Od dzisiejszego posta zabieram drogich Czytelników do świata mojej powieści pt. ,,Tatra'', którą napisałem w latach 2003 - 2004. Poniższy fragment pochodzi z części pierwszej pt. ,,Misja''.
Rozdział
I
W jedenastej
erze, gdzieś w tajemniczych krainach Dalekiego Zachodu, położonych
w okolicach Nawi, pojawił się nowy król. Jego imię do dziś
powtarzane w baśniach i legendach, brzmiało „Kościej”,
zaliczał się on bowiem do istot, które Rzymianie nazywali
„Lemurami”. Nie znaczy to wcale, że był puchatym, nadrzewnym
zwierzątkiem, takim jak katta, czy sifaka, jeno ponurym i szpetnym
stworem, który wyglądem przypominał ludzki szkielet, obciągnięty
skórą i pozbawiony włosów. Jak wiemy, straszydła do niego
podobne miały sprawić pogrzeb Faustowi. Był nieśmiertelnym, a do
tego złym władcą, prowadzącym liczne wojny w celu niewolenia
zamieszkujących Europę plemion.
Otrzymał władzę od smoka Rykara; purpurowo –
złotego potwora wielkiego jak cały kontynent europejski. Ongiś w
erze pierwszej, jako jeden z Enków – władających nadprzyrodzoną
mocą Potęg Świata i Posłańców Jedynego Boga Ageja, w
zaślepieniu pychą podniósł bunt przeciwko swemu władcy, zwanemu
„Perzona Foyakista” (Osoba Ognista), a wyobrażanemu płomieniem.
Smok chciał bowiem przejąć władzę nad innymi Enkami, którym
prosty lud nadał imię bogów oraz nad niższym stworzeniem.
Jarowit, zwany Perunem sporządził z długich muszli mięczaków
pływających w kosmicznym Oceanie, włócznię ognistą, z której
pomocą zwyciężył Rykara i został największym z Enków. Smok
został przezeń przykuty łańcuchem do korzeni kosmicznego drzewa
Wielkiego Dębu – najwyższego z drzew, zakotwiczonych w łonie
Mokoszy. Każdej wiosny, Jarowit wzmacniał łańcuch uderzeniem
włóczni ognistej, lecz Agej wiedział, że któregoś dnia smok się
uwolni i walka wybuchnie na nowo. Rykar, drapiąc szponami i ziejąc
ogniem, kaleczył trzewia Mokoszy, a jej obumarłe tkanki zamieniały
się w smołę, określaną słowiańskim mianem „pkieł”.
Kościej zjednoczył pod swym berłem kraje
zachodnie, aż po Nürt,
Afrykę, a nawet tajemniczą wyspę Ultima Thule. Z wolna kierował
się na wschód, aż jego pustym oczodołom ukazał się drugi brzeg
rzeki Lebany, później zaś Odirny i Virany. Padały osady Jezioro
Niedźwiedzi, Velehrad, Nist... Do niewoli Kościeja dostali się
król plemion żyjących między Morzem Joldów na północy, a
Montanią na południu, Opplan i jego syn Lech III. Pewnego razu,
obaj uciekli z więzienia. Podczas gdy Lech przedzierał się w
stronę niezdobytych jeszcze terytoriów, jego ojciec był chroniony
na pełnym mlecznobiałej wody Księżycu, przez króla Płanetników,
będących niebieskoskórymi ludźmi kontrolującymi pogodę.
W erze jedenastej, ludzie zaczęli uprawiać rośliny i
hodować zwierzęta, oraz tworzyć pierwsze osady w Europie. Coraz
rzadziej używali skór zwierzęcych za odzież, popularność
zdobyły wełna i len. Nie znali jeszcze pisma, a metalurgia powstała
dopiero w ostatnim stuleciu ery, zakończonym potopem. Związki
szczepów tworzyły prymitywne państwa, lecz ludzi było wciąż
bardzo mało; wszyscy należeli do jednego narodu i mówili jednym
językiem, dzielącym się jednak na regionalne dialekty. Dopiero po
potopie, ocalałe dzieci Dobromira utworzyły zrąb grup etnicznych
zamieszkałych w Europie. Ludzie jedenastej ery, skalani grzechem
Novalsa i Aivalsy, stali się zdolni do każdej zbrodni, mordowali
więc dzieci zarówno przed jak i po narodzeniu. Poza tym prowadzili
już wojny, znali tortury i rozpustę. Również religia, skażona
czcią oddaną w poprzedniej erze Rykarowi, uległa degrengoladzie w
postaci palenia wdów, ofiar z ludzi i zwierząt. Ostatecznie potop
został zesłany przez Enkę Juratę, którą kochał jeden z braci
rybaków, a drugi zabił go z zazdrości. Na początku nie istniało
też Pasmo Gorynycza, ani Promet – łańcuchy górskie usytuowane
między Europą a Azją. Powstały one ze skamieniałych ciał
olbrzymich węży, ale stało się to w stulecie po wydarzeniach
stanowiących treść niniejszej książki...
Rozdział
II
- Jak
tu pięknie – szepnęła Kaztia do swej starszej siostry,
czternastoletniej Tatry, która w milczeniu patrzyła w rozgwieżdżone
niebo. Obok nich stał uzbrojony w oszczep brat, a w trawie leżała
mała, czarna suczka, zwana ze starokrasnego „Malkieš”
(Perła). Znajdowali się oni w górach Montanii, a z pachnącego
kwiatami wzniesienia rozciągał się widok na rodzinną osadę
Toreń, przez wielu historyków, zwłaszcza polskich, nazywaną
„Nowym Głogowem”. Oprócz licznych świetlików, blask rzucały
rozsiane wśród szczytów kupalne ogniska, a z pohukiwaniem sów,
piskiem nietoperzy i odległym wyciem wilków mieszały się głosy
pieśni. Tatra siedziała na kamieniu. Była to urodna panna –
smukła i wysoka, odziana w białą suknię. Miała niebieskie oczy i
czarne włosy sięgające kolan. Matka obu sióstr leczyła ludzi i
zwierzęta. Najbliższą koleżanką Tatry była Lestia, później
zaś „pyskata” Kaztia, nosząca to samo imię co jej siostra.
Usianą gwiazdami czerń nieba, niczym ślady pazurów
ogromnego rysia przecinały smugi komet. Malkieś spała w najlepsze,
sen powoli kleił oczy Kaztii i jej bratu Bielskowładowi, gdy Tatrę
coś wyrwało z zadumy...
-
Malkieš!
Kaztia! Bielskowład! – na wołanie siostry nikt nie odpowiadał,
ani też nie było reakcji na widok czegoś co przypominało
gigantyczne jajo pokryte płomieniami, które wylądowało na murawie
nie podpalając jej. Tatra na próżno budziła siostrę; również w
dolinie jak się zdawało nikt nie zwracał uwagi na dziwny obiekt.
Nieoczekiwanie, płomienista skorupa się rozchyliła i przed
dziewczyną stanął siwy starzec, podobny do wioskowego dziada.
-
Pokój tobie – gestem ręki uspokajał pobladłą.
-
Pokój panu, kim pan jest? – odpowiedziała Tatra.
-
Widzę, że mój pojazd zrobił na tobie duże wrażenie – zauważył
starzec. – Nie jestem Enkiem, tylko takim samym śmiertelnym
człowiekiem jak ty i oni – wskazał śpiącą Kaztię i
Bielskowłada. – Jestem Opplan, król ludów znad Visany... –
Tatra oddała mu hołd.
-
Czy królowie zawsze latają czymś takim? – zapytała, nigdy
wcześniej nie spotykając żadnego z nich.
-
Ależ skąd! – żachnął się Opplan. – Posłuchaj. Na Zachodzie
sroży się Kościej, wspólnik smoka Rykara, co Agejowi i Enkom
urąga i wojny wywołuje. Obecnie jego wojska stoją nad Viraną, a
mój syn i ja dostaliśmy się do niewoli. – Tatra słuchała w
milczeniu, a król – wygnaniec kontynuował. – Kościej trzymał
nas w zaczarowanej budowli; każda istota tam zamknięta stawała się
osłem i musiała pracować. – Tatra współczuła królowi
niecodziennej przygody i starała się nie śmiać. – Jednak nawet
jako osły, nie przestaliśmy myśleć o ucieczce; raz udało nam się
uciec w nocy; wyłamaliśmy skobel, a z nami uciekli inni więźniowie,
którymi byli pokonani przez Kościeja królowie Zachodu. Ten nas
ścigał, lecz otrzymaliśmy azyl na Księżycu u Płanetników. –
Opplanowi zaschło w gardle; Tatra odwróciwszy się spostrzegła, że
jej siostra, brat i pies, nadal śpią, jakby nic się nie wydarzyło.
Chwilę zaczerpnąwszy oddechu, przybysz kontynuował. – Mój syn
udaje się teraz nad Visanę, aby zorganizować obronę kraju,
również Montanii przed Kościejem. W obaleniu tego zbrodniarza
potrzebujemy pomocy i tak się złożyło, że nadajesz się ty... –
Tatra nigdy się tego nie spodziewała i nie mogła wymówić ani
słowa. – Kiedyś – kontynuował władca – matka urodziła cię
dlatego, że Mokosza uczyniła jej niepłodne łono zdatnym do tego,
teraz zaś wyraziła chęć pomocy w twojej misji. Powinnaś się
zgodzić; Gromorodna zanim została żoną Jarowita była taką jak
ty. Królowa Betel – Gausse z kraju Burus również pokłada w
tobie duże nadzieje. Jutro przyjdzie do twojej chaty jej sługa,
który wskaże ci drogę do stolicy Kościeja i pouczy co należy
czynić.
-
Mówią, że Kościej jest nieśmiertelny – rzekła Tatra.
-
Nie jest ważne co się posiada, - odrzekł Opplan – ale to, jak
się z tego korzysta, a jeśli się robi zły użytek to się traci.
Musisz zaryzykować – noc miała się ku końcowi.
-
Zaryzykuję... – odpowiedziała, a starzec bez słowa zniknął
wewnątrz „jaja płomienistego” i wzbił się w przestworza.
Kaztia i Bielskowład zaczynali się już budzić, a gdy Tatra
odwróciła się, aby im opowiedzieć co zaszło, uczuła, że
ześlizguje się ze wzniesienia, a w uszach słyszy żałosne
szczekanie Malkiešy...
Rozdział
III
W głowach macie
wszy, czy rozum? – pytał drwiąco jakiś osobnik, ubrany w
czerwony kontusz, odpierając cios miecza z czarnego, połyskliwego
metalu, zadany przez czarnego potwora o pysku pantery i słuchach
zająca.
Schylił niebieską głowę kryjąc ją w ramionach i
oburącz schwyciwszy oręż, skierował go na wroga, niczym
średniowieczni rycerze kopię. Potwór uskoczył i wbił kocie
pazury w łysą głowę.
Ixovodrav, bo tak brzmiało imię ubranego w kontusz
szermierza, wyrwał łeb z pazurów istoty zwanej Mięsojadem i
ponownie zaatakował. Skrzyżowane miecze oddzielały od siebie dwie
twarze; wąsatą i owłosioną, a kontusz stykał się ze zbroją,
okrywającą włochaty brzuch. Nieoczekiwanie Mięsojad odepchnął
od siebie Ixovodrava na odległość dwóch metrów, a ten, spocony,
próbował złapać oddech. Kościsty, obciągnięty pergaminową
skórą, palec przesunął jakąś dźwignię.
Podłoga rozstąpiła się pod odepchniętym i
pochłonęła go jak morze, pochłania wrzucony doń kamień.
Mięsojad wydobył z gardzieli lwi ryk i odwrócił się w stronę
srebrnego tronu, na którym zasiadał nagi Lemur w złotej koronie.
-
Król Księżyca już nie będzie nam zagrażał – służbiście
zameldował potwór.
-
Co z nim będzie? – zapytał rzeczowo Lemur.
-
Połamie sobie kości, nadzieje się na własny miecz, zje go
olbrzymia pijawka, albo wij; w podziemiach mieszka wiele bestii... –
wyliczał Mięsojad.
Kościej
wstał z tronu.
-
Gucen – powiedział w języku starokrasnym, co znaczyło „Dobrze”
i w milczeniu podszedł do okna, za którym szalała burza.
Rozdział
IV
„Tu Wiłkokuk z Marychą, Figlowali nielicho,Ogromniasta, wodna sfora, Ropuszasty król jeziora, Bo w jeziorze tym na dnie,Śpią topielcy – każdy wie” Joanna Iwaszkiewicz „Samozagłada?’’
Skomlenie
Malkiešy
z wolna budziło Tatrę ze snu. Wokół jej łóżka stali rodzice,
siostra i brat, a suczka radośnie witała się z panią. Tatra spała
twardo, lecz oczyma wyobraźni, widziała wilczy łeb, osadzony na
ludzkim karku, który chciał coś do niej powiedzieć. Kiedy powoli
wracała od snów – owych wyrobów pracowni Wieży Śliamka do
rzeczywistości, jak w kalejdoskopie przypominała jej się
wczorajsza Noc Kupały. Letnia noc na kwiecistym wzgórzu z siostrą
i bratem, jajo płomieniste, król aplański, Kościej nieśmiertelny,
Enka Mokosza, dzięki której Tatra mogła się począć i urodzić,
tajemnicza królowa Betel – Gausse z północnego kraju jezior i
jej niemniej tajemniczy emisariusz. Zagrożenie nadciągające z
Zachodu. Misja. Upadek ze wzgórza i to szczekanie Malkiešy...
-
Co się wczoraj wydarzyło? – pytała dziewczyna, nie bardzo
wierząc swojej pamięci.
-
Wczoraj była Noc Kupały, – wyjaśniał Bielskowład – a ty,
Kaztia i ja byliśmy na jednym ze wzgórz.
-
A widzieliście pojazd z Księżyca? – spytała, a zaniepokojona
matka położyła jej rękę na czole, lecz nie było gorące.
-
Nie wiem o czym mówisz – odparł brat – widzieliśmy najwyżej
komety na niebie.
-
A ja widziałam jakby „jajo ogniste”, z którego wyszedł nasz
król – ciągnęła Tatra.
-
Nikogo nie widzieliśmy, – konsekwentnie zaprzeczał Bielskowład –
a jeśli mowa o władcach, to którego masz na myśli; naszego
księcia montańskiego, czy tego z północy?
-
Nazywał się Opplan – odpowiedziała Tatra.
-
A więc ten drugi – mruknęła Kaztia.
-
A co powiedział? – pytano się tak, jakby jej wcześniejsze
pytanie brzmiało: „Czy masz czasem ochotę miauczeć” ?
-
Że muszę obalić Kościeja! – w chacie zapadła cisza.
Część osób słyszało już o nim, iż jest złym i
nieśmiertelnym władcą Zachodu, a matka dawała córce rumianek na
uspokojenie. Napiwszy się kontynuowała.
-
Potem uczułam, że spadam... Widziałam jakiegoś człowieka z
wilczą głową – mówiła Tatra.
-
Ale to był tylko sen, najwidoczniej pochodzący od Zmory –
tłumaczył Bielskowład. – Wczoraj przeminęło, trzeba żyć
dalej.
Zgodnie z tą wskazówką, rodzina usiadła
do śniadania. Dzień zaczynał się jak najzwyczajniej, tylko
Malkieš
coś dużo szczekała. Nieoczekiwanie okazało się, że w sieni
przebywał duży, bezpański pies, podobny do wilka, którego suczka
uważnie obwąchiwała. „Skąd on się tu wziął”? – wszyscy
zadawali sobie pytanie. Tatra, która lubiła psy, chciała poszukać
dla niego jakichś kości. Potrafiła rozpoznawać ich płeć na
odległość, raz powiedziała „to suczka” do swoich dwóch
koleżanek. Tajemniczy pies, pożywiwszy się nieco, ku zdziwieniu
wszystkich stanął na tylne łapy (wówczas okazało się, że
mierzy całe dwa metry!), oraz zrzucał na klepisko całe kłęby
sierści. Malkieš
skomlała, a ludzie struchleli. Na dywanie z kłaków, stał ledwo
mieszczący się w domu potwór – o wilczej głowie, zakończonej
wilczym ogonem, masywnym, ludzkim kadłubie z ludzkimi kończynami,
których bronią były orle szpony – posiadający zamiast ogona
żywą żmiję, z której pyska wydobywał się mroźny powiew,
niczym z ust Enki Mar – Zanny.
-
Czego się boicie? – wypadło z wilczego pyska w stronę
zdrętwiałych ludzi, a tylko Tatra starała się nie okazać lęku.
- Jak widzicie krew mam czerwoną - skaleczył się pazurem - a to co
płynie w żyłach Čortów
jest zielone.
-
Widziałam pana we śnie – rzekła.
-
Ja też – odrzekł potwór. – w tym ostatnim śnie miałaś jakąś
bliznę na szyi... Dziękuję za posiłek – ludzie nadal byli
nieufni, toteż aby przekonać ich o swej dobrej woli zauważył: -
Widzę, że zabrudziłem wam klepisko, zaraz to świństwo usunę! –
mówiąc to dmuchnął i kłaki strawił płomień z wilczego pyska,
zaś swąd palonych włosów, usunęło lodowate tchnienie z pyska
żmii.
-
W czym możemy panu pomóc? – przełamał milczenie ojciec rodziny.
-
Jestem Wiłkokukiem z Burus...
-
Tatra. Kaztia – przedstawiły się siostry.
-
... służę królowej Betel – Gausse, wiecie tej olbrzymiej
ropusze, co ma zamek na dnie ogromnego jeziora – cała rodzina
słyszała o królewskim płazie dopiero teraz. – Znaszli kto to
Kościej?
-
Mówią, że to jakiś bandzior – odpowiedziała Tatra.
-
I to jaki! – skomentował Wiłkokuk. – A ty musisz udać się ze
mną na Zachód i go pokonać.
Rodzina
była w szoku; oto jakiś potwór z północy, chyba, chce zabrać
córkę na spotkanie z jakimś na wpół legendarnym tyranem! Malkieš
groźnie warczała, a ojciec zawrzał gniewem.
-
Jakim prawem chcesz to zrobić?! – krzyknął.
-
Kościej zagraża światu i ktoś musi się poświęcić, aby go
powstrzymać – odpowiedział Wiłkokuk.
-
Ale dlaczego ma to robić moja córka? – upierał się ojciec.
-
Nie wiem – uciął potwór. – Tak chciał Agej i on pomoże.
Wasza córka dostanie dobrego męża i będzie matką, jak wypełni
swoje zadanie. Będę jej towarzyszył przez drogę do króla
Kościeja, potem będzie musiała poradzić sobie beze mnie, zaś o
ile przeżyje, w drodze powrotnej będzie jej towarzyszył mój brat,
Ovov Tęczookinson – wyjaśniał Wiłkokuk. Będzie niewolna
ciałem, lecz wolna duszą, by w swoim ciele dopełnić udręk Teosta
– Wczoraj mówiłaś królowi, że zaryzykujesz? – zwrócił się
do Tatry.
-
Moja siostra pokornie prosi o czas do namysłu – pospiesznie
odpowiedział za nią Bielskowład, a potwór, pod postacią wilka,
czmychnął do lasu.
*
Wielki książę Montanii lubił łupieskie wyprawy, na
południe do kraju Oy. W erze trzynastej wszedł w skład Bohemii;
Słowianie, Celtowie i Germanie zamieszkali tam po potopie w erze
dwunastej, zwanej też „erą bohaterów”, zaś własne,
słowiańskie państwo założył na tych ziemiach Czech, jeden z
założycieli linii dynastii dalmatyńskiej (krobackiej) w centrum i
na wschodzie Europy. Najazdy Montańczyków dawały im się we
znaki, bo były prowadzone z wielkim okrucieństwem, toteż Oyowie
(wśród których nie brakowało takich samych kreatur jak u górali)
chcieli wymusić pokój na groźnych, północnych sąsiadach. W tym
celu grupa mężów i niewiast przedarła się do Śnieżelicy w celu
zaatakowania pałacu królewskiego, lecz podobno agent władcy,
będący również z ich plemienia, nakierował spiskowców na jedno
z domostw, pełne zupełnie niewinnych ludzi. Władca nakazał
wówczas podpalić podłużny, blok mieszkalny nie bacząc, ze
zamorduje i swoich i obcych, był bowiem egoistą. Część, na wpół
zaczadzonych zakładników została wyprowadzona z chaty. O ich
losach wiedziała cała Montania, a Tatra z siostrą, modliła się
za zakładników. Kiedy ci zostali uratowani, potraktowała to jako
dowód istnienia Ageja i Enków. Na to czekał Wiłkokuk; Tatra ze
łzami pożegnała rodziców, rodzeństwo, Kaztię i Lestię, zabrała
w drogę Malkieś, po czym potwór poprowadził ją na Zachód...
Rozdział
V
,,Zechciej przyjąć podróż, która ci ofiaruję. Dostaniemy się do Izraela, do miejscowości, zwanej Armagedon - tam ujrzysz Triumfy...'' - ,,Milenium, czyli Nowe Triumfy"
Malkieš
zwisała w postaci sznurka z dłoni Tatry, idącej razem z
Wiłkokukiem przez mroczny las, pełen wysokich mogił.
-
Musiałem to zrobić, aby te istoty nie zabiły psa. Tu są mogiły,
a one ich pilnują, aby nikt nie naruszał powagi tego miejsca, na
przykład przez wprowadzanie zwierząt... - Wiłkokuk tłumaczył
dlaczego zamienił suczkę w sznurek.
Przy mogiłach płonęły ogniska. Przy każdym
siedziało kilku nagich mężów z kozimi głowami, zbrojnych w
ogromne łuki, którzy w milczeniu obserwowali podróżnych.
-
Co będę robiła po dotarciu do celu? - pytała Tatra.
-
Aby go zwyciężyć musisz przez jakiś czas być jego niewolnicą i
zakładniczką, a on będzie nastawał na twe życie, lecz nie zabije
cię, ni nie obedrze z dziewictwa, choć będzie próbował - odparł
potwór.
-
Dlaczego? - spytała dziewczyna.
-
Bo aby kogoś zniszczyć, musisz go najpierw poznać, a ponadto Agej
zezwala na ten pomysł Rykara, by ze zła twojej niewoli wynikło
dobro dla nieszczęśliwych. Nasz Pan dopuszcza zło, aby ten co je
czyni, doznawszy żalu uczynił jeszcze większe dobro. Poza tym
jesteś potrzebna by przejrzeć plany Kościeja i ostrzec swój lud -
uciął stwór i zapadło milczenie. Tatra zaczynała już żałować,
że opuściła rodzinną Montanię. Odczuła niepokój.
-
Kapłani mówią, że nie wolno zadawać się z Čortami
- rzekła.
-
I mają rację. Kościej nie jest demonem, lecz tyranem. Nikt od
ciebie nie wymaga, abyś go zabijała - uspokoił ją Wiłkokuk - on
jest nieśmiertelny, a nieśmiertelności może się najwyżej sam
pozbawić. Ty musisz być lepsza od niego - warczał wilczy pysk - i
nigdy nie stosować jego metod, aby i nad tobą Rykar nie zapanował.
Nie wolno ci też przyjmować znaku Kościeja, ni składać przysiąg
na imiona wrogów Ageja. On od początku będzie dybał na twe życie,
lecz nie bój się, - nawet Rykar ma pana nad sobą.
-
A czy Kościej był kiedyś dobry? - pytała Tatra.
-
Dopóki nie poznał Rykara - odrzekł dziwoląg - póki ma swoją
nieśmiertelność, może go jeszcze odrzucić i powrócić do Ageja,
a dawne zbrodnie byłyby mu wybaczone... - ogniska przy mogiłach
powoli gasły, a wody komicznego Oceanu znów zaróżowiły się gdy
na wyspie z chmur, zapłonęło Słońce.
Malkieš,
znów była suczką i radośnie witała się nieprzytomną ze
zmęczenia panią. Tatra mając wciąż otwarte oczy, widziała nimi
jak nad łąką leci dzięcioł zielony, wielkości człowieka i
ulatuje w górę. Z oddali do jej nosa dochodził zapach pieczonej
ryby z Morza Joldów (późniejszego Morza Srebrnego), którą był
kurek szary. Powieki się zamknęły, a Wiłkokuk komentował jakby
nieobecnym głosem:
-
Oni już usunęli się z twojego życia. Ptaszki odleciały - wskazał
szponiastym palcem na lecącego dzięcioła, który znikał już za
horyzontem.
Tatra spała na łące, a jej towarzysz
uznał jej prawo do odpoczynku. Sam stał z zamkniętymi, wilczymi
oczyma, lecz czuwał jego żmijowy ogon. Nieoczekiwanie podeszli
jacyś uzbrojeni ludzie. Byli to żołnierze z patrolu Kościeja. Nie
mieli złych zamiarów. Kiedy położyli część swojego prowiantu
dla śpiącej Tatry, przybiegła nagle Malkieš
z głośnym szczekaniem i otworzyły się wilcze oczy Wiłkokuka.
Żołnierze, czym spiesznie, oddalili się od dziewczyny. Słyszeli
już o rozmaitych dziwnych i niesamowitych stworzeniach ze środkowej
i wschodniej Europy, wśród nich o ropusze - królowej Betel -
Gausse i jej słudze, Wiłkokuku. Wiedzieli, że jego zjawienie się
u rubieży Kościejowego imperium, oznacza, iż ma jakąś misję, a
znając jego możliwości, nawet ta dziewczyna może się okazać
języczkiem u wagi w jakiejś ważnej sprawie. Tatra obudziła się.
-
Byli tu żołnierze z armii Kościeja - tłumaczył Wiłkokuk -
zostawili tu jadło dla ciebie, nie jest zatrute - mówił.
Dzień po tej przygodzie, oboje widzieli węża
Glizdnika. Był biały z ogromnymi, brązowymi oczyma, a ogromem
przypominał wieloryba. Wąż sunął, ocierając się o nieliczne
dęby, brzozy, świerki i brzozoświerki, aż po paru godzinach,
usunął swe olbrzymie cielsko spomiędzy drzew i zniknął w nurtach
rzeki.
-
Nie sugeruj się jego wyglądem, to w gruncie rzeczy łagodne zwierzę
- uspokajał opiekun Tatry.
Swaróg, dążąc na spotkanie z Juratą, nasypał
piaskiem w Słońce, a te przybrało barwę krwi i strzeliwszy
iskrami do góry, zafarbowało kosmiczny Ocean karmazynem, a samo
było miedzianą, malejącą kulą. Oczom naszych podróżników
ukazał się kolejny widok. Ci co wiedzą jak wygląda jaszczurka
zielona, niech sobie wyobrażą to zwierzę wielkości konia, z
szeroko rozdziawionym pyskiem, oraz prawą, tylną kończyną
zaplątaną w pętlę. Gigantyczny jaszczur nie mógł się uwolnić
i wydawał żałosne dźwięki. Tatra bała się dziwnej, groźnej
istoty, lecz nie chciała, aby zwierz cierpiał. Opanowując drżenie
podeszła do jaszczura, który wykonywał gwałtowne ruchy. Głaszcząc
dłonią po łuskowatym grzbiecie, nie wiedziała co mogłaby mówić,
ale kiedy zobaczyła uwięzioną łapę wszelki strach minął, jakby
nigdy nie istniał. Próbowała zdjąć pętlę z ropiejącej rany,
ale jaszczur czując ból, zaczął machać ogonem. Nie mogąc
rozluźnić pętli, próbowała zdjąć ją z drzewa - cały czas nie
miała nic ostrego do przecięcia sznura. Tu również supeł był
ponad jej siły.
Nieoczekiwanie płomień z pyska Wiłkokuka uwolnił i
uzdrowił jaszczura. Ten, delikatnie polizał Tatrę mięsistym
językiem i machnąwszy ogonem ruszył w las.
Kiedy
Swaróg i Jurata szli brzegiem Morza Joldów, kosmiczny Ocean
przybrał barwę Morza Smoły, na którym jednak świeciły gwiazdy,
niczym błędne ogniki na bagnach, a Księżyc przypominał ogromną
kulę srebra. Tatra, Malkieš
i Wiłkokuk znaleźli się na drodze wysypanej białymi kamieniami.
Tu miała ich czekać ostatnia w tym dniu przygoda.
Leśni Ludzie Lynx dominowali na świecie w erze
siódmej. Pojawili się już w erze siódmej jako poddani Żbiczan;
ludzi z głowami żbików. Lynxowie, uciskani przez nich wzniecali
powstania, aż pod koniec ery szóstej, ostatni Żbiczanie przetrwali
na wyspie Man w pobliżu Szkocji. Byli oni ludźmi z głowami rysiów,
tak jak Zajęczanie i Żbiczanie za rodziców mieli Enków: Borutę i
Leśną Matkę. Do dzisiaj pozostała u tego leśnego ludu, silna
awersja do Żbiczan, żbików i w ogóle kotów mniejszych niż
rysie.
Lynxowie
stworzyli kwitnącą kulturę, a ich państwo ciągnęło się od
Sonoru, przez Europę, aż po Krainę Białych Pól.
W erze ósmej powstali Neurowie, nazwani tak od rzeki
Ner w obecnej Polsce, gdzie urodziła się pierwsza para. Mogli oni
dowolnie przybierać wygląd wilczy, lub ludzki. Podbili Lynxów i
swoje imperium wydźwignęli na bardzo wysoki poziom techniczny;
potrafili nawet budować nawy, władne pływać po kosmicznym
Oceanie. Z ich udziałem napadli na Księżyc, lecz część obrońców
przerwała tamę na Oceanie i znów Księżyc, jak i łono ziemi
zakryły kosmiczne węże, pływające w jadzie i niszczące całą
przyrodę. Jarowit pokonał inwazję, zabijając Matkę Żmyję,
kochankę Rykara. Ta niegdyś zabiła Enkę Srebrenicę, opiekującą
się drugim Księżycem, a obecny należy do Srebronia.
Po tym wydarzeniu, Leśna Matka, ze łzami, prosiła
Ageja, aby nie stwarzał przez jej łono nowych istot rozumnych,
które by miały prowadzić wojny. ,,Perzona Foyakista" ulitował
się nad nią i misję powołania do życia nowych istot rozumnych
zwierzył Mokoszy.
Wracając do naszej historii... Przed Lynxem klęczała
zielonowłosa rusałka z czerwonymi, świecącymi oczyma. Jedno z
jej dzieci trzymał mąż z głową rysia, uzbrojony w miecz. Z
czerwonych, gorących oczu lały się łzy, bowiem zbój nie mógł
znaleźć wodopoju i zamierzał napić się krwi. Skończyło się na
tym, że wyssał litr krwi z żył Tatry, po czym czmychnął do
lasu. Matka ocalałych dzieci padła przed nią na twarz, a Wiłkokuk
uleczył krwawiące ramię dziewczyny, pełen podziwu dla niej...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz