Dawno, dawno temu, gdzieś na ziemiach polskich pod zaborem pruskim, w ubogiej wiosce, żył sobie pan Atanazy Konida. Był psychopatycznym mordercą; zabijał ludzi, aby kolekcjonować ich zęby. Najpierw mordował zwierzęta, potem uśmiercił ojca, matkę i rodzeństwo. Po tej zbrodni przyszły następne, i jeszcze następne. Nie miał dla nikogo litości, dawno przestał się modlić i chodzić do kościoła. Miłość zdawała się na zawsze opuścić jego serce. Chłopi bali się go i nawet najlepsi spośród nich, życzyli mu śmierci. Jednak pruska administracja nie robiła nic, aby go powstrzymać, bowiem zaborcy we współpracy z psychopatą widzieli szansę skuteczności realizowania polityki antypolskiej. Jednak od jakiegoś czasu, Panem Konidą zaczęły targać wyrzuty sumienia, ujawniające jego samotność i brak miłości. Ich wpływ mógł być bardzo różnorodny - alkoholizm, nawrócenie, samobójstwo ...
Pewnego razu przed Panem Konidą stanął diabeł, aby nie dopuścić do nawrócenia. Psychopata od dawna marzył, aby móc zabijać więcej osób za pomocą czarodziejskiej siekiery, a teraz właśnie miał ją otrzymać i z jej pomocą wymordować ludzkość. Warunkiem było podpisanie krwią cyrografu.
- A to ja głupi, aby sobie palec rozcinać, kiedy mogę podpisać krwią od trupów, które trzymam w szopie? - mówił Pan Konida.
- O nie - zaprzeczył diabeł - oni już nie żyją i mnie nic do nich, część u mnie, część gdzie indziej. Musisz użyć swojej krwi, nie dlatego, że jest symbolem życia, ale dlatego, że jako część, symbolizuje całość; część twego ciała będzie symbolizować twoje ciało i duszę...
Pan Konida chcąc - nie chcąc nakłuł palec, aby złożyć podpis na pergaminie.
- Daj, ja podpiszę - mówił diabeł, bał się bowiem, że Pan Konida może się podpisać znakiem krzyża, jak to wówczas robili analfabeci, do których należał.
- Jak cię nazywają? - spytał.
- Ko - ni - da A - ta - na - zy -dyktował psychopata.
Wieśniak otrzymał siekierę, ale demon postawił kolejny warunek.
- Będzie twoja, jeśli się ze mną zmierzysz i mnie pokonasz, bo tak stoi w umowie.
Pan Konida zadufany w swoją siłę, podjął walkę na siekiery. Z jednej strony młody, rudowłosy chłop o nosie podobnym do kartofla, z drugiej demon w długim, czarnym płaszczu. Nagle siekiera wypadła z dłoni Pana Konidy, która obficie broczyła krwią.
- Przegrałeś bydlaku! - triumfalnie wrzasnął diabeł i zarzucił Pana Konidę na plecy niczym worek. Wtedy Pan Konida zrozumiał, że zmarnował całe doczesne życie...
Czuł wielką gorycz, lecz wiedziony jakimś głosem, sięgnął ręką do kieszeni i znalazł tam ... różaniec, zrabowany zamordowanemu niegdyś księdzu. Nigdy się na nim nie modlił, ale podobał mu się od strony estetycznej. Planował sprzedać go na rynku, aby mieć pieniądze na broń palną. Teraz zaś jego duszę ogarnęła wielka potrzeba modlitwy. Nawet się nie spostrzegł jak dusza i ciało zaangażowały się w wypowiadanie ,,Zdrowaś Maryjo...'' Przerażony i wściekły diabeł rzucił nim jak workiem kartofli o ziemię, aż doszło do zniszczenia rdzenia kręgowego. Pan Konida umarł z modlitwą na ustach.
Na ogół literaci opisują tylko doczesne życie swoich bohaterów, jednak postaram się zrekonstruować pośmiertne losy Pana Konidy. Zobaczył przed sobą Matkę Boską. To Ona go ocaliła.
- Tyś moim Ocaleniem! - wzniósł ręce i wykrzyknął entuzjastycznie.
Maryja patrzyła na niego ze smutkiem i macierzyńską miłością.
- Im większa nędza, tym bardziej zasługuje na Miłosierdzie - mówiła - lecz nic nieczystego nie wejdzie do Królestwa Mojego Syna. Musisz się oczyścić, odbyć pokutę.
- Przyjmę wszystko czym mam być oczyszczony - zadeklarował Pan Konida.
Został przeniesiony do czyśćca, na samo jego dno. Żadna z dusz nie wiedziała jak długo ma trwać jej pokuta. Cierpiały w niewyobrażalny sposób, lecz chwaliły Boga, bo wiedziały, że prawdziwa miłość zsyła katharsis, a te nieraz wymaga bólu, bo ,,wolność krzyżami się mierzy''. Przychodzili tu Maryja i Michał Archanioł zabierając w swoje święta wiele dusz, zaś codziennie w otchłań spadały krople krwi - była to Krew Chrystusa ofiarowana na każdej Mszy Świętej. I znów dusze zostawały uwolnione. Pan Konida radował się z każdego przybycia Maryi, będącego ulgą w jego cierpieniu, ale nie mógł widzieć Boga - do czasu aż wszystko odpokutuje. Widział jak dusze ulatywały do Nieba uwalniane modlitwą.
,,Ojcze Przedwieczny, ofiaruję Ci, najdrogocenniejszą Krew Boskiego Syna Twego, Pana naszego Jezusa Chrystusa w połączeniu ze wszystkimi Mszami Świętymi na całym świecie dzisiaj odprawianymi, za dusze w czyśćcu cierpiące, za umierających, za grzeszników na świecie, za grzeszników w Kościele powszechnym, za grzeszników w mojej rodzinie, a także w moim domu. Amen''.
Gdy Pan Konida słyszał te słowa, tysiąc dusz wespół z nim cierpiących, zgodnie z obietnicą Chrystusa złożoną św. Gertrudzie Wielkiej zostawało uwolnionych. Tu każdego dnia przekonywał się naocznie o ogromie Bożej miłości, którą na ziemi docenił dopiero w ostatniej godzinie życia. Dusze przychodziły i odchodziły, świat doczesny zmieniał się jak w kalejdoskopie, a ciężka pokuta Pana Konidy trwała długo. Do czasu...
- Przed tobą ostatni etap oczyszczenia - mówiła Maryja - zostaniesz napełniony tęsknotą do Boga, której wcześniej nie znałeś, abyś uchronił inne dusze przed powtórzeniem swoich błędów. Pójdziesz w świat XX wieku, do ubogiej polskiej wioski - chcę abyś został ojcem chrzestnym dziecka człowieka, którego ci wskażę.
- Zrobię wszystko co będzie Twoją wolą - odparł z pokorą Pan Konida.
Było to ok. 1800 roku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz