,,Hiobie
przyszedłem się uczyć od ciebie
ufny
jak chłopię z tabliczką
i
pocałunkiem matki na policzku.
Otwórz
usta
i
ucz mnie
jak
znosić ból śmierć samotność
stratę
przyjaciół obelżywe słowa
a
nade wszystko starość […]''
-
Anna Kamieńska ,,Hiob i młodzieniec''
W
powiecie
juszkowskim, w ziemicy świeżawskiej żył sobie pan Lubomir
Uładzimirowicz. Możny to był człowiek. Pierścienie rozdawał
swej drużynie, a nie skąpił strawy i odzienia wdowom a sierotom.
Szanowano go w całym Juszkowie i Świeżawie, wstawano gdy
nadchodził. Odziewał się Lubomir w sobole i złotogłów, jego
córki zakładały futra popielic i gronostajów. Nie brakło mu
drogich kamieni, ani pereł, miał też dwóch synów – Lestka i
Ułomka, a byli to rosły młodzieniec i niewinne niemowlę. Pan
Lubomir cieszył się przyjaźnią Enków, a w szczególności Doli,
która często i z wielką ochotą biesiadowała przy jego stole.
Jednak
któregoś pięknego dnia Dola zjawiła się w Lubomirowym dworcu pod
postacią Niedoli. Wtedy to z lasu przyszedł pral – stwór z
jednym rogiem na głowie jak u Rogi Baby i z workiem zarzuconym na
plecy niczym bebok. Zakradł się do kolebki małego Ułomka, nadział
go na róg i wrzucił do wora, po czym czmychnął do lasu. Na drugą
noc kiedy zawieszony w domostwie czosnek wywietrzał, przez okno
sypialni córek Lubomira wleciała na nietoperzowych skrzydłach
sekutnica – jedna z odmian wampirzego rodu. Po kolei klęcząc na
piersiach urodnych panien na wydaniu, wyssała z ich szyj życie wraz
z krwią. Umierającą ze zgryzoty żonę udusiła nazajutrz zmora
pod postacią czarnej klaczy o pokrytych bielmem, wyłupiastych
oczach. Wreszcie gdy Lestek, dziedzic został utopiony w stawie przez
błędnicę Czarcicę – królową empuz wabiącą pod postacią
rusałki, Lubomir został sam jak palec. Grad zniszczył mu zboże na
polu, skuły o głowach wron i ogonach węży, oraz wilkołaki
wyniszczyły jego bydło, świnie i konie, pomór spustoszył stawy,
pasieki i kurniki. Wichura wyrwała z korzeniami drzewa owocowe. Na
domiar złego latawica ognista o ciele z płomieni (podlegała władzy
królowej Ogniany; istniały latawce i latawice tak ogniste, jak i
świetliste o anielskich skrzydłach i złotych warkoczach) tańcząc
po dachu dworca, puściła go z dymem. Trądziec poraził Lubomira
oszpecającą chorobą, aż ten osiadł za podgrodziem i drapał się
skorupą. Gorzko płakał, bo cierpiał choć nie uczynił zła.
-
Jak ciężka jest ma dola, już lepiej by mi było być porońcem,
albo poterczukiem! - łkał pan Lubomir Uładzimirowicz, teraz
najbiedniejszy z dziadów, a nikt nie przychodził litować się nad
nim.
Wszyscy
go opuścili, nawet ptaki paskudziły mu na głowę. Markot, ten z
Čortów,
którego domeną są grzechy języka, nachodził go i podjudzał do
rozpaczy.
-
Zobacz jaki ten Agej niedobry; on sam i jego Enkowie. Złorzecz mu i
umieraj!
Jednak
pan Lubomir nie powiedział słowa przeciw Agejowi i Markot odszedł
z niczym. Gdy wszyscy odeń odeszli, on Mokoszy wzywał, Matki Ziół
Leczniczych, Ran Goicielki, a wiatr mu z deszczem przygrywał.
-
Chciałbym być bogiem, który ma takich wyznawców – mówił robak
do robaka lęgnącego się wśród garnkowych skorup i odchodów.
Skóra
łuszczyła się na panu Lubomirze, a Mokosza wysłuchała go.
Położyła mu dłoń jasną i chłodną na czole rozpalonym, ulgę
przynosząc, a potem szepnęła mu do ucha:
-
Teraz będziesz rozmawiał z Agejem, jakoś chciał.
I
ujrzał pan Lubomir zstępujący z nieba płomień o dwóch
skrzydłach białego orła.
-
Dlaczego? Dlaczego?! Dlaczego!!! Już myślałem, że nie jesteś
ojcem, tylko carem... - Agej milczał.
Słuchał
żalów pana Lubomira, w końcu zaś dał odpowiedź. Ujawnił mu
Drzewo Okrwawione; dąb bez liści, krwią Teosta Cara Słońce
spływający.
-
Lubomirze, synu Uładzimira! - zawołało go drzewo, a on podszedł
doń na chwiejących się nogach.
Wszedł
w drzewo i zjednoczył się z nim, wyszedł zaś uzdrowiony.... [w
tym miejscu rękopis staje się nieczytelny].
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz