,, [...] Lecz rodowa duma Stefana kształtowana była od dzieciństwa przez piękniejszą, legendarną opowieść o [...] Oposie z przydomkiem ‘bator’ [...], który otrzymał od króla [...] krainę Nyirség na północ od Debreczyna. Dostępu do niej miał bronić groźny smok o trzech głowach. Opos zabił, oczywiście smoka i położył podwaliny pod fortunę magnackiego rodu, trzy niekształtne znaki w jego herbie interpretowano później jako smocze zęby, choć w Polsce mówić na nie miano ‘Wilcze Zęby’’’ – Stanisław Grzybowski ,,Król i kanclerz’’.
Do
Grakchova przybyło poselstwo z prowincji Küjvu. Mieszkańcy grodu,
zwanego dziś ,,Biskupinem’’ (Episkopolis), żyli w ciągłym
strachu przed potworem – pożeraczem zmarłych i żywych,
atakującym zarówno opuszczających osadę, jak i wewnątrz niej.
- Jak
wygląda powód waszych strapień? – spytała Wanda.
- Pół –
człowiek, pół – wilk i pół – wąż – odrzekł mieszkaniec
grodu.
Wanda
kazała posłom być dobrej myśli, po czym udała się do swej
ogromnej biblioteki. Kazała sobie podać jeden z tomów
,,Animalistyki’’ krasnoludka Kosy Owinniczewa z ery dwunastej i
długo przeglądała ryciny. Jej wzrok zatrzymał się na obrazku
przedstawiającym męża z wilczą głową i ogromnymi, jadowitymi
wężami zamiast nóg. Podpis pod nim brzmiał: ,,Ghul’’. Dalej
królowa czytała o tym, że owe tajemnicze ghule żyją w Arabii,
najchętniej w oazach i na cmentarzach, a ich ulubionym pokarmem są
trupy ludzi i zwierząt, ale żywymi istotami też nie pogardzą.
Istnieje też podobno, pokrewny rodzaj – ghul morski, mieszkaniec
Oceanu Wyrajskiego. ,,Skąd się one u nas wzięły? – delibrowała
Wanda. – Widziałam je w otoczeniu króla strzyg Martwca; nie
wszystkie wybiła moja drużyna’’. Nie tracąc więcej czasu,
córka Kraka wyruszyła na północ. Na miejscu kazała przygotować
końską padlinę jako przynętę dla ghula, po czym ukryła się. W
jej drużynie nie było wojewody Bronisława. Walczył w Burus
przeciwko wrogom konatów sprzymierzonych z Analapią. Mijały
godziny. Końskie truchło obsiadały muchy, dziobały kruki, wrony i
sroki. Swaróg zaczynał gasić Słońce wsypując do niego piasek z
kosmicznego Oceanu, a do nozdrzy wszystkich doleciał wstrętny odór
rozkładającego się trupa. ,,Tak cuchnęli towarzysze Martwca na
Podlesiu’’ – pomyślała Wanda. Królowa i jej wojowie ujrzeli
jak z lasu przypełznął ghul, jeszcze szkaradniejszy niż na
miniaturze. Zawył i dmuchnął trupim odorem, a ludziom krew poszła
z nosów i uszów. Jego wężowe nogi zabrały się do pałaszowania
końskiej padliny, a wilcza głowa rozglądała się wokół. Wanda
wezwała na pomoc Dziwicę, Nastazję i Walaszkę, po czym strzeliła
z łuku. Była dobra w strzelaniu, lecz ghula ledwo drasnęła,
wytaczając zieloną, cuchnącą rozkładem krew. Potwór zaśmiał
się jak krokota, po
czym dmuchnął z pyska i nozdrzy czarnym, cuchnącym dymem, który
przybrał postać ifryta o ognistych oczach, który rzucił się na
wojowników królowej. Ci radzi byli jej pomóc, lecz oszukani
magiczną wizją, walczyli z nieszkodliwym dymem. Ghul tymczasem
porwał się na królową. Ta, zbrojna we włócznię i dużą
tarczę, walczyła z męstwem i znajomością rzeczy jak prawdziwa
Amazonka, lecz potwór miał nad nią przewagę. Wężowe nogi
połamały jej włócznię, orle szpony na ludzkich palcach zdarły
tarczę. Wandzie pozostały się tylko miecz i sztylet. Byłaby
zabiła trupojada, lecz niespodziewanie wężowe zęby wbiły jej się
w nogę, raz, a potem drugi. Pobladła, jej oczy zaszły mgłą, a
ciało stało się zimne. Padła na trawę, plecami, a jej wojownicy
marnowali siły na walkę z nieistniejącym ifrytem. Ghul uniósł
Wandę wysoko i warcząc i sycząc szydził z Ageja. Pan Voytakus ov
Viernitis twierdzi, że w moich książkach za dużo bohaterów ginie
straszną śmiercią. Drogi i bezdroża Analapii przemierzał konno
zbrojny junak. Obecnie był w Küjvie. Królewska drużyna wciąż bez
rezultatu biła się z nieistniejącym ifrytem, gdy oczom jeźdźca
ukazała się zraniona, lecz wciąż olśniewająca panna w bieli,
trzymana przez nieznanego mu potwora. Junak zlitował się nad
dziewicą, już mającą być pożartą. Napiął łuk i jedna po
drugiej wypuszczał strzały we wszystkie trzy łby potwora. Ghul
padł martwy, brocząc zieloną krwią. W tym samym czasie, ifryt
rozwiał się jak mgła. Wanda była nieprzytomna.
Gdy
otworzyła oczy, spostrzegła, że jest rano, ona samo zaś leży na
łożu w chłopskiej chacie. Otaczali ją jej wojownicy, czerwoni ze
wstydu, że dali się oszukać ,,wstrętnemu ścierwojadowi’’,
jakiś obcy junak, chłop, jego dzieci i żona chłopa z dzbanem
rumianku. Śniła, że jest całowana, że jakiś wojownik z północy
czyni ją swą żoną i matką swoich dzieci. ,,Biwoj i Libusza’’
– mówiła Wanda przez sen. Gdy się obudziła, chłopi
opowiedizlei jej całą historię, wychwalając bohaterstwo
nieznanego junaka, a Wanda spytała go:
- Kim
jesteś, panie?
- Jam Opos
ze Svamii – rzekł po starokrasnemu – a ten kary rumak za oknem
to mój wierny Namri.
- Niech ci
Agej wynagrodzi – rzekła Wanda – i wam też – zwróciła się
do chłopów. Ci przynieśłi królowej posiłek, najlepszy na jakich
było ich stać, a uratowana przez Oposa wypytywałą go o jego
wędrówkę jak i sama opowiadała o sobie i swym kraju.
- Moja
ojczyzna, Svamia obfituje w zwierzynę – mówił Opos. –
Najdziwniejsze są ,,mmn’’. Nazwa dziwn i zwierzę dziwne. Mmn
wygląda jak bialy hipopotam z lwim ogonem.
- Czytałam
o nich w dziele Owinniczewa – rzekła Wanda. – Królowa Tatra
miała takie w swoim zwierzyńcu – dalsza rozmowa zeszła na dzieje
rozmówców.
- Moja
macierz, królowa Kenna była panią Svamii. Ojca straciłem
wcześnie, gdy zginął w walce ze smokiem. Pewnego razu o rękę mej
matki zabiegał czarnoksiężnik Musulus, tyran Bałtów. Trzeba
wiedzieć, że moja matka była tak piękna, mądra i dobra, że sam
cesarz rzymski zabiegał o jej względy. Kenna odmówiła Musulusowi,
znając jego złość, a on rzucił złe czary na mój kraj. Gnębił
go zarazą, śnieżycami, upałami, powodziami, gradobiciem,
potworami morskimi, smokami, trollami, żmijami, osami... Królowa
robiła co mogła by pomóc poddanym, ale tego było za wiele, nawet
na tak dzielną niewiastę jak ona. Zmarła biedaczka prowadząc
konno swój lud do walki z armią olbrzymów. Musulus chcąc
dokończyć zemsty na mnie, przybrał postać völvy z Nürtu i
ogłosił wieszczbę, że nieszczęścia ustaną, jeśli na oltarzu
Ageja zostanie złorzony ostatni syn Kenny, czyli ja. Miałem zostać
zabity, lecz mój wychowawca, kapłan Monkis wywiózł mnie ze
Svamii, a byłem wówczas dziesięcioletnim otrokiem. Wędrowaliśmy
razem po wielu krajach, aż zaszliśmy do twojego , pani, zwanego
,,Analapią’’. Przemierzaliśmy lasy wschodu, a wtedy mój
przyjaciel umarł. Urządziłem mu pochówek i ruszyłem dalej.
- Miejsce,
gdzie leży, niech się nazywa Mońki – zdecydowała wzruszona
Wanda. – O co chcesz mnie prosić, wybawco? Nie mogę być twą
żoną, bo przysięgłam dopełnić mych dni w dziewictwie – nie
chciała pójść drogą Libuszy.
- Pozwól
mi, pani – Opos uklęknął – abym mógł towarzyszyć twojemu
orszakowi w drodze do stolicy – Wanda zgodziła się, a tymczasem
ciało ghula spalono. Po przybyciu do Grakchova, królowa publicznie
opowiedziała o swym ocaleniu i zawiesiła na piersi Oposa złoty
wizerunek męża depczącego ghula, a także ofiarowała mu scytyjski
akinakes, pierścień z rubinem i złoty kubek.
Opos
zamieszkał na podgrodziu Grakchova i zawarł przyjaźń z plemieniem
leśnych ludzi z prowincji Zielonych Stawów. Często ich odwiedzał,
uwolnił od smoka, ale nie znalazł sobie połowicy.
*
Tymczasem
zmarł sędziwy arcykapłan Pizamar, a na jego tronie zasiadł
Wisław, niechętny Wandzie, po tym jak odmówiła mu ręki, jeszcze
zanim został kapłanem. Dziewicza królowa zaś wybierała się do
Dendropolis, stolicy Roxu, aby z królem Irosławem omówić sprawę:
,,Do kogo ma należeć Lud Ledy’’? Opos przebywał wówczas w
Zielonych Stawach i siedział na gałęzi drzewa. Gdy ujrzał posłów
nowego arcykapłana, natychmiast zeskoczył z drzewa i czołobitnie
ich powitał.
- Królowa
Wanda w swej nieskończonej wdzięćznośći za uratowanie życia –
mówił poseł – gorąco pragnie, abyś towarzyszył jej w drodze
do Roxu.
Serce
Oposa załomotało. Podziwiał królową Analapii i w głębi serca
był dla niej gotów ponieść najsroższe męczarnie. Jej pozwolenie
na towarzyszenie sobie było dlań zaszczytem. Teraz ona sama o to
prosiła... Bez namysłu zgodził się. Wanda opuściła Grakchov,
jej orszak minął Mnogovo, gdzie ongiś w erze dziewiątej Biesy i
Čady zabiły rzesze ojcowskich wodników, przekroczyła rzekę
Zanus, pomodliła się przed stojącym nad rzeką Soprač posągiem
Świętowita o szczęśliwą drogę i powodzenie misji. Gdy
przekraczała rzekę ujrzała znajomą postać na karym koniu.
Poznała. To Opos i Namri. Junak ucałował dłoń królowej i mówił
o posłach, którzy kazali mu jechać razem z nią. Zrozumiała, że
była to intryga Wisława, lecz by odesłać Oposa było już za
późno. Orszak powiększony o jedną osobę, szedł dalej w kierunku
Dendropolis. Droga prowadziła przez stepy. Za dnia były słoneczne
i piękne, przystrojone kwiatami, którymi królowa zdobiła włosy,
pełne róznych zwierząt jak stada tarpanów i suhaków. Jednak jka
opowiadali ludzie z mijanych osad, noce na stepach miały być
straszne. Przy akompaniamencie wycia wilków miały polować
wilkołaki i brukołaki, wąpierze, sfinksy, mantrykony, ksykuny,
sysuny, detka. Pełno było czarownic i nocnic. Najmniej szkodliwe
miały być... mówiące skały. Zaś najstraszniejszym potworem
stepów Roxu nazywano przrażającą czarownicę imieniem Baba Jaga
(Vava Jaha). Jedank Wanda nie zamierzała zrezygnować z misji. Jej
drużyna również okazałą odwagę. Jeden tylko Lutnik, za zgodą
królowej, odłączył się od reszty i osiadł w Minos (albo w
Rajgrodzie), gdzie do końca życia opowiadał niestworzone historie
o swej podróży przez stepy.
- Naszym
utrapieniem – mówił do Wandy starzec Owsiwuj – jest pewien
tarpan, czyli dziki koń. ,,Swołocz’’ tratuje nam pola i
bałamuci klacze. Wieść o czynach królowej doszła aż tu. Królowa
zabiła króla strzyg, jakiegoś ścierwożercę i dzika z Gór
Kawczych. Może i nam pomoże.
- O nie –
zarumieniła się Wanda, która nie lubiła przypisywac sobie cudzych
zasług. – Przed królem strzyg obronił mnie wojewoda Bronisław,
przed ghulem – Opos ze Svamii, a na dzika z Gór Kawczych polowała
królowa Bohemii, Libusza.
- Ślicznie
prosimy, aby królowa raczyła zabić tego utrapieńca – włączyła
się Ribka, żona Owsiwuja.
Zbliżał
się wieczór i klacze w stajni niespokojnie rżały oczekując
tarpana. Wanda wyszła z zarośli i ujrzała jego. Przez pola pędził
dziki koń, a jego sierść w świetle Księzyca była jak u myszy.
Grzywę i ogon miał czarne. Królowa odłożyła łuk i strzały i
podeszła ostrożnie do zwierzęcia. W wyciągniętej dłoni trzymała
kostkę cukru – przysmaku przywiezionego do Grakchova przez kupców
z Arabii. Tarpan bał się ludzi, ale nęcił go nieznany zapach.
Stanął przed Wandą i zaczął jej wyjadać cukier z dłoni, a ona
głaskała zwierzę. Gdy od strony chutoru bzyknęła strzała i
ugodziła dzikiego konia, który się przewrócił, Wanda nie chciała
tego. Mając dar pozyskiwania sobie serc nie tylko ludzkich, ale i
zwierzęcych, wyjęła mu strzałę z rany i opatrzyła ją. Zakazała
komukolwiek zabijaź konia, któremu nadała imię: ,,Tarpan’’.
Gdy koń wyzdrowiał zaczęła na nim jeździć na oklep i o dziwo,
ani razu nie spadła. Opuściła gościnną wieś na grzbiecie
Tarpana, a ci co ją gościli, ku jej zmartwieniu zastanawiali się,
czy nie była czasem Dziwicą, lub Dziewanną Šumina Mati; Panią
Zwierząt.
Orszak
znów znalazł się na odludziu. Gdy został napadnięty przez
brukołaka, Opos uratował wszystkich, przebijając bestię
oszczepem. Następnie z jego ciała rozpalono ognisko. Wszyscy jedli
suhaka, gdy w trawie coś mignęło. ,,Pewnie chomik’’ –
pomyślała Wanda. Wtem ujrzała jak jej wojownik, Bogumił, coś
trzyma – trzymał za długie, czarne włosy męską głowę z
wąsatą twarzą, bezradnie przebierającą pajęczymi nogami. Głowa
płakała i krzyczała, aby jej nie wrzucać w ogień, ani nie
rozbijać. Wszyscy rozpoznali w tym dziwnym stworze głowoluda,
zwanego też detkiem.
- Nie
zabijajcie mnie! – wrzeszczała głowa. – Mam żonę i dzieci! –
Wandzie zrobiło się żal dziwoląga.
- Do czego
jesteś potrzebny? – spytał Bogumił.
- Nie piję
krwi, słowo głowoluda. Ja tylko ukazuję się w lustrach i straszę
próżne niewiasty, ale nie robię im krzywdy! – Wanda rzekła.
- Uwolnij
to! – Bogumił natychmiast puścił detko, które pocałowało
kolano królowej i pobiegło w gąszcz. Wszyscy wiedzieli, że Wanda
nie pozwalała zabijać żmij, pająków, czy os.
Gdy nastał
ranek ruszono w dalszą drogę. Mijano zaczarowane skały, które
mówiły różne rzeczy. A to wzywały Ageja i Enków, a to płakały,
przeklinały wędrowców, śmiały się, śpiewały. Niemiłe miejsce
te stepy Roxu. Reszta dnia minęła na walce z ogromnym ksykunem, a
brał w niej udział cały orszak. Ksykun strzegł drogi i od każdej
karawany żądał jako okupu jednego jej członka. Nie pomagały
próby wykupienia się mięsem suhaka, czy koniną. On chciał
koniecznie człowieka. Doszło do długiej i zażartej walki,
zakończonej przez Wandę, która przeszyła serce potwora z łuku.
Gdy do jego ciała zleciały się kruki, nastała noc. Wanda
prowadziła Tarpana do wodopoju, gdy ujrzała jakieś dziecko. Był
to pięcioletni chłopczyk, całkowicie nagi i płaczący. Miał
wielkie, zielone oczy, świecące w mroku i ogromną głowę. Wanda
zlitowała się nad nim, zapominając, że to najprawdziwszy sysun, a
jego rodzice to brukołaki. Z chusteczki zrobiła mu przepaskę
biodrową, po czym okryła swym płaszczem i posadziła na Tarpana.
Koń był wyraźnie zaniepokojony. Gdy pił, sysun przytulił się do
Wandy i wyszczerzył kły, by pić jej krew, gdy nadjechał Opos.
Schwycił straszydło i cisnął nim o ziemię. Potem wyjął miecz i
chciał je rozpłatać.
- Co
robisz, przecież to dziecko?! – krzyknęła Wanda.
- Nie ufaj
mu, pani, to sysun! – krzyknął Opos. – Pomnij co o nich
opowiadano w Ribkovce! – następnie zwrócił się do straszydła.
– Teraz odpowiesz za swe zbrodnie! – jednak Wanda błagała Oposa
o darowanie mu życia. Junak choć niechętnie, zgodził się.
- Masz
szczęście, że moja pani ma miękkie serce, inaczej bym cię
przebił na wylot, ale musisz obiecać, čortowski pomiocie, że już
nie będziesz pił krwi.
- Obiecuję
– jęknął sysun, po czym uwolniony pomknął w step.
Nastał
czas snu. Na tle Księżyca widać było czarownice, lecące na
miotłach. Jedna z nich leciała na kamiennym słupie i miała
wyjątkowo długi nos.
- To jest
owa Baba Jaga – szepnął do towarzyszy Opos – można się po
niej spodziewać wszystkiego złego.
,,Czarownice są piękne, ale nie dotyczy to Baby Jagi – mówił im gdy byli w Ribkovce, stary Owsiwuj. – Jest niewyobrażalnie stara, brzydka, zła i swarliwa. Ma ona nos długi jak dłoń dorosłego męża, zakończony brodawką. Ma rozwiane, białe włosy, ogniste oczy jak Wiła, jest chuda jak Kościej, ma obleśne, zwisające piersi i szpony znacznie dłuższe niż inne czarownice, ale najgorsze są jej zęby – wielkie, ostre i żelazne. Służy smokowi z Vovel i lubi szkodzić. Jej przysmakiem jest ludzkie mięso. Mieszka w zaczarowanej chacie – ludzie różnie mówią jak ona wygląda. Jedni twierdzą, że jej fundamentem jest kurza noga, na dodatek stale skacząca, inni, że ma kształt pudła i jest z żelaza. Na płocie wiszą ludzkie i zwierzęce czaszki’’.
Trzeba
wiedzieć, że gdy przed laty, królową Julię Rzymską męczyły
straszydła chcące pożreć rodzącą się córeczkę, Baba Jaga
była wśród nich. Czarownica widząc na stepie orszak królowej
Analapii, zapragnęła go pożreć. Powróciła do swej chaty i
poczęła na śpiących zsyłać mamiące wizje, aby zwabić ich do
siebie. Oposa kusiła sławą ,,zmiejoborstwa’’. Na próżno.
Wandę najpierw kusiła sukniami, perłami i kamieniami, a potem
płaczem dzieci, jednak królowa już wiedziała, że to tylko złudne
majaki. Inaczej by się wzruszyła i próbowała pomóc. Cała
drużyna jednomyślnie odrzucała pokusy, wzywając na pomoc Ageja,
Enków i jytnas. Jeden tylko Bogusław, znany z chciwości, ujrzał
garnek złota i chwycił zań. Gdy to uczynił, natychmiast zniknął,
a z nim cały orszak. Bogusław z garncem złota w dłoniach, znalazł
się w przestronnej komnacie. Na kominku płonął ogień, a na
ścianach wisiały obrazy przedstawiające pierwsze czarownice: Babę,
Vidmę i Ciotę, oraz królową Malkieš Lysarayatę. Przywitała go
pani, niezwykłej piękności i poczęstowała go winem. Bogusław
podziękował i wypił po czym padł uśpiony. Wówczas piękność
komnaty zniknęła, zostały się tylko owe cztery obrazy na
ścianach. Pani w koronie przybrała wygląd odrażający i poczęła
zjadać Bogusława żelaznymi zębami. Była to bowiem Baba Jaga. Nie
skończyła go pożerać, gdy na podłodze znaleźli się Opos i
Wanda z drużyną. Baba Jaga nie zdążyła przybrać pięknego
wyglądu, gdy wszyscy się obudzili w jej chacie. Została
zdemaskowana, więc porwała z kąta szablę, prezent od króla
ażdach i wrzasnęła:
- Teraz
będę was szlachtowac jak świnie! – dodać należy, ze całe
uzbrojenie wędrowców znalazło się na stepie. Nagle – Baba Jaga
wrzasnęła i odrzuciła szablę. Polała się z jej szyi
pomarańczowa krew. Potknęła się o taboret i upadła na klepisko.
Stało się tak, bo ugryzł ją w kark sysun, ten sam, którego Wanda
nie pozwoliła zabić Oposowi.
- Dobra
robota, synu brukołaka! – Opos chwycił szablę i stanął nad
Babą Jagą.
- Mam
lepszy pomysł! – krzyknęła Wanda, po czym złamała magiczną
miotłę. – Teraz nie będzie mogła czarować.
- Z miotłą
czy bez, popełniła tyle łotrostw, że zasługuje na śmierć! –
rzekł Opos.
Tymczasem
Baba Jaga poczęła się zmieniać w oczach. Zniknęły jej szpony,
nos się skrócił, wykruszyły żelazne zęby. Stała się ludzką
niewiastą. Wanda kazała Oposowi, by ją oszczędził, co ten
uczynił niechetnie. W zamian miano ją zaprowadzić do Dendropolis,
by ją osądził król Irosław. Baba Jaga gorąco całowała kolana
Wandy, po czym nie żywiąc nadziei na zmiłowanie, resztką swej
magicznej mocy wypowiedziała ,,virało’’, które przyprawiło ją
o pęknięcie serca.
Wreszcie
po tych i innych przygodach, wędrowcy dojechali do Dendropolis.
Przejeżdżając przez podgrodzie, Opos rzekl do Wandy.
- Nie mogę
się nadziwić, że ten sysun okazał ci wdzięczność, bo przecież
sysuny są złe.
- To dlatego, że w każdej
istocie jest coś z Ageja i coś z Czarnoboga, żadna nie jest
całkowicie zła, ani całkowicie dobra – odpowiedziała Wanda.
Tymczasem
otwarto złocone bramy grodu, a trębacze zagrali fanfary. Król
Irosław w otoczeniu trzech żon: Krywicy, Smelenicy i Duleby, córek
Leszka II Płodnego, rozkazał, by grododzierżca z żoną wyszli
naprzeciw gościom z Analapii z chlebem i solą. Wandę szczególnie
gorąco przywitały żony króla. Ów wydał ucztę i turniej na
cześć królowej, słuchał jej opowieści o dziwach ze stepów, a
potem w odosobnionej komnacie rozpoczął rozmowy o Ludzie Ledy.
Dodać należy, że Wandę szczerze zgorszyło wielożeństwo
Irosława, choć bardziej mu współczuła, niż potępiała. Rozmowy
trwały długo i nic z nich nie wychodziło. Padła propozycja, by
Lud Ledy sam zdecydował kto ma być jego władcą, lecz Irosław, ku
zgorszeniu potomnych, lubiących ludowładztwo, miał inny pomysł.
Wysłał posłów do Imperium Romanum, do wyroczni w Delfach. Wróżka
Pytia podała niezrozumiałą odpowiedź, którą ku rozczarowaniu
Irosława zrozumiano tak, że Lud Ledy ma być poddany władzy
Analapii. Wanda wróciła do Grakchova, a Opos razem z nią.
*
Niedługo
po powrocie, królowa została wezwana do Nesty przez arcykapłana
Wisława. Ten, czerwony z gniewu jak burak, publicznie oskarżył ją
o złamanie ślubów dziewictwa z niejakim Oposem ze Svamii, bo tak
mówił mu wieszczy sen. Groziła za to okrutna śmierć. Opos
tymczasem był w Grakchovie i o niczym nie wiedział. Wandę skazano
na sąd, specjalnie dla dziewic oskarżonych o złamanie ślubów.
Milę za grodem znajdowało się pobłogosławione przez Mokoszę
pole, zwane Świętą Ziemią, a było ono cudowne. Zakopywano w nim
oskarżoną na całą dobę i jeśli była winna, odkopywano ją
martwą. Jeśli zaś przeżyła, to świadczyło o jej niewinności.
Teraz zakopano w nim Wandę, a cała Nesta płakała i modliła się
o ratunek dla niej, po kryjomu złorzecząc Wisławowi. Arcykapłan
pomyślał: ,,Teraz to się zemściłem na niej’’. Doba zaś
minęła i odkopano królową. Była głodna i spragniona, ledwo, ale
jednak żyła, ku wielkiej radości swych poddanych. Wisław okrył
się wstydem i na klęczkach przepraszał tę, którą oskarżył.
Wanda wróciła do Grakchova i opowiedziała o wszystkim Oposowi. Ten
chciał pomścić ów haniebny zamach na jej życie, lecz ona błagała
go tylko, aby opuścił powierzone jej królestwo.
*
Opos
kochał Wandę i posłuchał jej prośby. Królowa odprowadziła go aż
do Montanii i żegnając swego obrońcę, życzyła mu:
- Oby z
ciebie wyszedł król większy od mojego ojca! – Opos zszedł z
grzbietu rumaka Namri, ucałował ziemię, na której stała królowa,
po czym wsiadł na siodło i bez słowa odjechał.
Przemierzył
Slavię i zagłębił się w Imperium Romanum. Dotarł na pogranicze
Panonii i Dacji, gdy do jego uszu dotarła wieść o pladze tych
ziem. Przed laty przybył tu czarownik z północy, imieniem Musulus
i osiadłszy tu, przybrał postać wielkiego, czarnego smoka. Pod tą
postacią pustoszy ziemie, zwane po starokrasnemu ,,Sedepolisem’’,
zjada różne istoty. Ostatnio zażądał córki rzymskiego
namiestnika. Wielu próbowało zabić smoka,
ale jego siła wydaje się niezmierzona... – opowiadali ludzie.
Opos postanowił zmierzyć się z potworem. – nie dla zemsty, ale
dla ratowania jego ofiary. Zaprowadzono go na bagna, gdzie do pnia
olchy była przywiązana szlochająca niewiasta. Opos rozciął jej
więzy, a wówczas z bagna wynurzył się smok. W węgierskiej
legendzie miał on trzy głowy, zaś ,,Codex vimrothensis’’
podaje, że ów jednogłowy potwór o wielu ostrych zębach miał
trzy najdłuższe; dwa górne i jeden dolny, przypominające kły
morsa. Musulus zamieniony w smoka rozpoznał w junaku znienawidzonego
syna Kenny. Natarł nań, plunął ogniem i wzbił się w górę.
Opos choć się bał, ciągle parł na smoka, aż przebił mu serce
mieczem. Potwór przestał zionąć ogniem, a duszę Musulusa zabrały
Čorty. Opos wyrwał z paszczy smoka trzy najdłuższe zęby i razem
z uratowaną, poszedł pokazać je namiestnikowi. Był tak poparzony,
że ledwo szedł na nogach, a gdzie szedł tam Panończycy i Dakowie
wołali nań: ,,Bator’’!, a Rzymianie: ,,Audax’’!, co
znaczyło ,,Mężny’’. Wieść o jego czynie dotarła aż do
Rzymu; cesarz Neron nadał mu herb Smocze Zęby i bez skutku próbował
ułożyć o nim poemat. Junak poślubił Valerię, ocaloną córkę
namiestnika, a jego odległym potomkiem, zgodnie z życzeniem Wandy
był król Stefan Batory, ,,większy od Kraka’’.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz