O
francusko
– włoskim filmie science fiction ,,Barbarella''
w reżyserii Rogera Vadima z 1968 r., w którym główną rolę
zagrała amerykańska aktorka Jane Fonda, dowiedziałem się po raz
pierwszy w klasie drugiej czy trzeciej gimnazjum z podręcznika do
języka polskiego. Film ten obejrzałem w lipcu 2015 r.
Akcja
rozgrywa się w odległej przyszłości w statku kosmicznym
Barbarelli, oraz na szesnastej planety układu Tau Ceti. W owym
czasie na Ziemi od lat panuje pokój (broń przechowuje się w Muzeum
Konfliktów), zaś na jej czele stoi prezydent, będący rotacyjnym
premierem Układu Słonecznego. Ziemianie posiadają bardzo
rozwiniętą technikę, a nawet zmodyfikowali stosunki seksualne do
zażycia pigułki – afrodyzjaku i zetknięcia się dłońmi.
Tymczasem na Tau Ceti, gdzie też mieszkali ludzie, poziom
cywilizacji był znacznie niższy. Stolicą Tau Ceti było miasto
Sogo zbudowane na jeziorze wypełnionym energią karmiącą się
złem. W Sogo władał Wielki Tyran, którym była kobieta, pogrążona
w okrucieństwie i rozpuście. Ci co nie uznawali jej władzy byli
więzieni w labiryncie gdzie żywili się storczykami (możliwe
nawiązanie do Lotofagów z ,,Odysei''
Homera). Prawą ręką Wielkiego Tyrana był szalony, ziemski
naukowiec Durand – Durand, który wynalazł broń pozytronową i
planował atak na Ziemię. Z misją odnalezienia go Prezydent Ziemi
wysłał na Tau Ceti piękną kosmiczną agentkę Barbarellę –
blondynkę o niebieskich oczach, obiekt pożądania męskich
bohaterów filmu.
W
swojej odysei Barbarella napotyka takie istoty jak: pomarańczową
płaszczkę ciągnącą sanie po lodzie, granatowe króliki,
mięsożerne lalki, które próbowały ją zjeść, papużki faliste
– ludożerców, Czarną Straż (puste w środku istoty ze skóry),
oraz anioła, czyli ornitoantropa Pygara – półnagiego,
oślepionego i mieszkającego w gnieździe jak ptak (jest to rodzaj
euhemeryzacji aniołów).
W
filmie spodobała mi się duża dawka humoru, jednak zastrzeżenia
budzi obecność dużej dawki niepotrzebnej erotyki (notabene rok
1968, w którym odbyła się premiera ,,Barbarelli''
był rokiem niesławnej rewolucji seksualnej, której tragiczne żniwo
do dzisiaj zbieramy). Misja Barbarelli w mglistym zarysie przypomina
nieco późniejsze, opisane przez polskiego autora Jarosława
Grzędowicza perypetie Vuka Drakkainena na planecie Midgard,
przypuszczam nawet, że Durand – Durand mógł być odległym
pierowzorem Van Dykena. Jednak ,,Pan
Lodowego Ogrodu''
niezależnie od tych podobieństw i tak pozostaje dziełem wybitnym,
znacznie lepszym od Barbarelli i wielu
innych dzieł polskich i zagranicznych.
Szanowny Panie
OdpowiedzUsuńErotyka nasycona w tym filmie, to przekładając to na język współczesnego pisarza Kłody vel Wysiękiewicza , jest tylko lizaniem cukru przez szybę.
Ja tam wolę staroświeckie przysmaki podane na tacy łoża. A z kuchni bara-bara nie ma jak potrawa dojrzała i jara.
Z tragicznością rewolucji nie przesadzajmy. Za to bardzo fajna wizja pokoju i Muzeum Konfliktów :) Pokój jest zawsze lepszy od wojny.
OdpowiedzUsuńMuszę się odezwać, bo te obrazki czepiają się mnie jak przytulia po przekwitnięciu tuż przed schyłkiem lata i przypominają mi gdzie wściubiałem najznakomitszy organ ( jeden z innych ) gnieżdżącego się kataru.
OdpowiedzUsuńBedę trzymał się tematu ( dla leminga temata), broniąc mojego wyznania by trzymać się staroświeckiej metody wieńczenia miłości.
Spróbuję Pan, szanowny Tadeuszu, wzniecić szczyt doznania ( przyznam że pośród moich,doznania najpiękniejszego tak duchem jak i ciałem)przykładając li tylko własną dłoń do dłoni partnerki.
A fabuła filmu jest do kitu pod każdym względem z której nic nie wynika, chyba ze dorobimy jakąś wyimaginowaną filozofię.
Pozdrawiam.
Wizja pokoju, według pięknej i ( co w parze rzadko chadza) inteligentnej Kruczynki, jest zbyt wybujała, a to ze względu najprawdopodobniej na młody wiek, nieokiełznaną fantazję, i być może niepełną znajomość uciech młodego życia.