,,Aby
mieć piękną śmierć, trzeba mieć piękne życie''
– mawiają mędrcy. Mało, który bohater umarł w łożu.
Przeciwnie; niezwykłe były nie tylko narodziny i życie herosów,
ale także ich śmierć.
Gerlach
żył w erze szóstej i dowodził powstaniem niewolnych Lynxów
przeciw Latavcowi – królowi Żbiczan. Zginął w górach dziś
nazywanych Montanią, razem z pięcioma towarzyszami broni, osaczony
podczas śnieżycy przez ażdachy. Lynxowie oddali życie sprzedając
je niezmiernie drogo. Sam Gerlach został pod postacią rysia
przerąbany szablą na dwie połowy. Zwłoki wodza powstańców i
jego druhów, ażdachy posiekały na tysiące kawałeczków, które
rozrzuciły po górach, aby grób bohatera nie dawał nadziei jego
przyszłym naśladowcom. Po upadku królestwa Żbiczan, Lynxowie
imieniem Gerlacha nazwali górę, u stóp której zginął.
Uralisław,
pierwszy król Lynxów żył na przełomie er szóstej i siódmej. Po
śmierci pokutował za zbrodnie godne orskich rezunów, które jego
wojownicy popełnili na bezbronnych Żbiczanach w czasie wojny z ich
niegodziwym królem Latavcem. O północy, w siole stołecznym
Ynańsku, Lynxowie widywali zjawę swego króla zamkniętą w
drewnianym bębnie i całymi wiekami wypompowującą przelaną krew
starców, cządów i samek.
Wodnik
German z ery dziewiątej był junakiem, który został królem. Jako
następca królowej Afaraki, co przeniósł stolicę z afrykańskiej
Nandii do Jeziora Niedźwiedzi, bronił swych poddanych przed
strzygami i smokami. Razem ze swym bratem Teutonem, zabił
wielogłowego smoka z wyspy Rany. Pojął za żonę i uczynił
królową rusałkę Alemanię, więzioną w jaskini przez owego
smoka, zwanego też Hydrą, a jako łup wziął strzeżone przez
potwora kosztowności. Niestety zdobyty skarb zatruł chciwością
serce i rozum króla Germana, który stał się przeklętym tyranem,
łupiącym z kosztowności wszystkie rasy toropieckie, oraz mordercą
własnej żony. Niezadowolenie przeciw szalonemu Geromanowi rosło,
aż wybuchło powstanie, na czele którego stanął urodziwy wodnik
Trojan – herszt słynnej z krwiożerczości bandy ,,Vodni''.
Trojan zdobył zamek króla Germana, odrywając go od liczenia
złotych monet, po czym pochwycił tyrana i własnoręcznie cisnął
go do jeziora roztopionego złota. Rozbójnik już cieszył się, że
zasiądzie na tronie zabitego króla, lecz jego okrutny czyn został
ukarany, bo oto piękny wodnik stał się podobnym do siwobrodego
starca potworem o oślich uszach i skrzydłach z wosku. Prowadził
odtąd nocy tryb życia i umiał zamieniać się w ćmę. Utracił
urodę, jednak jego serce zmieniło się – napełniała je mądrość,
litość i pragnienie pokuty. Nieszczęsny król Trojan świadczył
dobro innym stworzeniom przez długie eony, aż na początku obecnego
umarł i zakończył pokutę, gdy dziewczyna imieniem Trojana
pokochała go na przekór jego brzydocie.
Teost
Car – Słońce, żyjący w I wieku ery XI był wcielonym Swarogiem,
prawdziwym Enkiem i prawdziwym człowiekiem, którego krew miała
obmyć świat. Został zabity z rozkazu czarnoksiężnika Czerwonego
Wiaczesława Amosowa, który zapowiedział podczas koronacji Lochy na
królową Čortów, że jeśli dostanie wyszukane skarby, uśmierci
Teosta, władcę błogosławionego królestwa nad rzeką Nilus.
,, […] Amosow rzucił czary na carstwo wcielonego Swaroga. Słońce się zaćmiło, a łono Ziemi zadrżało; wody Nilusa i Morza Rajskiego obróciły się w krew; gęsto biły pioruny, wiał lodowaty wicher, z nieba spadały gwiazdy i grad przemieszany z krwią. Ludzi i zwierzęta ogarnęła trwoga, najdzielniejsi chowali się w chałupach i drżeli jak owcze ogonki. W owym to czasie, Wilkogłowiec Niegodzijasz za kaszankę sprzedał Teosta jego bezlitosnym wrogom, a ci zgotowali mu męki. Jeszcze przed zgonem Dadźboga w ludzkie ciało obleczonego, Wilkogłowiec pożałował zdrady i lamentował żałośnie pod drzewem grabu, a to okazało się prastarym potworem Grabiukiem i pożarło Niegodzijasza. Teost został pojmany w gaju, gdzie zanosił modły do Ageja; w świętym gaju z dębem, głazem i stawem. […] drżał, a ciężar czekającej go kaźni przygniatał władcę do ziemi. Ciekły zeń strugi potu, a przed oczyma wraz z krwawymi płatami przesuwały się korowody sług Rykara z wyszczerzonymi zębami gotującymi w kotłach, piekących na wielkich rusztach, wbijających na pale, obdzierających ze skóry, krzyżujących, szatkujących ręce i nogi licznych stworzeń. Widział nagie i obdarte ze skóry niewiasty karmiące piersiami psy, ropuchy, szczury i żmije, mężów wplecionych w struny monstrualnych instrumentów, wreszcie płonące jezioro wódki pełne pijaków. Starucha cała oblepiona skwierczącą smołą, biegła po gaju wrzeszcząc wniebogłosy, a Čorty goniły ją i dźgały widłami. Teost przygnieciony ciężarem świata, prosił Ageja by nie musiał zasiadać na tronie Okrwawionego Drzewa […] Słyszał muzykę niby ryk lwa i chichot hieny, wokół niego kłębiły się Čorty; wysuwały z paszczy żądła i kłuły nimi ciało tego, co je ongiś wyrzucał. 'Zawróć! To szaleństwo! Szkoda, aby twa krew została wylana na darmo'! - szeptało, mówiło i krzyczało tysiąc tysięcy głosów. Jakaś postać niewieścia podobna do hurysy, trącała go w twarz stopą i mówiła: 'Patrz co straciłeś'!, lecz zaraz zniknęła w oparach cuchnącego dymu. Wierny uczeń Cara Słońce, Jurek […] spał, bo żałość położyła pieczęci na jego powieki. Usiłował go obudzić zaprzyjaźniony nietoperz; jedne źródła podają, że zwał się Latopyrz, a inne, że Mysko. […]. Tymczasem do gaju weszli knajacy Amosowa, uzbrojeni po zęby, a był z nimi sam wiedźmiarz. Ojciec Czarnego Ładysława, […] wskazał Teosta prętem leszczynowym, a jego słudzy opadli Dażboga wcielonego niczym wilki baranka. Gdy zanosił błagania do Ageja, sprośne Osmętnice całowały go w usta i zakładały na jego szyję wielkiego węża Cmuka, który swym żądłem wypijał radość, spokój i nadzieję z serca, lecz dawca pisma i Zakonu rozerwał jego sploty. Teraz cuchnący wódką żołdacy przewrócili go na ziemię i kapali, obdzierali z szat, wyrywali włosy... Skrępowali go łańcuchem i pognali w kierunku śmietniska, a zza pleców Amosowa jarzyły się żółte oczy Niegodzijasza […]. Nietoperz Mysko krążył nad swym przyjacielem. Z piskiem rzucił się na jednego ze zbójców imieniem Mouko i zębami poranił mu twarz […]. Teost spojrzał na krwawiącą twarz Mouki i strużki krwi przestały ciec, co zresztą nie przeszkodziło owemu Mouce bić później Cara Słońce po twarzy okutą w żelazo rękawicą. Nagiego dawcę żelaza i małżeńskiego zakonu, słudzy Amosowa ciągnęli za związane łańcuchami ręce i nogi po kamieniach i wystających korzeniach, pluli nań i lżyli go, a w oddali szły Kora, pies Agip, kot Fitek i jego uczennica Kwietna. […] Kiedy knajacy [,...] ciągnęli nagiego wysłannika Ageja po ostrych kamieniach i cierniach, by przelać jego krew za grodem, z ciernistych zarośli wyskoczyło coś czarnego niby pantera i coś białego. Ciszę rozdarło ujadanie i miauczenie. To pies Agip o sześciu łapach, szczerząc długie na kilka cali kły i buchając z kufy płomieniami niczym smok, rzucił się w obronie swego pana. W stronę draba […], który ciągnął na łańcuchu wcielonego Swaroga, skoczył biały kot Fitek. […] zionął ogniem tak jak Agip, z którym zawsze żył w zgodzie. Amosow dał znak, by stanąć. Laską wykonaną z pewnego drzewa rosnącego w Bharacji, sprawił, że wierny i dzielny kot poszybował wiele mil aż na Wyspę Słoni, Melitę […]. Opryszkowie […] zlękli się sześcionogiego psa […], lecz szybko wyjęli szable z ości wielkich ryb z buruskich jezior i otoczywszy Agipa, zasiekli go. W tej samej chwili potwór Grabiuk pałaszował ciało Niegodzijasza z Gyrkhanii... Amosow wstał z tronu z ludzkich czaszek i zbliżył się do bezlistnego dębu Karako, w którego koronie po trzech godzinach skonał Teost. Podniósł rękę i ciało spadło z drzewa. Czerwony Wiaczesław uciął krótkim mieczem głowę Cara Słońce, po czym razem ze swymi knajakami, powrócił do smoka Rykara, by odebrać nagrodę […]. Nigdzie nie było najmniejszej gałązki, by uczynić zadość ówczesnemu zwyczajowi i spalić ciało w ogniu - symbolu Ageja. Kwietna przyniosła w znalezionym w ruinach garnku wody z rzeki, która przestała już być krwią i wspólnie z Korą i Jurkiem obmyła ciało Teosta, a następnie z czcią przysypali je piaskiem i popiołem, opłakując największego z władców, który służył.
Tymczasem Amosow dostał od Rykara i Lochy złoty gród, złoty korab i siedemset niewiast o oczach z drogich kamieni i zębach z pereł, a wszystko to mieściło się na Księżycu. Czarnoksiężnik wszedł przez złotą bramę i usiadł na złotym tronie. Nagle w jego nozdrza uderzył silny zapach siarki.
- Ratunku! - wrzasnął, gdy wszystkie skarby zapaliły się. Rykar i Locha oszukali Amosowa. Spalił się na sypki popiół, który wiatr rozwiał, a dusza cierpi męki w Nawi Čortów […]''.
Tak
oto, tego strasznego dnia, Śmierć zwarła się z Życiem, a jej
potęga została złamana przez zwycięskiego choć zabitego Teosta –
Króla Żywych. Wskrzeszony Car – Słońce zabrał swą macierz,
Słonecznicę Korę na Wielki Dąb rydwanem ciągniętym przez złote
żar – ptaki, wcześniej jednak ukazał się swym przyjaciołom i
członkom drużyny; Kwietnej, Petrysławowi i Jurkowi. Triumf Teosta
był największym triumfem w całym naszym Świecie Podsłonecznym i
Podksiężycowym, a sława temu, który go odbył.
Tatra,
królowa Aplanu i Montanii z III wieku ery XI, pragnąc ulżyć
cierpieniom niewolników, poniosła śmierć z ręki rodów
Starodworskich i Dębaków, wzbogaconym na obrzydliwym handlu nimi.
,,Jak umarła Tatra? […] 'Pałą w łeb, pałą w łeb, tak w naszym zawodzie zarabia się na chleb' – tak powiedzieli sobie łowcy niewolników. - Królowa jest naszym wrogiem, bo bije nas po kieszeni. Musi umrzeć'. Jak uradzono, tak zrobiono. Na dworze pojawił się zdrajca, który dolał władczyni możliwie najcięższą truciznę do zupy [bowiem przed laty, nurkując w jeziorze Synar zgubiła dany przez Mokoszę cudowny liść neutralizujący wszystkie trucizny – przyp. T. K.]. Gdy ponosiła łyżkę do ust, nagle -
- Co ci, matko? - zapytał Burus, a wszyscy byli zaniepokojeni.- Pociemniało mi w oczach i nie nie widzę – rzekła Tatra – ale to przejdzie. Minął dzień, a staruszka nie odzyskała wzroku. Tak samo było jutro i pojutrze. Wszyscy w pałacu, Niście i całym Aplanie dziwili się jak można stracić wzrok po zupie. 'To pewnikiem była trucizna' – brzmiała tajemnica poliszynela. Cały kraj martwił się o swą królową i do Nistu przybywały tłumy, zwłaszcza z Montanii. Prym wiedli tu w szczególności mieszkańcy Torenia. Jednak jej życie nieubłaganie gasło. Po tygodniu zmarła […] w Niście, otoczona mężem i dziećmi. Umierała cicho, pogodnie, z uśmiechem, choć jak wszyscy bała się śmierci, mimo że tyle razy otarła się o jej lodowy oścień.'Odchodzisz w płomieńco Perzona Foyakista wyobraża...'- rodzina wraz z dworem śpiewała prastarą pieśń pogrzebową, wzorowaną na tej lynxyjskiej, aż serce kochanej osoby przestało bić. Ustało. Pościel i szaty zmarłej były mokre od łez stojących nad nią. Dzień potem odbył się pogrzeb. Szły tłumy, zwłaszcza Montańczyków, obecni byli nawet królowie innych plemion. […] Lech III dał głos jednemu z synów; Przeroślowi – Żyrwakowi, a ten rozrzewnił się i rzekł:- Urodziła nas wśród dzikich zwierząt w wielkich bólach. Karmiła swym mlekiem, pieściła, przewijała nasze brudne pieluchy. Uczyła nas wszystkiego, pokazywała prawdę Wielkiego Ageja, ojca i świat, była dzielna gdy ojca zabrakło i trzeba go było szukać. A my nie zawsze byliśmy jej posłuszni; biliśmy się między sobą, kłóciliśmy się, byliśmy krnąbrni. Gdy Locha pod postacią Ruty utopiła mnie, macierz tonęła w bólu. Niech Agej i Mokosza wybaczą jej błędy i zaniedbania. Gloriya alden sie1! - wykrzyknął wielkim głosem.- Gloriya alden sie! - powtórzył jak echo tłum.Następnie Lech III przy pomocy dwóch synów ułożył zmarłą żonę i matkę na stosie pogrzebowym. Na życzenie Tatry nie było ofiar z ludzi, ani ze zwierząt, za to ogłoszono powszechną amnestię, a przepyszne stypy zjadano na ulicach Velehradu, Śnieżelicy, Torenia, Scareyova, Crinixu, Grodu Korabia. Dzieciom rozdawano miód, winogrona i orzechy. […] Za to pod wieczór ciało i kości królowej pochłonęły płomienie. Było już ciemno, a pogrzeb trwał. Tłum wolnych, bo wyzwolonych ludzi (w większości byłych jeńców wojennych i ofiar chąsiebników) pracowicie sypał wielki kurhan. Był to tak zwany Kopiec Tatry usytuowany w Niście i obsadzony białym i czerwonym kwieciem. Niestety potop, bez woli i wiedzy Juraty zniszczył kurhan. Po jego zakończeniu Słowianie otoczyli czcią pewien kobiecy szkielet, rzekomo należący do królowej. Pochowali go w odbudowanym Toreniu''.
Po
śmierci Tatra została uwielbiona jako jytnas, zaś Agej koronował
ją jako królową gór i rzek. Nie zamieszkała ani na Wielkim
Dębie jak Enkowie, ani w Nawi Jasnej wzorem innych jytnas, jeno za
swą siedzibę obrała jaskinię u stóp wielkiej góry Gerlach w
Montanii, gdzie ongiś znalazła schronienie jej umiłowana siostra
Kaztia. Od tego czasu, święta góra Gerlach stała się
najważniejszym po Toreniu miejscem oddawania czci królowej Tatrze.
Lech
III, którego Tatra nauczyła współczuć niedoli niewolników,
również został zamordowany przez rody łowców i handlarzy ludźmi
i innymi istotami rozumnymi.
,,Po śmierci żony Lech III nie poddał się rozpaczy. Przeciwnie. Dzięki niej stał się lepszym człowiekiem i władcą. Jego celem stało się odnalezienie i ukaranie sprawców jej śmierci (mimo, że Tatra im wybaczyła, uważał, że porządek musi być). Osobiście wypytywał świadków, błąkał się po kraju, aż łowcy niewolników i do niego się dobrali. Gdy wieczorem udał się do pasieki na modlitwę pod figurą, uczuł to co niegdyś Gotard Urmeier w Burus. Gwiazdy i Księżyc jakby uciekły jeszcze bardziej w górę, a drzewa stały się jeszcze wyższe. Król zrozumiał, że wpadł do dołu i złamał obie nogi. Nad nim stali jacyś ludzie z łopatami i śmiali się. […] Lech III zadarł głowę i usłyszał obelżywą rymowankę, a na siwe włosy spadała ziemia.'Wyrodek niewaleczny,Niewieściuch opiły,Żony swej sługa prawie,Plugawiec i zgniły'. Po pół godzinie dół został zasypany. Lech III i Tatra przenieśli się do Nawi […]''.
Zakopany
żywcem król Aplanu został jytnas, a jego włości to rzeka Lech i
przylegające do niej Lechowe Pole, gdzie dziś żyje plemię
Bawarów. Modły doń zanoszą uchodźcy, kupcy odkrywcy i wodzowie.
Margus,
król Valkanicy i Puany pędził żywot godny rycerza i śmierć
rycerską znalazł. Jestem przekonany, że w sędziwym wieku jak
każdy człowiek, ginąc podczas polowania, albo w bitwie o Wyspy
Hadriana na Morzu Rajskim w starciu z flotą Lissandra – króla
Apapu.
,,Jednak ludowi poeci nie chcieli się pogodzić z tym, by tak dobry władca i witeź okryty tyloma wielkimi czynami, miał umrzeć jak inni ludzie. Powstały pieśni, w których zmęczony życiem Margus, razem z banami Makarką i Waligórą, słysząc głos złotego rogu Jarowita – Peruna, opuścił gród stołeczny i ułożył się w niedostępnej, górskiej jaskini i zapadł w sen czarodziejski. Pieśniarze prawili, że gdy Valkanica i Puana znów znajdą się w niebezpieczeństwie, trzech bohaterów obudzi się ze snu kamiennego i porwie za oręż, by bronić ziemi, nazwanej na cześć wodnika Bałkana Łobasty''.
Dobrynia
z Dzikich Pól poległ na wyprawie przeciw wężowi Gorynyczowi, na
której czele stanął, by oswobodzić umiłowaną przez siebie
królewnę Zabawę Putiatiszną. Zabił go zdrajca Żmej Tugarin, syn
Gorynycza, brat Wołoszyna, smok przybierający ludzką postać.
,, [Żmej Tugarin] przybrał smoczą postać i zwalił Dobrynię z grzbietu Burhaszki. Mąż i smok kotłowali się na trawie, ogier Tugarina zamienił się w dużego, zielonego węża, który połknął konia, zanim rusałka Milda przebiła go oszczepem. Gdy nadjechali Belsk i Kallap, Żmej Tugarin miał przetrącony kark, zaś Dobrynia przegryzione gardło. Ludzie jeszcze raz pokonali straszydła, a poległemu Dobryni wyprawiono wspaniały pogrzeb. Już jutro, dzielna Milda weźmie jego czarodziejską szpicrutę, by zabijać Gorynycza nad Roxyzorem''.
Bracia
Belsk i Kallap z Aplanu wzięli udział w wyprawie Dobryni,
odpowiadając na wezwanie Mokoszy.
,,Wieczorem wszyscy usiedli przy ogniskach. [Towarzyszący junakom, udający sprzymierzeńca] Smok Puczajka usilnie prosił Belska i Kallapa, by razem z nim oddalili się od obozujących, bo chciał powierzyć im jakąś tajemnicę. Bracia posłuchali i odeszli od obozu, choć Kallap podejrzewał coś niedobrego. Nagle Puczajka złapał szponiastymi łapami głowy obu mężów i nim zdążyli wezwać pomocy Mokoszy, plunął na nich ogniem. Trzymał ich za głowy, aż płomienie ich zwęgliły. Następnie wielce zadowolony, wzbił się w niebo, by powiadomić Gorynycza o swym czynie, lecz padł martwy. Milda zastrzeliła go z łuku […]. - ze wschodu dobiegł smoczy ryk, zwalający śniegi ze szczytów Alpenlandu i Księżyc zasłonił ognisty obłok. Ofiara Belska i Kallapa zamieniła ciało Gorynycza w wielki łańcuch góski nazywany Pasmem Gorynycza […]''.
Tak
oto straszna, lecz dobrowolna śmierć obu młodzieńców miała
sens, bo dzięki niej Zły został ponownie spętany i przebywa w
pętach po dziś dzień.
Dzieje
Jovana i Dilvicy to najpiękniejsza historia miłosna ery dwunastej,
opiewająca wierność, odwagę i wytrwałość dwojga kochanków –
człowieka i driady, oraz ich niezwykłe, bohaterskie przygody.
,,Dilwica jako leśna rusałka miała przed sobą dziewięćset lat życia, lecz jej mąż był tylko człowiekiem. Chcąc przedłużyć jego życie, wlała mu do kubka kilka kropel swej niebieskiej krwi. Niestety Jovan zginął w boju, rozsieczony szablami przez ażdachy. Mokosza zlitowała się nad bólem Dilwicy i wyprosiła jej, by mogła żywa wsiąść do łodzi Sowicy wiozącej Jovana do Jasnej Nawi […]''.
W
pieśni Aojda Arapina, Dilwica, aby być zawsze z Jovanem,
zrezygnowała ze swej rusałczej długowieczności. Oboje umarli
młodo, we śnie, a ich jasne i czyste dusze szły trzymając się za
ręce po złotych schodach, ku wiecznemu życiu pełnemu szczęścia
i miłości.
Wes
był olbrzymem władającym archipelagiem, któremu Ilja Muromiec
nadał nazwę Sołówki. Spotkał go Żmij Ognisty Wilk, przez króla
Gwoździka wysłany po kurę znoszącą złote jaja. Olbrzym zrazu
niechętny przybyszom, walczył z witeziem, lecz obaj zapaśnicy nie
mogąc się nawzajem pokonać, zaprzyjaźnili się. Wes w chwili
spotkanie ze Żmijem Ognistym Wilkiem był już niezwykle stary i
znużony życiem. Pożegnawszy się ze słowiańskim bohaterem,
ułożył się do ogromnej trumny, a ta zamknęła się i nawet
najsilniejszy z siłaczy po dziś dzień nie umie jej otworzyć czy
rozbić. Potomkami ostatniego władcy Sołówek jest plemię zwane
Wesią (Wesami), żyjące gdzieś we wschodniej Anto – Sklawinii.
Żmij
Ognisty Wilk skończywszy służbę u króla Gwoździka i
poślubiwszy jego córkę Mesetnicę, zebrał drużynę i wyruszył
do Azji, gdzie za ścianą z płomieni założył królestwo
Sogdiany. Poległ w bitwie pod Storkovem, broniąc swych poddanych
przed najazdem Minotaurów z Sindu. Przed śmiercią ubił pokrytego
nożami jak kocami potwora Knifkę i wielu innych wrogów. Dusza
pełnego odwagi króla uleciała pod postacią białego orła i
spoczęła na piersiach Mokoszy. Bitwa została wygrana przez syna
Żmija Ognistego Wilka, królewicza Wrzosa, który swemu ojcu usypał
wysoki kurhan. Na kurhanie tym wyrósł dąb, nazywany Żmijowym
Dębem, a jego kora i żołędzie dodawały męstwa i leczyły różne
choroby.
Światogor,
car olbrzymów, który przeżył długie eony w łonie Wilgotnej
Ziemi, umarł w erze dwunastej.
,,Ilja i Alosza odprowadzili go do Świętych Wzgórz, jednak przed swoim domem, wielkolud padł na ziemię i wyzionął ducha''.
Niektórzy
bohaterowie nie tylko wielokrotnie ocierali się o śmierć, ale i
samą Mar – Zannę zwyciężali i mocno poniewierali.
,, [W erze jedenastej, Barannus] Syn bana Branibora nauczył się nawet widzieć niewidzialnych Enków i dostrzegać ich prawdziwą postać pod powłoką przybranych. Gdy razem z pozostałymi [studiującymi magię na zamku Ossoria] siedział w ogrodzie i wielbił Oma, ryś Pędzelec trącił go pyskiem w bok, radząc by otworzył oczy. Barannus dostrzegł pełzającą pod płotem żmiję, a swą czarnoksięską mocą, rozpoznał w niej Mar – Zannę […], za pomocą lodowego ościenia zadającą śmierć wszystkim śmiertelnym stworzeniom. Żmija syczała cichutko, a Barannus rozpoznał w jej syku słowa: 'Na Ciechomysła, Ratomira i Milenę Akalię padł cień skrzydeł białego motyla. Dziecięce serduszka przebił oścień zimny, z niegodziwości wykuty, powiędli i pomarli. Ich brat – Barannus Braniborović ku męce zmierza, Mąk – piekielny kat, już sposobi dlań narzędzia tortur. Ssss... Barannus nie zostanie królem; za pięć dni pozwę go na sąd Welesa'. Gdy inni medytowali, Barannus zlany zimnym potem, zakradł się ku żmii i wypowiedział zaklęcie 'Arbuda – Raurava' chroniące przed jadem węży, po czym mocno złapał żmiję Mar – Zannę za gardło i począł dusić.- Nie duśśś mnie... - syczała łzawo żmija.- Puszczę cię wstrętna gadzino, dopiero wówczas jak przedłużysz mi życie, a jak nie, to cię posiekami i rozdepczę.- O czym mówicie, panoczku? - udała zdziwienie Mar – Zanna, a Barannus ściskając ją za ogon, począł wywijać gadem i tłuc jego głową o twarde sztachety płotu. Śmierć jęczała z bólu wniebogłosy, aż w końcu zapytała się:- Jak długo cheszli żyć? - Barnnus się namyślił chwilę i odparł:- Wystarczy mi dziewięćdziesiąt siedem lat życia.- Tyle będziesz żył. Przysięgam ci. Słowo Enki. A teraz dobry człowieku, puść mnie, bo już mnie gnaty rozbolały! - Barannus zaśmiał się niedobrym śmiechem i puścił Mar – Zannę – Śmierć, a ta zamieniła się w białego motyla i odleciała szybko jak myśl. Tak oto Barannus przedłużył sobie życie. Nie zdołałby tego dokonać, gdyby nie było to zapisane w woli Ageja''.
Z
kolei w erze dwunastej, Wyrwijedlica syn Godzamby zbił Mar – Zannę
maczugą w głowę, po czym wsadził do wora i wrzucił do rzeki. Mar
– Zanna uwolniła się oczywiście z worka – inaczej bylibyśmy
nieśmiertelni. CDN
1
Chwała jej!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz