W owych czasach wielu ludzi
marło z głodu, a najgorszą porą roku była wczesna wiosna
(przednówek), kiedy warzono zupę z lebiody. Mało kto jadł do
syta. Takim wyjątkiem był bogacz Nija Złoty. W jego dobrach
obchodzono Noc Kupały – Nija siedział na kłodzie przed
ogniskiem, jadł kiełbasę i patrzał na skaczących przez ogień
junaków. Gdy z kompanami podpił sobie piwa, w blasku watry ukazała
się jakaś siwa postać.
- Wy, którzy macie ludzi jak lodu, co
kupujecie wstyd żeński za złoto, wy ... co każecie pracować, a
sami palcem nie ruszycie – niech Agej i Enkowie wymierzą wam
sprawiedliwość, synowie wyrodni – wyrzekł starzec po czym padł
na trawę i skonał.
Nija w pierwszej chwili kazał grajkom
przerwać milczenie, lecz zabawy nie dało się naprawić.
- To był mój ojciec Rab, któremu
przeklęty Obłędek namieszał w głowie; nie wierzcie mu –
tłumaczył syn.
Aby zatrzeć złe wrażenie, rozkazał
pochować ojca na pięknej wyspie i nazwał ją jego imieniem. Przed
dwudziestu laty, gdy Nija w pocie czoła pracował na polu, spotkał
Martahuza Cisowiaka, prowadzącego na sprzedaż dziesięciu
niewolników. Sprzedał ich na tyle tanio, by chłop mógł ich
kupić, bez wiedzy ojca. Odtąd ojciec i syn zostali stałymi
klientami Martahuza. Niewolnicy przysporzyli im wielkiego majątku,
lecz syn zazdroszcząc staremu ojcu, kazał mu mieszkać w stodole,
oraz ciężko pracować. Tak było aż do owej nieszczęsnej nocy.
Nikt nie miał tylu niewolników co Nija – podobno posiadał ich
tylu co ludzi w małym miasteczku. Dlatego mówił, ze posiada tyle
dusz co Weles. W tydzień po śmierci ojca wyszedł do ogrodu i nagle
ujrzał, ze jego dobra płoną, a wokół dworca uwijają się
zbrojni jeźdźcy. Przerażony chciał uciekać, lecz powaliła go
strzała wycelowana w pierś. Umierając spostrzegł, że wypuścił
ja z łuku, nie kto inny jak Martahuz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz