolność ruchu. Perepłut – car badał Dziwadło rozdwojonym językiem z wyraźnym zamiarem pochłonięcia małpki niczym najulubieńszego deseru.
- Przybywam w imię Teosta Cara – Słońce i Chirona XI, arcykapłana z Rumu, aby żądać od ciebie oszczędzenia tej małpki! - Zawołał donośnie Majda, zaś węże zasyczały gniewnie.
- Do koga ta mowa? - Zaśmiał się wzgardliwie Perepłut – car. - Zważ, że moje kły, ociekające jadem sssą daleko dłuższszsze niż twoja sssrebrna szszszabelka. Nie daszszsz rady ubić nasss wszszszyssstkich…
- Posłuchaj go – poradziła Asela.. - Gdybyś chciał ubić wszystkie te trusie, musiałbyś mieć na podorędziu miecz samosieczny!
Wówczas Majda odpiął szablę i położył ostrożnie na trawie. Następnie otworzywszy kaletę wydobył z niej perłę przedziwnej piękności tak dużą jak łabędzie jajo. Blask klejnotu rozświetlał najdalsze i najmroczniejsze zakamarki matecznika. Trusie wstrzymały oddech z podziwu i niepohamowanej żądzy posiadania pięknej rzeczy. Nawet siwa małpka spojrzała ciekawie w jej stronę.
- Ta perła – zawołał donośnie Majda – zrodziła się w erze dziesiątej z łzy Dodoli, wylanej nad upadkiem pierwszych ludzi. Wykopałem ją z ziemi w Puanie, w miejscu strzeżonym przez dziewiątki. Będzie twoja, carze Perepłucie, jeśli pozwolisz odejść Dziwadłu.
- Phi! Mogę cię uśśśmiercić ssswoim jadem, od którego ginęły już mamuty i sssmoki.
- Jeśli mnie zabijesz, perła straci swój blask i stanie się zwykłym szkiełkiem! - Trusie zaszemrały przestraszone.
- Ech, twoje na wierzchu, sssynu Novalsssa. - Westchnął Perepłut i nagłym rozbłyskiem żółtych oczu zdjął zaklęcie hipnozy z Dziwadła.
Siwa małpka pobiegła piszcząc w stronę Majdy i wczepiła się pazurkami w białą szatę na jego piersi. Trusie patrzyły wyczekująco, lecz czarcipłoch postawił im kolejny warunek.
- Car Perepłut otrzyma perłę jeśli tu i teraz złoży wraz z całym swym plemieniem przysięgę na Welesa, Króla Węży oraz Zmiejnego Cara Ira i Iricę, że już nigdy nie będą kąsać i pożerać ludzi z Kokocka, chyba że w obronie koniecznej!
Trusie nie były temu rade, jednak pragnienie posiadania perły okazało się silniejsze. Wraz ze swym carem powtórzyły za Majdą słowa przysięgi, której żaden wąż nie ośmieliłby się nigdy złamać. Wtedy to Majda wraz z Dziwadłem dosiadł Aseli. Wspólnie z nią zażył ziele pierelet, które umożliwiło szybki i bezpieczny lot do Kokocka. Było popołudnie, gdy cała trójka wylądowała na kokockim majdanie, budząc zaciekawienie gapiów. Małpka odetchnęła z ulgą i zeskoczyła na ziemię. Rada, że znalazła się z dala od trusi, fikała koziołki i skrzeczała z uciechy. Majda przypatrzył jej się bacznie.
- W imię Mokoszy niweczącej złe czary, wróć do swej właściwej postawy!
Ledwo wypowiedział te słowa, niegdyś przekazane mu przez jego mistrza, siwa małpka budząc podziw przechodniów, zmieniła się w młodą, niezwykle urodziwą księżniczkę o włosach białych jak mleko, odzianą w suknię barwy ametystu. Księżniczka z płaczem przypadła do nóg staremu czarcipłochowi. Błagała go by wziął ją za żonę lub choćby nałożnicę.
- Jestem Maslana z plemienia Bałuków. Mieszkamy w głębi Azji, blisko Bharacji i wszyscy mamy białe włosy bez względu na wiek. Zbieracze Czaszek zaklęli mnie w małpę, gdy odmówiłam uczestnictwa w ich ohydnych misteriach. Chciałabym ogrzewać twoje łoże, panie! - Płakała Maslana z rodu Bałuków.
- Dzieweczko… ja już mam żonę. Co prawda nie chce mnie ona znać, ale to nic nie zmienia. Dla ciebie jestem za stary. Mógłbym być twoim dziadkiem. Pomyśl raczej o jakimś młodym księciu – Majda podniósł z ziemi płaczącą, białowłosą księżniczkę i wręczył jej cały zapas ziela pierelet, aby mogła wrócić do swojej ojczyzny.
*
Jak Aplan długi i szeroki, czy to w rybackiej checzy nad brzegiem Morza Joldów, w pasterskim szałasie w Montanii, w siołach, grodach i dworcach niewielu pozostało już tych, którzy nie słyszeliby o Majdzie z Niżu. Złotopióra Matka Sława upodobała go sobie i zanosiła pieśni o jego czynach do Burus, Oylandu, Kraju Stepów i dalekiej Puany. Pamięć o nim pozostała żywa jeszcze na początku ery dwunastej. Jego przygoda z trusiami była tematem rozmowy wołchwów Kudy Sitinicza i jego ucznia, Jeża Czerniawicza, zapisanej w ,,Gołębiej Księdze’’. Majda nie dbał jednakże o próżny poklask. Unikał przechwałek, a jego serce pozostało wolne od pychy.
Z wolna zapadał wieczór, kiedy czarcipłoch jechał na grzbiecie Aseli przez las. Oślica stąpała po z wolna zarastającej dróżce. Było coraz ciemniej i z daleka dawało się słyszeć wycie wilków. Majda rozglądał się bacznie, czy spośród gąszczu nie dojrzy świateł domowego ogniska czy siwego dymu unoszącego się z komina. Ujrzał w gęstwinie jakby szary słup, nie wiedzieć dokładnie czy wykonany z drewna czy z kamienia. Słup był tak gładki, że nawet najzwinniejsza driada ześlizgnęłaby się z niego. Widok tego na pozór zwyczajnego słupa pobudzał imaginację do myśli natrętnych i wielce niepokojących. Nie mogąc oderwać wzroku od słupa, Majda spostrzegł, że posiada on krótkie, szare nóżki, zakończone jakby ludzkimi stopami. Istota zataczała się na nich jak pijak, próbując zapewne tańczyć do muzyki piekielnego grajka. Majdzie zrobiło się wyjątkowo nieprzyjemnie na ten widok. Uczuł zarazem mdłości i lodowate dreszcze.
- Aredvi… Anahita… asekurata… - Ledwo wyszeptał te słowa mocy, straszydło pobiegło w knieje, piszcząc ze strachu jak mysz.
- Co to było? - Spytała zaniepokojona Asela, która sama jednakże nie dostrzegła nic podejrzanego.
- To była mara, jedna z tych, które lęgną się w lasach i straszą. W przeciwieństwie do strzyg nie mają krwawej natury – uspokoił oślicę, gdy ta wzdrygnęła się.
Las okryły ciemności, gdy czarcipłoch stanął na progu chaty gajowego Chroboty, sprawującego swój urząd z mandatu króla Burusa Żółtego. Gajowy mieszkał z żoną, Krasirodą i ośmioletnią córką, Najanką. Po przekroczeniu progu gajowy uścisnął mocno a serdecznie prawą dłoń czarcipłcha, zaś Krasiroda poczęstowała go ułożoną na srebrnym talerzyku kromką razowego chleba, posypaną gruboziarnistą solą.
- Radzi jesteśmy wielce z twego przybycia, panie – rzekł na powitanie Chrobota. - Wiele już słyszeliśmy o Čortach, które odesłałeś w otchłań, skąd się wyroiły…
- Jestem jeno orężem z dłoniach Enków – odrzekł Majda, częstując się chlebem i solą. - Darmo otrzymałem, przeto darmo pomagam. - Wszedł do sieni, podczas gdy Asela udała się do zagrody, gdzie spędziła noc w towarzystwie barana.
Krasiroda postawiła przed gościem malowaną miskę kaszy ze skwarkami, pęto kiełbasy i dzban kwasu chlebowego.
- W jakiej sprawie mnie wezwaliście? - Spytał Majda, ocierając białe wąsy po sutej wieczerzy.
- Naszą córeczkę dręczą zmory – objaśnił Chrobota. - Całą noc biedulka krzyczy i płacze przez sen. Mówi potem, że widzi jakieś straszne gęby, szczerzące się do niej ze ściany… Nie mam pojęcia za co ją to spotyka.
- Sny biorą się z Wieży Ślimaka – objaśnił Majda. - Wieża ta pojawia się raz w jednym, a raz w innym zakątku świata. W jej wnętrzu olbrzymi Ślimak z dymiącym kominem na muszli, dogląda pracy dwóch sióstr, Zmory i Zennicy, którym powierzona została władza nad nocnym spoczynkiem milionów. Podczas gdy Zennica tworzy sny miłe lub obojętne, zadaniem Zmory jest karać widziadłami opojów i żarłoków. Porodziła w tym celu legion straszydeł, nazywanych zmorami…
- Panie żerco – przerwał Chrobota – moja Najanka jest czysta jak łza! Żadną miarą nie zasługuje, aby ją zmory nękały po nocach!
- Świat, w którym niewinne dziatki cierpią męczarnie, pewnikiem wypadł spod ogona centaura, miast być ukształtowanym rękami Enków! - Zaperzyła się Krasiroda.
- Takie tajemnice jeno sam Agej może pojąć rozumem – westchnął smutno Majda. - Prowadźcie mnie do dziewczynki.
Najanka, śliczna, czarnowłosa dzieweczka w mokrym od potu, białym giezełku, miotała się z mocno zaciśniętymi oczami na łóżku, przykrytym wilczymi skórami. Jęczała cichutko przez sen, niby jagniątko oddzielone od matki. Na jej twarzyczce malowały się przestrach i cierpienie. Bardzo chciała się obudzić, lecz złośliwa zmora nie wypuszczała jej ze swoich szponów. Majda stanął nad łóżeczkiem i wraz z domownikami leśniczówki rozpoczął zamawianie złego snu. W słowach, które wypowiadał padały liczne imiona i przydomki nieskalanej Mokoszy, litościwej królowej Enków, Pani Złotego Łańcucha, której lękały się wszelkie ciemne moce Čortieńska. Niebawem modlitwy przyniosły rezultat. Zmora, okupująca ciało dziewczynki, zapiszczała jak mysz, a następnie wyskoczyła jej z ust pod postacią czarnej słomki. Majda pochwycił ją zręcznie. Wsadził wyginająca się na boki słomkę do niewielkiej flaszki, zakorkował ją, a następnie wrzucił do paleniska. Zmora zginęła w płomieniach, przeraźliwie piszcząc. Wówczas to cierpienie znikło z oblicza Najanki.
- Dzieweczko, mówię ci: wstań! - Rzekł łagodnie Majda, zaś Najanka posłusznie otworzyła oczy i usiadła na brzegu łóżka.
- Mamusiu! Tatusiu! Kim jest ten pan? Czemu tak długo spałam? - Dopytywała dziewczynka, widząc rozradowane twarze ojca i matki.
Chrobota i Krasiroda pozwolili Majdzie przenocować w pokoju gościnnym. Ledwo czarcipłoch zmrużył oczy, poczuł w izbie niepokojąca obecność. Z ciemnego kąta podeszła do jego łóżka ogniście ruda suka z twarzą rozsierdzonej niewiasty, szczerzącej dwa rzędy ostrych kłów, godnych strzygi. Majda odgadł, że postać tę przybrała Pani Zmora, macierz wszystkich nocnych strachów, od jej imienia nazywanych zmorami.
- Jak mogłeś cisnąć w płomienie moją córeczkę? - Warczała gniewnie siostra Zennicy.
- Broniłem przed nią ludzkiego dziecięcia… - Próbował tłumaczyć się przez sen czarcipłoch.
Zmora jednakże, głucha na jego argumenty, poczęła boleśnie gryźć jego chude nogi.
- Zasłoń mnie, Pani Złotego Łańcucha! - Majda zawołał przez sen, a Mokosza, obraz Miłosierdzia Ageja, usłyszała jego prośbę.
Pani Zmora zapiszczała jak mysz, gdy złoty promień dostał się do izby przez okno. Poraził ją w oko. Podkuliła ogon i skryła się w mroku. Majda spał spokojnie do rana. C. D. N.
1 Starokrasne: ,,Agej błogosławiony!’’
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz