,,Wij – to niezwykły twór fantazji ludu ukraińskiego. Nazwa ta oznacza króla gnomów, mającego powieki do samej ziemi. […]'' - Nikołaj Gogol
Orland
to ogromna kraina rozciągająca się od wschodnich rubieży Nürtu,
Oxlandu, Burus, Aplanu i Kraju Stepów po wielką rzekę Roxyzor
oddzielającą Europę od Azji. Bogata w lasy, bagna i stepy ziemia
Orów leżała nad rzekami: Sopračem (granica z Aplanem), Viliną,
Tinerpą, Tinestrą, Erydanem, Danu, Oką, Volchovem, Volgą, Welesą,
Veresiną i Weleśnicą, jeziorem Ilmen, Oceanem Północnym
Lodowatym, Morzem Joldów i Morzem Smoły, w którym miast wody
bulgotał pkieł. Niewiele grodów było w owym królestwie. Należały
do nich: stołeczna Oska, skąd pochodził wielki, siny szczur Boj o
trzech głowach, Kalsk, gdzie Tatra spaliła Górę Gnojową,
pierwsza stolica – Horodyszcze na tinerpijskiej wyspie Cortix i
liczne jak psy, mniejsze, lub większe osady rozrzucone po całej
rozległej krainie. Nad rzeką Volgą, poświęconą Welesowi, bądź
Borucie – Wilczemu Pasterzowi, wznosiła się góra cała ze złota
(Monta Avra), u stóp której miała swą chatkę Złota Baba. Wśród
nieprzebytych puszcz i bagien prowincji w późniejszych erach zwanej
przez Sarmatów ,,Bela
Roxolania'',
a przez Słowian ziemią Krywiczów, bądź Białą Rusią
(Vakilirox)
znajdował się majątek Rokitnica (Rokitnickie Sioło) należący do
Boruty Leszego i Dziewanny Šumina Mati, którzy mieszkali w
Trzcinowym Pałacyku na mokradle otoczonym lasem. Na stepach
obfitujących w groźne dla ludzi brukołaki, sysuny, sfinksy,
ksykuny i mantrykony niektórzy widzieli gromiącego je ciężką jak
nosorożec maczugą syna Boruty – Miedwiedowa. Miał on postać
odzianego w skóry witezia o niedźwiedziej głowie. Wyspa Nowa
Ziemia na Oceanie Lodowatym Północnym od niepamiętnych czasów
należała do króla kikimor Niemal Człowieka – prześladowcy
istot wiernych Agejowi. Walczyła z nim już królowa rusałek i
wodników Nastazja, zaś w erze dwunastej ubił go przeraźliwym
wrzaskiem Sołowiej Chąsiebnik, pokonany z kolei przez Ilję
Muromca.
Orland
wziął swą nazwę od syna Wiła Sławicza, króla Orusa, brata
Nurtusa, Nisusa, Montusa, Oyusa i Apusa. Prawili bajarze i dziadowie
– lirnicy, że wszyscy owi późniejsi królowie Orlandu, Nürtu,
Aplanu, Kraju Stepów, Valkanicy, Montanii, Oylandu i Apapu, urodzili
się z łukami w rączkach. Orus, którego lśniący jak Księżyc,
rumak z Międzyraju umiał galopować po niebie, a on sam gdy
strzelał z łuku kładł drzewa pokotem, uwolnił wyspę Cortix w
prowincji Zaporoże od straszliwych wąbrów, podobnych trochę do
ludzi, a trochę do nietoperzy. Na owej wyspie, na rzece Tinerpie
wzniósł Horodyszcze – pierwszą stolicę Carstwa Orów. Orus
rozszerzył swe włości aż do rzeki Roxyzor (Ur
– Jal)
podstępnie i niegodziwie zabierając ziemię Strażnikom Kurhanów,
a było to tak. Strażnikami Kurhanów nazywano rody wodników,
pochodzących z rodów rusałczych królowych Mari, Mordvy, Udmurii i
księżniczki Kałmakii, co jeździła na koziorożcu, przez lud
Kałmuków zwanej Elistą. Wodniki te sprawowały honorową straż
nad grobowcami władczyń z ery dziewiątej, a ich potomkowie
zawierali związki małżeńskie z ludzkimi niewiastami i miały z
nimi synów i córki. Daleko na wschód od Roxyzoru stał kurhan
królowej Tuvy, który również miał swych stróżów z jej rodu
(grobowca królowej Bharatieny w Bharacji strzegł Bengala – król
państwa Tygrys, zaś piecze nad mauzoleum Kury i Araxieny w
późniejszym Promecie sprawowały spokrewnione z Neurami wilkoludy z
plemienia Nar – Atani). Orus zaprosił na wystawną biesiadę pół
– wodniki, pół – ludzi; Mari – ela ; strażnika kurhanu
królowej Mari, Morostesa – opiekuna kopca królowej Mordvy, Ur –
amat – oroża trzymającego straż nad grobowcem Udmurii i
Ałpamysza z rodu Strażników Kurhanu księżniczki Elisty –
Kałmakii. W trakcie uczty wszyscy zostali wytruci, bo król Orlandu
dał podsłuch podszeptom Čortów. Orus wybił ich potomków i
zagarnął ziemię, co wypominał mu wołwch – pustelnik, jytnas
Słupnik. Skruszony władca wybudował szereg chramów nad Volchovem,
Welesą, Weleśnicą i Danu. W III wieku ery XI król Kisław
(Kislav,
Kislavus)
udzielił zbrojnej królowi Aplanu, Lechowi III zaatakowanemu przez
Kościeja. W finałowej bitwie na lodach jeziora Mamir w Burus wzięli
udział orscy książęta Wieńczesław Syn Wołwcha i Kylnem z
Małego Młyna, a także hufce Oxiów i Wydrzan z Oxlandu,
Montańczyków, Oyów i bitnych, zielonych wodników z Ojcowa.
Kościej na czarnym jednorożcu Nürmanie wraz z wojskiem wszedł na
cienki lód i zatonął. Ponieważ był nieśmiertelny nie zginął,
lecz został uwięziony przez mamirską królową Betel – Gausse, a
jego imperium się rozpadło i nastał pokój. Niestety, pokonany
tyran i łupieżca został podstępem uwolniony przez tych samych
Wieńczysława i Kylnema, co wcześniej przeciw niemu walczyli i tak
wojna ponownie ogarnęła Europę. Kylnem z Małego Młyna zginął w
zdobytym przez Kościeja Niście – stołecznym grodzie Aplanu, zaś
po zakończeniu działań zbrojnych przez Bezśmiertnego, został
przezeń koronowany na króla Soborowego Orlandu. Wrócił do
ojczyzny, gdzie zmarł król Kislav, wyrżnął jego potomków i
wstąpił na tron jako Wieńczesław II Czerowno – Czarny (Stefanus
ov Dugyj Rutyjo – Blackyj).
Jako herb przybrał czarny tryzub na polu krwawym, a stanice jego
nosiły barwę krwi i ziemi. Latał na ogromnym smoku w czarne i
czerwone pasy. Służyły mu hufce rezunów w czarnych szatach,
płaszczach i kołpakach, których zbrodnie przewyższały
okrucieństwem nawet zbrodnie Kościeja. W czasie obu wojen z
Aplanem, będącym pod panowaniem Lecha III i królowej Tatry, hordy
rezunów Wieńczesława nabijały na pale,obdzierały ze skóry,
rozrywały końmi, ćwiartowały mieczami, piłami i toporami,
polewały rany swą uryną, fajdały do garnków z gotującą się
strawą, kazały zabijać się członkom rodzin mieszanych, paliły,
ścinały drzewa, nie miały litości and dziecięciem w kołysce,
nad brzemienną niewiastą, starcem, zwierzęciem ni drzewem.
Wąpierze, strzygi, ażdachy, Kościej i Čorty byłyby litościwsze
od noszących czerń rezunów pod stanicą krasno – czerwoną. W
końcu kiedy Lech III i Tatra ukrywali się w ojcowskiej Jaskini
Hien, opity krwią i wódką tyran zginął sromotnie, rozsiekany
mieczem przez południcę Urienę, żonę karczmarza Lesława z
Aplanu. Dodać należy, że nie wszyscy Orowie poparli krwawe
bezprawie Wieńczesława, ale wielu z nich ratowało ludzi i inne
istoty zagrożone przez rezunów, samemu ryzykując śmierć w
najbardziej wyszukanych męczarniach. Po śmierci tyrana i
uzurpatora, Orland ogarnęły walki – na krótko na tronie zasiedli
bubon (leśny stwór podobny do puchacza) Bubiec i żmij Trójrożec,
rozsmakowany w ludzkim mięsie. Obaj rządzili z wyuzdanym
okrucieństwem i szybko ginęli, zaś umęczoną ziemię Orów zajął
Kościej. Jego drugie imperium ciągnęło się od Rininu po Roxyzor.
Kiedy królowa Tatra dobrowolnie wydała swe ciało drzewnemu
potworowi Grabiukowi na męki, by ocalić swój lud, jej ofiara
sprawiła, że Kościej utracił nieśmiertelność i umarł
zadławiwszy się rybią ością. Wraz z Kościejem I Nieśmiertelnym
umarło jego imperium.
Władzę
w Orlandzie objął Rutysław. Są dwie etymologie jego imienia. W
wersji starokrasnej jego imię pochodziło od słowa ,,rutyj''
= czerwony, rudy, tak jak imię towarzyszki Tatry, Ruty. Z kolei
Słowianie wywodzili imię króla Rutysława i jego syna Rutego od
,,kruty''
= okrutny, a nawet zapisywali je Krutysław i Kruty (albo Krutyj).
Nowy władca pełnił służbę u Kościeja jako namiestnik jednej z
ziem orskich, ale nie był całkiem zły. Przeciwnie, bronił swych
pobratymców przed gwałtami rozhulanych rezunów i wojsk
kościejowskich. Na króla wybrał go więc wodzów wszystkich
szczepów Orlandu. Nawiązał pokojowe stosunki z odrodzonym Aplanem.
Wysłał również ekspedycję złożoną z Orów, mieszkańców
Nürtu, Aplańczyków, Oyów, a także wodników i Lynxów za
Roxyzor, w celu zbadania i zasiedlenia tajemniczej Krainy Białych
Pól, zwanej też Białopolem, lub Białopolską. Na czele wyprawy
stanął Lubomyr Tinerpianow – były wychowawca królewicza Rutego,
a część jej członków stanowili skazańcy uchronieni przed palem
w czy zamknięciem w porubiu. Koloniści zbudowali osadę Oska
Navłaya (Nowa Oska) i zaprzyjaźnili się z żółtymi ludźmi z
puszczy zwanej Tajgą. Tubylcy ostrzegali Orów, by nie zabijali
tygrysów, bo Białopolska była częścią królestwa Tygrys, a
żółci ludzie – lennikami króla Bengalii i królowej Anej
Arztein. ,,Tygrys
jest tu hospodar; on zwierz luty zemści się na tym, kto ubije jedno
z jego dzieci'' –
ostrzegał Tinerpianowa białopolski wódz plemienny i kapłan
imieniem Pam. Niestety jeden z osadników; niejaki Ucław syn
Sławomira skuszony chciwością, zabił z łuku tygrysa Urdżaka
(Irdżaja), brata Igaja – namiestnika Białopolski, po czym zdarł
jego piękną skórę. W odwecie, dowodzone przez Igaja tygrysy i
inne leśne zwierzęta zniszczyły Oskę Navłayę, zabijając
Tinerpianowa i innych, Agejowi ducha winnych kolonistów. Ucław
ocalał – przepłynął Roxyzor i dotarł do Oski, gdzie poraził
króla Rytysława strachem przed wojną z ,,lwami
pręgowanymi''
jak wówczas nazywano tygrysy. Młody zabójca brata namiestnika
znalazł azyl w Rokitnickim Siole, zaś król Orlandu mimo
uspokajających zapewnień białego wilka Ovova Tęczookinsona, za
zgodą Lecha III zwołał w Velehradzie nad Odirną (aplańska
prowincja Pomerland Okidentalny) Radę Królów Europy. Uchwaliła
ona misję dyplomatyczną do Bharacji gdzie władał król tygrysów
Bengala wraz ze swą oblubienicą Anej Arztein, zaś udział w
wyprawie wylosowali Rutysław (zastąpił do książę Ruty), Lech
III i ciekawy świata, młody graf Kellu Simi – Abö z Oxlandu.
Młody następca tronu Orlandu, wraz z przyjaciółmi przeżył wiele
przygód i poznał Krainę Białych Pól i jej namiestnika Igaja,
jezioro Nordlin, gdzie gościł ich król Ayałakay, przez Słowian
zwany Carem – Wodnikiem, Ułan – Raptor, Sinea, gdzie do
podróżnych dołączyła rusałka Ruta z wodnym niedźwiedziem
Arvotem Baldasem, Ibetain, Imalain, Bharację, gdzie stanęli przed
obliczem Bengalii, zamieszkane przez Kynokefali wyspy Andamany na
Oceanie Wyrajskim, Sokotrę i afrykańską Tassilię. W Białopolsce
Ruty dla żartu poczęstował wódką Igaja i jego świtę, w
konsekwencji czego pijany tygrys obalił posąg swego brata, a mocny,
orski trunek został skonfiskowany i wylany do Roxyzoru. Kiedy
wędrowcy zaszli do Bharacji, w czasie uczty na dworze króla
Bengalii, władca słynących z ludożerstwa andamańskich
Kynokefali, Karikal III umyślił sobie spić Rutego arakiem, a
następnie pożreć gdzieś na stronie. Na szczęście następca
tronu Orlandu, pouczony przez białą królową tygrysów Anej
Arztein, córkę Artana Lwa Pręgowanego, wyprowadził w pole
Kynokefala – zaproponował mu toast, po czym wetknął na sztorc
kijek do psiej paszczęki Andamańczyka. Jego przerażeni i pełni
skruchy poddani obiecali zaprzestać pożerania ludzi i innych istot
rozumnych, takich jak rusałki czy syreny, zaś Ruty kosztem kilku
zębów uwolnił pysk króla od kija. Karikal III lizał syna
Rutysławowego niczym pies i zapraszał na swój archipelag. Kiedy
Lech III, Kellu Simi – Abö, Ruta i Arvot Baldas, idąc po Moście
Arzteina udali się na Seylan, królewicz przyjął zaproszenie, a
Kynokefale okazały się na tyle honorowe, by nie pożreć swego
gościa. Co więcej z ich pomocą Ruty, powiadomiony przez albatrosa,
na Sokotrze uratował Lecha III przed wielkimi wężami o odnóżach
chwytnych modliszki i odwłoku skorpiona. Przez Tassilię, Valkanicę
i Kraj Stepów, książę wrócił do Orlandu, gdzie z utęsknieniem
oczekiwał go ojciec i królowa Rutiena, a prosty lud czcił go jako
bohatera, o sławie porównywalnej do sławy junaka Aloszy Syna
Wołwcha z ery dwunastej. Po śmierci Rytysława, Ruty został
koronowany na drugiego króla Orlandu z dynastii Rutysławiczów
(władcy od Orusa do Kisława to Sławicze). Chwalono go za mądrość,
sprawiedliwość i łagodność – cnoty rzadkie u władców
zepsutego jedenastego eonu.
W IV wieku ery XI
smok Rykar zerwał się z łańcucha, którym był przykuty do
Korzeni Wielkiego Dębu, wyszedł na powierzchnię wilgotnej ziemi i
zrzucił purpurowo – złotą skórę. Władca Čortów, bluźnierczo
nazywający siebie Czarnobogiem, przybrał nową postać – węża
Gorynycza podobnego do Matki Żmyi, na Bujanie zwanej Garafeną.
Zionący ogniem Gorynycz w złotej koronie ruszył do boju przeciw
Agejowi i Enkom i pustoszył liczne ziemie. Razem z nim ruszyli na
wojnę Zła z Dobrem jego synowie – smok Wołoszyn, ubity przez
jytnas Tatrę i zamieniony w szczyt górski i przeniewierczy Żmej
Tugarin przybierający postać smoka bądź lutego jeźdźca na karym
ogierze Lutyju; obaj owi synowie Gorynycza co wyszli z łona mamuny
Lochy, smok Pučajka zastrzelony z łuku przez rusałkę Mildę, oraz
,,smok Girginicz, ogromny zaskroniec z Czterowody; rzeki w Ojcowie, trolle z Nürtu, czarownice, mamuny, nocnice, południce, mory, ogry z Britainy, smoki i wielkie węże, potwory morskie, bazyliszki, hydry, ały, ażdachy, centaury, gorgony, wielogłowe psy, kolczaste ptaki ze Stimfalii, leofontony, ksykuny, brukołaki, wilkołaki, wąpierze, sysuny, podziemne potwory, dusiołki, chimery, kikimory, Nagowie z Bharacji i olbrzymy'' – K. Oppman ,,Perłowy latopis''.
Kiedy
Gorynycz spustoszył wyspę Cortix i porwał królewnę Zabawę
Putiatiszną, junak Dobrynia z orskiej prowincji Dzikie Pola, zebrał
drużynę z całego Orlandu i okolicznych ziem i wyruszył nad
Roxyzor by ocalić córkę króla Oproka syna Wołodymira przed
niewolą straszniejszą od śmierci. W drużynie Dobryni z Dzikich
Pól znaleźli się też uzbrojeni przez Mokoszę bracia Belsk i
Kallap z Aplanu. Junacy zadali ciężkie straty hufcom Gorynycza,
lecz niestety ich wódz Dobrynia poległ w walce ze Żmejem
Tugarinem, którego zdołał ubić. Udający przyjaciela smok
Puczajka podstępnie spalił braci Belska i Kallapa, lecz ofiara z
ich życia zamieniła Gorynycza w góry – wschodnią granicę
Orlandu dzielącą Europę od Azji. Górom tym nadano nazwę Pasmo
Gorynycza, zaś zły duch, którego ciało obróciło się w skałę
został piorunem Jarowita zagnany do Čortieńska – Čortlandu i
skuty łańcuchem wykutym przez Swarożyca. Skamieniał również w
okolicach rzek Kury, Araxu i Tereku zaskroniec z Czterowody (Te
– y – aka).
Straszliwie wychudzona i przestraszona królewna Zabawa Putiatiszna
wyszła z jaskini, co ongiś była okiem węża i błąkała się po
stepach, aż przygarnęło ją plemię Kerje – Aradanów; żółtych
ludzi ze stepów Taj – Każk, w których płynęła krew Anej Mari
– złotoskórej córy królowej Tatry i Lecha III. Skamieniały
zaskroniec nazywał się Jasy (Jasij)
toteż leżące między Europą a Azją góry powstałe z jego ciała,
otrzymały nazwę Gór Jasowskich. W erze dwunastej na cześć Franta
Prometeja zaczęto je określać mianem Prometu, a na cześć króla
Kimerów Kalki, syna Alkosa – Kaukazem.
W
V wieku ery XI Wejcza II, ostatni król Orlandu z dynastii
Rutysławiczów został obalony i zamordowany wraz z rodem przez
jarla Mimira Pijanicę z Nürtu. Nowy władca pił więcej niż
wszyscy opoje Orlandu, Roxu i gminy Pawlaczyca. Byłby pił jeszcze
długo, gdyby nie potop zesłany przez Juratę, której przyjaciel
został zamordowany przez niegodnego brata. Potop położył kres
dziejom Orlandu, do którego dobrych tradycji nawiązał Rus
(Roxolanus)
zakładając Królestwo Roxu.
Prezentowana tu
historia działa się pod koniec I wieku jedenastego eonu, za króla
Kirosława urodzonego w Kiropolu – gaju będącym środkiem
Orlandu, skąd jego mieszkańcy wyznaczali kierunki.
*
Prowincja
Kara – Alania przylegała do nürtyjskiej Czuhonii. Nastała sroga
zima i gruba pierzyna śniegu zakryła jej nieprzebyte puszcze,
sioła, tundry i skute tęgim lodem jeziora i rzeki. W jednej z
małych, zabitych deskami wsi, pod które podchodziły wygłodniałe
wilki, wilkołaki, rysie i rosomaki, mieszkał chłop Jarun
(Jarunus);
ponoć kowal, a może oracz, czy łowca. Urodził się na wiosnę –
porę roku, której przyjście czczono Jarymi Godami, inni zaś
twierdzą, że swe imię zawdzięczał
Jarowitowi, który pierwszym wiosennym gromem wzmacniał łańcuch krępujący Rykara, później zaś Gorynycza i smoka z Vovel. W trzynastej erze niektórzy Roxowie czcili go jako boga, utożsamiając ojca naszego bohatera z Jaryłą – jedną z postaci Jarowita. Tego dnia w drewnianej chacie Jaruna i Komalicy, rodziców Wija z Kondy – Berezy, przy beczułce piwa i pieczonym prosięciu zebrało się wielu ludzi; Orów i Nürtyjczyków. Aż do północy toczyły się ważne rozmowy, a miały Wij miast iść spać, razem z młodszą siostrzyczką Niedzielą, potajemnie nadstawiał ucha...
Jarowitowi, który pierwszym wiosennym gromem wzmacniał łańcuch krępujący Rykara, później zaś Gorynycza i smoka z Vovel. W trzynastej erze niektórzy Roxowie czcili go jako boga, utożsamiając ojca naszego bohatera z Jaryłą – jedną z postaci Jarowita. Tego dnia w drewnianej chacie Jaruna i Komalicy, rodziców Wija z Kondy – Berezy, przy beczułce piwa i pieczonym prosięciu zebrało się wielu ludzi; Orów i Nürtyjczyków. Aż do północy toczyły się ważne rozmowy, a miały Wij miast iść spać, razem z młodszą siostrzyczką Niedzielą, potajemnie nadstawiał ucha...
- Niech Agej, Asowie
i Wanowie raczą wynagrodzić wam dobrzy ludzie z Kara Alanii wasze
serca otwarte dla wygnańców! - zwracał się Dol z Nürtu do
Jaruna, jego domowników i sąsiadów.
Wij
(Viyus)
i Niedziela (Nedela)
niewiele zrozumieli z podsłuchanych rozmów. Uchodźcy z Nürtu
prawili, że ich ojczyste ziemie zajął jakiś Kościej.
,,Kościotrup''?
- myślał Wij. ,,Niewolnik''?
- pytała się w myślach mała Niedziela.
-
…. Kościej, samozwańczy król Zachodu i sługa smoka Rykara,
przeklęty namiestnik piekieł na ziemi – opowiadali ludzie z Nürtu
– zwie się tak, bo jest Lemurem, czyli takim demonem z Bliskiego
Południa (basen Morza Rajskiego), podobnym do kostusia. Inni
powiadają, że niegdyś był człowiekiem, co zaprzedał duszę
Čortom i dostał od nich czarowny napój dający nieśmiertelność;
stąd zowią go Kościejem I Nieśmiertelnym (Costen
– Lemurus ov Peresyj Einkiroviyen).
Napój uwarzony w kotłach Čortieńska przez Lochę i Marę dał mu
wygląd ludzkiego szkieletu obleczonego w nagą, podobną do
pergaminu skórę. Kościej – zabrał głos Heiman von Ukkonen z
Czuhonii; krainy Dziadka Mroza i Śnieżynki – ponoć pochodzi z
północnej Tassilii, z grodu Mar – Agaba, zaś teraz jego stolicą
jest Presno (Presnau)
czyli Bruxogród. Niczym śmierć jest wciąż niesyty nowych ziem,
łupów i pięknych niewolnic, które zachłannie gromadzi niby stada
bydła. Tego lata najechał święty Nürt i zajął nasz stołeczny
Asgard; Miasto Bogów, gdzie kazał ściąć jesion Yggdrasil
zasadzony jeszcze przez króla Nurtusa I, syna Wiła Sławicza –
Czuhoniec mówiąc to niemal płakał.
-
Nasz król Valemon – opowiadał inny wygnaniec – bronił ziemi
ojców niczym ranny dzik, albo niedźwiedź; król zwierząt, ale
musiał ulec przemocy Kościeja. U jego boku, kiedy najmężniejsi
jarlowie Nürtu polegli, bądź poszli w pęta, albo sromotnie
zdradzili jak konung Vidkun Przeklęty, króla Valemona zażarcie
bronił rosły wilczur Volvox; dar Wana Velesa; konunga Navi. Dzielny
pies, mówią niektórzy, że sam Weles wcielony zginął rozsiekany
mieczami dziczy Kościejowej. Valemon lutym mieczem ,,Blaskiem
Północy''
ubił wielu żołdaków nieśmiertelnego, lecz poczęli szyć doń z
łuku. Strzała za strzałą wypijała zeń życie jak wąpierz, aż
przybiegł poświęcony Welesowi jeleń Rączynóg – tu Nürtyjczycy
poczęli się spierać, czy to nie on był wcielonym Welesem –
Valemon posłuszny woli Asów i Wanów resztką sił siadł na
grzbiecie pięknego jelenia, a ten biegł naprzód, aż zniknął w
mlecznobiałej mgle. Mówił nam kapłan Völvin, że Rączynóg
zabrał króla do Navi – Valgalii, gdzie na spotkanie króla wyszły
władczynie rusałek północnych; Valkiria i Valhal, które
ucałowały go w oba policzki i umaiły jasną głowę wieńcem. Tam,
ponoć nasz umiłowany Valemon spół króluje z Wanem Velesem, a nas
trapi Kościej i jego lennik Vidkun Przeklęty. Do Presnau wywozi
nasze złoto i srebro, drewno, skóry, zwierzęta, zboże, mleko,
sery i masło, ale również młodzieńców by wydobywali gwiezdniki
i inne skarby mineralne, zaś nasze córki mają być zabawkami
Kościeja i jego bandy – skończył opowieść Karl Björk
Bergenstern.
Dzieci
Jaruna niewiele zrozumiały. Wij myślał: ,,Ten
Kościej to musi być wielki pan, skoro wszyscy się go tak boją'',
był bowiem smarkaczem i miał pstro w głowie. Tymczasem Niedziela
słuchała ze zgrozą o okrucieństwach Kościeja i jego sług;
Mięsojada, Uszaka i Kąsacza. Gdy dorosła, niosła pomoc i pociechę
żyjącym pod ich batem. Gdy jej młode serce, które nie zdążyło
zapłonąć miłością do mężczyzny, przebił lodowy oścień Mar
– Zanny, jej dziewicze ciało zamieniło się w brzozę o leczącej
wszystkie choroby oskole. Ona sama zaś została jedną z jytnas.
Ochrzczeni znachorzy w swych zamawianiach nazywali ją ,,św.
Niedzielą''.
,, [… Kościej] posiadał czarodziejską czaszkę z kryształu z zamorskiego kontynentu Sonor, w którym mógł obserwować co tylko chciał. Czasem w złości tłukł ją, a wtedy wybuchała zielonym ogniem i powracała do całości'' – K. Oppman ,,Perłowy latopis''.
Minęły
lata, od chwili przybycia wygnańców z Nürtu do wsi Kondy Berezy (w
innym rękopisie: Żukowa) w orskiej dzielnicy Kara – Alania. Na
Zachodzie, który przestał być Zachodem, a stał się jaskinią
zbójców i czcicieli Rykara, w potęgę rósł Kościej, zaś Wij i
Niedziela dorastały w rodzinnym siole. Kościej ,,jak
Enkowie potężny, jak Čorty złośliwy'',
spoglądając w kryształową czaszkę mógł widzieć cały świat,
a wszystkie odkryte tajemnice rozważał w swej chytrości. Swymi
pustymi, lecz widzącymi, czarnymi oczodołami spostrzegł też
małego Wija – chłopca z dalekiego Orlandu, który podsłuchał
rozmowę rodziców z Nürtyjczykami, i któremu spodobały się
pogłoski o dzikiej i nieposkromionej potędze Kościeja. Odtąd car
Zachodu, mający na swe usługi zastępy Čortów i potworów w dzień
i w nocy słał ku synowi Jaruna złe myśli, majaki, sny o władzy,
zaszczytach, bałwochwalczej czci i potędze. Ustawicznie wbijał
proste serce chłopskiego syna w pychę, aż je zatruł i pozbawił
je radości. Rodzina chłopa Jaruna gospodarowała na nieurodzajnej
ziemi, na przednówku głodowała, większą część roku pracowała
w pocie czoła, zaś kara – alańscy bojarzy gnębili ją wysokimi
daninami, które przejadali. ,,Mój
ojciec miał jako pole niewielką lechę błota, rodzącą wątłe
zboże, a jej jedyną zaletą było to, że była NASZA''
– po latach mówił Wij Jarunowicz. On i jego siostra od świtu do
zmierzchu pracowali przy wypasie zwierząt, roznoszeniu wody, czy
zbieraniu chrustu, podczas gdy nocami, kiedy nocnice tańcowały ku
czci Lelwy przy wyciu wilków i Neurów, przez sen Kościej obiecywał
bratu i siostrze życie bez trudu, bólu, głodu i chłodu, zabawy,
piękne stroje i bogactwa, których mógłby pozazdrościć lidyjski
król Krezus z ery trzynastej. Tymczasem mądrzy dorośli bez przerwy
prawili, że Kościej jest najgorszym łotrem zasiadającym na tronie
od czasów Latavca, Jiwóna, Starego Frëca, Rena Puszczyna, Niemal
Człowieka i Goplany III. Opowiadano, że mieszka w złotym pałacu
jak królowa Valkanicy; Bazylisa Teofanu, w którym więzi krocie
porwanych dziewic, że jest ponad wszelką miarę rozpustny,
zapijaczony i okrutny. Niedziela uwierzyła dorosłym, ale Wij nie
dał się przekonać, ani im, ani swej młodszej siostrze. Myśli o
Kościeju nie dawały mu żyć. Lata wciąż przemijały, niczym
liście opadające z drzew, aż nadszedł czas siedemnastych urodzin
nieszczęsnego Wija. Jego macierz Komalica, w innym rękopisie zwana
Wodicą, upiekła okazały kołacz, zaproszeni zostali koledzy
chłopca. Kiedy wszyscy wesoło się bawili, w sercu solenizanta
wciąż lęgł się zakryty smutek zasiany przez bezlitosnego
Kościeja. Zabawa przeciągała się aż do północy, aż nad ranem
wszyscy pokładli się pod pierzyny. Wszyscy oprócz naszego
bohatera. Ów widząc, że domownicy posnęli snem sprawiedliwych, po
cichutku zabrał przygotowany wcześniej tobołek. Jeszcze tylko ze
łzą w oku stanął nad łóżeczkiem ukochanej siostry i pocałował
jej czoło, lecz ona wciąż spała zmęczona urodzinowym przyjęciem.
Przyzywany przez Kościeja rzucającego na wiatr obietnicami, Wij
cicho jak złodziej przekroczył próg rodzinnej chaty i udał się w
kierunku Presnau. Kiedy porzucał ojca i macierz, szalała zadymka,
wyły wilki i Neurowie, a władczyni Krainy Ciemności – Lelwa o
głowie kruka szeleściła swą czarną szatą. Chłopiec szukany
przez rodzinę i sąsiadów szedł niezmordowanie przez zasypane
śniegiem puszcze, gdzie chroniły się mamuty i nosorożce północne,
skute lodem oparzeliska, pod którymi spali topielcy i topielice,
ludzkie osady, gdzie litowano się nad nim i nad jego poświęceniem
godnym lepszej sprawy. Ostrzegano go przed srogością Kościeja, co
zaspokajał swe żądze na chłopcach i dziewczętach, lecz Wij
nikomu nie wierzył prócz swych snów i marzeń. Idąc zdzierał
łapcie z lipowego łyka i koszule, za podszeptem swego bożka
nauczył się kraść i żebrać, choć wcześniej brzydził się to
robić i wolał uczciwie pracować. Liczył sobie dwudziestą wiosnę
życia, gdy pogryziony przez psy, obity kijami, brudny i obdarty
niemal do nagości przekroczył rogatki Presnau – stolicy Dalekiego
Zachodu.
,,Gdy
w Valkanicy twoje straszą spiże, gdy poselstwo laskońskie twe
stopy liże...''
- brzmiał początek zaginionego dziś poematu zaskrońca Mikicy
Jadamovicia z Selenetova. Tego dnia luty Kościej odziany w jadowicie
zieloną, jedwabną szatę, a na łysej głowie noszący złotą
koronę, zasiadł na bogato rzeźbionym tronie z eburnu zdobionym
opalami. Jego podnóżkiem była bielejąca czaszka zgwałconego
dziecka, berło miał z kości słoniowej (albo trupiej) oprawne w
srebro, elektron, zdobione jantarem i kryształami, zaś miast kuli z
krzyżem, zwanej jabłkiem, oznaki godności średniowiecznych
władców, piastował w kościstej dłoni kryształową czaszkę z
Sonoru. W wykładanej złotymi płytkami sali tronowej unosił się
zawiesisty zapach kadzidła z Międzyraju, używanego w chramach.
Sala pełna była białych niewolników z Kartwelii i czarnych z
Tassilii, licznych, pięknych i młodych żon i nałożnic, takich
jak Trawica z Valkanicy, błaznów, wreszcie towarzyszy broni i
oprawców wśród których rej wiódł podobny do czarnej pantery
potwór Mięsojad (Mesojdew,
Carnivorios)
z Afryki. Kościej kochał tylko siebie i uwielbiał upokarzać
innych. U jego stóp obutych w ciemnozielone ciżmy z safianu, leżała
plackiem gromadka jego wasali, a wśród nich Vidkun Przeklęty z
Nürtu. Mistrz ceremonii przy dźwiękach surm wniósł porcelanowy
nocnik wykonany na zamówienie w Sinea; pełen gnoju i uryny. Podano
go leżącym lennikom Kościeja, a ci z czcią i obrzydzeniem
składali pocałunek na naczyniu. Jeden z nich zwymiotował, więc na
rozkaz cara Zachodu kat natychmiast skrócił go o głowę. Młody
Wij Jarunowicz, wykąpany w wodzie różanej i przyodziany w miękkie
szaty stał pod ścianą. Widział całą scenę hołdu złożonego
Kościejowi przez wasali i spodobała mu się, bo jego serce zostało
już zatrute przez namiestnika Čortieńska. Kościej takich jak on,
zbliżających się do jego pałacu zbudowanego na Placu Ryb, kazał
chwytać i torturować, lecz Wija przyjął gościnnie. Rozpoznał w
nim bowiem chłopca z dalekiego Orlandu, którego zamierzał
wykorzystać do swych celów. Gdy upokorzeni i zastraszeni wasale
pośpiesznie opuścili złoty pałac, Kościej skinął w stronę
Wija długim, środkowym palcem skrzącym się od drogich kamieni
wprawionych w złote pierścienie. Młodzian z trwogą i drżącymi
nogami podszedł do władcy, od którego biły chłód i piwniczna
wilgoć, po czym upadł na twarz przed Niemającym Oczu. Kościej
podniósł go i przy piskach i oklaskach swych nałożnic, ucałował
go w usta, aż mróz przeszedł synowi Jaruna po kościach.
-
Łżą sromotnie – zabrał głos władca Zachodu – ci co
twierdzą, że my, słudzy Czarnego Boga nie cenimy odwagi u innych.
Przybyłeś po chwałę, synaczku; otrzymasz ją jeśli staniesz się
taki jak ja; Sławiący Smoka! - dreszcz przebiegł po ciele Wija,
zaś Kościej wydał rozkazy. - A teraz będziemy jeść i pić ku
chwale naszego bohatera ze Wschodu! - po obfitej, ociekającej orską
wódką uczcie, Mięsojad i jeden z imperialnych wojewodów
zaprowadzili chwiejącego się od mocnego trunku młodego męża do
zdobionej srebrem i złocistym bursztynem łaźni. Znajdowała się
tam ogromna wanna z kryształu. Mięsojad o spiczastych uszach
podobnych do słuchów zająca, noszący czerwone kozaki ze złotymi
ostrogami, wysuwanymi pazurami, długimi jak kły tygrysa, zdarł
odzież z uśpionego wódką Wija, po czym wrzucił go do wanny. Nie
było w niej wody, za to po brzegi wypełniała ją krew. Nagi Wij z
głośnym pluskiem cały pogrążył się w przepastnej wannie i
ogarnęły go pijackie sny o władzy i zaszczytach, bogactwach i
rojach nałożnic. Sam nie wiedział, ile godzin tak przespał, a
Kościejowski generał Chwalimir z Valkanicy, dębowym kijem burzył
krew w wannie. Na dworze zapadł mrok – promienie Srebroniowe
padały na kamienny bruk stolicy imperium, którą przemierzali teraz
stróże miejscy i tajna policja dybiąca na życie wrogów Kościeja.
Wtedy to woj wyszedł z krwawej kąpieli, lecz nie był już
człowiekiem. Po błyszczącej posadzce przebierał licznymi odnóżami
dłuższy od ludzkiego palca stawonóg. Był barwy szaro – żółtej
i miał ostre
żuwaczki ociekające jadem. Czuł się nieswojo. Kosa Owinniczew nazywał takie stworki ,,wijami – skolopendrami'' i w ,,Animalistyce'', przez Słowian zwanej ,,Zwierzętopismem'' opowiadał jak zaprzyjaźniony szczeniak zląkł się na widok owej jadowitej istoty. Zaczarowany Or gdy spojrzał do zwierciadła przeląkł się sam siebie i gorzko zapłakał, tak głośno jak płakać potrafi człowiek zamieniony w skolopendrę. O północy przyszedł łaziebnik i wziął zwierzątko w dłonie okryte sokolniczymi rękawicami. Zaniósł Wija przed oblicze Kościeja, który żłopał wódkę i cuchnął jak gorzelnia. Wielonożna istota przerażona, nic nie rozumiejąc, zwinęła się w kłębek na dłoni Lemura, a ten zionąc odorem wódki, mówił do niej czule:
żuwaczki ociekające jadem. Czuł się nieswojo. Kosa Owinniczew nazywał takie stworki ,,wijami – skolopendrami'' i w ,,Animalistyce'', przez Słowian zwanej ,,Zwierzętopismem'' opowiadał jak zaprzyjaźniony szczeniak zląkł się na widok owej jadowitej istoty. Zaczarowany Or gdy spojrzał do zwierciadła przeląkł się sam siebie i gorzko zapłakał, tak głośno jak płakać potrafi człowiek zamieniony w skolopendrę. O północy przyszedł łaziebnik i wziął zwierzątko w dłonie okryte sokolniczymi rękawicami. Zaniósł Wija przed oblicze Kościeja, który żłopał wódkę i cuchnął jak gorzelnia. Wielonożna istota przerażona, nic nie rozumiejąc, zwinęła się w kłębek na dłoni Lemura, a ten zionąc odorem wódki, mówił do niej czule:
-
Przyszedłeś tu synaczku po … beeek! - sławę i chwałę. Dla
mnie i Rykara porzuciłeś – beeek! - brud, smród i ubóstwo, by
dołączyć do panów. Bueee. Aby mieć nieśmiertelność, zgodziłem
się żyć w ciele trupa. Rzy... Jeśli chcesz bym uczynił cię
mościpanem, musisz przestać być człowiekiem... - ,,aby
i ciebie Rykar pożarł jak lew, po kawałku''
– dorzucił w myślach tyran, rozlewający wszelką krew na
potwornych ołtarzach Smoka Piekieł.
Wij – skolopendra
uspokoił się, a wtedy Mięsojad znów zaniósł go do łaźni i
wrzucił do wanny z krwią. Potwór ujął w okryte czarnym,
aksamitnym futrem łapy rzeźbiony kij dębowy i mrucząc zaklęcia,
w których przyzywał Čorty; Farela i ogniste latawce, burzył krew
w wannie, a zaczarowany Wij śnił straszny sen, w którym był
olbrzymem i stopami obutymi w buty z krasnej skóry miażdżył
kręgosłupy dokuczających mu niegdyś kolegów z rodzinnej wsi –
Proni i Kikoły. Straszna noc wciąż trwała jakby czas się
zatrzymał; Bractwo Czcicieli Rykara odprawiało swe przeklęte
misteria; psy wyły na Placu Ryb i innych ulicach Presnau, a
strażnicy strzelali do nich z łuku. Do łaźni wszedł jeden z
kapłanów Cara Piekieł i począł kamłać – wyć straszne
zaklęcia, aż krew znikła z wanny jak kamfora. Oczom Mięsojada i
czarnego wołwcha ukazał się nagi karzeł o pergaminowej, nieco
szarej skórze. Na pękatej głowie miał zmierzwioną, czarną
czuprynę, oraz spiczaste uszy. Nos jego przypominał nozdrza małpy,
tusza upodabniała go do dobrze utuczonego wieprza, zaś na dłoniach
i stopach miał żelazne palce zakończone orlimi szponami. Jednak
najbardziej niezwykłe, a zarazem obrzydliwe były jego ciężkie
powieki; gdy Mięsojad i zły kapłan podnieśli go na krótkie i
krzywe nogi, wstrętne powieki sięgały mu aż do podłogi. Wij
ocknął się i płakał żałośnie, bo nic nie widział, zaś
słudzy Kościeja nie zważając na jego protesty i wygibasy,
prowadzili przed tron swego bezlitosnego Cara Zachodu.
- Teraz twoje
powieki będą podnosić widłami – oznajmił Mięsojad, zaś Wij
otumaniony nie wiedział co się z nim dzieje.
Doszli przed tron
Kościeja, który zajęty rozpustą, nie spał całą noc. Podobny do
pantery stwór i kapłan Wroga Ageja i Jego Stworzeń, Kłamcy i Ojca
Kłamstwa, zgięli kolana nieszczęsnego głupca. Kościej ziewnął,
po czym dotknął mieczem z obsydianu nagiego ramienia Wija i rzekł:
-
Wiju Jarunowiczu z Kondy – Berezy! Przybyłeś stać się jednym z
książąt i oto nim jesteś; wyprzyj się Ageja, Enków i jytnas a
sław Wielkiego Rykara. Z jego mandatu nadaję ci zaszczytny tytuł
grafa von Balor, sześćset szesnaście posiadłości ziemskich ze
stadami bydła, niewolników i nałożnic, oraz ogłaszam cię drugą
po mnie osobą w Imperium Zachodu! - tłumy wojaków i żon Kościeja
klaskały, po cichu czując odrazę do pokracznego sługi okrutnika.
- Wiju z Orlandu! - na znak Kościeja jego słudzy pomogli mu wstać.
- W twych oczach drzemie moc duchów Čortlandu; moc zabijania. Odtąd
będziesz siał śmierć wzrokiem jak bazyliszek, ilekroć twoi
słudzy podniosą twe powieki widłami – znów rozległy się
oklaski, a Wij pomyślał: ,,W
co ja się wpakowałem''?!
Następnie graf von Balor ucałował podane mu berło Kościeja i do
rana trwało picie wódki, wina i piwa.
Od
tego czasu Wij przestawił się na nocny tryb życia. Dnie spędzał
w kurhanach i pełnych omszałych gąsiorów piwnicach na swych
włościach, a nocami bez wstrętu zajadał ślimaki, stonogi, wije
drewniaki, krocionogi, żuki i rosówki. Miał licznych niewolników
i niewolnice, które gwałcił, a potem wypijał ich krew i żelaznymi
palcami rozrywał ,,ciało
na sztuki, aż białe świeciły kości''
i pożerał je. Służył pod rozkazami Kościeja. Nocami przemierzał
lasy, cmentarze i ruiny imperium w asyście strzyg, goblinów,
wąpierzy, Čortów, wielkich węży i nietoperzy, oraz jędz, aby
zabijać wzrokiem. Dwa małe Čorty przez Polaków zwane Diabełkami
za pomocą chłopskich wideł do rozrzucania gnoju, unosiły jego
ohydne powieki, a na kogo padł wzrok Wija, ten padał martwy.
Chłopski syn z Kondy – Berezy został przez Kościeja zamieniony w
jednego z najstraszniejszych potworów ery jedenastej. Kiedy zabijał
wzrokiem nie miał litości dla nikogo; złą mocą jego oczu ginęli
ludzie od niemowlęcia do niemowlęcia do starca, zwierzęta, schły
trawy, kwiaty i drzewa... Jedynie gdy był sam, cicho łkał nad
swymi ofiarami, by potem znów robić to samo, niczym ,,cocodrilus
z rzeki Nilus''.
Poeci sławili go w pieśniach, lecz nie tak wyobrażał sobie
szczęście. Pewnego razu, gdy zabił wzrokiem i pożarł zabłąkaną
w pobliże mogił dziewczynkę, miał sen. kiedy leżał z łbem
opartym o kamień podobny do płyty nagrobnej (nie był już
człowiekiem, więc mu to nie przeszkadzało), oczami duszy ujrzał
jak po promieniu Księżyca schodzi doń piękna panna, której wiatr
rozwiewał złote włosy i białe szaty z płaszczem barwy trawy. W
jej szafirowych oczach lśniły łzy podobne do diamentów, zaś jej
podobne do eburnu dłonie trzymały złoty łańcuch i kryształowy
flakonik z żywą wodą. Wij obudził się i mimo zamkniętych powiek
ujrzał pannę w ognistej koronie. Rozpoznał w niej Mokoszę, którą
cały Orland z wielkim nabożeństwem czcił jako Matkę Wilgotnej
Ziemi. Chciał złożyć jej pokłon, lecz nogi zaplątały mu się w
powiekach.
- Jestem, Pani –
odpowiedział Wij, a Enka złożyła pocałunek na jego obleśnym
czole, przywracając mu ludzką postać. - Przysłał mnie Wielki
Agej, ten co wcześniej posłał na świat Teosta Cara Słońce, abyś
mógł wrócić doń.
- A cóż mi do
Niego, o Aradvi Sura Aredvi? - spytał Wij. - Jestem teraz potworem
co bije czołem przed tronem Kościeja Wiecznego. Dziś zjadłem
dziecko, a przecież tego Biały Bóg nie pochwala. Ciemność Rykara
mnie pochłonęła, już nie ma dla mnie miejsca w Nawi Jasnej.
-
To nie prawda – zaprzeczyła Mokosza – Pozwól bym obmyła cię
żywą wodą z Sobotniej Góry, którą wydało me łono, a wówczas
Kościej straci do ciebie prawo. Chwyć się złotego łańcucha o
dziesięciu ogniwach, a zabiorę cię z Presna, do twego rodzinnego
domu, gdzie wciąż za tobą płaczą ojciec i macierz, oraz siostra,
którą ucałowałeś nim opuściłeś dom – Wij słuchał ze
smutkiem, a w jego sercu odezwała się tęsknota za porzuconą Kondą
– Berezą. Już otwierał usta, by wyrazić zgodę, gdy z ciemnego
kąta wynurzył się Čort skrzydlaty; Zburatorul przez Polaków
zwany Farelem i wbił lodowatą igłę w serce nieszczęśnika.
Ukłuty nią Wij począł wątpić, czy aby Mokosza, której
miłosierdzie sławiono w Orlandzie i innych krainach nie zwodzi go.
,,Jeśli
wrócę, resztę życia spędzę otoczony szyderstwem i pogardą,
jako były sługa tyrana i potwór, karmiący się surowym mięsem
ludzi. Nikt mi nie poda ręki, najwyżej nogę. Ludziska będą się
nade mną fałszywie litować, unikać jak czarnego kota, szeptać za
moimi plecami, a może nawet rodzina mnie nie rozpozna''
– kuszony przez latającego Čorta spojrzał niepewnie w twarz
Mokoszy i wyczytał z niej: ,,Zaufaj
mi biedaku, a ja cię osłonię; ja – twoja ucieczka''.
Wij wahał się przez chwilę, aż w końcu wygodne zło w nim
przemogło.
- Odejdź,
Najświętsza Pani – rzekł spuszczając wzrok. - Dla mnie nie ma
zbawienia – z oczu Mokoszy polały się krwawe łzy, po czym
płacząc, po promieniu Księżyca wróciła do Domu Enków. Wij zaś
ponownie odzyskał swą odrażającą postać i zachował ją aż do
śmierci...
Mijały
dni, miesiące, lata, a spaleni złością tyrana mieszkańcy
imperium modlili się: ,,Od
śmiertelnego wzroku Wija – wybawcie nas Enkowie''!
Służąc Kościejowi zatracił litość i najszlachetniejsi życzyli
mu śmierci. Król Dalekiego Zachodu obiecywał: ,,Przemieniony
magią Rykara masz przed sobą aż sześć tysięcy lat życia, a
nawet jak zemrzesz, twa sława przetrwa wszystkie wieki''.
Wij wierzył w to, a poza tym myślenie było mu wstrętne. Jednak
,,łaska
pańska na pstrym koniu jeździ''.
Kościej; podejrzliwy i tchórzliwy jak wszyscy tyrani począł
zazdrościć Wijowi, którego na sabatach pieśni czarownic często
sławiły. Sam Rykar; ojciec niezgody nakłaniał swego
przedstawiciela na ziemi, by mordował swych wspólników, bowiem nie
pragnął niczyjego dobra, ale katuszy całego stworzenia i nawet
klęska Kościeja była w jego zamiarach. Pewnej księżycowej nocy
Ciemiężyciel Zachodu, tępiciel piękna, prawdy i dobra, zaprosił
do swego pałacu Wija, jak sam kazał powiedzieć ,,na
flaszkę dobrej wódki z Czuhonii''.
Zabijający wzrokiem potwór o ciężkich powiekach i żelaznych
palcach, nagi i umorusany gliną i wilgotną ziemią, został
wprowadzony do sali biesiadnej przez dwa małe Čorty trzymające
widły. Jego małpie nozdrza już wyczuły miły sobie zapach. Wij
nic nie wiedział o obecności w sali rosłego męża w krasne szaty
odzianego, o głowie zasłoniętej spiczastym kapturem. Mąż ów
zwał się Krut Mydlarz z Oylandu i był jednym z katów
zatrudnionych w Presnau. Na skinienie Kościeja, kar chwycił widły
i z
rozmachem wbił je w pierś Wija, a ten wył jak bity pies i
przeklinał swego suzerena życząc mu rychłej utraty
nieśmiertelności. Mydlarz jeszcze kilkakrotnie dźgał potwora w
pierś i brzuch, w gdy ten skonał w kałuży swej zielonej (albo
czerwonej) krwi, kat wyłupił mu oczy, a śmierdzące trupią
zgnilizną cielsko spalił w ogrodzie, na kupie końskiego gnoju.
Zniewolona dusza Wija poszła na wieczne męki do Nawi Čortów;
na Wyspy Przeklęte. Jedno z niosących śmierć oczu, wielkich jak
pięści, Kościej spalił w ofierze na okropnym ołtarzu Rykara,
drugie zaś zachował dla siebie. Oko to zachowało moc niszczenia,
zaś Kościej nosił je ze sobą, aż do bitwy na lodach jeziora
Mamir. Gdy chciał kogoś zabić, łykał oko Wija, a to wchodziło
mu do oczodołu i skutecznie uśmiercało. Dzięki niemu, Kościej
budził nie mniejszy lęk niż Wij, bazyliszek, czy połoz, jednak
nigdy nie udało mu się z jego pomocą zabić swej zakładniczki i
niewolnicy Tatry – późniejszej królowej Aplanu. Sam Agej bowiem
nie dał Zdrajcy Prawdziwego Zachodu władzy jej uśmiercić, ona zaś
wydarła mu tajemnicę, ostrzegając Lecha III przed najazdem, a
ostatecznie przyczyniła się do utraty nieśmiertelności przez
Kościeja.
*
,,W noc św. Andrzeja wszystkie moroï próbują wybłagać przebaczenie Boga. Przypominają sobie wtedy wszystkie złe uczynki popełnione na ziemi. Jednak szatan nie pozwala im się poprawić […] i, wielki niczym dom, ze rozwiniętymi skrzydłami, podobnymi skrzydłom nietoperza, oczyma płonącymi jak rozżarzone węgle, paszczą czarną niczym smoła i zębami białymi jak śnieg, przybywa z Zachodu, przecina im drogę i zawraca ich do ich ponurych i zimnych siedzib […].
Szkoda, że nie widzieliście, jak wtedy wyglądają te niepomiernie wydłużone cienie, krążące samotnie niczym woda we młynie […]. Jak zmęczeni strigoï przysiadają na kępach róż bzów rosnących na grobach, łokciami opierając się o zimne, kamienne krzyże, palcami mocno uciskając skronie […]. Ich rozbiegane oczy wypełniają się łzami. […] A potem zasłaniają sobie swoje chude, kościste, pomarszczone i zimne twarze i płaczą nad dawnym życiem! Zaś szatan ciskając ognie z oczu, mówi im: 'Hej, wy strigoï i strigoice! Nie płaczcie! To ja, wasz bóg! Zostawcie w spokoju wasze kości i ruszajmy!' I nagle daje się słyszeć szum skrzydeł, a kogut pieje: Kukurykuu! Kukurykuu! Usłyszawszy to strigoï na wyścigi próbują wleźć do swoich grobów, gdzie czekają na kolejną szansę ruszenia ku Bogu'' – N. I. Dumitrescu ,,Strigoi. Din credintale....''
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz