,,Seylan to duża wyspa na
Oceanie Wyrajskim, którą łączy z Bharacją ogromna marmurowo -
złota budowla 'Most Arzteina' - ojca królowej państwa Tygrys. Tak
jak Bharacja, wyspa jest słoneczna, zielona, pełna zwierząt i
drogich kamieni. Do jej portów zawijają statki i tratwy z Afryki,
Malgalesio, Bharacji, Sinea, Dżawy, Sumatry, Kalimantianu, Celebesu,
a nawet Wyspy Szczurów. Zwierzęta są bardzo podobne jak po drugiej
stronie Mostu Arzteina, aczkolwiek mniej liczne - największe to
słonie, bawoły, górskie smoki, jednorożce, gryfy, konie morskie,
oraz morskie węże. Ludzie żyją tam razem z rusałkami i
wodnikami, syrenami, Ucholotami, Cyjanopodami - do niedawna między
niemal wszystkimi mieszkańcami wyspy toczyły się krwawe walki.
Obecnie królem jest człowiek, ożeniony z morską topielicą;
jeżdżą w rydwanie zaprzężonym w górskie gryfy, lub konie
morskie. W radzie zasiadają wszystkie wymienione plemiona rozumne, a
straż zamkową utworzono z zamorskich Kynokefali i Warańców.
Przez
długi czas, Seylanem rządziły ogniste (mogące zionąć ogniem i
na jego płomienie odporne) olbrzymy, które przybyły tu w erze
piatej jako niedobitki, które uszły przed Żbiczanami. Niektórzy
ich władcy napadali na Bharację i prowadzili wojny z ludźmi. Raz
jeden z nich złupił zbiory i ukrył je na wyspie. Jednak małpy
wykradły mu bharatyjską żywność, płacąc za to trwałym
poparzeniem pysków, dłoni i stóp - stąd te są u nich czarne.
Ludzie z Bharacji na początku ery jedenastej najechali Seylan i
zaczęli wyniszczać ogniste olbrzymy, choć nie mieli broni Żbiczan.
Kopali doły z zaostrzonymi palami, okaleczali je w czasie snu, a
nawet puszczali na nie oswojone gryfy i smoki. Wykorzystywali w tym
waśnie wśród przywódców Seylanu. Wreszcie opustoszały
niebotyczne pałace i domy marmurowe. Pod koniec wojny, złapano
jedną z olbrzymek z dwuletnim dzieckiem do dołu. Wnet wyskoczyli
ludzie, by ich zabić.
Schwytana
istota przemówiła do nich;
-
Nie znacie dziejów dalekiego lądu na Zachodzie, bo gdybyście
znali, nie czynilibyście zamierzonej zbrodni. Było raz plemię
Zajęczan - ludzi z głowami zajęczymi. Żyli nie wadząc nikomu, aż
przybyli Żbiczanie i wymordowali ich. Wzięli na się krew istot
niewinnych. Mordowali nas, olbrzymów, a następnie obrócili w
niewolników swych braci - Leśnych Ludzi Lynx. Ci zbuntowali się, a
zerwawszy więzy upodobnili się do ciemiężycieli i zniszczyli
Królestwo Żbiczan. Oni sami padli ofiarą Neurów. Ci zbudowali
powietrzne nawy, którymi chcieli podbić Księżyc. Jednak
sprowadzili na siebie potop ciał wężowych. Królestwa budowane
krwią we krwi utonęły. Ci co głosili pokój byli w nich
wyśmiewani. Ich świetność przemijała jak tamtejsze liście na
jesień, a wojna goniła wojnę, bo wciąż była w sercu... Wreszcie
rodzicielka tych istot rozumnych pożałowała, że wydała je na
świat i padła na kolana przed Agejem... - ludzie uzbrojeni w
oszczepy, miecze, łuki, strzały i siekiery stracili cierpliwość.
-
Chcesz powiedzieć, że bracia braciom to uczynili, a niewielu uczy
się z historii, ale nam niepotrzebne brednie zasłyszane w morskich
muszlach! - po tych słowach oszczep przebił olbrzymce oko i
zniszczył mózg. Jej dziecko udusiło się w dole przygniecione
ciałem matki. Ostatnie ogniste olbrzymy przetrwały jeszcze w górach
Seylanu.1
Królowa
Anej Arztein pewna o bezpieczeństwo gości za zgodą męża
zaprosiła Lecha III, Rutę, Arvota Baldasa i Kellu na Seylan, zaś
Ruty skorzystał z zaproszenia króla Karikala III na Andamany.
Posłuchajcie!
Po
pogrzebie Ucława i Igaja nasi bohaterowie szli razem z Bengalą i
jego żoną przez łąkę, za którą rozpościerał się nadmorski
las. Minęli wodniki grające w polo na grzbietach nosorożców.
-
Kiedy w Bharacji toczyła się wojna, pasterz Krisin ubrał te
zwierzęta w pancerze, lecz rozczarował się nimi i puścił do
lasu. Jednak król rządzący w Mohenedżo Daro, którego
przedwczoraj widzieliście, używa ich w swojej armii - opowiadał
Bengala. - Sineańczycy mówią, że jeśli taki stwór powali na
ziemię człowieka, to go liże, a na języku ma kolce.
-
Pamiętam, że Murzyni opowiadali - wtrącił Kellu - iż w ich kraju
żyją podobne istoty, też nosorożce. Jedzą one kolczaste rośliny,
z których a Afryce warzy się jady do polowań na nie...
-
A może przed pożegnaniem nie zaszkodzi nmała wycieczka na Seylan?
- zaproponowała królowa. - Tam dostaniecie statek, którym
będziecie mogli wrócić do domu, jeśli będziecie płynąć na
zachód i północ.
-
Jeśli to przyspieszy nasze spotkanie z rodzinami to mogę się
zgodzić - odrzekł Lech III.
*
Ruta
spozierając w dół widziała fale Oceanu Wyrajskiego, delfiny,
syreny, łodzie Kynokefali, za którymi zazdrośnie wodził oczyma
Lech III; jednocześnie ciesząc się z zakończenia misji. Być może
w jednej z tych łodzi znajdował się książę Ruty. Podróżni za
przewodem Bengali i Anej Arztein z młodymi, szli marmurową trasą
zawieszoną między Bharacją a Seylanem. Po bokach widzieli złote
słupki zakończone gałkami z drogich kamieni i misternie rzeźbione.
Razem z nimi i tygrysami szli Yrbos, Tygrys Uszatek i Akko Jubastin,
tudzież Kazuaryjczyk na kazuarze, Cyjanopod,Ucholot, kilku Murzynów,
jadących na zebrach i gazelach, a także grupa rusałek z rzeki
Induinus. Między nimi była też ta, której jeszcze niedawno Kellu
opowiadał o Čalten.
Ox był nią oczarowany, choć nie nosiła foczej głowy na karku,
ona zaś miała nie lada rozrywkę mogąc słuchać dziwnego hybryda
z dalekiego Oxlandu.
-
Co wy w Europie zwykle śpiewacie na wycieczkach? - zapytała się
Anej Arztein.
-
Ta piosenka jest popularna w Aplanie - rzekła Ruta. - Jeśli nie
macie nic przeciwko temu:
'Była sobie stokrotka, a nad nią szumiał las
Zielony las. Stokrotka rzecze:
- Ten las jest tak wielki, że aż przeraża mnie,
niech ktoś do mnie przyjdzie, bo mnie samotnej źle.
Aż widzi Varkydera, co zajęczy miał łeb,
Prosi on stokrotkę: Twa piękność mnie zachwyca,
Czy chcesz zostać mą czy nie?
Stokrotka się zgodziła, a był to miesiąc maj,
Ruszyli razem droga, przez zielony gaj'
- śpiewały to Ruta, razem z królową Tygrysa. Z
pysków Arvota Baldasa i Akkona Jubastina wydobywały się słowa:
'Brawo, brawo, brawissima'...
-
A to słyszałam w Kinperokabadzie od Płanetników - na życzenie
tygrysów, Ruta zaśpiewała:
'Mleka, mleka, mleka dajcie,
A jak umrę, to mnie spalcie,
Na srebrzystym, mym Księżycu,
Przy kochanym mym dziewczęciu'
Jednak
Lech III wzbraniał się przed wesołością, bo jego tęsknota nagle
wzrosła jeszcze bardziej, niż gdy opuszczał żonę i dzieci.
Zresztą nie on jeden tęsknił. Przez szacunek dla jego bólu, pieśń
urwała się. Zresztą nie on jeden tęsknił. Ruty opuścił ojca i
matkę, Kellu Simi - Abö
brata. Ruta i Arvot Baldas też chcieli zobaczyć Tatrę i jej
dzieci, lecz byli przede wszystkim wypróbowanymi przyjaciółmi i
najlepiej czuli się razem, niezależnie czy to na Bliskim Zachodzie,
w Irlandii, Nürcie,
na Svalbardzie, w Presnaulandzie, na Księżycu, w Aplanie, Burus,
czy w Azji. Posiadacz pióropusza z piór sylfów nie założył
jeszcze rodziny. Rusałki, zabawiające się zadawaniem zagadek Kellu
Simi - Abö,
były pannami. Z kolei Cyjanopod i Ucholot przybyły na Seylan, by
spotkać się z bliskimi.
-
Czy wiecie, że to jest właśnie Most Arzteina? - odezwała się
królowa, - lecz nikt nie odpowiedział.
Głos
zabrał Bengala.
-
Ojcem przezacnej Anej był wielki Artan Lew Pręgowany - mówił
król. - Razem ze słoniem Ghotą, wężem Mučalindą,
małpą Hanumanem - jeszcze przed przybyciem tu Par - Ušana,
a nawet przed zrodzeniem pierwszych rusałek i wodników, to jest w
erze szóstej, wielokrotnie walczył w obronie Bharacji. Gdy odpierał
atak ognistych olbrzymów, został poparzony ich ogniem, a blizny to
jego pręgi. Wszystkie tygrysy noszą je od tego dnia, na pamiątkę
bólu jaki sprawiał mu ogień i męstwa z jakim go znosił. Ogniste
olbrzymy chciały zabudować całą Bharację i wszystkie zwierzęta
przeznaczyć sobie na żer. On zaś kazał mrówkom wielkości ludzi
i słoniom wybudować ten oto most, przez który idziemy. W erze
ósmej przybyli z Dalekiego Zachodu członkowie plemion Neurów
złorzyli mu hołd i obiecali, że nie zniszczą naszej bharackiej
przyrody. Założył też wtedy rodzinę i z jego krwi zrodziła się
Anej. Z jego imienia wywodzi się jej przydomek - Arztein i nazwa
tego mostu - Most Arzteina. Kiedy Bharację zaludniły wodniki i
rusałki, przyjaźniłem się w jedna z nich - Bharatieną, tą,
którą niedawno widzieliście z okazji walki Ucława i Igaja. Gdy
oboje byliśmy młodzi, wyjęła mi kolec z łapy, a następnie
zaprowadziła mnie do swego domu i pokazała rodzicom. Nikt się mnie
nie wystraszył; nawet jeśli w to nie wierzycie. Dano mi mleka jak
domowemu kotu, po czym wróciłem do lasu. Jednak od tego czasu,
Bharatiena coraz częściej przychodziła do puszczy, sama, lub z
siostrami, a i ja odwiedzałem jej osadę. Pewien sąsiad chciał
bronić mej przyjaciółki przede mną, lecz ona sama stanęła w mej
obronie. Cała osada wiwatowała gdy podałem jej łapę, a ona
usiadła na moim grzbiecie. Broniłem jej przed smokami, innymi
tygrysami, lwami, niedźwiedziami, a gdy byliśmy w Gata
Okidentalnaya - przed mantrykoną. Ta ukłuła mnie swym skorpionim
kolcem i ległem martwy. Bharatiena obmywała mnei swymi łzami. Jej
znajomi plotkowali na bagnach pod postacią błęnych ogników: 'To
dlatego, że ów lew pręgowany jest dla niej ucieczką od świata.
Wybrała zwierzę, aby uciec z nim od bycia żoną i matką.
Przymierze przeciwko światu nie jest prawdziwą miłością, nawet
wobec zwierzęcia'. Ona postanowiła mnie uratować. Wybrała się na
Zachód, do kraju zwanego 'Rokitnicą', aby króla Borutę prosić o
ożywienie mnie. Ów był dla niej oschły i mówił, że gdyby tak
ożywiał każde zwierzę, zabrakłoby dla nich pokarmu. Na próbę
kazał jej policzyć wszystkie liście w lesie (pomogła jej w tym
Mokosza pod postacią ptasią) i naznosić na paznokciu wiadro wody.
Musiała też walczyć z księciem Perepłutem zamienionym w ogromną
szkieletohienę (Lech wie co to takiego; hiena z nagą, lwią czaszką
zamiast głowy). Groził, że pożre niemowlę, wraz z matką.
Bharatiena nie mogąc go zabić; prosiła, by zjadł ją, a tamte
istoty oszczędził. Gdy poczuła lwie zęby na karku zapadła w sen.
Gdy się obudziła, było już po wszystkim. Boruta przemówił:
'Dzielnie się spisałaś. Twój tygrys żyje, razem z Anej Arztein.
Jest to biała tygrysica, królowa tych zwierząt. Ty zaś wracaj do
siebie i swoją miłością obdarz wodnika z rzeki Gangos. Będziecie
pasować do siebie'. Następnie przez, jak to się mówi,
czarodziejskie drzwi wróciła do Bharacji. Jej mężem został
Gangos z rzeki o tej nazwie. Kto jest mądry, ten się domyśli - tym
tajemniczym akcentem Bengala zakończył opowieść.
Wędrowcy
rozsiedli się w połowie drogi przez most, a koło nich latały mewy
i rybitwy. 'Są tacy co traktują Mokoszę, Leśną Matkę i Juratę
jak samego Ageja, ale się mylą. Podobno głosi tak Bractwo
Czcicieli Rykara' - tłumaczył Kellu rusałkom wybuchającym
chichotem na niezrozumiałe dla nich wywody. Nadszedł czas na
posiłek. Seylan widać było już za horyzontem. Zbliżał się
wieczór i Anej Arztein rozpoczęła następną w tym dniu opowieść.
-
Pewnego razu do Bharacji przybyli z Zachodu ludzie. Osiedli nad rzeką
Induinus i założyli gród Mohenedżo Daro. Byli rolnikami, żyjącymi
w zgodzie ze starszymi rasami rozumnymi. Wielu mężczyzn ożeniło
się z rusałkami, a kobiety często zostawały żonami wodników.
Wszyscy Bharatyjczycy wywodzą się z jednego rodu, który wówczas
przybył w to miejsce. Najstarszym człowiekiem w plemieniu był Par
- Ušan,
rozmawiający z samym Agejem. Gdy założyli swój gród, starzec
sądził ich sprawy i pouczał. Choć nigdy nie nosił korony,
wymienia się go jako pierwszego z królów w Mohenedżo Daro.
Niewielu królów miało jego mądrość i dobroć. Kilka dni przed
śmiercią mówił na wiecu:
-
Dzieci, pamiętajcie, że nie jest ważne ci i ile się ma, ale jaki
się z tego robi użytek. Jesteście różni, lecz przed Agejem
równi,2
bo jego sąd będzie sprawiedliwy. Niedługo mnie nie stanie, a wiem,
że nadejdzie czas, gdy Rykar na was uderzy. Wy nie przestaniecie być
dziećmi jednego ojca, lecz w Mohenedżo Daro nadejdzie czas, gdy
pamięć o tym będzie uważana za zbrodnię - Par - Ušan
miał w oczach łzy. - Poleje się krew ludzi i zwierząt, a dzieciom
zmarłych ojców zabierze się matki.
-
Jak możemy temu zapobiec? - pytał jeden z uczestników.
-
Miej serce i patrz w serce - odrzekł Par - Ušan
- lecz zachowaj z negio tylko to co jest od Ageja; ocali was miłość
- niedługo potem zmarł i był opłakiwany przez cały gród. To co
mówił jeszcze się nie sprawdziło.
Tygrysica
skończywszy opowieść położyła głowę na marmurze i zasnęła.
,,Ach, ty niebo, ty rodzone,
Białymi chmurkami - ozdobione,
Jako morze - szerokie!
-Ruta
nuciła pieśń Płanetników zasłyszaną ongiś na Księżycu.
Rozdział
XXVII (ostatnia opowieść Sirraha)
- ,,Ave'tiye payen an Seylan!3
- podróżnych powitały na plaży tłumy autochtonów. Wierzchowiec
Ruty dostał garnek miodu, a z fal wynurzyli się wojacy - morscy
ludzie, Warańcy i Kynokefale. Siedzieli na grzbietach koni morskich
i na cześć gości grali na ozdobnych trąbach i konchach. Na czele
ludu wyspy szli pieszo król wraz z żoną; podał rękę
królewskiemu tygrysowi z północy. Następnie i goście i
gospodarze udali się do wielkiego ogrodu w nadmorskiej osadzie. Poza
tygrysami, Arvotem Baldasem, kazuarem, Yrbos i innymi zwierzętami
wszyscy usiedli przy wielkim stole, a kucharze wnosili dziwne
potrawy. Oto czterech ludzi uginało się pod ciężarem... jabłka.
Wyglądało jak te, które znacie, ale było wielkie jak tur i żubr
razem wzięte. Kellu Simi - Abö
mówił o ciemnocie swego ludu rozmiłowanego w astrologii; wbrew
radom ukochanej przezeń Juraty. Powiedział, że w Oxlandzie na
urodzinach śpiewa się:
,,Niech mu gwiazdka pomyślności
nigdy nie zagaśnie...
- tymczasem, kiedy Ox poszedł nad morze, zaproszony
przez rusałki do tańca, kucharze, ku uciesze wszystkich postawili
niezwykły owoc na stole.
,,A kto z nami jabłka nie zje
Niech pod stołem zaśnie"!
-
dośpiewali zmęczeni pracą tragarze.
-
To jest owoc z gór Seylanu, gdzie żyją ogniste olbrzymy -
objaśbniał król imieniem Lanka - pewnie chcecie spróbować jego
soku i chrupkiego miąższu. Przeto niech zostanie rozkrojone! - na
jego rozkaz, kucharz przeciął nożem błyszczącą od wosku żółtą,
czerwono nakrapianą skórkę.
Jednak
z owocu sypał się szary proszek. Popiół. Seylańczycy śmiali się
do rozpuku, ukontentowani żartem, jaki ich władca zrobił gościom
z północy. 'Skoro gdzie indziej są kraje, gdzie ludzie po
zjedzeniu lwów ryczą jak one, my mamy jabłka wielkie jak
słoniątko; za to z zawartego w nich popiołu można robić mydło,
a ze skórki - buty"! - opowiadano sobie.
-Widzisz,
z twoją wyprawa jest jak z jabłkiem - Lech III usłyszał nagle
głos Bengalii - jest wielkie i piękne, lecz wypełnione popiołem.
Tak ty myślałeś, że będziesz bohaterem, lecz twoje miejsce było
przy żonie i dzieciach. Już piąty rok upływa, gdy jesteście
rozłączeni.
Ten
słuchał i płakał, lecz Ruta usiłowała go pocieszyć.
-
Co?!!! - król Seylanu wpadł nagle w nieopisaną wściekłość.
Nim
ktokolwiek zdążył się zorientowąć co zamierza, porwał łuk i
posłał strzałę w kierunku króla Aplanu. Grot utknął w czole.
-
Nie zrobiłem tego by cię zabić, choć zasługujesz na to -
krzyczał do wzburzonego i przerażonego tłumu - ale po to by cię
ukarać. Słyszłem o twojej wyprawie i o żonie i dzieciach, które
zostawiłeś; ten pomysł musieli ci podsunąć Rykar, Mara, Jama i
inne Čorty!
Ten grot jest karą dla ciebie - nie usunie ci go z czoła żaden
wracz, ani znachor, a tylko żona. Spełniłem tym swój obowiazek -
nadal roztrzęsiony usiadł, gdy nagle głowe spłukała mu Ruta:
-
Znam Lecha i jego rodzinę i nic nie usprawiedliwia, abyś go
kaleczył. To godne Kościeja! - zapomniała, że na Seylanie nikt
nie słyszał o nim. - Lech zostawił w kraju żonę i dzieci, lecz
nie przybył tu, by się bawić, lec zapobiec wojnie. Znałam wielu
tchórzliwych królów, którzy nie odważyliby się na czyny
znacznie mniejsze niż ta podróż, a poza tym szczerze tęskni za
Tatrą i dziećmi! Jeśli to robisz w imię Ageja, sam jesteś jak
Rykar! - oburzona wsiadła na Arvota Baldasa i skierowała się w
stronę morza, by dołączyć do Kellu.
Nagle
wyrósł przed nią czarno ubrany wodnik.
-
Pani Ruto! - wykrzyknął - Aredvi Maris zabrała do siebie Kellu
Simi - Abö!
- 'Aredvi Maris to chyba miejscowe imię Jurty' - pomyślała Ruta.
-
Czym na to zasłużył? - spytał Arvot Baldas, a wodnik zbyt był
zaaferowany, by zdziwić się, że niedźwiedź mówi. Z wolna
uspokajał się jednak.
-
Jestem księciem rzeki Gangos i mam dom w Mohenedżo Daro; podarek od
króla Bharacji. Razem ze mną byli książęta rzeki Induinus i
Vramy. Razem z nami były trzy bereginie i Kellu. One wolały
rozmawiać z nami niż z Oxiem, ale on się nie boczył na nas, mimo,
że ta topielica z Gangos jakoś mu się podobała. Zapytałem się
go, bo była to rozmowa o kraju pochodzenia i jego cudach: 'Co to
jest oxa'? On zaś odparł: 'To taka ryba z ludzką twarzą', a ja...
- jednak twarz Ruty wyrażała niepokój i ciekawość; co stało się
z towarzyszem podróży? - Zobaczyliśmy na piasku morskiego wodnika;
był to mąż z rybim ogonem, a na głowie miał spiczasty kapelusz.
U boku miał przypięty miecz, a w dłoni trzymał kryształowy róg
z arakiem. Pozdrowił nas, a szczególnie rusałki, które zachęcał
do wypicia z rogu. Ta z rzeki Gangos zapragnęła ryżowego napoju,
inne grzecznie odmówiły. Wodnik upiwszy łyk araku powiedział:
'Niech żyją władcy morza; Kraken i morskie węże, Scylla i
Charybda, Forkys i Keto, Lewiatan i Behemot, Apsu, Tiamat i Aglu'! -
wszyscy zaś przeraziliśmy się, bo były to imiona morskich
potworów, które wywołują sztormy i zatapiają nawy. Z nimi walczy
Aredvi Maris. Bereginka była wielkiej dobroci, toteż czar prysł.
Skóra morskiego wodnika stała się jak u słonia, na głowie
wyrosly mu kozie rogi, ośle uszy, broda, a twarz stała się jakby
kwadratowa - Rucie oczy płonęły z ciekawości. - Był to morski
satyr; niektóre z nich służą wężom morskim jako dostarczyciele
żeru. Zamachnął się mieczem, by uśmiercić rusałkę i oddac ją
na pożarcie morskim potworom...
-
Ja bym mu spuścił takie manto, że z rozumem by się nie połapał
- wtrącił Arvot Baldas.
-
... a tymczasem Kellu wygryzł mu miecz z łapska i obaj kotłowali
się na piasku. W powietrze wzbijały się tumany płowego pyłu i
lała się krew. Morski satyr nie miał już miecza, lecz gryzł i
drapał; próbowaliśmy pomóc, lecz jak ten uderzył w nas swym
rybim ogonem czuliśmy w kościach coś jakby piorun - była to
prawda. - Ox był już bliski śmierci i słychać było jak rzęzi -
głośne 'ach'! wydarło się z ust przerażonej Ruty - gdy wtem -
zapadła chwila ciszy - z oceanu nadpłynęła ogromna fala i porwała
obu zapaśników. Z nas ocaleli wszyscy oprócz Kellu.
-
Nie wiadomo wcale, czy umarł - ozwał się Arvot Baldas - może jest
teraz na służbie Juraty, tak jak Rdzeniejew?
-
I ja tak myślę - dodała Ruta, po czym powróciła w stronę
ogrodu, by pojednać się z zapalczywym królem...
Do
końca dnia trwało zwiedzanie wyspy, zaś następnego z rana,
podróżni wsiedli na korab, by udać się w drogę powrotną. Na
pożegnanie otrzymali dziwny przyrząd z Ułan - Raptor: igłę
magnetyczną pływającą w skobcu wody. Wcześniej otrzymali taki od
Pani Krowiarki, lecz zapodział się gdzieś w Imalain. Na pokładzie
znajdowali się Lech III, Ruta i Arvot Baldas. Ruty postanowił
przyjąć zaproszenie Kynokefali i pobyć jeszcze tydzień na
Andamanach, zaś Kellu Simi - Abö
został sługą swej ukochanej Enki. Przedziwne były jego losy!
Urodził
się w Oxlandzie. Jego ojcem był Kellu Symur, a matką Aesta Oxis
Symura. Nie wyróżniał się zbytnio; był cichy, uprzejmy, łagodny,
posłuszny... Dzieciństwo wypełniały mu zabawy z reniferzycą
Čalten,
znał też zdziczałego kota imieniem Cetlerus, pochodzącego z
Aplanu. Jego ojciec był wodzem plenmiennym, czy też raczej
naczelnikiem rybackiej wioski, a bliski kuzyn, Čudan
żeglował aż do Teutmanii. Pewnego razu (było to kilka lat po
śmierci matki podczas srogiej zimy), wiosną zaproszeni przez Juratę
na dno Morza Joldów. Tam, Enka pokazała im Pryzmatem nieszczęsny
los Przerośla i Ornietasa Gizilija, zdradzonych na Saremie przez
niedźwiedzie polarne. Gdy się zgodzili pomóc Przeroślowi, Jurata
dała im za druha Anatolija Rdzeniejewa. Wszyscy czterej opuścili
Oxland i powędrowali na zachód, aż do Nistu. Po ustaniu wojny z
Kościejem, obaj Oxiowie powrócili do ojczystego kraju. Jednak
powrócili do Aplanu, kiedy napadli nań Kościej i Wieńczesław,
aby was bronić. Kellu Symur został zabity przez księcia Tarasa
Długą Kitę, a jego syn Simi - Abö
rozbrojony przez straszydło miał być wbity na pal, razem ze starym
leśnym człowiekiem. Obu uratował rezun, dla którego ów starzec
był ojcem. Wszyscy trzej błąkali się wśród zgliszcz, ruin i
pali, a po spotkaniu z kureniem Igora Lorenzkraffta, Kellu został
niewolnikiem w jakiejś rodzinie w Presnaulandzie. Dzieci jego pana
uwolniły go, litując się, gdy płakał, a Ceta zaniosła go aż do
Oxlandu. Tam znalazł opiekę u Čudana
Żeglarza, swego kuzyna. Ten marzył, że Kellu zostanie wielkim
wodzem plemiennym, lecz Simi - Abö
więcej upodobania znalazł w podróżach niż w sądzeniu i
wydawaniu rozkazów. Čudan,
lubo wyrosły już z tej pasji rozumiał i szanował zamiłowanie
kuzyna. Ten zaś udał się do Velehradu, gdzie pięć lat temu
spotkał twojego męża. Był świadkiem owej feralnej Rady Królów
Europy, a że był ciekawy świata, potajemnie wziął udział w
głosowaniu i wylosował udział w wyprawie. Widzieliście go wszyscy
tamtego roku w Niście. Razem z wszystkimi przebył ogromną drogę
- był w Krainie Białych Pól, Ułan - Raptor, Sinea, Imalain i w
Bharacji. Na Seylanie bronił bereginki przed monstrum i został
przyjęty na służbę przez Juratę. Pytacie skąd mam taką
pewność? Widziałem węża morskiego łakomiącego się na Lecha,
może Rutę, a może na Arvota. Wtedy jednak, z morza wynurzyła się
męska ręka trzymająca bursztyn, a z kamienia wydobył się
promienny obraz Aredvi Maris; Juraty. Wąż morski natychmiast dał
nura w odmęty - tymi słowami kończę opowieść."
,,P.
S." Potop kończący erę jedenastą zburzył Most Arzteina.
Zostało z niego rumowisko, przekształcone w małe wysepki i
mielizny.
,,P.
P. S." Kellu Simi - Abö
to Ox służący Juracie, występujący w zbiorze opowiadań ,,Dom".
Rozdział
XXVIII
,,[...]
Tezeusz [...] zabił [...] zbója Perifetesa, przezywanego
Korynetesem ('Pałkarzem'), bo tłukł podróżnych maczugą. Tezeusz
wyrwał mu ją z rąk, jemu samemu roztrzaskał głowę i odtąd
zawsze miał przy sobie ową maczugę. [...] położył trupem
potwornego olbrzyma Sinisa [...], który zmuszał wędrowców, by mu
pomogli nagiąć sosnę, a on niespodziewanie ją puszczał i biedacy
wyrzuceni byli w górę jak z katapulty; albo [...] ginęli rozdarci.
Tezeusz w taki sam sposób, jak to innym czynił, usmiercił
okrutnika. [...] jednym ciosem miecza zgładził olbrzymią dziką
świnę, która zdążyła zabić mnóstwo ludzi. [...] poskromił
łotra Skejrona [...], który zmuszał wędrowców, żeby
myli jego nogi, a gdy to czynili, kopnięciem strącał ich z
urwiska, [...]. Tezeusz sprawił, że Skejron mył jego nogi i został
zrzucony, jak to się innym działo. [...] zgniótł groźnego
siłacza Kerkyona, który zmuszał
wędrowców do zapasów. Wreszcie [...] rozprawił
się ze złoczyńcą zwanym Damestesem ('Ujarzmicielem') albo
Prokrustem ('Rozciągaczem') [...].
Zwycięski
i zmęczony młodzieniec stanął nad brzegiem Kefisosu, gdzie
miejscowa ludność przyjęła go życzliwie i zgodziła się
oczyścić Tezeusza rytualnie po zabójstwach, jakich się dopuścił"
- Zygmunt Kubiak ,,Mitologia Greków i Rzymian".
Po Żelaznym Zamku zostało
tylko pole oziębionego deszczem żelaza. Z jednej strony Tatra
marzyła, by ludzie znów nauczyli się jego obróbki, z drugiej -
wiedziała, że znajdą się gotowi wykorzystać je w złych celach.
Gdy leżąc na noszach, widziała jak topiła się siedziba martwego
Naraicarota I, od strony lasu biegł jakiś starzec, ubrany w białe
szaty, a w dłoni trzymał coś zielonego. ,,Jestem Smętkiem i
ofiaruję zwycięskiej królowej swój wieniec z jemioły"! -
szlochał. Tatra po raz pierwszy usłyszała o nim w czasie swej
wyprawy po raka Estinusa. Wróciwszy do stolicy, przygarnęła Szyłkę
i Nerkę, a one wciąż nie wiedziały jaka postać jest dla nich
najlepsza. Przybrały już wszystkie niemal kształty i barwy ku
uciesze chorych dzieci. ,,Nie pomoże im żaden wracz, ani tym
bardziej znachor, ani nawet Złota Baba - tylko powrót taty może je
uzdrowić" - mówił Deneb. Po latach mieszkańcy Çatal
Höyük
ofiarowali Tatrze - teraz królowej Aplanu, honorowe obywatelstwo
swojego miasta. To były wspomnienia. Po nich przychodziły
następne...
Wąpierze
rozniesione na mieczach, strzygi przestrzelone z łuku, zbójnicy i
chąsiebnicy spaleni żywcem, czarownice wysadzone w powietrze,
podobnie jak leofontony... Koszmar. Kilka dni po bitwie, miasto
stołeczne było świadkiem wielkiego oczyszczenia z przelanej krwi.
Pod okiem miejscowego kapłana; Rdzeniejew, Kurko, Deneb, Ovov
Tęczookinson, oraz liczni wojownicy leżeli na trawie i przepraszali
Mat' Syraję Ziemlę - Mokoszę za krew, którą na nią wylali.
Ongiś takie oczyszczenie miało miejsce po bitwie na lodach jeziora
Mamir, później zaś po rozgromieniu armii na lodach Tormaytanu. W
Montanii nawet zbójnicy przepraszali ziemię za dokonane na niej
rozboje. Czynili tak również złodzieje, oszczercy, pijacy, Bractwo
Czcicieli Rykara i inni. Tym razem, jak zwykle, tłumy zwycięzców
poddawały się starodawnemu obyczajowi, jednak większośc z nich
(nie mówię tu o Kurce) tak naprawdę wcale nie żałowała zabitych
przez siebie wąpierzy czy trolli. Przeciwnie - wypędzenie
straszydeł i zbójów i bestii z Burus napawało wielu niekłamną
dumą. Zwyczaj ojców trzeba było uszanować, ale przykładowo taki
Rdzeniejew wcale nie czuł się winny. Wśród zdobywców Żelaznego
Zamku nie było Tatry, co wielu komentowało. Ona zaś tamtej nocy,
choć nie zamierzała zabić Naraicarota I, uśmierciła mieczem
wielu jego poddanych, broniących swego pana. Wahała się czy
naprawdę warto wyznać to ziemi, a pośrednio Agejowi. Przecież
walczyła w obronie swego ludu. Zabijała okrutne straszydła być
może wypasłe na krwi niewinnych dzieci. Zawsze stroniła od rozlewu
krwi; nawet polowań nie lubiła. Pokonanemu królowi wąpierzy
ofiarowała ocalenie, lecz on go nie przyjął! Za to wydarła zręki
Rdzeniejewa Szyłkę i Nerkę, które zwiódł przeniewierczy wąpierz
Żuławisław. Zawsze oszczędzała pokonanych zbójników, swoich
rodaków. Zawsze gdy z pokorą prosiła ich o pokój, Naraicarot
kazał go zrywać. Jednak tym razem nie miała litości - wśród
zabitych strzygoni znajdował się ich król, ongiś obecny u Rykara,
który chciał zamienić w swych poddanych jej dzieci Mieczysława i
Anej Mari. Nie żałowała tego co zrobiła. Te stwory kiedyś były
dobre, lecz zmieniły się nie do poznania, stając się wredne jak
nieboskie stworzenia. Uznała, że nie warto się oczyszczać z
dobrego czynu - ongiś uczył tak Evoliusz, lecz nie pamiętała
tego. Z drugiej strony szanowała starodawną tradycję, wyrażającą
szacunek do życia i nie chciała dać złego przykładu. Pewnego
razu zapytała o radę Deneba, gdy ten ostrzył pazury o brzozoświerk
rosnący w ogrodzie.
-
Gościsz u siebie córki Cara Wodniak - tak nazwał Ayałakaya - a
nie wiesz? Przecież znasz ich historię. Posłuchaj innej. Była
sobie raz dobra i miła dziewczyna z gór, którą niegodziwy władca
Zachodu wystawił na żer najdzikszego z wapierzy. Ten ugryzł ją, a
tym samym pozbawił człowieczeństwa. Zbladła, wyrosły jej kły, a
oczy poczerwieniały jak krwawnik. Porzuciła Ageja i ukochaną przez
siebie Mokoszę, a poszła służyć temu potworowi. Był on królem
wąpierzy i poplecznikiem króla Zachodu. Uznała tego ostatniego
swoim panem i na jego rozkaz gryzła miłujących wolność rybaków
z Dalekiego Zachodu. Enkowie zafrasowali się tym bardzo i
sprawiedliwa pani morza skazała ją na śmierć. Wysłała do niej
swego sługę, który strzałę z łuku zatopił w jej sercu. Jednak
wtedy ukazała się miłosierna matka wilgotnej ziemi - nie bacząc,
że wąpierze są istotami najnieczystszymi i najokrutniejszymi ze
wszystkich, zdobyła jej łzy, przez żal wyciśnięte z oczu
krwawych, nie chciała bowiem, by owa dziewczyna zginęła pod
postacią najohydniejszego ze stworzeń; za bardzo ją miłowała! A
wtem wydarzył się cud - czar prysnął, a i inni w różnym czasie
odczarowani zostali. - Tatra słuchała uważnie, a biały ryś
ciągnął. - Wąpierze to upiory zaprzedane Rykarowi, lecz wiele z
nich, to byli ludzie zamienieni w straszydła, tacy jak owa
dziewczyna, o której opowiadałem. Obudź się nędzne stworzenie i
nie gniewaj się, że tak cię nazwałem, to dla twego dobra. Niech
cię Agej wzmocni - otarł łapą łzę z jej policzka.
Od
tej pory, Tatra już nie wątpiła w celowość oczyszczenia.
I
to było wspomnienie. Tymczasem przybył Sirrah.
-
... tymi słowami kończę opowieść - mówił. - Kończę również
swoją misję, choć z bólem. Jestem potrzebny na południu; w Kraju
Stepów, bo tam przebywają teraz wąpierze, a ja muszę obronić
przed złem dwoje małych dzieci; chłopczyka i dziewczynkę. To już
ostatni rok rozstania, wy wyjdziecie Lechowi III naprzeciw. Nie
płaczcie, dzieci, bo już wkrótce spotkacie ojca, ja zaś muszę
lecieć do innych - mówił Sirrah. - Zanim odlecę, chcę rzec, że
zwyciężone straszydła przebywają teraz w Kraju Stepów, a
siedzibę mają w tej chacie, w której Erydan zamienił Tatrę w
wąpierzycę. Wybrali też nowego króla, a imię jego - Naraicarot
II. Istoty te długo wędrowały przez Aplan; nocami i przytajone.
Dopiero na styku granic Aplanu, Orlandu i Oylandu ujawniły swą
niszczycielską moc. W małej wiosce wybuchła zaraza, a wąpierze,
strzygi, brukołaki, sysuny, smoki wdzierały się do domostw, by
pożerać ludzi. Ginęły niemowlęta pożerane przez mamuny, latawce
szerzyły pożary... Ludzie majacząc w goraczce widzieli latające
po niebie końskie kopyta i wszędzie czuli uderzenia biczów sług
Naraicarota II. Ów zaś opity krwią, dał ręką znak by dalej
wędrować - nagle mały Mieczysław przemówił do nietoperza.
-
Nasza mama zasadziła w całym kraju takie drzewka z Ojcowa, które
leczą wszystko choróbsko i wszystkie rany po wąpierzach. Te
drzewka to są brzozy, które od zwyczajnych, odróżniają się tyn,
ze mama kazała oznaczyć je czerwonymi wstążeczkami - mówił
chłopczyk.
Rozdział
XXIX
,,Pavlas ov Sadić: Misie są fajne!
ojciec Marcus ov Cosiar: Misie są niebezpieczne" - z lekcji religii.4
,,[...] Andrew Battel. [...] tak barwnie opowiadał kompanom o dziwach tajemniczej wówczas, wręcz legendarnej Afryki, uchodzącej za pandemonium olbrzymów, karłów i potworów, że wreszcie jeden z nich..." - Andrzej Trepka ,,Co kaszalot je na obiad''?
- Te Kynokefale jednak na coś
się sprzydają - mówił król do Rutego. - Są niebezpieczne, ale
umieją bronić. Jak chociażby, ostatnim razem na Sokotrze. Twoi
psiogłowi przyjaciele wybili straszne węże z łapami modliszek i
ogonami skorpionów. Gdy wraz z Rutą i Arvotem Baldasem przybiłem
tam, miały postać syren, lecz były to jakieś krwiożercze
straszydła wabiące śpiewem słowiczym, by potem kłuć, mordować
i pożerać... Chwała Kynokefalom! - westchnął. (Dodać należy,
że wyprawa posunęła się już daleko, a ostatnio dołączył do
niej książe Ruty).
-
To tak jak w bajce o siedmiu Simach - skomentował następca tronu. -
Było siedmiu braci Simów, z czego ostatni był złodziejem, a dodać
należy, że każdy posiadał jakąś umiejętność. Pewnego razu
spotkał ich król i zabrał na swój dwór. Wszystkich, prócz
siódmego, który był złodziejem. A jednak potem otrzymali jakowąś
misję i bez pomocy owego brata -złodzieja nie mofliby jej podołać
- gdyby Ruta go nie szanowała, narysowałaby sobie na czole kółko.
Była
oburzona na Lecha III. ,,Potwory potworami, ale ty zachowałeś się
jak ten Neuratus z Bliskiego Zachodu, no wiesz, ten herszt
rozbójników, którego na oczach Tatry kazałam zabić Arvotowi
Baldasowi. To było podłe" - mówiła mu, gdy ostatni wąż z
Sokotry padł pod ciosem broni kynokefalskiej, wyglądającej jak
topór. Następnie ciała groźnych istot zostały spalone. ,,Czy
Tatra kiedykolwiek cię zdradziła"? - pytał go głos Ruty.
,,Nie - bronił się w myślach - ale nie widziałem jej już pięć
lat, które strawiłem na tą wyprawę. Stęskniłem się okrutnie, a
przecież mi się należy". ,,Co ci się należy"? ,,Ona"
- odparł z przekonaniem. ,,O, nie - dodał po chwili; już się
'przebudziłem' i nie jestem tym samym Lechem, co przed laty kazał
wojsku, by mi ją sprowadziło. Walka ze Szkieletohienami nauczyła
mnie rozumu. Mnie się tylko należy jej uczucie, wierność, dobroć,
a te potwory zdawały się promieniować tym wszystkim, ale stały
się tym czym były - gdy tylko na ląd zszedłem" - polemika
trwała. ,,Tobie się należy? Chyba obuchem w łeb. Gdy w Burus
służyłam Zimie, dawałam jeść jakiejś kobiecie, co nie założyła
rodziny, bo jej zdrowie jest zbyt słabe. Długo przebywałam poza
Vracasievem, rozmawiając z nią wieczorami. Opiekuje się sarnami i
zającami, sikorami, gilami, gawronami i dzięciołami, a gdy Wiosna
i Lato panują, opiekuje się kwiatami i drzewami. Ma dobre serce i
nie życzy źle tym, co założyli rodziny, a zwierzęta i rośliny
są przy niej szczęśliwe. Raz od Leśnej Matki dostała zamorskie
drzewko o czarnym pniu, złotych liściach i rubinowych owocach, lecz
musiała je oddać, by mieć chleb. U tego, kto je nabył drzewko
zwiędło. Tobie się należy. A ona co może powiedzieć? Kościej
uderzył twoją żonę kańczugiem w twarz i kazał wtrącić do
lochu, bo też mu się należało"! - w skalanym brudem sercu
króla zrodził się żal.
*
-
Mamo! Tato! Taki pan, co ma czarną skórę do nas przyjechał! -
wołały pięcio - i sześcioletnie dzieci rolników w jednej z
aplańskich wsi na widok gościa z zamorskich stron.
-
Gość w dom, Agej w dom - przywitali rodzice owego człowieka.
Był
to młody, czarnoskóry mężczyzna ubrany na czerwono, uzbrojony we
włócznię. Wiózł ze sobą dziwny przedmiot podobny do zasuszonej
gałęzi palmowej. Towarzyszył mu wierny pies. Nosił złote
obręcze, a do czoła miał przypięty diament uformowany na kształt
kwiatu.
-
Jestem Biały Tulipan, syn króla Tassilii - przedstawił się
gospodarzom - a przybyłem do kraju Aplan, by uczcić miejsce zgonu
mego przezacnego rodaka Mavratisa. Słyszałem, że walczył w
obronie tego kraju przeciw Kościejowi i jego grób jest gdzieś nad
rzeką Viraną. Poza tym, pragnę ofiarować to pióro ptaka Roka z
Malgalesio królowej Tatrze, w podzięce, że zwyciężając Kościeja
utorowała drogę do niepodległości również mojemu krajowi -
pióro wzbudziło powszechny zachwyt, choć nie było kolorowe.
-
Król jest teraz na wschodnim Końcu Świata, a o rękę królowej
ubiegają się władcy Teutmanii, Nürtu,
Irlandii, Puany, Kraju Stepów i Kartwelii. Staczają dla niej
pojedynki, ofiarują kwiaty, klejnoty, ptaki, bestie, pachnidła,
owoce, konie, obiecują piękno swych królestw, plotkują o ,,lwach
pręgowanych", pożywiających się ciałem króla... - mówił
ojciec rodziny. - A ona; jakbyś grochem o ścianę rzucał. Ślepo
wierzy, że król powróci i ostatnim razem coś takiego powiedziała,
że zalotnicy powrócili do siebie.
-
Mówiła zdaje się, że kocha go nie za to co on daje, ale za to, że
jest - powiedziała gospodyni, a następnie postawiła na stole
ogromny garniec kapusty z grzybami.
Na
deser były placki z miodem. Gospodarze prosili gościa, by
opowiedział o swoim kraju.
-
Afryka jest ogromnym lądem, oddzielonym od Europy Morzem Śródziemnym
- zaczął Biały Tulipan. - Mój kraj rozciąga się od Morza
Śródziemnego do jeziora Czad, a miastem stołecznym jest Loitikon;
Miasto Żyraf. Ma dostęp również do Morza Trzcin i Morza
Ciemności, nad którym lezy gród Bajadorsk. Nad tym morzem nigdy
nie świeci Słońce i żyją w nim okrutne węże i smoki, niekiedy
wyprawiające się w głąb lądu. Dlatego Morze Ciemności bywa
nazywane ,,Morskim Čortlandem".
Mamy ponadto dostęp do Morza Suchego - było tak gorące, że
wyparowało i jest tam teraz sama sól. U naszych wybrzeży wyrasta z
morza Góra Magnetyczna - wyznacza ona zachodni Koniec Świata.
Największą naszą wyspą jest Malgalesio, niepodlegające
zwierzchnictwu Loitikonu. Ongiś żyły tam olbrzymy ogniste zionące
ogniem, ze wschodu przybyłe. Spustoszyły całą wyspę swymi
płomienaimi i gdy głód im zagroził, powróciły do swych domów.
Wyspa zaś znów się zazieleniła. Nasz kraj jest gorący, zasobny w
rośliny, zwierzęta i złoto. Są w nim góry Atlas, między którymi
znajduje się Nawia i gdzie Wielki Dąb rośnie. Najgłówniejsze
rzeki to Nilus i Rzeka Złota, prowadząca do Nieznanych Krain. Kto w
owej rzece zanurzy rękę, by się wzbogacić, zostanie napadnięty
przez potwora Simargła; jest to ptak z psią głową... - wtem
przerwał mu synek gospodarzy:
-
Mnie babunia mówiła, że taki zwierz nazywa się Paskudjem!
-
Paskudj i Simargł to widocznie jedno i to samo zwierzę - rzekła
mama. - Niech pan opowiada!
-
... mamy też piękne jeziora i czarodziejskie fontanny. Te ostatnie,
zawsze przedziwnej roboty są w grodach i na odludziach. Ta z
Bajadorska przypomina puchar, a jej woda leczy zatrutych i
poranionych przez morskie potwory. Ludzie tam mieszkający wyglądają
jak ja - wskazał swą czarną skórę - a wokół nas jest pełno
zwierząt i stworów. Mamy siafu - ludożercze mrówki, okazałe i
kolorowe chrząszcze i motyle, szarańczę, skorpiony, warany (mówią,
że to młode krokodyli), kameleony (Amosow palił ich żołądki, by
sprowadzić deszcz), krokodyle (a także żółte węże z czterema
łapami, które płaczą ilekroć jedzą człowieka), wielkie żaby,
jeszcze większe węże (wśród nich zielone, wielometrowe pytony, z
których ogonów leci dym), węże morskie i ryby dziwotworne, władne
pożerać całych ludzi, hydry, bazyliszki, kraki, beznogie sylfy,
białe orły, strusie, małpy (a specjalnie: koczkodany i papiony),
serwale, dzikie koty podobne do domowych, karakale, lwy, lewart,
czyli pantery, gepardy, sfinksy, chimery, marozi (czyli lwy
cętkowane), czui - mfisi (hienolamparty), mngvy (koty szare w czarne
pręgi, wielkości oślej), szakale, likaony (jest to imię króla
Valkanicy, który został zamieniony w dzikiego psa za karę za
podanie Enkom potrawy z człowieka), gryfy, pręgowane konie,
jednorożce, pegazy, smoki, mantrykony, leofontony, gazele,
roślinożerne nietoperze, słonie i nosorożce, brunatne
niedźwiedzie z Atlasu, chimisety, tury i bawoły. Trzeba też
wymienić feniksy, czyli żar - ptaki. A jakie są nasze stwory?
Kynokefale,
Akefale, Cyjanopody, olbrzymy, rusałki, krasnoludki latające na
żurawiach, syreny, wodniki, satyry, Centaury, Cyklopy, Gorgony,
Lemury, czarownice, Bastowie (ludzie z kocimi głowami, krewni
Żbiczan), Czarne Uszy (mają głowy karakali, krewni Lynxów),
Hathorowie (rogaci ludzie zamieniający się w krowy), Sobakowie
(wodniki strzegące krokodyli), plemię Gorilla (leśni, kudłaci
ludzie), niekiedy widziane w Bajadorsku i podobni do nich Pongo. Ci
ostatni, żyjący w wielkich stadach, są bardzo silni - potrafią
przegonić słonia waląc weń pięściami. W razie śmierci jednego
z nich, pozostałe przykrywają zwłoki stosem gałęzi. Są bardzo
prymitywni - choć grzeją się przy ogniskach rozpalanych przez
ludzi, nie umieją ani rozpalać, ani podtrzymywać ognia. Pongo
zajmują się ochroną leśnego plemienia Bambutów. Ludzie doń
należący są wzrostu dzieci. Oprócz tego w naszych morzach żyją
trytony (skrzyżowanie człowieka, konia i ryby), morskie konie i
satyry, hybrydy człowieka i ośmiornicy, oraz stwory o żabich
pyskach, płetwiastych dłoniach i stopach, o głowach mających
skórne balony. Rosną u nas drzewa rodzące gęsi - słuchacze
zrobili wielkie oczy - a w lasach żyją opasłe syleny z oślimi
uszami. Widziano też wielogłowe psy, (o dwóch, trzech, a nawet
dziesięciu głowach!), czerwone barany, a także zalatujące z
Valkanicy kolczaste ptaki pożerające ludzi. Był u nas nawet koń -
ludożerca, pelikan karmiący pisklęta własną krwią, jeleń,
który żył 900 lat, zjadał węże i odmładzał się w górskim
źródełku w pobliżu Nawi, a nawet kaczka znosząca jaja na twardo
i kupująca ser u fryzjera - rodzina jak jeden mąż wybuchnęła
homeryckim śmiechem, a za oknem było już ciemno.
Biały
Tulipan był już zmęczony, lecz na prośbę goszczących go,
zgodził się jeszcze coś opowiedzieć.
-
Mamy wiele grodów warownych i bogatych; Loitikon, Bajadorsk,
Levartov, Lubartov, Polifem, Nandia, Teostovo i wiele innych. Plemię
Czarnych Uszu wydało dwóch królów: Czarnoucha i Skakuna, którzy
objęłi tron na pólnocy, za Morzem. W erze dziewiątej rządziła u
nas królowa rusałek Afaraka, a w dziesiątej - osiedlili się
ludzie. Początkowo, Teost wcielony Swaróg sprawował rządy nad
rzeką Nilus; wprowadził wiele wynalazków, prawo, małżeństwo,
był jednocześnie miłosierny i sprawiedliwy. Jednak Amosow
zamordował go, a jego państwo zamierzał złupić i zniszczyć.
Mimo to, choć wyrządził wiele zła, na gruzach państwa Teosta
zbudowano wspaniałą i kwitnącą Tassilię. Na północy żyje
plemię Lemurów - nocnych istot; szkieletów obciągniętych skórą.
Z niego to wyszedł okrutny Kościej, który drogą podbojów założył
imperium na Dalekim Zachodzie, za Morzem. Początkowo współpracował
z Bractwem Twierdzy Amosowa - syna tego samego czarownika, co zabił
Teosta. Razem napadli na Tassilię i po wielu latach ją podbili.
Pomogli im zdrajcy z grodów Levartov i Lubartov - zakon ludzi -
lewartów. Byli to rycerze ubrani w skóry pantercze, lecz rychło
przerodzili się w srogich zbójów, mordujących niewinych ludzi.
Natomiast przeciw Kościejowi stanęła mądra i dzielna Toeris -
kuzynka Teosta. Kontynuując jego dzieła, wynalazła wiele rzemiosł
i prowadziła do boju hufce afrykańskie. W niewoli (ujęta za
zniszczenie czarodziejskiej kuli, którą Amosow wzniecał pożary)
skłóciła obu najezdników. Powiedziała, że wyjdzie tylko za tego
z nich, który pierwszy dobiegnie do drzewa. Kościej i Amosow
tymczasem dobiegli jednocześnie, a gdy kłócili się, ujrzeli
Toeris lecącą na dywanie ze wschodniego Końca Świata i szyjącą
z łuku do powietrznych straszydeł zza Morza. Dywan ten należał do
przeniewierczego Bractwa Twierdzy, a owe latające straszydła były
jego sługami. Obaj wpadli w wielki gniew i poczęli wzajemnie
obwiniać się o tą klęskę. Kościej rozkazał wzbić na pal
Azaratiela5,
syna czarnoksiężnika, ten zaś w odwecie wymordował wielu jego
wojowników. Jednak Tassilia została zdobyta, mimo, że przy
zdobywaniu przez Kościeja wyschniętego jeziora Czad, nagle wezbrały
wody i potopiły jego wojsko. W czasie tej wojny, z południowego
Końca Świata przybył wesoły Bes. Choć został królem Bambutów,
uczuł, że jeszcze nie dojrzał ku temu i postanowił odbyć podróż
na północ. Gdy ujrzał wojnę, zaczął bronić uchodźców,
kobiety i dzieci, poznał też Toeris. Odmówiła mu ręki, by móc
bronić swego ludu, a Bes przyłączył się i dawał Tassilijczykom
schronienie w swojej puszczy. Raz został pojmany i oddano go
kuglarzom ku jego upokorzeniu, lecz ci pozwolili mu wrócić do
Afryki. Przez wiele lat Bes i Toeris razem wojowali i chronili
pokrzywdzonych, a po śmierci Kościeja Toeris wyszła za Besa i
teraz żyje na końcu świata jako królowa Bambutów - Białemu
Tulipanowi już się oczy kleiły, a dzieci usnęły na ławie. Za
oknem pohukiwały sowy.
W
chacie gospodarze mieli dwa zwierzęta: pieska i kotka żyjące ze
sobą w zadziwiającej zgodzie. Przygarnięto je tydzień temu, były
bezdomne. Nagle ozwały się ludzkim głosem:
-
Kochani gospodarze! Z całego serca dziękujemy za gościnę, ale nie
jesteśmy prawdziwymi zwierzętami - chłop i baba tego dnia byli
gotowi uwierzyć już we wszystko. - Nazywamy się Szyłka i Nerka, a
pochodzimy z Białopolski. Przygarnęła nas królowa Tatra; niestety
nie wiemy co stało się z kochanym grafem Żuławisławem.
Przybieramy różne postaci i wędrójemy po kraju, aby go poznać.
Opowiedziana historia bardzi nas zaciekawiła. Królowa mieszka w
Niście, możemy jutro pana tam zaprowadzić - mówiła Szyłka pod
postacią pieska.
*
Rozdział
XXX
,,Rok (Ruk, Roch, Ruch), w baśniach arabskich ptak o bajecznej wielkości i sile". - ,,Encyklopedia Powszechna Wydawnictwa Gutenberga tom 15 Rewir do Serbja"
Na Oceanie Wyrajskim rozpętał
się sztorm. Pioruny rozdzierały czerń nocnego nieba, a białe fale
kłębiły się, to podnosiły, to opadały. Uszy rozdzierał huk
morskich bałwanów i krzyk jakby nieprzeliczonych stad orłów.
Arvot Baldas wbił pazury w pokład, by nie wpaść w kipiel, a
wszyscy pozostali żeglarze złapali jego kudły (dodać należy, ze
cała załoga, to tylko wodny niedźwiedź, rusałka, król i książę
- nie było żadnych marynarzy). Na domiar złego przy
akompaniamencie ulewy, ten sam wąż morski, co ostatnio, znów
zaatakował. Sama jego głowa była wielka jak żubr, a pysk
spiczasty. Łuski za skrońmi tworzyły kolce wielkości ludzkiej
dłoni. Resztę pokrywały twarde jak kamienie łuski; czarne
ciągnące się wzdłuż grzbietu i ciemnozielone, przykrywające
potężne muskuły. Oczy wielkości ludzkiej głowy były żółte, a
wnętrze pyska - czerwone. Potwór z furią rzucił się na
rozhybotany statek. Arvot Baldas okładał jego łeb potężnymi
łapami, a Lech III i Ruty pochwycili topory - dar od Kynokefali, aby
przyłączyć się do obrony. Potwór sprężył się i dał nura. Po
minucie zaatakował ponownie. W międzyczasie, Ruta ujrzała wśród
orkanu postać mężczyzny z foczą głową.
-
Kellu! - zawołała. - W imię Juraty ratuje nas! - na moment
błyskawice uczyniły niebo jasnym jak w dzień.
-
Siadaj na Arvota Baldasa i hul w wodę; oboje umiecie pływać. Niech
Lech III i Ruty przywiążą do jego tylnej łapy linę, a on będzie
ich ciągnął do brzegu - objaśniał sługa Juraty. - Ten statek
krwią zbudowany, już nie ocaleje - po tych słowach zniknął w
falach, a Ruta powtórzyła jego słowa.
Lech
III i Ruty spełnili polecenie, lecz byli zbyt przywiazani do okrętu
- daru króla Seylanu, a poza tym bali się morza.
-
Tyś topielica, więc się nie utopisz - argumentował Lech III - ale
my...
-
Jeleń, gdy go wilki, albo ogary ścigają, też skacze w wodę i nie
baczy, że jest wielka i straszna - odrzekł Arvot Baldas, a widok
zranionej głowy węża morskiego, znów atakującego, przemówił im
do rozumu.
-
Poczekaj na nas! - krzyknęli obaj mężczyźni i złapali za linę.
Były
mieszkaniec Jeziora Niedźwiedzi, dał susa w spienioną wodę,
unosząc Rutę na grzbiecie, a pozostałych żeglarzy uczepionych
liny. Tymczasem wąż morski począł pożerać korab - drewno,
olinowanie i żagle. Posiłek ten nie wyszedł mu na zdrowie. Jego
pobratymiec rzucił się na czwórkę pływaków, lecz Arvot odpędził
go. (,,A huncwocie! Dzieci chcesz osierocić? Żonę owdowić"?
- mówił tu o królu, a następnie ugryzł morskiego potwora. Ten w
odwecie wyrzucił ich w powietrze, po czym wszyscy cali i zdrowi
spadli znów w fale, aż te wyrzuciły ich na brzeg). Teraz leżeli
na puszystym piasku. Ruta miałą dłoń zaplątaną w kudły swego
ulubieńca, a orski ksiażę zarył twarzą w złocistym pyle.
Pierwszy obudził się Lech III, a palące promienie Słońca raziły
go w oczy.
-
Umarli, czy co? - zaniepokoił go widok przyjaciół. - Usnęli;
chyba wczoraj rozbiliśmy się, a Jurata zadziwiła mnie swym
miłosierdziem - króla uspokoił oddech niedźwiedzia - rozbitka.
Koło plaży rósł przepiękny, zielony las, a za nim rozciągały
się soczyście zielone stepy; jakby łąki rozciągające się po
horyzont. Król postanowił rozejrzeć się po okolicy, szukając
wiosek rybackich. Przeszedł kilkanaście łokci i na przybrzeżnych
skałach ujrzał dziwne istoty. Miały gęste, ładne i kolorowe
futra, sylwetką przypominały ludzi. Trzymały muszle
pięcioplaczastymi dłońmi i miały twarze ni to ludzkie, ni to
zwierzęce. ,,Koczkodany" - przemknęło królowi przez myśl.
Pamiętał z Nistu kilka gatunków tych małp. Królowa posiadała je
w swoim zwierzyńcu. Wtem -
,,Bo najlepsza w Velehradzie, Aplanie jest:
Čalten renifer, a nie pies.
W Velehradzie mamy renifera,
W Velehradzie mamy renifera,
Dżo - dżo, dżo - dżo, la - la - la - la - la - la,
Dżo - dżo! Dżo - dżo!"
-
król osłupiał, gdy stworki zaczęły ,,małpować" piosenki
ongiś śpiewane na Seylanie przez Kellu Simi - Abö,
a do tego miast nóg i małpich ogonów miały ogony rybie. Zauważyły
przybysza, lecz się nie zlękły.
-
Wczoraj dzielnie walczyliście ze sztormem i morskim wężem - nagle
odezwała się najśmielsza z morskich małp, lub Syren Brzydkich, a
Lechowi szczęka opadła. - Jeśli nie wiecie, jesteście w Afryce;
tu wszystko jest możliwe; w jeziorkach płyną balsamy, a na
drzewach siedzą stada feniksów - istota podała człowiekowi swą
małpią łapkę. - Obudź swych towarzyszy, mamy dla nich słodką
wodę - syrenka podała muszlę napełnioną przejrzystym płynem - i
świeże ryby - wskazała na załom skalny - my zaś wracamy do
morza. - Po chwili wszystkie ,,małporyby" (określenie ukute
przez Lecha III) z wesołym, małpim szczebiotem skoczyły w fale.
Tymczasem
Ruta, Ruty i Arvot Baldas zbudzili się i razem z królem zastosowali
się do rady ,,małporyb". Topielica i jej niedźwiedź zjedli
ryby na surowo (ongiś zajadali się tak truchłem wieloryba na
Svalbardzie), podczas gdy dla panów rozpalono ognisko - człowiek to
nie wodnik, by jeść surowe mięso!
-
Słyszałem, że jesteśmy w Afryce - mówił przy ognisku Lech III -
pamiętacie może jak w Bharacji goście stamtąd opowiadali nam
różne dziwne rzeczy, przykładowo o jakimś rogatym gadzie z bagien
pożerającym hiopopotamy?
-
Pamiętamy! - odrzekli Ruta i Ruty.
-
Naszym celem będzie znaleźć ludzi; najlepiej by było, jeśli
bylibyśmy w królestwie Tassilii - mówił Lech III. - Są w nim
drogi; takie dobre, bite, a kraj utrzymuje przyjazne stosunki z
Aplanem, bo oba wycierpiały od Kościeja. Z tego co opowiadali nam
Murzyni, na tronie zasiadł nowy król - Biały Tulipan, który przez
cześć dla Mavratisa (czarnoskórego niewolnika z Teutmanii, który
wyzwolony przez jakiegoś velehradczyka poległ w obronie mojego
kraju nad Viraną) podobno zamierza odwiedzić zamorską północ.
-
A kiedy żył Mavratis? - spytał nagle Ruty.
-
Za panowania mojego ojca Opplana, jeszcze przed moim narodzeniem -
odparł Lech.
-
A imię jego stąd się wzięło - ozwała się Ruta - że w Tassilii
biel jest barwą żałoby, a ów Biały Tulipan wiele wycierpiał
podczas rządów Kościeja. Stracił ojca i matkę, stad teraz nosi
na czole klejnot podobny do białego kwiatu - na znak żałoby. Poza
tym był niewolnikiem Mięsojada, którego spaliłam na jeziorze
Tormaytanus. Raz w jego ogrodzie miał sam jeden ustawić kolumnę z
rzeźbą swego ciemiężcy. Tak mocno się napracował, że widzący
to rzekli: ,,Ten człowiek tak naprawdę postawił własny pomnik"
- od Autora: zwracam uwagę, że nazwano go człowiekiem, w czasach,
kiedy niewolników uznawano za ,,mówiące narzędzia".
Po
złorzeniu Juracie dziękczynienia i solennej obietnicy Lecha III, że
odtąd będzie już zawsze wierny żonie, wędrowcy udali się w
drogę, szukać wsi lub grodów. Nie zdążyli się zmęczyć, gdy
przeszli las, lecz gdy ,,wypłynęli na zielonego przestwór oceanu"
i Arvot Baldas, na którym siedziała Ruta ,,niczym łódka w zieleni
brodził" ujrzeli rzecz niesamowitą. Po niebie szybował orzeł.
Na głowie miał koguci grzebień, a do kura upodabniał go ponadto
ogon. Były w nim pióra czerwone, żółte, niebieskie, białe,
różowe, zielone, czarne, szare, brązowe i pomarańczowe. Jednak
nie tylko to wymieszanie cech orlich i kogucich przykuło największą
uwagę. Ptak wydarł z siebie dziki wrzask i nagle wszystkim ożył w
pamięci ów ,,krzyk jakby nieprzeliczonych stad orłów". To
też nie było najdziwniejsze. ,,To potwór"! - ktos krzyknął.
W ptasim dziobie bezradnie trąbił słoń, a dwa pozostałe konały
w szponach. Orzeł, straszniejszy nad wszystkie gryfy Pomerlandu
Okidentalnego usiadł na czubku ukwieconego wzgórza. Zabił słonia
uderzając nim o ziemię i połknął, a po chwili jego los
podzieliły dwa następne. Zamachał skrzydłami, po czym zapadł w
drzemkę.
-
Czy pamiętacie ludzi z Malgalesio? - Lech III przemówił wreszcie
do skamieniałych ze zgrozy kompanów. Arvot Baldas choć był
wielkim niedźwiedziem z Jeziora, na widok ptaszyska trząsł się
jak szczeniaczek przed burzą. - Oni, jak też gepard Akko Jubastin
opowiadali nam o tajemniczej istocie zwanej ,,Rok", która żyje
na tej wyspie. Ten, którego widzimy, wygląda zupełnie tak samo jak
w ich opowieściach. Ludzie są dla niego za mali, by na nich
polował, za to oprócz słoni, łowi też wieloryby, hipopotamy,
nosorożce, krokodyle, żyrafy, smoki i morskie węże. - ,,To
szkoda, że jak leciał z nami, nie ułowił tego, który zeżarł
nam statek" - mruknął Arvot Baldas, a król kontynuował. - W
poszukiwaniu żeru, nieraz wyprawia się na pólnoc; czasem widuje
się go za jeziorem Czad. Widzieli go mieszkańcy Nandii, a nawet
Wczela. Gnieździ się w górach na wyspie Malgalesio, a jego jaja ją
wielkie jak chłopskie chaty. Malgalezyjczycy mówili, że ich dzieci
igrają w pustych skorupkach... Myślę, że jak się obudzi, będzie
tropił stada słoni. Być może śledząc go, zajdziemy tak na
północ - rada wszystkim wydała się dziwna, ale widocznie uznali,
że skoro rzeka Kongo rozpływa się w Kosmicznym Oceanie, ptak Rok
nie będzie ich prowadizł na południowy Koniec Świata.
-
Carze - Ptaku, nie wystaw nas do wiatru! - zażartował Ruty.
*
Po kilku dniach wędróki po odludziach, wszystkim
serdecznie zbrzydł widok pożeranych słoni, toteż z radością
powitali murzyńską wioskę. Zostali tam serdecznie przywitani, a
wieczorem goście uczestniczyli w słuchaniu niesamowitych gawęd.
Gdy gospodarz nasłuchał się o królowej Tatrze, królach Kościeju,
Übranie,
Nurtusie V, Wieńczesławie, Rutysławie, Bengalii i Lance, o Kellu
Somi - Abö,
o bazyliszkach, smokach, niebieskim i jednorogim baranie, kazuarze i
Roku, o kryształowej czaszce, dżo - dżo, a także Mokoszy,
Juracie, Denebie i Sirrahu, pan domu szepnął coś o ,,bujnej
pamięci", pociągnął łyk kokosowego mleka, po czym
przystąpił do kontrataku.
-
Drodzy żeglarze z Dalekiego Zachodu i Północy! - zaczął
uroczyście. - Widzę, że razem występując we szrankach konkursu
prawienia klechd, baśni, bajek i podań przybyliście do nas, jako
godni rywale. Posłuchajcie jednak i oceńcie perły z naszego
skarbca. Tanganiku! Zapraszamy! - zawołał Murzyn. - A racz
przyprowadzić do nas małpeczkę muhalu z lasów koło sioła Ituri.
Muhalu jest czarna i ma jasną twarzyczkę - zwrócił się do gości.
Po minucie jakichś nawoływań i tupotu przyszedł dziwny chłopiec
(chyba ośmioletni) z małpką, wyglądajacą tak jak opisał ją
gospodarz. Tanganik był niziutki i pokryty rudobrunatnym futerkiem -
On nie jest takim człowiekiem jak my; należy do leśnych stworów
Agogve.
-
A ja choć mam wygląd człowieczy nie jestem ludzką istotą -
ozwała się Ruta - jestem rusałką.
-
... Agogve rzadko kiedy mają z nami bliższy kontakt. Czasem widuje
się ich na targowiskach Nandii, gdzie kupczą grzybami i jagodami,
miodem i rybami. Tanganik jest sierotą - dodał ciszej by nie urazić
malca - całe jego plemię zabił potwór straszny; smok z dwoma
rogami, wielki jak słoń. Nazywamy to zwierzę Dilai, ale ma też
imiona Isangu - Mokéla
- Nóembe - Chipekwe. Żyje na bagnach, a jego przysmakiem są
hipopotamy. Jednak Dilai nie jest wybredny i pożera każdą istotę
mniejszą od siebie. Tanganik jest bardzo dzielny - gospodarz
pogłaskał główkę Agogve. - Raz do naszej wioski zakradł się
drapieżny zwierz too (ma wymiary kozy, jest czarny i bardzo
złośliwy), aby pożreć nam drób. Jednak nie zrealizował swoich
zamiarów, bo Tanganik przegonił go z procy. Zuch chłopak. Poza tym
- posadził dziecko na taborecie, lecz mały Agogve wybiegł na dwór
by się bawić - pewnego razu pan serwal pojał za żonę genetę.
Urodziła mu ona lamaprta i żyrafę. Lampart poślubił gepardzicę,
a ich dzieckiem był cętkowany, górski lew marozi. Jego żoną była
zebra, a dziećmi - hiena i gnu.
-
Przecież to niemożliwe! - zaprotestowała Ruta. -
,,Bo wszystko co zielone
To jedna rodzina
Trawa dzieckiem żaby i krokodyla"!
-
sensu tyle samo.
-
A juści! - odrzekł gospodarz. - Ale czyż tylko za morzem, ludzie
zabawiaja się krotochwilami?! - potem rozmowa przeszła na poważne
tematy. Murzyni skarżyli się na różne groźne istoty napadajace
na nich i na ich inwentarz - w rozmowie padały nazwy chimiset, czui
- mfisi, mngva... ,,Dilai nie opuszcza bagien, a marozi gór, ale
niektóre zwierzęta mogą być groźne nawet na rogatkach
Loitikonu"... ,,Duba, czyli chimiset, wyglada podobnie jak to
zwierzę - wskazał na Arvota Baldasa - ale w ostatnich czasach,
kiedy był tu Leśny Duch - nie pojawia się tu więcej"... -
podróżni nie wiedzieli jeszcze, że w Rokitnickim Siole są drzwi
do egzotycznych stron. ,,Za to w ostatnich czasach zachodzi do nas
czui - mfisi, czyli 'hienolampart'. Przychodzi, wyrządza szkody w
gadzinie, ludzi nie tyka w przeciwieństwie do chimiseta. Żadne
pułapki nie skutkują, a każdy mysliwy, zostanie uśmiercony w
samoobronie"... Lech III chciał zabić z łuku Amura, jeszcze
większego niż Dilai, wcześniej rozsiekł srogiego żmija i Lynxa,
Arvot Baldas ugryzł węża morskiego, Ruta idąc przez Azję
uśmiercała smoki, a ich nieobecny już towarzysz - Kellu Simi - Abö
miał odwagę bić się z morskim satyrem. Czy wiedza o tym skłoni
Murzynów by poprosić o pomoc w walce z czui - mfisi?
*
- Pani Ruto, tak się stało, że to pani wylosowała
obowiązek walki z bestią - choć już rok temu postanowiła nikogo
i niczego nie zabijać, to jednak wylosowała rudy kamyk spomiędzy
rzeszy szarych. - Oczywiście nie musi pani robić tego sama; może
liczyć na pomoc wszystkich, a nawet zrezygnować z racji bycia
kobietą - przemówił do niej naczelnik wioski.
-
Dziękuję, ale nie zrezygnuję i wolę sama walczyć - odrzekła
spokojnie.
-
Razem ze mną - dorzucił spiesznie Arvot Baldas.
-
Obroniłem Tatrę przed Kąsaczem i Uszakiem, tak teraz mogę ciebie
obronić przed czui - mfisi - nalegał Lech III, ale bezskutecznie.
Tymczasem
w ręku Ruty jak niegdyś zalśnił obsydianowy miecz, włócznia i
tarcza, dostała też łuk i strzały (niegdyś w Niście uśmierciła
tą bronią wielu rezunów). Na jej cześć odbyła się wielka uczta
z zaimprowizowaną sceną śmierci czui - mfisi, a z zapadnięciem
zmroku, Ruta wyszła na łów. Było już całkowicie ciemno -
afrykańskie noce zapadają bowiem bez wieczoru, tylko ,,w mgnieniu
oka". Wtem jej oczom ukazał się zielony blask. ,,To ślepia
czui - mfisi" - przemknęło jej przez głowę i wycelowała
włócznią w ich kierunku. ,,Z postanowień nie wolno się
wycofywać" - mówił rok temu Sirrah. Zielone, podobne do
gwiazd, lub klejnotów oczyska podniosły się w górę i rzekomy
,,hienolampart" zaryczał:
-
Swój! - Ruta odetchnęła i odłożyła broń.
-
Mogłam cię zabić, Arvocie Baldasie - ofuknęła go niedoszła
łowczyni.
-
Już imaginowałem sobie, jak ten zwierz cię pożera i musiałem
sprawdzić czy jeszcze żyjesz - rzekł wodny ssak, a mówił to tak
szczerze i żałośnie, że gniew jego przyjaciółki wnet minął.
-
Nie bój się o mnie - Ruta pogłaskała kudłaty łeb zwierzaka -
rezygnuję z pomocy twojej, Lecha, Rutego i krajowców nie z pychy
głupiej, by nikt mej sławy łowieckiej nie uszczuplił, ale
dlatego, że naprawdę wzgardziłam swym starym życiem pełnym krwi
i zemsty. Jestem kobietą i moim żywiołem i powołaniem jest życie
i Źródło jego, dobro, a nie zło. Ornieta, siostra Przerośla też
chciała i żyła wedle tej chęci, aby zabijać potwory i inne sługi
Čortlandu.
Jednak Rykara nie można pokonać jego bronią. Tu trzeba raczej
dobroci, niż okrucieństwa karzącego okrucieństwo. Jesteś moim
najlepszym przyjacielem - wiem, że broniłbyś mnie nawet przed
Rokiem, - Arvot poczuł, że mu ,,skrzydła rosną", bo sam
lękał się Roka panicznie - ale to mi niepotrzebne! - rzuciła w
krzaki, gdzie ukrywali się Lech III i Ruty; miecz, włócznię,
tarczę, łuk i kołczan ze strzałami. - Pamiętasz jak zabiłam
Mięsojada na Tormaytanie? Vracasievo nauczyło mnie zmieniać się w
płomień; Światło. Jako płomień spaliłam go, a potem
pożałowałam, że zniżyłam się do metod Kościeja. Teraz też
będę Światłem, lecz nie śmiercionośnym. A ty jesteś
najbardziej kochanym niedźwiedziem na całym świecie - przytuliła
kudłatego zwierzaka, a ten uspokojony odszedł do wioski. W ślad za
nim poszli ukradkiem Lech III, Ruty i Murzyni. Ruta, miarowym krokiem
obchodziła obory, stajnie, chlewy i kurniki, lecz przez wiele godzin
nie zauważyła nic niepokojącego. Jej oczy utopionej, przenikały
mrok, w słuch uszu niegdyś zalanych wodą łowił najdrobniejszy
szelest. Po jakimś czasie ujrzała dziwne zwierzę. Wyglądąło
jak lewart, lecz miało stojącą hienią grzywę i wysokie, zgoła
nie - kocie nogi. ,,Hieno - lampart słusznei nosi taką nazwę"!
Zwierz węszył, a oczy świeciły mu krwawo. Za nim szedł drugi
zwierz. Był ogromny jak lew, lecz zprzypominał raczej tygrysa. Od
Bengalii i Anej Arztein różnił się ubarwieniem - miał czarne
pasy, lecz na szarym tle. ,,Mngva" - słowa Murzynów znalazły
uważny odbiór. Kocury rozmawiały ze sobą i mlaskały językami.
,,Lubię kurczaki"! - mruczał czui - mfisi. ,,Gdy w brzuchu
burczy dostaję skurczy i jem wszystko, że aż furczy, taka ze mnie
mngva"! - śpiewał drugi zwierz. ,,Czy tu są jakieś głupie
psiska, co robią zbędny raban"? - to pytanie zamarło czui -
mfisi na pysku, gdy ujrzał bezbronną Rutę.
-
Stój! - powiedziała, a kot sprężył grzbiet i gniewnie zamachał
ogonem.
-
Nie przeszkadzaj mi topielico; jestem głodny! - odparł
,,hienolampart". - Ludzi nie jem, topielice lubię od czasu do
czasu, ale najlepsze są hodowlane zwierzęta. Ciebie nie chcę
zabijać, więc zejdź mi z drogi! - zakończył.
-
I ja ciebie nie chcę zabijać - rzekła Ruta - proszę cię; nie
krzywdź tu nikogo!
-
Wykluczone! - czui - mfisi rozgniewał się i rzucił na zuchwałą;
nie aby zabić, lecz nastraszyć. Jednak Ruta mocno się przelękła.
- Zjem cię! - ryczał kocur, lecz w tej chwili poczuł wielkie
gorąco. Patrzy i widzi, że skoczył w ogień. - Boli! - ryknął i
odskoczył, by lizać poparzone łapy.
Tymczasem
Ruta znów przybrała swą zwykłą postać. Szczerze zatroskana
pochyliła się nad czui - mfisi, by mu się przyjrzeć, lecz ten
ryknął:
-
Nie zabijaj mnie Enko! - na to Ruta:
-
Nie jestem Enką, tylko rusałką zamieniającą się w Światło -
wtem zobaczyła opadniętą szczękę drugiego wroga zagród.
-
Jestem mngvą - przedstawił się szary tygrys - jesteśmy uczciwymi
zwierzętami, tylko głodnymi, a ludzie chcą nas zabić.
-
Jestem Ruta i dostałam broń, aby wasze skóry zdobiły rzędy
wojowników. Jednak ja odrzuciłam pomoc w łowach i broń, bom sama
przez wiele lat zabijałam tyranów i bestie, lecz moje serce
twardniało i nie mogłam już tak dłużej żyć. Ponadto na
wschodnim Końcu Świata, w Bharacji byłam świadkiem walki
człowieka i tygrysa. Obaj się nienawidzili i ...
-
Ta przemowa jest już zbędna - rzekła mngva. - Zadziwiasz nas swoją
dobrocią. Mówisz, żeś nie Enką, ale jesteś potężna i możesz
nami rządzić. Racz tylko nie zabijać - w odpowiedzi Ruta usiadła
w milczeniu na grzbiecie mngvy i lekko popchnęła czui - mfisi, by
szedł przodem.
Tymczasem
noc już się skończyła i kury piały pośród bladego świtu.
Ludzie poczęli się budzić, a widok jaki ujrzeli zrazu ich
przeraził, a następnie rozradował. Ruta żyje; jedzie na mngvie, a
przed nią bieży czui - mfisi! - darły się dzieci, a wśród nich
Tanganik. Tego dnia cała wieś wyległa z chałup, porywając ze
sobą ostro zakończone narzędzia rolnicze i sprzęty kuchenne.
Mngva ryknęła na widok Arvota Baldasa; kotu wydawało się, że to
oswojony chimiset (rzecz mało prawdopodobna, ale trzeba wiedzieć,
że mngvy nie spotykały się z niedźwiedziami z Atlasu). Topielica
wstała z pręgowanego grzbietu i uściskała swego właściwego
wierzchowca - niedźwiedzia. Następnie przemówiła:
-
Gdy czatowałam nocą, Arvot Baldas - wskazała na zwierzę podobne
do duby - przyszedł do mnie, by sprawdzić czy żyję. Jestem mu za
to bardzo wdzięczna. Jednak odprawiłam go do wioski i swój
rynsztunek precz odrzuciłam. Rozmawiałam z tymi zwierzętami, a gdy
czui - mfisi rzucił się na mnie odstraszyłam go płomieniem -
następnie na oczach wszystkich zmieniła się w Światło, po czym
znów w cielesną istotę - te stwory już tu są jak widzicie. -
Wszystkich zdjął podziw, a jednocześnie rozległy się wołania o
uśmiercenie dzikich kotów, w celu ukarania ich za śmierć
myśliwych i pasterzy.
,,Nec
Hercules contra plures" i wieśniacy nie chcieli przebaczyć.
Ruta na kolanach prosiłą o łaskę dla schwytanych istot, Lech III
ją poparł, lecz wtem przyszli bracia zabitych i przeszyli oba koty
włóczniami.
-
Porządek musi być - powiedzieli - a pani jako ta co je złowiła ma
prawo do ich skór. Byliśmy dla nich srodzy, ale ktoś musiał
pomścić naszych braci. Choć życia to im nie zwróci. W
dzieciństwie słyszałem, że pięć stadiów za siołem Ituri żyją
jeziorne wodniki, co opiekują się zwierzętami i pilnują ich aby
nie wchodziły w szkodę. Ów too, którego przegonił Tanganik,
teraz tam mieszka.
-,,Too
wygląda jak czarna kuna, wielkości kozy, o czerwonych oczach"
- Ruta przypomniała sobie opowieść.
-
Czuję się jakbym je oszukała - mówiła - obiecałam, że ich nie
zabiję! - następnie omal nie przewróciła się na ziemię ze
zmęczenia.
Małpka
muhalu była z tego znana, że raz w miesiącu mówiła jak człek.
- ,,Bo słuchajcie i zważcie u siebie, że według Enków rozkazu,
Kto na ludzką gadzinę połakomi się choć razu, ten nie ujdzie z życiem"
-
ci co słyszeli ten limeryk, nie wiedzieli, czy mają śmiać się,
czy płakać.
*
W
międzyczasie wędrowcy dowiedzieli się, że wieśniacy byli
poddanymi Białego Tulipana. Opuścili osadę i poszli szukać
następnej. Nie potrzebowali przewodnika, bo wsie łączyły drogi.
Dawno nie widzieli ptaka Roka - albo poleciał na północ, albo
powrócił na Malgalesio. Słonie pasły się gdzieś w oddali i nie
zwracały uwagi. Podróżnicy byli już w połowie drogi, gdy zapadła
noc. Postanowili więc przenocować przy drodze, wśród traw. Lech
III i Ruty udali się po chrust do lasu, aby rozpalić ognisko.
Jednak król zabłądził wśród drzew, szukając jak najwięcej
suchych gałęzi. Gdy schylał się po kolejną, spostrzegł kolejne
niezwykłe zwierzę (a może Čorta?).
Stwór wyglądał jak Arvot Baldas, ale był większy. Pokrywało go
smoliście czarne futro, stojąc na tylnych łapach podpierał się
krokodylim, owłosionym ogonem, którym jednakże machał na boki jak
biczem. Wnętrze jego pyska było czerwone niby ogień w piecu, a
rubinowe oczy rzucały snop krwawego światła. Na widok człowieka
mlasnął ozorem, a w pobliżu kręciły się lwy, lewarty i wilki -
latawce (od północnych różniące się zdolnością do pędu
sokoła). ,,Matar Forestiner, islit Pa tzay tutay, prilazen oden
ysenen! Yba Tatra ad kydaren ein ny azen ysen ad... 6"
Wtem Lech III spostrzegł stworu. ,,Nunda - Duba - Chimiset; postrach
Nandii"! - wyglądał jak w murzyńskich klechdach. ,,Gospodarz
nam mówił, że swymi pazurami rozdziera czaszkę, aby wyjadać
mózg. Ruty! Arvot! Ruta!" - nikt niestety nie usłyszał jego
wołania. Wówczas król rzucił się na chimiseta ze sztyletem.
-
Teraz cię przebiję, a wyżarte mózgi bokiem ci wyjdą, ty kacie
pięknego miasta! - kawałek obsydianu wypadł mu z ręki, a oczy
zaszły krwią. ,,Przegrałeś bydlaku"! - zdawał się ryczeć
chimiset, a w łapie trzymał potężny kostur. Uderzył drugi raz,
gdy na drzewie ukazał się przepiękny ptak. Miał postać owych
beznogich sylfów z Kazuarii, lecz miał białe pióra, koronę na
głowie i otaczało go zielone światło. Był piękny, lecz chimiset
wypuścił kostur z łapy. Ryknął strasznie i zasłonił ślepia,
po czym uciekł do gawry. ,,My wasze feniksy zowiemy: żar - ptaki"
- mówił król w gościnie u Murzynów.
1
Autor jest przeciwnikiem Związku Wypędzonych i Pruskiego
Powiernictwa
2
Autor nie jest homoseksualistą, ani nie propaguje homoseksualizmu
3
Witajcie na Seylanie!
4
Gra słów; ,,misie" to ,,chce mi się", ,,należy mi się"
itd.
5
Azaratiel przeżył i zginął dopiero w czasach Tatry - zob.
,,Tatra cz.I Misja"
6
,,Leśna Matko, jeśłi jesteś tu, przyjdź do mnie! Aby Tatra i
dzieci nie płakały za mną i ..."
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz